Jakoś tak się stało że mimo zwierzowej próby obskoczenia wszystkich istniejących konwentów w Polsce, przez kilka lat swojej konwentowej działalności zwierz nigdy nie dotarł na Falkon. Trudno powiedzieć dlaczego bo Lublin nie jest mu jakoś szczególnie wstrętny a i uczestnicy konwentu bardzo go polecali. Ostatecznie zwierz się przełamał, terminy się zgrały i w tym roku zwierz po raz pierwszy przyjechał na lubelski konwent.
Zacznijmy od tego, że atmosfera konwentu w dużym stopniu zależy od tego gdzie się odbywa. Zwierz bywał na konwentach które potrafiły stworzyć atmosferę konwentowej wspólnoty uczestników i takich którym się to zupełnie nie udawało. W przypadku Falkonu sytuacja jest trochę ułatwiona – impreza rozgrywa się na terenie Targów Lublin – budynku doskonale dostosowanego do potrzeb takiego wydarzenia. Pod względem zgrania wielkości imprezy i przestrzeni w jakiej się rozgrywa to być może najlepsza proporcja w Polsce. Tuż obok znajduje się szkoła konwentowa gdzie jest kilka dodatkowych salek na prelekcje – więc ogólnie można spędzić dwa dni nawet nie zdając sobie sprawy że gdzieś tam jest Lublin. No właśnie to jest chyba jedyna wada imprezy bo nie da się poczuć, że konwent jest w mieście (za co zwierz kocha Copernicon) bo po prostu znajdujemy się w takiej przestrzeni w której Lublin traci już nieco swoją miejskość. Ma to swoje plusy (chcąc nie chcąc wszyscy trzymaj się przestrzeni konwentu) i minusy (człowiek jest absolutnie uzależniony od jedzenia na konwencie – co nie zawsze jest zgodne z jego gastronomicznymi potrzebami).Nie mniej trzeba przyznać, że Targi Lublin to przestrzeń która zdecydowanie sprawia, że Falkon może się pochwalić jednym z najlepszych „domów” w Polsce.
Na Falkonie pierwszy raz od dawna plan wystąpień zwierz ułożony był tak, że większość pierwszego dnia mogłam spędzić na panelach i prelekcjach. Widzicie czasem bywa tak, że bycie prelegentem na konwencie stoi w sprzeczności z dowiedzeniem się co tak właściwie się na nim działo. Tym razem było inaczej. Co więcej – Falkon miał program ciekawy i bardzo różnorodny. Nie jest to jeszcze jeden z tych konwentów na których gdzieś program się po drodze zagubił (wciąż patrzę z wyrzutem na Pyrkon gdzie nie znalazłam nic ciekawego do wysłuchania przez dwa dni) i nie jest to jeszcze jeden z tych konwentów gdzie zupełnie zapomniano jaką rolę w dyskusjach nad fantastyką odgrywa dyskusja o literaturze. Tu wciąż do literatury wracano – zwłaszcza w panelach, nie czyniąc jej tematem pobocznym. Jednocześnie zwierz musi powiedzieć, że na Falkonie – podobnie zresztą jak na innych imprezach – zwierz zdał sobie sprawę że dobry panel jest rzadszy niż jednorożec. Przez dobry zwierz rozumie taki na którym wszyscy uczestnicy wiedzą o czym mówią, mają jakieś przejrzyście sformułowane opinie (nie oparte wyłącznie na widzi mi się) i są prowadzenie przez dyskusję przez prowadzącego który umie nad swoimi dyskutantami zapanować. Przy czym, żeby było jasne – zwierz ma te odczucia także w stosunku do paneli w których brał udział czy je prowadził. Dość spore doświadczenie panelowe podpowiada zwierzowi, że jednak najlepiej sprawdzają się te panele do których wszyscy się naprawdę przygotowują – np. rozsyłając panelistom wcześniej pytania czy zagadnienia – nad którymi uczestnik panelu może się wcześniej zastanowić. Jednocześnie wydaje się, że być może należałoby nieco ostrzej stawiać kryteria doboru do paneli – zwierz bardzo chętnie porozmawiał o steampunku ale nadal ma wrażenie, że znalazłby się ktoś lepiej znający się na rzeczy. Przy czym panele stają się coraz ważniejszymi wydarzeniami na konwentach więc konieczne jest poważne zastanowienie się co zrobić by były jak najlepsze, najbardziej merytoryczne i uczestnictwo z w nich – z obu stron coś wnosiło.
Co do prelekcji to w tym roku zwierz raczej się na żadnej jakoś straszliwie nie zawiódł. Najlepsze – przynajmniej zdaniem zwierza – odbywały się w salach „Geek” w szkole konwentowej gdzie oddano sale ludziom którzy chcieli mówić o bardzo konkretnych fandomach i zjawiskach w fandomach. To dobry pomysł – bo zwykle na konwentach triumfują albo tematy bardzo ogólne albo takie które odnoszą się do najbardziej znanych fandomów. Tymczasem nic nie zastąpi posłuchania sobie o Power Rangers od kogoś kto się naprawdę zna (była to jedna z najfajniejszych i najdowcipniejszych prelekcji jaką zwierz słyszał od dawna) czy nikt nie opowie wam jak to jest zobaczyć 21 przedstawień musicalowych w 14 dni, jeśli nie ma takich osobistych doświadczeń. Zwierzowi bardzo podobał się też prelekcja o trądzie (tak tej chorobie) choć zwierz trochę żałuje, że był głównie medyczna i w mniejszym stopniu obejmowała znaczenie trądu w kulturze – bo to niesłychanie ciekawa kwestia. Nieco zwierz się zawiódł na prelekcji która miała opowiadać o nieznanych historiach kryjących się za bardzo znanymi zdjęciami. Głównie dlatego, że owe nieznane historie były zazwyczaj historiami powstawania zdjęć – nie odkryto tu jakichś wielkich tajemnic – a przynajmniej nie większe niż te które można odkryć po prostu zadając sobie pytanie co tak właściwie na tym zdjęciu widzimy. Niestety kilka wystąpień padło ofiarą niedoróbek sprzętowych – a to nie było gdzieś odpowiedniego nagłośnienia, a to laptop nie obsługiwał prelekcji, a to sala nie za bardzo pozwalała skoncentrować się na tym co dana osoba mówi (duży pogłos). To jest coś na czym na pewno trzeba popracować bo jednak przykre jest kiedy dobry punkt programu, przygotowany pieczołowicie przez uczestnika traci na atrakcyjności tylko dlatego, że coś nawala sprzętowo.
Poza słuchaniem prelekcji i paneli zwierz wygłaszał także swoje. Jest pod wrażeniem, że ktokolwiek stawił się na kilka jego punktów programu. Na przykład na wstęp do pokazu Metropolis – który zaczynał się o 23 (zwierz był padnięty jak rzadko) czy na prelekcję o sieroctwie w popkulturze – która otwierała program następnego dnia. Zwierz by sam nie wstał. Natomiast trochę zwierzowi szkoda, że jego najbardziej ukochana prelekcja poświęcona temu czego tak naprawdę można się dowiedzieć z Box Office wylądowała pod sam koniec festiwalu kiedy nawet zwierz nie byłby pewnie chętny wybrać się na czyjeś wystąpienie. Żeby nie było – zwierz spokojnie sobie radzi nawet z małą widownią, zresztą na każdym punkcie programu był ona całkiem przyzwoita. Co nie zmienia faktu, że po prostu jako pasjonat rzeczy o których mówi zawsze ma nadzieję, że nie będzie można zamknąć drzwi za ludźmi którzy będą chcieli posłuchać. Choć może istotnie – pasja zwierza od ekonomicznej strony hollywoodzkich produkcji jest jednak odrobinę osobnicza. Przy czym nie wyobrażajcie sobie, że zwierz mówił do pustej Sali – za każdym razem było naprawdę sporo ludzi. Zwierzowi po prostu zawsze marzą się dzikie tłumy.
Co ciekawe – mimo, że na festiwalu było około 10 tys osób to w ogóle nie było tego czuć – hala gdzie rozstawili swoje stoiska wystawcy była na tyle duża, że można było po niej spokojnie chodzić i przyglądać się sprzedawanym cudom, bez poczucia, że zaraz stratuje nas tłum. To przemiłe uczucie kiedy można rzeczywiście podejść do każdego stoiska, spokojnie obejrzeć prezentowane produkty i jeszcze porozmawiać ze sprzedającymi. Z kolei w hali obok usadowił się gamesroom – zwykle na konwentach kojarzy się on z przestrzenią zawsze za ciasną, nieco duszną (zwierz nigdy nie zapomni gamesroomu na Baltikonie gdzie było tak duszno, że największe oklaski zebrał śmiałek który wspiął się na szczyt sali i otworzył okno) o odseparowaną. Na Falkonie na gamesroom przeznaczono całą wielką halę co robiło fantastyczne wrażenie – co pewien czas do siedzących na antresoli klientów restauracji (było to miejsce przedziwne gdzie jedzenie wydawano niesłychanie sprawnie a na kawę czekało się latami) dochodziły gromkie brawa dla kolejnych zwycięzców. Atmosfera była taka, że zwierz trochę nawet żałował że dość napięty grafik raczej uniemożliwia spędzenia całego dnia nad planszówką. Jedyne co nieco budzi wątpliwości to dwie sale wydzielone z przestrzeni targów (takie specjalne sale ustawiane w samych halach). Z jednej strony – wygląda to jak na prawdziwych konferencjach branżowych, z drugiej – pojawia się wspomniany wcześniej problem ze światłem (nie można przygasić na potrzeby prelekcji) i nagłośnieniem (strasznie słychać cały szum z hali obok).
Ostatecznie jednak niezależnie od drobnych narzekań Falkon okazał się przeżyciem bardzo miłym choć męczącym. Miłe jest – zawsze- spotkanie znajomych, czytelników i ludzi którym od lat mówi się na konwentach „cześć”. Miłe jest oderwanie się na dwa dni od rzeczywistości i wkroczenie w świat który przypomina nieco czasy kiedy człowiek nie przejmował się aż tak straszliwie polityką międzynarodową i krajową. Miło jest znaleźć się w miejscu gdzie nie ma wątpliwości, że kultura jest ważna – jeśli nie w jakiś sposób najważniejsza. Miło jest w końcu móc opowiedzieć ludziom o tym co uważamy osobiście za fascynujące i widzieć ich reakcje. To jest prawie tak przyjemne jak codzienne pisanie bloga. Miłe jest w końcu spędzenie trochę czasu na słuchaniu innych, którzy opowiadają o swoich pasjach i nie boją się, że zostaną wyśmiani jeśli pasje te nie należą do głównego nurtu. Jednocześnie jednak za te wszystkie miłe doświadczenia trzeba płacić. Podróżowanie w listopadzie jest jednak bardziej męczące niż włóczenie się po kraju latem, zwłaszcza kiedy okazuje się, że jedynym naprawdę wąskim gardłem konwentu jest szatnia. Poza tym o ile latem człowiek nie stawia jakichś wysokich wymagań estetyce i zakwaterowaniu o tyle jesienią brzydota świata trochę bardziej dotyka serca zaś kiedy w hotelu jest chłodno to zaczyna być to problem. A kiedy pociąg powrotny postanawia się zepsuć jeszcze przed opuszczeniem Lublina to mamy do czynienia z problemem poważnym.
Dlatego mimo dobrego wrażenia jakie zrobił na zwierzu Falkon powrót do Warszawy wiązał się raczej z refleksją że w nadchodzących latach trzeba będzie coś z tym szaleństwem konwentowym zrobić. Spotkań zrobiło się dużo, a próba obskoczenia większości z nich kończy się licznymi podróżami i jeszcze liczniejszymi prelekcjami. Zajmuje to coraz więcej czasu i potem okazuje się, że nie czeka się z utęsknieniem na wyjazd ale na powrót do domu i kilka chwil spokoju. Zwierz jeszcze nie wie co z tym zrobi – bo zwykle kiedy prosi się go o udział w jakimś przedsięwzięciu to jest pierwszy by się zgodzić. Na całe szczęście pewnie lato w przyszłym roku zwierz będzie miał trochę zajęte zmienianiem stanu cywilnego i problem przynajmniej chwilowo sam się rozwiąże.
Ps: Zwierz ma dla was tyle fajnych rzeczy do opisania że aż mu głupio że nie może napisać pięciu wpisów na raz bo musi wam koniecznie opowiedzieć ile fajnych rzeczy można obejrzeć i przeczytać. Ale głęboki wdech – wszystko po kolei – w każdym razie chwilowo nie wygląda tak by tematów na cokolwiek miało zabraknąć.