Zwierz musi wam coś wyznać. Od chwili kiedy zobaczył zwiastun filmu „Wielki Mur” wiedział że musi popędzić do kina. Zwierz uwielbia filmy przygodowe produkowane w Chinach, a ten wyreżyserowany przez Yimou Zhanga (reżysera min. Hero czy Domu Latających Sztyletów – z filmów przygodowych) wydawał się idealnym przedstawicielem swojego gatunku. Z jednym twistem. W postaci Matta Damona.
Tak moi drodzy Wielki Mur postanowił zrobić coś co wydaje się jednym z logicznych kroków w zacieśniających się więziach filmowych pomiędzy Stanami a Chinami. Zamiast robić amerykański film i wysyłać go do Chin, zdecydowano się na koprodukcję gdzie Chińczycy dają właściwie wszystko a amerykanie dorzucają trójkę zachodnich aktorów tak by film był przystępniejszy dla widza amerykańskiego i europejskiego, który często ma problem z filmem gdzie nie ma mówiących po angielsku głównych bohaterów. Wystarczy potem pomieszać całość i dostajemy produkt który powinien sprzedać się i w Chinach i na Zachodzie. Teoretycznie bo zwierz jakoś nie czytał o tym by Wielki Mur okazał się hitem wszechczasów. Co nie zadziałało? Otóż problem z tym filmem polega na tym, że jest śliczny, przyjemny ale właściwie cały czas balansuje na granicy parodii.
Mamy oto historię dwóch najemników o dość ciemnej i niezbyt przyjemniej przeszłości, którzy wybrali się do Chin zdobyć proch. Błąkali by się biedaki aż do końca swych dni ale trafili właśnie na Mur Chiński. I to nie byle gdzie ale dokładnie w miejsce gdzie przebywają wszyscy dowódcy wielkiej armii. Okazuje się bowiem, że za murem raz na kilkadziesiąt lat budzą się paskudne potwory i właśnie przyszedł czas się z nimi zmierzyć. A trzeba je pokonać właśnie tu bo nie mogą dotrzeć do stolicy która leży ledwie dwa dni drogi od muru. Tu należałoby dodać jakieś ostrzeżenie że nigdy nie należy podróżować z Mattem Damonem bo jak pokazuje historia – zawsze spotka człowieka jakieś nieszczęście. Nie mniej nasi bohaterowie mają trochę szczęścia w nieszczęściu bo nikt nie ma czasu pozbawiać ich życia a oni sami mogą okazać się bardzo przydatni dla broniących muru wojaków. Tak to bowiem jest że kiedy spotykają się dwie kultury to zawsze się czegoś od siebie uczą. Przy czym żeby widzowi zachodniemu nie było przykro to wiedza przywieziona przez anglojęzycznych ludzi z zachodu okaże się kluczowa. Natomiast widz dowie się, że siły chińskie nie walczą dla sławy, chwały i pieniędzy ale dla wspólnoty zaś całe nieszczęście sprowadziła na Chiny chciwość. Oczywiście chciwość jednego z dawnych cesarzy. W każdym razie jak się tego słucha to można dojść do wniosku, że odpowiednie służby przejrzały scenariusz. Choć zwierz może się mylić.
Natomiast jedno nie ulega wątpliwości – to całkiem przyjemny film przygodowy. Od razu zaznacza, że mówimy o czasach i wydarzeniach legendarnych więc nie ma potrzeby szukania czy czepiania się elementów historycznych. Armia na którą natrafia nasz bohater jest nieprzeliczona ale też – cudownie kolorowa. Zwierz miał wrażenie jakby oglądał przodków Power Rangers bo kolorystycznie wszyscy byli podzieleni. Byli więc i żółci żołnierze i czarni i czerwoni i niebiescy i fioletowi. Wszyscy w cudownie barwnych zbrojach. Do tego ich broń i w ogóle całe wyposażenie muru było wspaniale przesadzone – tak że właściwie można spokojnie powiedzieć że gdyby Chińczycy chcieli sami zrobić Warcrafta to nie musieliby jakoś bardzo tej estetyki podkręcać. Zresztą pewne porównanie samo się narzucało biorąc pod uwagę, że zielone bestie z jakimi walczyli nasi bohaterowie wychodziły hordami z lśniącej na zielono góry. Spaczenie jak nic. Do tego film jest tak rozpisany, że dostaniemy cztery większe sekwencje walki z których każda jest nieco inaczej rozpisana tak by widz mógł sobie popatrzeć zarówno na wielkie starcia z paskudnymi potworami jak i na bardziej kameralne potyczki.
Film jest robiony wedle chińskiego schematu fabularnego, gdzie najwyższą wartością jest poświęcenie się dla ogółu, stąd też jasne jest że nie wszyscy dożyją do końca. Amerykański bohater (choć nie ma szans by pochodził z US to jednak jest bardzo amerykański) jest odpowiednio szlachetny, zdolny i odważny i ma obowiązkowego kolegę który jest mniej szlachetny za to dowcipny. Co ciekawe – właśnie ten duet Matta Damona i Pedro Pascala wypada bardzo dobrze – obaj panowie wypadają na lekko zakłopotanych i dowcipnych co dodaje filmowi lekkości – mimo, że stężenie patosu jest dość duże. Poza tym główną rolę ze strony chińskiej gra tu Tian Jing jako Lin Mei. Jej bohaterka przechodzi w filmie fajną drogę – najpierw jest dowódcą jednej z formacji, potem zostaje generałem. Ogólnie film zupełnie nie ma z tym problemu – wręcz przeciwnie – jej postać jest jedyną postacią spośród dowództwa która ma jakiś charakter. No i ostatecznie ponieważ to film w chińskiej koprodukcji to choć bohater Damona bardzo panią generał polubił to nie ma szans na żaden romans. Zresztą ona ma pół Chin pod swoimi rozkazami i mało czasu na takiego przybłędę.
Produkcji towarzyszyły kontrowersje dotyczące tego, że amerykański aktor nie powinien grać głównej roli w filmie który dotyczy Wielkiego Muru. Wyjaśnijmy sobie jednego – po pierwsze ten bohater niczego w filmie nie buduje (takie były początkowo plotki – otóż Mur stoi jak bohater tam przyjeżdża) i nawet nie za bardzo dokłada się do chińskiej sztuki wojennej. Ogólnie przez większość filmu podziwia niesamowite mechanizmy jakie wymyślili Chińczycy zaś rozwiązanie zagadki wielkich stworów wywodzi się z chińskiej refleksji nad własną historią. Nasz bohater co prawda jest niesłychanie bohaterski ale w sumie nic sam nie wymyśla. Więcej – jego początkową główną motywacją jest chęć kradzieży prochu którego potęgi nie rozumie. Ogólnie – wszystko w tym filmie wskazuje, że mamy do czynienia z dwoma światami z których niewątpliwie tym cywilizowanym i ciekawym jest chiński a tam w Europie dzieją się rzeczy straszne. Oczywiście można dyskutować czy zachodni aktor powinien przyjmować rolę która służy tylko temu by przyciągnąć przed ekrany ludzi, którzy nie umieją kibicować postaciom jeśli wśród nich nikt nie jest biały, ale ogólnie – nikt tu nie wskazuje, że jedynie biały człowiek może uratować chińczyków. Pod tym względem Matt Damon i jego przyjaciel są w tym filmie odrobinkę zbędni. Poza tym, że jest komu wyjaśnić co się tak naprawdę dzieje.
Zwierz nie będzie was przekonywał, że Wielki Mur to jakieś wybitne kino. Akcja toczy się wartko i mnóstwo się dzieje ale to taki typowy film przygodowy, który musi się skończyć podobnie jak wszystkie produkcje tego typu. Sporo scen nakręcono przede wszystkim po to by pokazać cudowne efekty specjalne i zrobić wrażenie na widzu. I nawet udało się tu osiągnąć sukces bo rzeczywiście wszystkie te stroje mienią się przed oczyma. Dla zwierza przyjemnym było, że w takiej bardzo militarnej opowieści nie zapomniano o postaciach kobiecych (mamy tu cały osobny kobiecy oddział – i ma to nawet logiczne wyjaśnienie) i że postać kobieca ma w filmie więcej do zrobienia niż facet. Ogólnie Hollywood mogłoby się uczyć jak napisać dzielną, kompetentną panią generał która nie sprawia wrażenia jakby ktoś nie umiał sobie wyobrazić jakby to mogło wyglądać. Inna sprawa, aktorka grająca tą rolę jest tak śliczna i ma takie niesamowicie pięknie układające się włosy że aż trudno uwierzyć, że to żywa osoba a nie wytwór animacji.
Ogólnie zwierz dobrze się w kinie bawił. Jeśli lubicie filmy, które są przede wszystkim ładne i wypakowane spektakularnymi scenami to jest to pewnie tytuł dla was. Nie powinniście się za to spodziewać zbyt wiele po akcji. Tam są takie przeskoki że zwierz mógłby się pewnie założyć, że tak naprawdę są dwa filmy – jeden dla Europejczyków drugi dla Chińczyków. A i to nie jest film z gatunku „jak oni pięknie skaczą i kopią się w koronach drzew” to jest gatunek pod tytułem „jakie nieprzebrane tłumy w plastikowych zbrojach”. Ważne by te gatunki odróżniać. Ogólnie zwierz potraktował produkcję jako zabawę fantasy i dostał całkiem miły seans. Choć prawdę powiedziawszy, to też jeden z tych seansów że jak nie zobaczycie to nic się wam nie stanie.
Ps: Zwierz widział też Split ale jakoś nie ma ochoty o filmie pisać. Skreślił kilka uwag na fb. Ogólnie – reżyser Szóstego Zmysłu nakręcił dobry film. To był Szósty zmysł. Resztę jego twórczości można sobie spokojnie darować.