Zwierz jeździ do Łodzi regularnie od kilkunastu lat. Pojawia się tam co najmniej raz w roku, by zobaczyć co się zmieniło do czasu jego ostatniej wizyty. Nic zwierza nie odstraszyło. Ani ciągnący się remont trasy kolejowej, ani remont dworca Łódź Fabryczna, ani powstawanie nowych galerii handlowych, które powoli wyssały życie z głównej ulicy miasta. Zwierz stawiał się w Łodzi regularnie. Ale zwiedził ją tylko raz. Do ostatniego weekendu kiedy postanowił zobaczyć Łódź na nowo. Tym razem na filmowo.
Każdy polski wielbicieli filmu musi zdawać sobie sprawę ze znaczenia Łodzi dla naszej krajowej kinematografii. Więcej, biorąc pod uwagę jakie talenty opuściły łódzką Filmówkę trudno Łódź przegapić na światowej mapie miejsc do których wielbiciele kina powinni pielgrzymować. Zwierz miał swoje własne powody, by rozpocząć swoje filmowe zwiedzanie Łodzi akurat teraz. Powody mieściły się na ulicy Piotrkowskiej 120. To właśnie tam mieści się hotel Stare Kino, na którego zaproszenie zwierz przyjechał do Łodzi na weekend. Podczas kiedy wiele miejsc chce być kojarzonych z kinematografią, tylko nieliczne są w stanie spełnić pokładane w nich nadzieje. Zwierz zaś wiązał ze Starym Kinem nadzieje spore. Dlaczego? Przede wszystkim adres zobowiązuje. To właśnie tutaj w 1899 roku dwaj bracia Władysław i Antoni Krzemińscy założyli pierwsze kino w Łodzi. Kino nie funkcjonowało tam zbyt długo ale historia stałych kin w Polsce zaczyna się nigdzie indziej tylko właśnie w tej kamienicy. Stąd miejsce znaczące – zwłaszcza dla takich osób jak zwierz dla których historia kina to najlepszy rodzaj historii.
Aby was od razu uspokoić – hotel nie zawodzi. Nie zawodzi jako hotel (pokoje przytulne, łóżka mięciutkie, wszystko czyściutkie) ale przede wszystkim nie zawodzi jako hotel filmowy. Nie chodzi tylko o fenomenalny pomysł na wystrój – każdy pokój nazywa się od tytuły filmu – a jedną ścianę zajmuje wielka fototapeta z fotosem z tego filmu, do tego dobrano odpowiednio meble (tak by pasowały do filmowej epoki) i plakaty na ścianach. Wystrój hotelu jest niesamowicie konsekwentny – idąc wzdłuż ścian korytarzy mija się plakaty i fotosy filmowe – film jest wszędzie nie sposób od niego uciec. Ale jak zwierz wspomniał, na wystroju się nie kończy. W hotelu co wieczór odbywają się seanse filmowe dla gości (filmy puszczane są w prawdziwej małej sali kinowej!), a do każdego pokoju można wypożyczyć odtwarzać DVD i płytę z filmem. Zwierz spędził bardzo miły wieczór oglądając w swoim hotelowym pokoju (ktoś znając serce zwierza wybrał dla niego pokój „Pół żartem, pół serio” – jego ukochaną komedię) „Mężczyźni wolą blondynki” – też z Marylin Monroe. Film dużo lepszy niż zwierz zapamiętał. Jeśli ktoś przywiózłby ze sobą dziecko mógłby je posłać na Warsztaty małego filmowca, gdzie można się np. poczuć o tym jak powstają filmy animowane. Innymi słowy – od kina się w Starym Kinie nie ucieknie. Zwierz postanowił więc nigdzie nie uciekać tylko w pełni poddać się tematowi przewodniemu.
Skoro kino w Łodzi to zwierz porzucił walizkę w pokoju i pobiegł do Muzeum Kinematografii. Od hotelu nie jest tam daleko – kilkanaście minut spacerem. Muzeum mieści się w pałacu Karola Scheiblera, więc można jednocześnie podziwiać pałac jedno z najbogatszych łódzkich przemysłowców. Pałac który sam ma własną filmową historię. Wystawa w muzeum jest fascynująca, ale niestety – zdaniem zwierza, trochę za słabo opisana. Choć w zbiorach muzeum znajdują się fotosy z filmów przedwojennych, plakaty, czy czasopisma to pewnie dla wielu początkujących wielbicieli kina może to być nieco nużący fragment ekspozycji. Warto natomiast przyglądać się dokładniej eksponatom technicznym – kamerom, stołom montażowym – urządzeniom dzięki którym przez lata powstawały kolejne filmy. Zwierz ponownie ma wrażenie, że można byłoby je opisać lepiej, bo każdy powinien oblegać gablotki z kamerami z lat 20 i 30 czy miejsce w którym prezentuje się światu jeden z pierwszych filmowych wynalazków Kazimierza Prószyńskiego. Problem w tym, że zwiedzający może przegapić jak wspaniałą kolekcję ogląda. Zwierz chętnie by oprowadzał.
Na piętrze mieści się natomiast wystawa poświęcona produkowanej w Łodzi polskiej animacji przyjazna dla dzieci, a dla dorosłego zwiedzającego największych wrażeń dostarczy plan filmu animowanego – na który można wejść i zobaczyć – od środka – jak wygląda świat w którym kręci się animacje metodą poklatkową. Jednocześnie warto po prostu przejść się po pałacu. Jak zwierz pisał – ma on sporą filmową historię – grał min. w Ziemi Obiecanej, w Lalce, w Jak daleko stąd, jak blisko, w Stawce większej niż Życie. Trudno się dziwić – jak w przypadku większości siedzib Łódzkich fabrykantów – jest tam tyle przepychu, bogactwa i pomieszania stylów że człowiek ma wrażenie jakby chodził po dekoracjach filmowych. Wizyta w muzeum nie jest droga (dla jednego normalnego i jednego ulgowego spacerowicza to całe 17 zł) a z całą pewnością jest tego warta. Do tego w budynku muzeum mieści się kino studyjne Kinematograf. A w kasie kina możecie kupić publikacje związane z filmem Polskim czy plakaty filmowe z polskiej szkoły plakatu.
Kiedy już wyjdziecie z Muzeum warto zrobić jeszcze maleńki spacerek (dosłownie pięć minut wzdłuż parkowego płotu) ulicą Targową. Oto bowiem pod numerem 61/63 mieści się Łódzka szkoła filmowa. Tu właściwie można byłoby skończyć – bo wszyscy wiemy czym jest łódzka Filmówka dla polskiego kina. Studiowali tu niemal wszyscy najważniejsi polscy reżyserzy, to szkoła która wypuściła jednych z najlepszych operatorów filmowych na świecie, przez podwórko przed pałacykiem Oscara Kona przesiadywali przyszli twórcy polskiej szkoły filmowej, kina moralnego niepokoju, jest nawet tabliczka upamiętniająca lata w których Polański skakał tam ze schodów. Założenie szkoły filmowej w Łodzi było w latach czterdziestych kwestią konieczności. Dawna stolica polskiej kinematografii- Warszawa, leżała w gruzach. Za to w Łodzi ludzie wracali do życia. Powstanie państwowej szkoły kształcącej twórców filmowych było marzeniem jeszcze przedwojennym. Wielu publicystów narzekało wówczas, że bez dobrej państwowej szkoły, nasze kino nigdy nie wespnie się na wyższy poziom. Zwierz myśli, że mało kto mógł przypuszczać jak szybko łódzka szkoła stanie się symbolem jakości, ale też – braku pokory, bo zamiast wyprodukować nam reżyserów reżimowych, dało nam twórców myślących, krytycznych i wrażliwych. Zresztą do dziś Filmówka jest w Polsce znakiem jakości, a z całej Polski (i nie tylko) ściągają ludzie by studiować tu na wydziałach aktorskim, reżyserskim, operatorskim. Dla nas zwiedzających pozostaje napawanie się atmosferą miejsca i obowiązkowa wizyta w uczelnianej księgarni gdzie można zakupić książki wydawnictwa uczelni. To jedne z najlepszych około filmowych publikacji w Polsce. Tylko nie zróbcie błędu zwierza i zwiedzajcie w tygodniu, zwierz w sobotę odbił się z łkaniem od zamkniętych drzwi.
Jeśli cofniecie się do ul. Piłsudskiego (to ta sama ulica przy której stoi muzeum Kinematografii) i przejdziecie jeszcze kawałek to traficie do Muzeum Animacji. Wytwórnia filmowa Se-ma-for właściwie wyprodukowała nam dzieciństwo. Niezależnie od tego czy woleliśmy Disney’a czy animacje na Polonii 1 to każdy kto oglądał jako dziecko Wieczorynkę musiał zobaczyć choć jeden odcinek Misia Uszatka, Misia Coralgola (zwierz osobiście nienawidzi tej animacji bo nigdy nie był w stanie wymówić imienia głównego bohatera), Przygody kota Filemona (najlepsza animacja o kotach jaka istnieje). Samo studio ma się też czym pochwalić. Powstały tu dwa nagrodzone Oscarem filmy – Tango Zbigniewa Rybczyńskiego i Piotruś i Wilk. W muzeum animacji można dowiedzieć się jak powstają i powstawały filmy animowane i przekonać się jak bogatą historię animacji ma Łódź. Zwierz który nigdy nie był fanem tych konkretnych polskich animacji poczuł się bardzo sentymentalnie. Głównie dlatego, że zdał sobie sprawę, że jednak spędził całkiem sporo dzieciństwa oglądając animacje które powstały w tym studio.
Skoro już pozwiedzaliśmy muzea czas na spacer. Zwierz cofnął się po własnych śladach ulicą Piłsudskiego i wrócił na Piotrkowską. Ulica ta zmienia się częściej niż jakakolwiek inna znana zwierzowi ulica. Wystarczy, że chwilę tu zwierza nie ma a już powstają nowe knajpy (zwierz jadł tym razem w knajpce Włoszczyzna, która zaoferowała mu domowy makaron z truflami i było to dobre. Potem zaoferowała mu też Tiramisu i było to bardzo dobre. Potem zwierz musiał potoczyć się dalej i było to nieco gorsze), sklepy ( pod żadnym pozorem nie wchodźcie do sklepu Bardzo Rozsądnie – zostawicie tam wszystkie pieniądze i oddacie nerkę w zastaw) i miejsca (Off Piotrkowska jest tak cudnie hipsterska że Warszawscy hipsterzy czują się jak żenująca prowincja). Niektóre rzeczy się jednak na Piotrkowskiej nie zmieniają. Koniecznie podejdźcie pod numer 17 i spróbujcie przeczytać zamieszczoną na nim tabliczkę. Nie jest to proste ale jeśli światło będzie odpowiednie to dowiecie się że w tej niepozornej kamienicy pod numerem 17 po pierwsze było rzeczywiście jedno z pierwszych kin w Łodzi (a także jeden z pierwszych pokazów filmowych) a także że tu było kino które wynajmował przez pewien czas (zanim przeniósł się na Piotrkowską 21) Theodor Junod – ojciec Eugeniusza Bodo. Czyli jesteście w miejscu gdzie zaczęła się jedna z największych karier filmowych dwudziestolecia bo jak wiemy mały Bodo zaczął występy jako kilkulatek właśnie w kinie ojca.
Z Piotrkowskiej warto skręcić na ulicę Tuwima 2. Tam mieści się budynek dawnego kina Odeon, po wojnie kino Gdynia. To jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy budynek w Polsce który powstał specjalnie z myślą o kinie (wcześniej kina mieściły się w budynkach zaadaptowanych na potrzebę sal kinowych, ewentualnie budynkach po teatrach). Budynek utrzymał swoje przeznaczenie po wojnie. A dla nas ma znaczenie nie tylko ze względu na historię ale i architekturę. Wieńcząca dach sowa, to przykład cudownego secesyjnego zdobienia. Kiedy działało tam kino w nocy sowie świeciły się oczy. Kilka lat temu odnowiono elewację budynku. Niestety nie mieści się tam już żadne kino. Wielbiciele starych kinowych budynków powinni skoczyć też na podwórko przy Piotrkowskiej 67 i rzucić okiem na budynek Kina Polonia – Od początku XX wieku w tym miejscu było kino, projekt budynku wykonano jeszcze przed pierwszą wojną. Tym co powinno nas zainteresować to umiejscowienie kina – nie od frontu tylko właśnie w podwórku – w drugim rzędzie budynków. Przed wojną takie umiejscowienie kin było bardzo popularne.
Jeśli bolą was już nogi (jak zwierza) to nie ma w tym momencie lepszego pomysłu niż wrócić do hotelu i zwinąć się w kłębuszek na mięciutkim łóżku i iść spać śniąc o przedwojennych filmowcach. Następnego dnia możecie obudzić się rześcy i śliczni (a także absolutnie zakochani w hotelowym materacu) i zejść na śniadanie (w restauracji hotelowej podano zwierzowi do śniadania Crème brûlée i zwierz o mało nie umarł ze szczęścia) i ruszyć dalej. Tym razem idziemy w przeciwną stronę – czyli w dół Piotrkowskiej (w niedzielne przedpołudnia, kiedy sklepy są zamknięte to właściwie wymarła ulica) prosto do Ogrodowej a stamtąd do Manufaktury. Nie idziemy jednak na zakupy (no może malutkie) ale na zwiedzanie. Dokładniej zwiedzanie pałacu Poznańskich. Zwierz nie wiedział czego się spodziewać (uwierzycie że NIGDY nie zwiedzał pałacu?) ale to co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze – zwierz jako wielbiciel Ziemi Obiecanej (zwierz uwielbia ten film) poczuł się przez chwilę jakby chodził po planie. No ale w Ziemi Obiecanej grały prawie wszystkie pałace łódzkich fabrykantów (zwierz poleca wybrać się do Łodzi na zwiedzanie miasta ich szlakiem – to jest niesamowite znaleźć się w świecie takich kontrastów – tu pałace, tam pozostałości robotniczej biedy, gdzie indziej powojenne budownictwo – całość to niezwykły miks), ale akurat pałac Izraela Poznańskiego wbił się zwierzowi w pamięć, za sprawą niesamowitej klatki schodowej.
Kiedy już pozbieramy szczękę z podłogi i przez chwilę pozazdrościmy fabrykantom (spychając na tył mózgu świadomość że ich wielkość zbudowana była w dużym stopniu na cierpieniu innych) czas na zwiedzanie muzeum. Pomysł jest super. W kilku pokojach pałacu zrobiono muzeum sławnych łodzian. Każdy pokój ma trochę inny charakter, i trochę inną ekspozycję. W pokoju Reymonta możemy się trochę wynudzić, w pokoju Tuwima westchniemy nad zdjęciem Skamandrytów które każe się zastanawiać jak to możliwe by mieć takich utalentowanych znajomych. Ale nic nas nie przygotuje na pokój poświęcony Aleksandrowi Tansmanowi, wybitnemu pianiście, dyrygentowi i kompozytorowi. Ta część wystawy jest multimedialna. Możemy dowiedzieć się czy byłby z nas dobry dyrygent – machając batutą przed specjalnym ekranem który czyta nasze ruchy i podpowiada czy umiemy wskazać batutą rytm. Znajdziemy tu program który pozwala nam stworzyć własną kompozycję (bardzo nowoczesną) i będziemy mogli sami rzucić okiem na partytury czy ilustrowane listy od Strawińskiego. Ale największe wrażenie robi puszczany w tle film. W którym Tansman mówi min. o swojej przyjaźni z Einsteinem. Naprawdę doskonała ekspozycja. Kiedy już się oderwiemy od Tansmana to w następnym pokoju czeka na nas Rubinstein. Jeden pokój jest poświęcony życiu słynnego pianisty, w drugim są wyłącznie otrzymane przez niego wyróżnienia. Kiedy już oderwiemy się od wszystkich dyplomów naszym oczom ukaże się gablotka. A w niej obok siebie Oscar, Emmy i Grammy. Ot tak sobie stoją. Brakuje do kompletu tylko Tony.
Z pałacu Poznańskiego trudno wyjść – tyle pokojów do obejrzenia, człowiek by siedział i się napawał. Być może więc wygoni was głód – jeśli tak, to zwierz poleca jednak skoczy do Manufaktury do ichniej tajskiej knajpy Hotspoon. Mają tam przepyszne tajskie jedzenie i lemoniadę z marakują która jest być może najlepszą lemoniadą jaką zwierz pił w życiu. Skoro już jesteście najedzeni, to warto wrócić na Piotrkowską i zajrzeć do dwóch antykwariatów – Bóg się rodzi i Zlituj się nad nami – oba tuż obok siebie, sprzedają stare książki i drenują kieszeń zwierza. No bo jak nie kupić dwóch pierwszych tomów Kino Wehikuł Magiczny za 10 zł za tom. Zwierz pamięta jak przed reedycją pierwszego tomu, można je było dostać za sto złotych każdy. Zwierz przez lata nie kupował, bo były na półce u rodziców. Ale skoro mieszka już sam to chyba warto mieć własne. Minus jest taki, że po zakupieniu książek nagle robi się trochę ciężko i późno i chyba czas wracać do domu. A to oznacza spacer na dworzec Łódź Fabryczna.
Zwierz ma teorię – lata temu w Łodzi robił się gigantyczny statek kosmiczny i przez ostatnie lata nikt nie budował w mieście dworca tylko starał się przykryć tą kosmiczną katastrofę. Nie da się inaczej wyjaśnić dlaczego nowy łódzki dworzec jest tak olbrzymi. A jest NIESAMOWICIE duży. Serio zwierz ma wrażenie, że w skali jest porównywalny z dworcem Berlińskim jeśli nie większy. Zwierz chodził po nim i miał wrażenie, że się nigdy nie skończy. Nie będzie jednak narzekać. Co najwyżej trochę żal mu że na zawsze zniknął peron po którym biegł bohater Przypadku Krzysztofa Kieślowskiego. No ale to po raz kolejny dowód na to, że filmowej Łodzi właściwie nie da się zwiedzić. Po prostu przyjeżdżasz do Łodzi i chodzisz po jednym wielkim planie filmowym. Po naszej filmowej historii, przeszłości i przyszłości. Bo zwierz nie wątpi że jeszcze nie jeden absolwent łódzkiej Filmówki zawładnie naszą wyobraźnią i nie jedna ulica stanie się przestrzenią znaną z filmu. W końcu nie na darmo drugie imię Łodzi to Hollyłódź. Tak więc drodzy kinomani, zamiast marzyć o wycieczkach do Los Angeles, czas poświęcić chwilkę czasu i oszałamiające cztery dychy na bilet kolejowy (bez zniżki) i pojechać do Łodzi. Bliżej wielkiego kina nie będziecie.
Ps: Zwierz odwiedził Łódź na zaproszenie hotel Stare Kino w Łodzi. Które to miejsce serdecznie wam wszystkim poleca. Na wycieczki około filmowe i nie tylko.