Latem roku 2019 kilka rzeczy było pewnych. Świat zbliżał się do ekologicznej apokalipsy, Ameryka nie miała najinteligentniejszego prezydenta w historii, Anglia przeżywała najbardziej poniżający epizod swojej polityki od lat i wszyscy kochali Keanu Reevesa. Wszystkie te fakty, wydawały się oczywiste choć jeszcze kilka lat wcześniej zapewne mało kto by w nie uwierzył. Zwłaszcza wybuch miłości do Keanu wydawał się sprawą wartą prześledzenia.
Pokochać Keanu mogliśmy w przeciągu ostatnich kilku dekad, nie raz. Imdb wskazuje, że jego filmografia ma ni mniej ni więcej tylko sto tytułów, biorąc pod uwagę, wszystko w czym pojawił się jako aktor – czyli także występy głosowe czy pojawianie się w grach komputerowych. Przyglądając się tym występom nie trudno dostrzec, że kariera aktora jest co najmniej niejednorodna. Nie da się bowiem ukryć że przez lata udało się Keanu zostać nieformalnym królem specyficznego kina akcji, jednym z niewielu aktorów którzy mają na swoim koncie więcej niż jedną produkcję zahaczającą o estetykę cyberpunku, ale także o czym nie można zapomnieć aktorem sprawdzającym się w komediach romantycznych i tych nie romantycznych też. Jeśli dorzucimy do tego umiejętność kreowania bohaterów z natury umęczonych i jeszcze podrzucimy występy w filmach które okazywały się niesamowitą klapą, kariera Keanu objawi się nam jako niesamowicie eklektyczny zbiór ról. Tym jednak co wydaje się kluczowe, to fakt że ani w głupich komediach, ani w romantycznych historiach, ani w skórzanym płaszczu czy czarnym garniturze aktor nie wydaje się nie na miejscu. Jednocześnie Keanu zawsze jest sobą i nawet teraz myśląc o Matrixowym Neo trudno myśleć o nim jako o bohaterze zupełnie od aktora rozłącznym.
Taka różnorodność ról mogłaby świadczyć o wybitnym talencie aktora. Powiedzmy sobie jednak szczerze, możliwości Keanu są ograniczone. Nie jest to aktor wielkiej ekspresji. Zdaniem niektórych jego brak ekspresji jest wręcz przekomiczny. Co pewien czas błyśnie talentem czy zrozumieniem dla postaci (uwielbiam jego dawne niewielkie rólki w dziełach klasycznych jak w Niebezpiecznych Związkach czy Wiele Hałasu o Nic) ale przez większość czasu po prostu na ekranie jest co daje widzowi satysfakcję. W swoich występach komediowych wydaje się bardziej ożywiony choć jego ostatnia komediowa rola, będąca całkowicie autoparodią, wygrywała głównie ze względu na grę z jego medialnym wizerunkiem. Tym co jednak może wyróżniać Keanu na tle wielu innych aktorów jest świadomość własnych ograniczeń. Keanu nie jest aktorem od wygłaszania wielkich mów więc jego bohaterowie zwykle mówią mało. Jego mimika nie nadaje się do scen nadmiernie ekspresyjnych, więc przyjmuje role w których niezmienna mina bohatera czy spokojny ton głosu wyraża wszystko. Aktor nie jest mistrzem fizycznej transformacji więc jego bohaterowie tej transformacji nie przechodzą. Choć Keanu nagrał się w filmach akcji tyle że przeszedł trening kilku sztuk walki, to do kolejnych ról nie podchodzi zaczynając od nadmiernego rozbudowania muskulatury, nie tyje, nie chudnie, jest w każdym filmie dokładnie tym kim jest i wokół tego tworzy swoją postać.
Oczywiście w długiej karierze, nie przeszkadza fakt, że uroda Keanu jest poruszająca i niemal nieprzemijająca. Ale też umieszczająca go poza tradycyjnymi ramami Hollywoodzkich aktorów pierwszego planu. To nie jest kolejny wysoki blondyn z niebieskimi oczami, czy nieco niższy szeroki w barkach brunet. Uroda Keanu w młodości pretendowała go do grania postaci pięknych, ale skonfliktowanych, delikatnych ale też niekiedy gotowych na okrucieństwo. Przez lata Reeves nie dał się zamknąć w schemacie typowego aktora męskiego. Jego bohaterowie zakochiwali się na odległość, byli pełni zrozumienia i akceptacji, bywali pogrążeni w żałobie, opiekuńczy, opuszczeni, cierpiący. Choć olbrzymi kawałek kariery Keanu zajmuje granie w filmach akcji to jednak – w większości nie były to filmy gdzie pewny siebie bohater ratuje świat podczas kiedy rozkochana w nim dziewczyna spogląda mu głęboko w oczy z zachwytem. Do tego fakt, że aktor zestarzał się wolniej od innych sprawia, że dziś, mimo że przekroczył pięćdziesiątkę nie patrzy się na niego jako na old boya kina akcji. John Wick nie wybiera się wszak ponownie na emeryturę, wręcz przeciwnie pozostaje najlepszym z najlepszych, najsprawniejszym z najsprawniejszych, nawet jeśli jego brzucha nie zdobi sześciopak tylko zupełnie prawdziwa blizna aktora, której nabawił się w wyniku wypadku samochodowego.
Wydaje się jednak że miłość do Keanu skrywa się gdzieś na przecięciu jego aktorskich wyborów i pewnej życiowej drogi, którą świat obserwował ze zmiennym zainteresowaniem. Przez pewien czas wydawać się mogło – zwłaszcza pod koniec lat 90, że oto aktor ma przed sobą wyłącznie dobre role, i niesamowitą przyszłość. Mając w swoim portfolio zarówno wielkie hity (Point Break, Speed, Matrix), filmy poniekąd kultowe (Adwokat Diabła) czy w końcu uznane adaptacje literatury i filmy ambitne (Moje własne Idacho, Wiele Hałasu o Nic, Niebezpieczne Związki czy Dracula) mógł się Keanu jawić jako nowy bohater masowej wyobraźni. Zwłaszcza, że czasy wydawały się dobre dla takich aktorów, o delikatnych rysach i bez górującej nad światem postury. Świat zmęczony herosami lat 80 i pierwszej połowy lat 90 trochę zaczynał re definiować kogo chce widzieć w rolach głównych. A czas umięśnionych super herosów jeszcze nie nastał. Jakiekolwiek nadzieje można było wiązać z karierą Keanu okazały się w pewnym stopniu płonne. Nie zniknął zupełnie ale nie stał się, przynajmniej na wiele dekad, pierwszym nazwiskiem Hollywood.
Tragedie w życiu prywatnym i nieudane projekty filmowe (dziś Constantine ma wielu oddanych fanów ale kiedy się pojawił został dość jednogłośnie uznany za film słaby) sprawiły, że Reeves stał się jedną wielką niespełnioną obietnicą Hollywood. Co więcej, coraz częściej słyszało się opinię, że to aktor jednego wyrazu twarzy, pozbawiony jakichkolwiek zdolności aktorskich, którego Hollywood toleruje tylko przez wzgląd na to, że kiedyś Matrix wiele zarobił, zaś sam aktor przynosił producentom spore zyski. Wśród projektów Keanu zrealizowanych po zakończeniu trylogii sióstr Wachowskich znalazły się zarówno całkiem miłe filmu jak np. Dom nad Jeziorem ale też klapy wręcz kuriozalne – zwłaszcza remake produkcji Dzień w którym zatrzymała się ziemia, nie jest szczególnie udany, choć ponownie rola doskonale dopasowana do ograniczonej mimiki. Co prawda ja osobiście całkiem lubię 47 Roninów ale film wciąż znajduje się na liście jednych z największych klap finansowych ostatnich dekad. Dodatkowo obok niekoniecznie udanych ról pojawiły się też memy. Zwłaszcza ten ze smutnym Keanu jedzącym kanapkę samotnie na ławce pogłębił wizję człowieka, któremu w życiu nie wyszło. Do tego człowieka samotnego. Jakkolwiek empatyczni byśmy nie byli jako jednostki, sytuacja ta wywoływała więcej poczucia zmarnowanej szansy, niż realnego współczucia.
Kiedy więc nasze spektrum emocji zaczęło się zmieniać? Z całą pewnością gdzieś w okolicy pierwszego Johna Wicka. Po pierwsze filmy zrobił na widzach wrażenie, a postać seryjnego zabójcy który mści się za śmierć ukochanego psa wydała się tak cudownie absurdalna, że widzowie zadali sobie ważne pytanie. Czy ktoś kto nie ma dystansu, ale też otwartej głowy, mógłby się zgodzić na taką rolę? Od tego momentu poszło już dość szybko. Smutny Keanu wyprowadził się z serc i głów widzów a jego miejsce zajęła nowa inkarnacja aktora. Tym razem centralnym punktem sympatii było nie to jakie role przyjmuje Reeves ale jakim jest człowiekiem. Każda kolejna historia z planu, czy z życia prywatnego zdawała się potwierdzać, że oto udało się nam w Hollywood znaleźć człowieka normalnego, szczodrego i empatycznego. Jakby na zamówienie w sieci obok opowieści, którym można wierzyć albo nie, pojawiła się urocza historia o hollywoodzkim aktorze który razem z przypadkowymi ludźmi wynajmuje bus by dostać się tam gdzie nie zawiezie ich samolot. Nagrane sceny w których Keanu czyta współpasażerom ciekawostki o mieście po którym przejeżdżają, wydają się najbardziej poruszającym serce – nie zaplanowanym działaniem PRowym w historii kreowania wizerunku.
Sympatię do aktora pogłębia też fakt, że w sumie niewiele o nim wiadomo. Prywatne życie aktorów budzi emocje, ale ci którzy potrafią nim odpowiednio zarządzać mogą zdobyć najwięcej. Kiedyś odpowiednie zarządzanie oznaczało wypuszczanie do prasy i mediów właściwie napisanych komunikatów i obrobionych zdjęć. W świecie social media, zdecydowanie lepszym sposobem okazuje się jednak nieobecność. Keanu Reeves nie istnieje w social media, ani też w świecie hollywoodzkiego blichtru. O jego charakterze mówią dobierane projekty, udzielane wywiady czy rzucane co pewien czas zaskakująco głębokie myśli w tracie wywiadów dla wieczornych talk show. Gdy jednak nie promuje żadnego filmu, zwykle jeździ na swoim motocyklu. Co prawdę powiedziawszy pozwala mu idealnie pojawiać się i znikać z radaru widzów i mediów w zależności od tego czy musi promować jakiś film czy nie. W świecie nadmiaru informacji o aktorach, gdzie zawsze ktoś palnie głupotę na Twitterze albo wrzucić zdjęcie ze słomką na Instagramie, dobrą opinię można utrzymać właściwie tylko przez swoją nieobecność. Jednocześnie w chwili rozchwiania i poczucia zagubienia – komu ufać, kogo lubić i komu kibicować, postać człowieka życzliwego nabiera na znaczeniu. Eskapizmem są już nie tylko filmy Keanu ale i on staje się symbolem jakiegoś mniej skomplikowanego świata gdzie można lubić przystojnych kanadyjskich aktorów bez lęku że okażą się molestującymi filmowe partnerki drapieżnikami.
Choć nie wszyscy wierzą w zdolności aktorskie Keanu to jednocześnie trzeba przyznać, że znalazł on sobie niesamowitą niszę. Gra w filmach sensacyjnych i science fiction. Jego bohaterowie nigdy nie są super bohaterami. John Wick nie potrafi latać, nie ma super siły , nikt nie poddał mu serum super żołnierza. A jednak walczy, strzela, podnosi się po każdej walce, i jeszcze ma czas przytulić psa. Z kolei Neo choć był wybrańcem losu, człowiekiem który poświęcał się w iście mesjańskim stylu, też niekoniecznie wpisywał się w dzisiejszy schemat idealnego głównego bohatera. Trochę zagubiony, trochę skonfliktowany, trochę nieświadom granic swoich możliwości. Ostatecznie doskonały jako zbawca, ale nie największy jako człowiek. Z kolei kiedy już Reeves pojawił się w filmie mającym związek ze światem komiksu był to Constantine, w którym bohater wykańcza się kolejnymi papierosami i żyje z poczuciem, że jest przeklęty i nie ma dla niego odkupienia. Przywołuję tych bohaterów bo wydaje się, że kino sensacyjne, komiksowe, czy sf w wydaniu Reevesa zawsze jest czymś trochę innym niż proste ratowanie świata w pelerynie. Co docenia się zwłaszcza teraz kiedy można powoli poczuć pewien przesyt.
Wieloletnia, właściwie pozbawiona dłuższych przestojów kariera, usiana najróżniejszymi filmami, to coś czym w Hollywood może się pochwalić niewielu aktorów. Rówieśnik Keanu, Nicolas Cage, choć próbował niemal wszystkiego od lat nie może sobie przypomnieć kim był tamten genialny aktor z Dzikości Serca, czy Zostawić Las Vegas. Jednocześnie Keanu nigdy nie był aktorem sięgającym po nagrody, wygłaszającym w imieniu Hollywoodzkiej elity haseł o zmianie świata. Nie stał się jak młodszy o dekadę Leonardo DiCaprio, wzorem aktora który niesamowicie chce uciec od swoich młodzieńczy wcieleń. A przecież podobizna i jednego i drugiego wisiała na ścianie niejednej fanki, bo obaj zaczynali jako piękni młodzieńcy w których mając naście lat nie sposób się nie zakochać. Choć od lat obecny i przynoszący studio filmowym olbrzymie zyski, nigdy nie dostał nominacji do Oscara czy Złotego Globu, co najwyżej do całej paczki Złotych Malin. Jedynym gremium które zdawało się go doceniać byli zawsze sami widzowie głosujący na niego na MTV Movie Awards. Ponownie jednak nigdy nie był to aktor zainteresowany tylko i wyłącznie kinem zupełnie rozrywkowym. Jego mniejsze projekty, ekranizacje literatury w których wystąpił, czy chociażby prosty fakt, że aż trzynaście z filmów w których się pojawił wyreżyserowały kobiety pokazuje drogę gdzie główny nurt przeplata się z amerykańskim kinem nieco bardziej niezależnym.
Keanu Reeves od dobrych trzech dekad idzie własną filmową drogą i wydaje się że dziś jest na fali wznoszącej. Trzeci John Wick przypomniał nam, jak lubimy małomównych, niemal pozbawionych super mocy bohaterów kina sensacyjnego. Toy Story 4 zapewne sprawi, że przypomnimy sobie, iż Reeves dobrze się sprawdza w komedii. Always be my maybe na Netflixie wzmocni nasze przekonanie, że aktor ma wyczucie swojej publicznej persony i talent do autoparodii. Zapowiedź Cyberpunka 2077 to z kolei wspomnienie że nie można robić nic z cyberpunkiem na większą skalę jeśli nie sprawdzisz czy Keanu nie ma wolnego popołudnia. Zresztą wszyscy są pewni że jeśli ktoś ma dożyć 2077 to pewnie będzie to Reeves ze swoim gładkim obliczem, które pokazuje jak pięknie moglibyśmy się starzeć gdybyśmy wszyscy zrezygnowali z mimiki. Choć nawet to coraz mniej nam przeszkadza, bo ostatecznie mamy aktorów do płakania, krzyczenia, wytrzeszczania oczu, przyda się nam ktoś do tego nieruchomego spojrzenia podszytego bólem, którego nie da się ukoić.
Bycie współcześnie fanem aktora wcale nie jest proste. Człowiek boi się, że kolejna rola, kolejny Tweet czy trasa promocyjna sprawi, że w końcu padnie to jedno zdanie czy światło dzienne ujrzy ta opowieść po której stracimy do naszego aktora sympatię. Keanu jednak lubić łatwo. Nie wrzuci nic na Twittera, z głębi Internetu dochodzą nas same miłe opowieści o aktorze, a kiedy on sam dostaje głos, odpowiada na pytanie co trzyma go przy ziemi, słowem „grawitacja”, kiedy zachwycony fan krzyknie do niego na konferencji E3 „You are breathtaking!” Kanu odkrzyknie „You are breathtaking” i cały internet poczuje ciepło w serduszku. Żyjemy w trudnych czasach gdzie wiele rzeczy jest zbyt skomplikowanych. Ale są rzeczy łatwe. Jak lubienie Keanu Reevesa. I on nam nawet wybaczy że potrzebowaliśmy tylu dekad by zrozumieć, jak bardzo tego potrzebujemy.
PS: Od poniedziałku trwa w Koszalinie festiwal filmowy Młodzi i Film. Jutro pakuję walizki i się tam wybieram więc przez najbliższe kilka dni donosić będę z Koszalina.