Zwierz napisał wczoraj na facebooku, że ten Hamlet z Benedictem Cumberbatchem będzie jego dwunastym. Jedenastu Hamletów nauczyło zwierza jednego – nie można dobrze wystawić tej sztuki jeśli się nie ma na nią pomysłu. Ale ten dwunasty nauczył zwierza jeszcze jednego. Jeśli zbierzesz w jednym miejscu wszystkie dotychczasowe pomysły na Hamleta nie wyjdzie ci dobry spektakl.
Ponoć pierwotna wersja spektaklu była nieco mniej tradycyjna i chyba – z tego co zwierz słyszał ciekawsza. Ale po negatywnych reakcjach widowni wrócono do bardziej tradycyjnych pomysłów.
Tak moi drodzy, zwierz wyszedł ze spektaklu (a właściwie z transmisji) rozczarowany. Dlaczego? Po pierwsze zwierz zawsze broni idei powracania do tekstów Szekspira przekonując kogo można, że tam w środku jest jeszcze całe mnóstwo sztuk które można wystawić, różnych od siebie wielce, w których ani jedno słowo nie zostanie zmienione a widz poczuje się jakby słyszał je po raz pierwszy. Tu jednak siedział dość bezradny. Nie było w tak wystawionym Hamlecie nic nowego. Nawet najsilniejszy – narzucający się trop interpretacyjny – Hamlet jako rozwydrzone dziecko, istota pragnąca wrócić do czasów sprzed konieczności mierzenia się z decyzjami, śmiercią, całym tym światem – już był. Nie tak dawno Rory Kinnear grał Hamleta wiecznego studenta, który nie chce dorosnąć. Jasne nie cofał się do czasów dziecinnych, ale ten Hamlet bawiący się na scenie wielkimi żołnierzykami to żadna nowość. A nawet gdyby była to nowość – jak to jest podane – tak jakby reżyserka bała się, że nie zrozumiemy, więc do indiańskiego pióropusza, stroju małego dobosza i ołowianych żołnierzyków musiała dodać jeszcze obowiązkowo stojący w kącie domek dla lalek i zabawkowy zamek w którym chowa się Hamlet. Każdy z tych elementów byłby nawet znośny – wszystkie razem sprawiają wrażenie jakby reżyserka nie wierzyła że jej wizję da się wyczytać ze słów i gestów aktorów. Wróćmy jednak do wtórności – zwierz miał wrażenie, że widział już te wszystkie elementy – od hipsterskich bohaterów, przez eleganckiego Klaudiusza, po rozdygotaną w bardzo charakterystyczny sposób Ofelię. Z jednej strony takie „the best of” ale z drugiej – gdzieś w tym nawale wszystko co czyni Hamleta intrygującym się gubi.
To taki Hamlet w którym jeśli coś zostało zaznaczone czy powiedziane to potem jeszcze się to powtarza żeby widz na pewno zrozumiał
Zwierz napisał już o jednoznaczności sztuki. Bardzo zwierza boli kiedy twórcy spektakli tak strasznie idą w dosłowność. Jeśli ojciec Hamleta mówi że miał straszne rany – to straszne rany pojawić się muszą, jeśli Ofelia idzie popełnić samobójstwo to trzeba to zaznaczyć muzyką i światłem, jeśli Hamlet ma być inny od wszystkich to trzeba to niesamowicie podkreślić strojem, jeśli jest wojna to w Elsynorze muszą być gruzy. Ponownie żaden z tych zabiegów osobno nie jest żadnym wielkim wykroczeniem przeciwko sztuce wystawiania Szekspira. Być może jedyną zbrodnią jaką tu na nim popełniono było straszne poszatkowanie sztuki. Ale tak jednoznaczność obrazowania cały czas kazała się zwierzowi zastanawiać, czy przypadkiem nie ma do czynienia ze sztuką wystawianą tak by na pewno wszyscy widzowie zrozumieli o co chodzi. Zwierz ma paskudną, paskudną myśl że to jest spektakl który najbardziej zabiło wspomniane we wstępie wyprzedanie biletów w kilka minut. Jeśli ma się taką sztukę to paradoksalnie zamiast podjąć ryzyko można iść w widowisko które choć wizualnie miłe ( o tym zaraz) nie będzie wymagało od widza tyle co spektakl mniejszy, budzący zainteresowanie nielicznych. To nie jest zarzut do widzów którzy kupili bilety. Raczej prosta zasada rynku. Zresztą ponoć w spektaklu wprowadzono zmiany po pierwszych previews tak by za bardzo nie konfundować widowni (zresztą porzucony pomysł żeby monolog Hamleta przerzucić do pierwszej sceny też już był – zwierz widział go sam w polskim spektaklu i uważa że to dobry trop interpretacyjny).
Zwierz nie jest w stanie wybaczyć reżyserce tego jak bardzo „olała” postacie kobiece. Których równie dobze mogłoby nie być
Prawda jest taka, że reżysersko to jest trochę Hamlet na Cumberbatcha i dekoracje. Zanim o Benedykcie to dwa słowa o dekoracjach. Bo zwierz odniósł wrażenie że właściwie ten wiktoriański czy trochę nawet mieszczański Elsynor odgrywa kluczową rolę. Nie chodzi jedynie o to, że o ile sama sztuka jest średnio imponująca to dekoracje (przygotowane przez słynną i pracującą głównie przy operze Es Devlin) są wspaniałe. Otóż zwierz nie mógł się powstrzymać od refleksji, że te przerastające sztukę dekoracje wymuszają pewne efektowne zagrania. Są na tyle ciężkie i dopracowane, że wszystkie te niesamowite efekty świetlne, dźwiękowe, wlatujący przez drzwi i okna pył czy gruz (który potem niesłychanie malowniczo zalega) czy wreszcie ten niesamowity stół w pierwszych scenach – wszystko to wymusza granie sztuki w sposób szeroki, efektowny żeby nie powiedzieć efekciarski. Zwierz widział Hamleta zarówno wystawianego z pełnymi honorami (jak u Branagha który zdaniem zwierza popełnił jednak kilka błędów) jak i raczej minimalistycznie (w ostatnim nadawanym przez NT Live Hamlecie było raczej swojsko). Osobiście woli kiedy dekoracje są bardziej umowne. Kiedy jest na scenie mniej. Wtedy jakoś udaje się wyjąć postacie, trzeba się na nich skoncentrować, nie można tak polegać na rekwizycie. Jednocześnie zwierz ma wrażenie, że być może dałoby się iść tropem – który trochę mu się nasunął, że te bardzo jednak statyczne i dominujące dekoracje są jak ramy domku dla lalek (który pojawia się gdzieś w cieniu pod schodami). Jeśli połączymy to z Hamletem dzieckiem to ta dziecięca gra prawdziwymi ludźmi (wiadomo dzieci są w swoich zabawach okrutne) byłaby jakąś znośną interpretacją tego Hamleta. Jednak przez większość czasu trwania spektaklu zwierz miał w głowie tylko jedną myśl. Że dawno nie widział sztuki tak zachwyconej własnymi dekoracjami.
Zwierz miał przez część spektaklu wrażenie, że te dekoracje choć fantastyczne nieco za bardzo determinują to co dzieje się na scenie.
Tu czas przejść do aktorstwa. Zacznijmy od nieszczęsnego Cumberbatcha. Zwierz pisze nieszczęsnego bo, żeby po takiej sprzedaży biletów zachwycić widownię trzeba byłoby wymyślić coś równie oryginalnego co Olivier swego czasu. A przy całym szacunku dla Benedicta – chyba nie było na to szans. Nie mniej nie jest on Hamletem złym. Tylko nie jest Hamletem wybitnym. Zresztą w ogóle jest zdecydowanie lepszy pomiędzy monologami niż w monologach (każdy kto oglądał Sligs and Arrows wie, że Hamlet to właściwie rola sześciu monologów. Każdy kto nie oglądał SLings and Arrows powinien natychmiast obejrzeć). Udało mu się rozegrać wszystkie obowiązkowe elementy komiczne (to niesamowite ale ludzie nadal się śmieją na Hamlecie a to 400 lat tych samych żartów. Zwierz też się śmieje), jest odpowiednio energetyczny. Widać że czuje się w roli swobodnie, nie tworzy takiego napięcia które czasem pojawia się gdy widzi się aktora który gra rolę. Gorzej z monologami. Rzeczywiście ładnie poradził sobie z wiszącym nad każdym aktorem „To be or not to be”. Jednak pozostałe monologi trochę za często pachną – ćwiczeniem „wykorzystaj wszystkie środki aktorskie od szeptu do krzyku w cztery minuty”. Chyba tylko dwa razy zwierz poczuł, że Hamlet naprawdę rozmawia sam ze sobą. A nie że Benedict odgrywa słynną sztukę dla widowni. Może taka była koncepcja. Ale w takim razie zwierz woli kiedy gra się Hamleta jako człowieka ciągle gadającego do siebie.
Cumberbatch nie jest złym Hamletem. Nie jest też Hamletem wybitnym. Jest po prostu bardzo pożądnym aktorem w dobrze zagranej roli w średnim spektaklu
Jednocześnie jednak jego Hamlet to istota straszliwie emocjonalna, co chwilę siąpiąca nosem (pierwszy roboczy tytuł tego wpisu brzmiał Siąpiący Hamlet) i przechodząca z jednej emocji w drugą bardzo łatwo. Stąd też sceny szaleństwa są ewidentnie podwójną grą – dość zresztą wyraźnie widoczną. Co jest w tym Hamlecie charakterystycznego to okrucieństwo dziecięce a nie dorosłe. Znakomity Hamlet Tennanta (chyba jednak ukochany Hamlet zwierza) miał w sobie coś z wrednego psychopaty – Hamlet Cumberbatcha jest raczej dumny że wysłał przyjaciół na śmierć bo jakoś nie pomyślał, że to może źle wyglądać (raczej bardziej skoncentrował się na tym jak ładnie podrobił list ojca). Nie jest to też – jak bywa często – Hamlet rozdarty z powodu konieczności porzucenia uczuć do Ofelii. W ogóle w tej sztuce spokojnie Ofelii mogłoby nie być. Serio, między nią a Hamletem chyba nic nie było. A przynajmniej nie czuje się by była tam jakaś chemia czy energia byłych kochanków. Niestety gdzieś w ostatniej długiej scenie Hamlet Benedicta traci całą swoją energię. Nie jest ani zaślepiony zemstą, ani mu nie żal matki i nawet własną śmierć trochę „odbębnia”. Ale to też wina reżyserii. Zresztą jeśli chodzi o ostatnią scenę pojedynku. Czy ktoś może mi wyjaśnić po co tam – poza dość kiczowatym efektem było to slow – motion? Rzadko czuje się zażenowana oglądając Szekspira ale to było tak nachalnie efekciarskie, że aż poczuła słynne second hand embarassment. Poza tym jednak musi zwierz pochwalić ruch sceniczny Cumberbatcha. Coś jest takiego w jego niespokojnym przestępowaniu z nogi na nogę, co chyba mówi nam więcej o jego bohaterze niż niejeden monolog. A i na koniec uwaga czysto fanowska. Oświetleniowiec tego spektaklu był niewątpliwie szczerze zakochany w kościach policzkowych aktora bo zwierz dawno nie wiedział spektaklu gdzie aktor miałby tak fenomenalnie oświetloną twarz.
Zdaniem zwierza jedynym aktorem który w spektaklu pokonał dekoracje jest Ciaran Hinds
No właśnie zwierz jeśli miałby główny zarzut do reżyserki to dotyczyłby on ról kobiecych. Przede wszystkim Gertrudy. Gertrudy w tym spektaklu prawie nie ma. Nie jest ani troskliwą matką, ani podłą suką, ani kobietą która zawsze chciała poślubić brata, ani wyrachowaną kobietą interesu która postanowiła przehandlować serce i ciało za pozycję na dworze. Gertruda nie musi koniecznie występować jako postać którą łączą z Hamletem jakieś niejednoznaczne więzy czy emocje (zwierz jest już trochę tą interpretacją znudzony) ale musi być jakaś. Zwierz zawsze uważał że to postać niesłychanie ciekawa. Na pewno zasługująca na więcej, niż oferuje jej reżyserka. Nawet ostatni niezależny akt woli Gertrudy która wypija truciznę (reżyser trochę może zadecydować czy robi to świadomie czy nie, tu robi to świadomie) jest tylko fragmentem większego zamieszania. Niewiele znaczącym. Zwierz wiele daruje ale nie złą Gertrudę. Zwłaszcza, że – co zwierz pisze dalej, zmarnowano też jej relacje z mężem. A szkoda bo to bywa naprawdę doskonały wątek.
Zwierz ma wrażenie że od pewneo czasu głównym pomysłem na Ofelię jest brak pomysłu na Ofelię
Nie jest też dobra Ofelia. Ofelia to w ogóle zabójcza rola. Trzeba być przez jeden akt płochym dziewczęciem przez drugi wariować. Zwierz pamięta, że Ofelia nigdy mu się jakoś bardzo nie podobała. Ale można zagrać ją lepiej albo gorzej, rozegrać relacje z Leartesem mniej lub bardziej współcześnie. Ostatecznie można jakoś to szaleństwo odłączyć od schematu „szalonej topielicy”. Niestety w tym spektaklu Ofelia jest dokładnie taka jaka „być powinna”. W pierwszym akcie mamy strasznie zagubione dziewczątko (te wszystkie gesty, przygarbiona sylwetka, powyciągane rękawy i obowiązkowy aparat fotograficzny), w drugim – szaleństwo zagrane wedle podręcznika „Jak grać szaleństwo z wykorzystaniem włosów i paznokci. Poradnik dla młodych aktorek.” Co ciekawe recenzenci często pisali, że ma to być nowoczesny Hamlet dla nowej widowni. Tymczasem o ile sam Hamlet jest w mowie ciała zdecydowanie unowocześniony (wychodzi to raczej na plus) to Ofelia zdaje się tkwić w pewnym schemacie nawet fizycznym związanym ze swoją bohaterką. Zwierzowi marzy się jakaś współczesna Ofelia która szalałaby jakoś inaczej. Choć może racje moja znajoma, mówiąc że chyba jedyne dobre rozwiązania znalazł Warlikowski puszczając w tej scenie Ofelię nagą i grającą na akordeonie bo nic więcej się tu ciekawego zrobić nie da.
Zwierz od dawna nie widział tak wtórnej Ofelii prowadzonej tropem młodej czy nawet bardzo młodej dziewczyny bez charakteru, która jak zaczyna szaleć to tak strasznie podręcznikowo.
Zwierz zastanawia się też co myśleć o Horacym (Leartes jest tu bardzo, bardzo słaby. Tak słaby, że aż boli, bo ponownie wcale taki nijaki być nie musi). Horacy to postać na swój sposób kluczowa. Po pierwsze dlatego, że on przeżywa, po drugie – ponieważ opowie wszystko co się wydarzyło. Zwierz widział wiele interpretacji postaci od takich wielce dla przyjaciela Hamleta pochlebnych po takie gdzie można się zastanawiać czy on tego nie zmyślił. Tu Horacy wygląda hipstersko, mówi niewyraźnie (co przeszkadzało zwierzowi który nie jest w stanie jednocześnie słuchać Szekspira po angielsku i czytać napisów po polsku) i był nijaki. Na tyle nijaki że zwierz miał wrażenie – ponownie, że ktoś w pewnym momencie zrezygnował z reżyserowania ról drugoplanowych w nadziei, że Cumebrbatch wystarczy by spektakl zagrał się sam. Szkoda. Zwłaszcza, że nawet sam Hamlet wypada lepiej jeśli da mu się odpowiednie tło.
Oj nie wyszedł w tym spektaklu Learstes, nie wyszedł. Strasznie jest sztywny, pozbawiony charyzmy, a aktor – co nie jest jego winą – przez pewien czas walczył z awarią mikroportu
No właśnie, żeby nie było, że zwierz tylko narzeka. Co mu się podobało? Ciaran HInds jako Klaudiusz. Po pierwszej scenie – uczty – zwierz był nieco zawiedziony, ale z każdą sceną Hinds grał co raz lepiej. Doskonałe jest w jego Klaudiuszu to, że zachowuje się on nie tyle jak król co jak ojciec bardzo problematycznej rodziny. Ma sporo takich „ojcowskich gestów”, nawet ten taki porządny garnitur jest mało królewski. I jest jeszcze coś w jego zakładaniu czy trzymaniu w ręku okularów co bardziej przypomina pana jakiejś posiadłości z kłopotliwym dziedzicem niż samego króla. Do tego jego podejście do polityki jest co najmniej nieodpowiedzialne. Serio jak Norwedzy chcą się iść bić z Polską to nie należy im ufać. Jednak chyba najlepsza jest scena jego modlitwy. Rzadko wychodzi tak dobrze jak tutaj – gdzie Hinds zagrał swojego Klaudiusza bardzo po ludzku. Nie może się modlić bo naprawdę cieszy się z żony, kraju i korony. Jest mu głupio ze zabił brata ale nie jest to ten śmiejący się łotr. Raczej facet który nie może mieć wyrzutów sumienia bo osiągnął wszystko czego pragnął. Ale jest jeszcze coś w tym Klaudiuszu, jakiś niepokojący spokój. To nie jest człowiek mały (taki był Klaudiusz Dereka Jacobiego) ani absolutny wyrachowany podlec (cudowny Patrick Stewart) to raczej człowiek metodyczny rozsądny – taki co na wszelki wypadek doleje też trucizny do kielicha. Tak jak sprawdza się czy wszystkie śrubki są dobrze dokręcone po wymianie koła w samochodzie. Zwierzowi ten Klaudiusz bardzo się podobał. Co więcej – przy tym dziecinnym Hamlecie Klaudiusz jako jedyny sprawia wrażenie dorosłego. Jedyne co zwierzowi przeszkadzało to za mało scen gdzie widać co naprawdę łączy go z Gertrudą. Ale to raczej wina prowadzenia postaci Gertrudy niż Klaudiusza.
Zwierza strasznie boli brak pomysłu na Gertrudę, a właściwie fakt że ponownie odniósł wrażenie jakby ta postać reżyserki zupełnie nie interesowała
Zwierz przyzna szczerze, że największy problem jaki ma z tym Hamletem to fakt, że nie wie po co go wystawiono. To znaczy jasne wracanie do dzieł Szekspira jest cykliczne, i jasne – zwierz nigdy nie odmówiłby nikomu występowania w Hamlecie – zwłaszcza brytyjskiemu aktorowi na szczycie swojej popularności (cóż za wyrachowany biznesowo ruch – ludzie chcą cię oglądać a ty do teatru, to takie brytyjskie). Ale lubi wychodzić z Hamleta z całą masą interpretacji z koniecznością wyjaśnienia sobie i wam tej sztuki niejako na nowo. Nie chodzi o jakieś przedziwne manipulacje tekstem czy najbardziej wymyśle kostiumy. Chodzi o poczucie, że jeszcze się czegoś dokopaliśmy. W przypadku tego Hamleta zwierz miał wrażenie, że skrobiemy łyżką po dnie. Nie było tam nic czego nie można było zauważyć, nic do by zmuszało, żeby usiąść i nawet samemu sobie ułożyć tą sztukę na nowo. Nawet gorzej zagrany Makbet z Fassbenderem zmusił zwierza do dokopania się do jakiejś spójnej treści. A tu były doskonałe dekoracje, ładne kostiumy i… jakaś pustka. Jednocześnie jednak zwierz myśli, że może w jego przypadku zadziałała tu klątwa dwunastego Hamleta. Może gdyby to był Hamlet pierwszy zwierz dostrzegłby w nim mniej powtarzających się motywów a więcej autorskich pomysłów. Z drugiej strony – można zakładać że dla większości widowni będzie to któryś Hamlet z kolei więc nie można przyjąć, że tylko początkujący mają się dobrze bawić.
O ile przy pierwszym akcie zwierz ganił samego siebie, że za bardzo narzeka o tyle drugi akt wydał mu się bez porównania gorszy, a ostatnie sceny – sprawiały wrażenie jakby odegrano je na przyśpieszeniu bo już to tyle trwa a wszyscy jeszcze żyją
Zwierz nie jest przeciwnikiem teatralnych superprodukcji. Wszak na takie chadzał i dobrze się bawił. Będąc zwierzem popkulturalnym czuje swoistą bliskość z teatrem mieszczańskim, nieco filmowym skierowanym raczej do tego mniej artystycznego widza. A jednocześnie miał po raz pierwszy wrażenie, że jednak sława, forma i komercyjny ciężar produkcji przeważył. Że coś mogło się tam zdarzyć, ale nie zdarzyło się właśnie przez ilość i tempo sprzedanych biletów. Może przez wizję, że przy odrobinie dobrych wiatrów uda się przenieść sztukę na Broadway. Może fakt, że od samego początku było wiadomo, że sztuka znajdzie się w rozpisce NT Live i że będzie pokazywana w kinach też zagrała. Zresztą co do pokazywania w kinach. Zwierz zdecydowanie woli bardziej statyczne retransmisje Digital Theatre. Tu zdecydowanie za dużo było czysto filmowej reżyserii. Zbliżenia bywają dobre ale akurat w tym wystawieniu zwierz wolałby widzieć częściej co dzieje się na całej scenie. Zwłaszcza, że czasem zbliżenie pokazywało jedną osobę a zwierz miał wrażenie, że coś ważnego może się dziać na twarzy innej postaci. Tak jest w scenie gdzie Gertruda rozmawia z Leartesem o śmierci Ofelii. Na scenie jest jeszcze Klaudiusz ale jego reakcji nie zobaczymy. Zdaniem zwierza tak wielkie ingerencje w transmisje niestety działają na niekorzyść tego przeżycia. Przynajmniej zdaniem zwierza. Wszak skoro ma to nam jakoś oddać przeżycie teatralne to nie powinno tak bardzo wchodzić z reżyserią (no bo to jest jakaś reżyseria) w spektakl.
Zwierz przyzna szczerze – ma problem z niektórymi efekciarskimi zagrywkami w spektaklu – nie jest dla nich w stanie znaleźć innego wyjaśnienia niż to by było „fajnie”
Ech… Hamlet się męczy z dylematami czy być czy nie być a zwierz nie wie do końca co o tym Hamlecie sądzić. Bo ma wrażenie, że jest jednak całkiem sporo powodów – nie związanych bezpośrednio ze sztuką dla których się zwierzowi nie podobało. Być może na żywo jest to sztuka lepsza. Być może gdyby nie wisiał nad nią ten wynik box office i popularność Cumberbatcha byłby większy margines błędu. Może gdyby zwierz nie naoglądał się ostatnio nie tylko dobrych Hamletów (Tennat czy Kinnear) ale dobrych teatralnych Szekspirów (Król Lear, Koriolan i kilka innych) to miałby lepsze zdanie. Może w końcu gdyby oglądał na haju spektaklu na żywo miałby inne zdanie. Ale na razie nie jest to tylko jeden z dwunastu Hamletów.
Ps: Zwierz miał okazję obejrzeć spektakl dzięki Multikinu które zaprosiło go na pokaz i dało bilety. To bardzo miłe i ogólnie zwierz poczuł że już właściwie nie musi więcej się niczym zajmować skoro dostaje bilety na spektakle NT Live. Jeśli mimo krytycznych głosów zwierza nadal chcecie obejrzeć spektakl to powinniście załapać się jeszcze na kolejne pokazy organizowane przez Mulikino. Informacje znajdziecie na ich stronie internetowej.