Hej
` Wczoraj zwierz dokonał niemożliwego – mimo, że zapewniał, że nie da rady zrecenzować Parade’s End to jednak okazało się, że nie na darmo płacą mu za wynajdowanie rzeczy w Internecie (jakbyście się zastanawiali jaka jest praca zwierza) – okazało się, że przy odrobinie dobrej woli i z błyskiem szaleństwa w oku można znaleźć link który ściąga odcinek serialu w przeciągu minuty ! Jeśli czyta zwierza jakiś legalista niech nie zaciska zębów. Zwierz już zapłacił za serial 17 funtów na Amazonie (mimo, że serial jeszcze fizycznie się na DVD nie pojawił) zaś kopię z dysku już skasował. Tak więc BBC na nim zdecydowanie zarobiło a kopie filmu się nie rozmnażają. Jedyne co się zmieniło, to fakt, że zwierz nie myśli już o sobie jak o skończonym idiocie, ze wydał 17 funtów nie widząc ani jednego odcinka zakupywanego serialu.
Serial zadaje ważne pytanie ” Czy można kochać człowieka który poprawia Encyklopedię?”
Parade’s End to pierwszy odcinek ekranizacji czterech powieści Forda Madoxa Forda wydanych w latach dwudziestych. To nudne sformułowanie jest kluczowe dla opowiadanej historii. Po pierwsze mamy do czynienia z historią która rozpisana jest nie tylko na wiele lat ale i na bardzo wiele planów. Przyglądając się kolejnym scenom filmu nie trudno dostrzec, ze niekiedy mamy do czynienia z przeniesieniem scen bezpośrednio z książki, częściej jednak z pewnymi tylko ukłonami w stronę niektórych wątków i postaci zdecydowanie bardziej rozbudowanych na kartach powieści. Takie rzeczy można dostrzec w bardzo dobrym scenariuszu Toma Stopparda co jednak nie psuje odbioru serialu – raczej sygnalizuje że świat po którym się poruszamy został zdecydowanie szerzej zakreślony niż widzimy to na ekranie. Druga sprawa to moment w którym powstała powieść. Wydaje się, że mniej w niej współczesnej romantycznej fantazji na temat okresu tuż przed pierwszą wojną. Powieść wydana w 1924 roku opowiadając o wojnie mówiła o wydarzeniach sprzed dekady. Być może właśnie dlatego, tym co najbardziej uderza w ekranizacji jest to jak nowoczesne są przedstawiane postacie. Często tworząc bohaterów z przeszłości – zwłaszcza z tej przeszłości obwarowanej konwenansami zapomina się, że byli to zwykli ludzie – stają się zbyt idealni i chodzi tu właśnie o tą skrupulatność w przestrzeganiu konwenansów a nie koniecznie dobry charakter. Tymczasem w Parade’s End widać, ze jeszcze przed pierwszą wojną obyczajowy gorset zaczynał się luzować a ludzie jak to ludzie zachowywali się równie skandalicznie co zawsze. To miły oddech kiedy w filmie dziejącym się przed 1914 dziewczyna łapie faceta za ramię. Chodzi o to, że to naturalny gest, który zapewne wykonywali ludzie absolutnie przekonani, ze nikt na nich nie patrzy. Tymczasem w bardzo wielu fantazjach na temat przeszłości ludzie restrykcyjnie przestrzegają zasad nawet kiedy naprawdę nie miało by to sensu.
Zwierzowi niesłychanie podoba się to w jaki współczesny sposób zachowują się niekiedy bohaterowie.
Główny bohater opowieści Christopher Tietjens to postać niezwykle ciekawa bo zupełnie bezprecedensowa – przynajmniej w zwierzowych zmaganiach z bohaterami filmowymi. Na pewno jest to człowiek niesłychanie inteligentny – i nie chodzi tylko o to, że poprawia encyklopedię Britannicę (czym dość słusznie doprowadza do szału swoją żonę) , inteligencja nie opuszcza go ani w rozmowie o prawach kobiet ale i w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych. Z drugiej strony – jak to wszyscy niemal podkreślają – jest miękki. Wierzy, że jednemu mężczyźnie przypisania jest jedna kobieta i gotów jest znosić romanse swojej żony a nawet brak pewności czy jego syn ( którego ewidentnie kocha zdecydowanie bardziej niż wypada porządnemu angielskiemu dżentelmenowi) rzeczywiście jest jego. Nie mniej trudno mu zarzucić że jest człowiekiem rozlazłym – jest nudny w tym jak bardzo jest porządny, przywiązany do zasad i pozorów. Nie ma wątpliwości, że Christopher przeżywa całą gamę uczuć ale ma problemy z ich werbalizowaniem. Nie mniej trudno byłoby go nazwać nieśmiałym – wszak jego życie obrało taki a nie inny kurs właśnie dlatego, że zdecydowanie nie był nieśmiały w czasie jednej przejażdżki pociągiem z przyszłą żoną. Tietjens to postać, którą od razu się lubi i szanuje. Nie mamy wątpliwości, ze steruje nim moralny kompas który tak sprawnie pokazuje północ, że nie za bardzo wierzą w nią nawet otaczający go ludzie (kiedy Generał grany przez nikogo innego tylko Rogera Allama rozmawia z nim o przyczynie odejściu żony jest absolutnie przekonany, że kobieta zwiała nie mogąc znieść zdrad męża). Teoretycznie Tietjens powinien być przykładowym człowiekiem swoich czasów. Ale prawda jest taka, że wcale nim nie jest. Czasy o których Tietjens marzy właśnie się kończą i już nikt chyba w pełni nie wierzy w ten model zachowania i w te ideały o których bohater chce wierzyć że jeszcze mają sens. Być może bohater byłby szczęśliwszy w swoim ukochanym XVIII wieku, ale zwierz podejrzewa, że to ten typ, który z racji na szlachetność charakteru wszędzie czuje się obco. Jedyny problem jak zwierz ma z tym bohaterem to Benedict Cumberbatch. Otóż wadą Tietjensa jest to, że jest takim typowym anglikiem – może nie rozlazłym ale nie budzącym szczególnych rządzy u płci przeciwnej. Kiedy młoda dziewczyna mówi mu, że wcale nie jest taki brzydki to jest to zdecydowanie śmiałe wyznanie. Czemu więc do tej roli zatrudniono młodego przystojnego aktora, na którego chcą się rzucać fanki pod każdą szerokością geograficzną. Co prawda przefarbowano mu włosy na koszmarną jajecznicę, wypchano policzki maskując piękne kości policzkowe i włożono w pogrubiające stroje ale nadal spod tego wszystkiego wychodzą rysy pięknego mężczyzn. Zwierz nie mówi ani słowa przeciw grze Cumberbatcha – to naprawdę niesłychanie zdolny aktor, który jest równie dobry na ekranie jako arogancki geniusz, zdradzony mąż czy mężczyzna walczący z własną niezdolnością do wyrażania uczuć. Jest też w nim coś co niemal krzyczy „klasa wyższa” – i choć Cumberbatch do niej nie należy sprawia wrażenie jakby całe życie popijał herbatę siedząc w smokingu i cylindrze. Nie mniej zwierz uważa że postać byłaby jeszcze ciekawsza gdyby obsadzono kogoś brzydszego. Nie dlatego, że zwierz nie chce tańczyć małego tańca radości ilekroć widzi głównego bohatera na ekranie. Dlatego, że dzięki tej fizycznej nieatrakcyjności postać nabiera odrobinę więcej sensu.
Co z tego że podtuczony i z marną fryzurą – nadal zdaniem zwierza zbyt urodziwy do roli
Oprócz Christophera mamy jego żonę Sylvię. Teoretycznie powinniśmy jej nie lubić. Nie dość że ewidentnie wplątała naszego bohatera w małżeństwo by uniknąć skandalu to jeszcze zdradza go na każdym kroku. Problem polega jednak na tym że nie da się (przynajmniej po pierwszym odcinku) nie lubić Sylvii. To postać także nie ze swoich czasów ale zupełnie z innych powodów niż Christopher. Wcale nie zależy jej na kolejnych kochankach, wręcz ją nudzą. Być może w ogóle darowałaby sobie skakanie z kwiatka na kwiatek gdyby mąż zareagował tak jak tego pragnie. Tymczasem on zamiast zachować się jak Rhett Butler i wybuchnąć tym słusznym podszytym pasją gniewem uśmiecha się grzecznie i nic nie mówi. Co więcej Sylvia dość dobrze zdaje sobie sprawę, że Christopher ją przewyższa – moralnie, pod względem inteligencji i klasy. Jasne że nie jest w stanie tego znieść, i nie jest też w stanie znieść, jego łagodności. O dziwo frustracja Sylvii dość szybko udziela się także widzowi – bądź co bądź kiedy żona rzuca w męża talerzem najgorszą reakcją jest brak reakcji. Przy czym Sylvia wbrew temu co krąży po Internecie to nie zimnokrwista żmija. Raczej wyzwolona współczesna dziewczyna, która dziwnym trafem znalazła się w Anglii roku pańskiego 1908 i nie za bardzo wie co ze sobą zrobić. Co ciekawe i warte dodania – między aktorami a co za tym idzie postaciami jest znakomita chemia. Jedna wymiana pojrzeń pomiędzy nimi a nie mamy wątpliwość , że ich pogmatwane życie uczuciowe będzie się jeszcze trochę toczyło. Przy czym zwierz wcale nie ma na myśli głębokiego uczucia – raczej seksualne pożądanie, które pojawia się ilekroć są razem ale żadne z nich nie robi nic by to napięcie rozładować. Bohaterowie wzajemnie doprowadzają się do szału, ranią i nie mogą ze sobą wytrzymać. I choć Christopher jest gotowy przyjąć żonę z powrotem jak sam mówi by zachować pewne pozory to jednak jest w tym cos więcej. Grająca Sylvię Rebecca Hall jest jedną z ulubionych angielskich aktorek zwierza. Ma tą niesamowitą zdolność grania niesympatycznych postaci tak byśmy nie stracili do nich sympatii. A poza tym naprawdę przypomina jedną z tych edwardiańskich piękności.
Rebecca Hall ma ten niesłychany rodzaj urody który sprawia, że człowiek ma wrażenie że zeszła z jakiegoś stuletniego obrazu
Oczywiście by nie było zbyt prosto do tego skomplikowanego tanga dołącza jeszcze jedna postać. To młoda sufrażystka Valentine. Więź między nią a Christianem zawiązuje się błyskawicznie. Ponownie jednak oprócz uczucia (co do którego raczej nie mamy wątpliwości) jest w tym też sporo pożądania. Bo w ogóle zwierzowi wydaje się, że to jeden z tych seriali o przeszłości gdzie jednak ludzie czują do siebie coś więcej niż same wzniosłe uczucia. Zwierz nie narzeka – jego zdaniem tak jest ciekawiej i prawdziwiej. Teoretycznie mamy tu drogę do radosnego rozwiązania w którym konserwatywny dżentelmen oddala niewierną żonę i poślubia lekko postrzeloną pannę pragnąca zmian. No ale przecież nad całym życiem naszych bohaterów unosi się ta tytułowa „parada” którą chyba najbliżej można rozumieć jako pewien pokaz czy zasłonę, za którą kłębią się emocje, których jednak nie pokazuje się w towarzystwie. To właśnie ta rozpaczliwa próba zachowania pozorów przez Christiana w świecie, który już o pozory nie dba i chyba nawet ich nie rozumie. I który lada moment ma w okopach wszystkie swoje pozory stracić staje się kołem zamachowym życiowej tragedii. Oczywiście zwierz nie wie co dokładnie będzie dalej ale nie może się doczekać bo wygląda na to, że twórcy idealnie oddali to czego zwierzowi brakowało w tak wielu opowieściach o przeszłości – że niezależnie od dekoracji za dramaty ludzi odpowiadają głównie ludzie.
Zwierza ujął ten gest złapania za ramię. Takich gestów brakuje w ekranizacjach które są przekonane, że ludzie zawsze trzymają się wszystkich zasad. A przecież nigdy tak nie było.
Przed emisją było nieco kontrowersji i podsycanej przez media rywalizacji między tym serialem a Downton Abbey – obie produkcje dzieją się bowiem w tych samych czasach. Nie mniej zwierz uważa że jedynie człowiek o dość małym rozumku może uznawać te historie za podobne. Downton to fantazja na temat przeszłości, romans z historią i próba oddania rytmu historii na jednej małej próbce mieszkańców jednej posiadłości. Parade’s End to wizja historii raczej nie kochająca, miotająca bohaterami po całej Europie a co więcej śledząca raczej życie człowieka któremu historia po prostu się przydarza. Oba seriale można postawić obok siebie tylko w materii pięknych dekoracji choć tu także widzimy sporą różnicę. Bo Downton ma być po prostu piękne a w Parade’s End wydaje się, że przestrzeń ma odzwierciedlać stan wewnętrzny bohaterów.
Nie można zapomnieć, ze to typowy serial BBC/HBO czyli jednym słowem (a właściwie dwoma) wizualnie piękny
Uwag było by jeszcze więcej ale ponieważ zwierz na pewno do serialu wróci (hmm. może będzie jakiś dodatkowy wpis raz na tydzień z tej okazji by nie zanudzać czytelników nie zainteresowanych) a poza tym nie chce za bardzo zachwycać się nad pierwszym odcinkiem by potem zawieść się kolejnymi. Może warto jeszcze na marginesie marginesu dodać, ze to serial wybitnie wręcz obsadzony – zwierz rozpoznaje właściwie wszystkich aktorów na ekranie a lista tych których wymienia się z nazwiska na samym początku serialu przypomina raczej książkę telefoniczną. I zwierz naprawdę nie może się doczekać kiedy tą książkę będzie mógł poczytać dalej.
Ps: W filmie pojawiają się oczywiście sufrażystki – zwierzowi podoba się to, że niektóre ich akcje bardziej bawią niż każą myśleć poważnie o kwestii kobiecej. Bo tak pewnie było.
Ps2: Zwierz nie będzie rozmawiał o trzech wczorajszych słowach – jeśli czujecie czytelnicy niedosyt zawsze jest blog Sherlockisty.??