Hej
Kiedy zwierz dowiedział się, że stacja F/X planuje serial Fargo na podstawie filmu braci Coen miał same złe przeczucia. Jak wszyscy wiemy Fargo z 1996 roku jest filmem znakomitym, kto wie czy nie najlepszym filmem tego i tak niesłychanie utalentowanego duetu amerykańskich filmowców. Pomysł by rozciągać filmową historię na kilka odcinków wydawał się zwierzowi bez sensu. Zwierz ponarzekał sobie trochę, że Hollywood nie ma już żadnych pomysłów, a seriale pożerają kino (niedługo czeka nas cztero odcinkowe Dziecko Rosmary, które nadal wydaje się zwierzowi całkowicie zbędne) i w ogóle wszystko jest bez sensu. Po raz pierwszy zwierz zaczął się wahać (pamiętajcie zmiana poglądów to nic złego!) kiedy okazało się, że rolę którą w filmie powierzono Williamowi H. Macy zagra Martin Freeman. Nikt chyba nie zaprzeczy, że Freeman wydaje się idealnym aktorem do grania nieudacznika z niewielkiego miasteczka. Druga zmiana w postrzeganiu tego serialu przez zwierza pojawiła się kiedy pojawiły się trailery i materiały promocyjne. Było w nich coś co bardzo przypominało nastrój uwielbianego przez zwierza oryginalnego Fargo. Po ich obejrzeniu zwierz stwierdził, że podejdzie do serialu z otwartym sercem w ogóle nie myśląc jak ma się do filmu. Za punkt wyjścia zwierz przyjął swój stosunek do Hannibala – gdzie odłożył na bok istniejące interpretacje, ekranizacje i książki i pozwolił scenarzystom grać ze znanymi widzom motywami. I zwierz dziękuje za to otwarte myślenie niebiosom. Fargo w wersji serialowej zasługuje na otwarte serce widza. Bo jak na razie jest serialem niesłychanie dobrym. A jak wiecie takie zdanie rzadko pada z ust zwierza po jednym odcinku. Poniższy tekst jest bez spoilerów.
Zwierz był fatalnie nastawiony do pomysłu nakręcenia Fargo. I doskonałym pomysłem była zmiana zdania
Zwierz nie chce się bawić w analizę porównawczą filmu i serialu – zwłaszcza, że za nami dopiero jeden odcinek. Ważne jest to, że poznajemy główne osoby dramatu. Naszym bohaterem jest Lester Nygaard. Sprzedawca ubezpieczeń, któremu nie za dobrze wiedzie się w życiu. Jego żona uważa go za nieudacznika i mówi mu to prosto w twarz. Podobną opinię ma o Lesterze jego młodszy brat – któremu z kolei dobrze się powodzi. Na dodatek na Lestera wszędzie czekają upokorzenia – spacerując po ulicach miasta spotyka faceta który prześladował go przez całą szkołę średnią i nie ma zamiaru przestać teraz kiedy obaj są dorośli. Przy czym Lester to człowiek, który tłumi gniew w sobie, nie będąc w stanie nawet porządnie zakląć. Nie znaczy to, że nie jest skłonny do przemocy – wydaje się, że cały czas frustracja jest gdzieś tam zaraz pod powierzchnią tylko czekająca na to by znaleźć ujście. Być może Lester nigdy nic by ze swoim życiem nie zrobił gdyby przypadek nie spotkał go z Lornem Malvo. Ten – jak wszystko wskazuje – morderca do wynajęcia, zadaje mu proste pytanie. Dlaczego tak właściwie trzymać się zasad, przyjmować kolejne ciosy i powstrzymywać się przed tym co samo przychodzi nam do głowy, skoro tak właściwie nic z tego nie mamy. Prosta sugestia, proste pytanie, proste rozwiązanie. Oczywiście nic nie jest takie proste i niedługo odmienia się życie Lestera i całego Fargo. Przy czym już ten jeden odcinek pokazuje, jak niesamowitym zjawiskiem jest zło. Raz wypuszczone rozprzestrzenia się natychmiast, zataczając co raz szersze koła i dotykając co raz więcej osób. Jedno koszmarne popołudnie Lestera odciśnie swoje piętno na niejednym mieszkańcu miasteczka. Przy czym to nie jest narracja wybuchów, strzelanin czy porywającej akcji. To historia gdzie zło przydarza się jakby nieco z zaskoczenia. Tuż obok, ta surrealistycznie wyraźne w tej przerażająco normalnej scenerii. Trzeba zresztą powiedzieć, że samo miasto jest tu dodatkowym bohaterem (a właściwie nie tyle miasto co przykryta białym śniegiem okolica), spokojnym obojętnym płótnem na którym rozgrywa się cala krwawa historia. Oczywiście mamy tutaj oprócz tych skłonnych do zła ludzi także policjantów. Ci odbywający swoją służbę w niewielkim mieście stróże prawa, do tego co dzieje się wokół nich nie są przygotowani ani przyzwyczajeni. Ale podobnie jak w oryginale nie wpadają w rutynę, nie przegapią śladów – wręcz przeciwnie – ich działania przypominają, że największy problem z czynieniem zła jest to, że łatwo je wykryć – a kiedy się próbuje je ukryć, dzieją się rzeczy jeszcze gorsze.
Freeman swojego bohatera grani idealnie. Zmienia postawę, wyraz twarzy, sposób chodzenia, postawę, gesty. Niech w końcu ktoś zrozumie (poza UK) jaki to jest doskonały aktor.
Nie byłoby Fargo tak fascynującym serialem (nawet po jednym odcinku) gdyby nie obsada. Martin Freeman jest zdaniem zwierza jednym z najbardziej niedocenionych aktorów na świecie. Serio, Freeman jest aktorem wybitnym. Granie wielkich bohaterów wcale nie jest takie trudne. Ale granie zastraszonych nieudaczników, ludzi podszytych gniewem i frustracją wcale proste nie jest. Freeman gra swoją rolę idealnie, początkowo budzi w nas litość, ale denerwuje nas też swoją bezradnością, nie umiejętnością wysłowienia się, pewną siłą inercji z jaką idzie przez życie. Wszyscy w około nazywają go nieudacznikiem i nawet my mimo sympatii dla bohatera nie jesteśmy w stanie zaprzeczyć. Lester w wykonaniu Freemana to ten najgorszy rodzaj wiecznych nieudaczników którym nic w życiu się nie udaje i nie uda. Ale w tych momentach kiedy Lester w końcu wybucha pojawia się nowa twarz Freemana – po Internecie krąży dowcip że Freeman stworzony jest z kociąt i gniewu. W Fargo ponownie pokazuje jak łatwo mu ten ukryty gniew włączyć. Do tego Freeman robi to samo co w każdym swoim filmie – zmienia język ciała, dodaje inny krok, ruch ręką, lekko pochyloną sylwetkę. Jeśli widzieliście go w Sherlocku czy Hobbicie zapewne już to wiecie, ale jeśli jesteście wciąż tymi widzami którzy Freemana kojarzą przede wszystkim z Love Actually to rola w Fargo powinna wam pokazać jak uzdolniony jest to aktor. Serio, zwierz nie widział w jego roli żadnego minusa. Co prawda zwierz słyszał, że jego amerykański akcent jest koszmarny, ale prawda jest taka, że zwierzowi brzmienie głosu Martina gdy mówi po amerykański bardzo dobrze pasuje do roli. Oczywiście jest nieco dziwny (zwłaszcza jeśli pamięta się jego głos gdy mówi po angielsku) a akcent w pierwszej scenie brzmi nie do końca (choć zwierz się na tym nie zna) to potem można się błyskawicznie przyzwyczaić.
Billy Bob Thorton urodził się by grać tych nieco diabelskich, absolutnie spokojnych ludzi, którzy sami zło czyniąc budzą zło w innych. Doskonały Casting.
Naprzeciwko Freemana mamy Billego Boba Thortona. Teoretycznie gra on mordercę (albo przynajmniej przestępcę) do wynajęcia. Ale zwierz nie mógł się powstrzymać przed skojarzeniem że widzi na ekranie samego diabła. Przy czym nie tego który grozi rogami, kopytkami i piekłem. Raczej tego który przychodzi i budzi w ludziach tą cząstkę zła która jest w nas wszystkich. Trudno wyjaśnić co nim kieruje. Początkowo wydaje się, że przypadek, może chęć specyficznego odwdzięczenia się naszemu bohaterowi. Ale jego późniejsze działania wydają się nikomu nie służyć. Poza jego rozrywką, czy jakąś wewnętrzną potrzebą budzenia w ludziach zła. Niesamowite jest jednak to jak Thorton swoją diabelską postać gra. Jest spokojny, właściwie nie zmienia wyrazu twarzy. Bywa dowcipny, niemal uroczy. Nie podnosi głosu, nie denerwuje się, nie wychodzi z roli. Nawet niczego ludziom nie każe. Po prstu sugeruje. Sugeruje, że nie musimy trzymać się zasad, że musimy się odegrać za poniesione krzywdy, że zostaliśmy potraktowani nieuczciwie. Przy czym wydaje się, że klucz wedle którego dobiera swoje „ofiary” – może swoją sugestię rzucić zarówno zdesperowanemu poniżanemu człowiekowi jak i pomocnikowi w motelu który właśnie dostał słuszną burę od szefowej. Thorton jest aktorem idealnym do takich ról, w jego głosie i sposobie mówienia kryje się jakieś niedopowiedzenie. Może nie powiedzieć niczego wprost, a my i tak wyczuwamy obecną w jego głosie groźbę. Nie każdy aktor tak potrafi a Thorton zdaje się grać w ten sposób bez najmniejszego wysiłku (co zresztą doskonale pasuje do jego postaci – która zawsze zdaje się robić wszystko na luzie).
Serial w tym jednym odcinku zadaje pytanie i podsuwa odpowiedź – co by było gdybyśmy doszli do wniosku, że postąpimy inaczej. Tak jak my uważamy za słuszne.
Ale nie chodzi tylko o doskonałe kreacje aktorskie (w odcinku jest ich zresztą więcej – znakomita jest Allison Tolman w roli niepozornej ale bardzo zdolnej policjantki czy nawet Kate Walsh w niewielkiej roli żony prześladowcy głównego bohatera). Serial jest nakręcony tak, że niesłychanie przypomina styl Coenów. Narracja toczy się nieśpiesznie w przysypanym śniegiem Fargo. Kadry są dość statyczne, rozmowy kręcone długimi ujęciami, sporo scen śledzi bohaterów którzy niekoniecznie robią coś produktywnego. W scenariuszu pojawią się typowo Coenowskie tropy – żona policjanta nie mogąca się zdecydować na jaki kolor pomalować pokój dla dziecka, hałasująca pralka w piwnicy głównego bohatera, brat niemal miłośnie masujący szynkę zanim włoży ją do piekarnika. Cały scenariusz jest napisany jest gdzieś pomiędzy śmiechem a dramatem, w tym niesamowitym świecie niedoskonałych postaci i wspaniałych dialogów, do którego od lat wprowadzają nas bracia Coen. I choć ze scenariuszem do tego serialu nie mają nic wspólnego to równie dobrze mogliby go napisać. Zwierz nie był w stanie się oderwać od ekranu i na chwilę zapomniał, że ogląda serial i miał wrażenie że zaraz zobaczy typową Coenowską puentę.
Jak wiadomo Fargo to historia, której nie można opowiedzieć bez kobiety policjantki. Ta wyjątkowo nie jest w ciąży
Zwierz uważa Fargo (a przynajmniej jego pierwszy odcinek) za doskonały przykład jak niewiele daje nam obrażanie się na produkcje zanim je zobaczymy. Fargo absolutnie w niczym nie zaszkodzi filmowi Coenów, nie zmieni faktu, że jest doskonały żeby nie powiedzieć wybitny. Serialowe Fargo, które tak naprawdę zupełnie nie odwzorowuje wydarzeń z filmu (natomiast informuje, że wszystko co widzimy na ekranie wydarzyło się naprawdę, co jest bardziej przerażają niż jakikolwiek horror) ale bierze z niego tylko pewne założenia i typ postaci doskonale sprawdza się na małym ekranie. Oczywiście te zachwyty są być może nieco na wyrost, kto wie co czeka nas w serialu dalej. Ale zwierz napisze teraz coś co rzadko mu się zdarza pisać po jednym odcinku. Gdyby Fargo miałoby mieć tylko ten jeden doskonały odcinek to byłoby warto. Są w nim co najmniej trzy sceny, które przynajmniej zdaniem zwierza są wybitne – aby podpowiedzieć a nie zaspoilerować jest to przełomowe dla serialu spotkanie głównego bohatera ze szkolnym prześladowcą, moment w którym budowana pod skórą frustracja wychodzi na zewnątrz (i wszystko co bohater robi potem) oraz ostatnia scena z Thortonem w odcinku. Serio zwierz miał po tym odcinku pewnie podobne uczucie co wielu widzów oglądających pierwszy odcinek True Detective. Nareszcie znalazł telewizje bliską perfekcji. Dawno się zwierzowi nic tak nie podobało. Przy czym może na samym końcu należałoby z całą stanowczością zaznaczyć, że zwierz jest wielkim wielbicielem braci Coen, ich scenariuszy i filmów. Być może jeśli ich nie lubicie nie będziecie czuli się tak oczarowani tym serialem. W każdym razie zwierz nie może się doczekać następnych odcinków. Serio, od dawna tak bardzo nie czekał na następny odcinek.
Ps: Zwierz skłamał w ostatnim zdaniu – zwierz strasznie czeka na nowy odcinek Hannibala, którego zwierz niestety nie może obejrzeć ponieważ obiecał bratu, że nie będzie oglądał Hannibala bez niego. Zwierz strasznie cierpi, bo obejrzy serial dopiero we wtorek albo nawet w środę. Czy to jest kanibalistyczny głód?
Ps2: A tak na koniec zwierz życzy wam wszystkiego dobrego z okazji Wielkanocy, nie przejedźcie się za bardzo i miejmy nadzieję, że pogoda będzie ładna i będziecie mogli się wymknąć na wielkanocny spacer. Jeśli podobnie jak zwierz z różnych przyczyn nie obchodzicie w tym roku świąt szczególnie hucznie (albo kto wie może w ogóle) to zwierz życzy wam bardzo sympatycznej niedzieli, która jest prawie jak sobota bo w poniedziałek nie idziemy do pracy! Czyli miłego dnia po prostu.