Hej
Jak zapewne wiecie zwierz nie ma najmniejszego problemu z określaniem samego siebie mianem fangirl. To ładne określenie, które choć obcobrzmiące wydaje się być najbliższe nieco zapomnianemu już polskiemu określeniu entuzjastki. Zwierz bardzo lubi to słowo, bo kładzie ono nacisk na to, co zdaniem zwierza jest najważniejsze w darzeniu sympatią aktora/aktorki czy (co chyba częściej się zdarza), wytworu kultury popularnej. Dla zwierz najważniejszy jest entuzjazm rozumiany, jako coś więcej niż radość, ale zdecydowanie mniej niż obsesja. Nikomu chyba entuzjazm nie kojarzy się źle, wręcz przeciwnie jest to dobre uczucie, napędzające do działania i czyniące życie nieco bardziej znośnym. Przy czym gdyby zwierz postawić pod ścianą i kazać mu się jednoznacznie zdeklarować prawdopodobnie stwierdziłby on, że tak naprawdę jest fanką czy entuzjastką tylko jednej rzeczy pod słońcem – ruchomych obrazków zwanych przez niektórych kinem jednak równie zabawnych na małym ekranie.
Problem polega jednak na tym, że będąc entuzjastycznym odbiorcą kultury popularnej człowiek (a zwierz zwłaszcza) chcąc nie chcąc natyka się na zjawiska, które nie tylko mu się nie podobają, ale przede wszystkim budzą pewne zaniepokojenie. Otóż wszystko w życiu można robić dobrze i można robić źle, więc bycie fanem w żaden sposób nie odbiega od tej zasady. Oczywiście narzucanie komuś jak ma przeżywać własne emocje, jak ma się z czegoś cieszyć czy gdzie jest granica zaangażowania brzmi nie dość, że trochę snobistycznie to jeszcze mało realnie. Są ludzie, którzy mają naturalną skłonność do popadania w stany nadmiernej ekscytacji i tacy, którzy zawsze niezależnie od wewnętrznych uczuć będą starali się zachować dystans i coś, co można nazwać, zdrowym osądem. Z całą pewnością zwierz nie chciałby (a przede wszystkim nie mógłby) narzucać komukolwiek poziomu zainteresowania, jaki można wykazywać względem obiektu swoich popkulturalnych fascynacji. To, co dla zwierza jest żenujące dla kogoś innego jest zupełnie normalne, zaś stojąca z boku zrzęda, która przyciska ręce do uszu, kiedy zaczyna się piszczeć, może zepsuć nawet największą zabawę. Tak, więc potraktujcie ów wpis, jako bardzo subiektywny wpis zwierza odnośnie zachowań fanowskich, za którymi nie przepada. W stosunku do jednych jest bardziej zdecydowany w stosunku do innych mniej.
No właśnie, istnieje coś takiego jak syndrom „złej fanki”, która gdzieś po drodze – zapewne nawet nie zdając sobie z tego sprawy zaczęła popadać w fanatyzm. Przy czym trudno tu postawić granicę. Z jednej strony z całą pewnością osoby, które dosłownie stalkują obiekty swoich popkulturalnych uczuć, biegają za nimi po ulicach, czy nękają listownie lub komputerowo wpadają w tą kategorię. No, ale z drugiej strony osoba wyczekująca dzień w dzień pod okienkiem kasy teatru, by dostać bilety na sztukę z ulubionym aktorem, czy taka, która przemierza pół świata by zasiąść na widowni programu, w którym ów aktor występuje, zasadniczo rzecz biorąc nic złego nie robi, ale dla wielu jednak przekracza granice zdrowego rozsądku. Nawet rzecz tak skromna, jak wysłanie listu do ulubionej gwiazdy, przez jednych zostanie uznane za coś normalnego, przez innych za przejaw daleko idącego fanatyzmu. Podobnie w przypadku dyskusji nad kwestiami obsady ulubionych seriali czy ekranizowanych powieści. Sama dyskusja, kto się nadaje, do jakiej roli, a kto się absolutnie nie nadaje, nie jest niczym złym. Wszak jak już się zostało fanem, to nie koniecznie po to by przyjmować każde zachowanie scenarzystów, jako jedyne słuszne. Jednak wszyscy chyba się zgodzimy, że wysyłanie obraźliwych smsów czy tweetów do aktorki, która dostała rolę (a nam się ta decyzja nie podoba) jest już zdecydowaną przesadą. Podobnie jest w przypadku odwrotnym. Bronienie swojej sympatii jest dość jasne, nawet niechęć do głosów krytycznych jest jasna (bądź co bądź rozmawiamy o byciu fanem), ale kiedy personalnie atakujemy kogoś za to, że odważył się mieć inne zdanie – wtedy niewątpliwe granica została przekroczona. Przy czym to jest chyba najtrudniejsze do rozgraniczenia. Bo z jednej strony jasne jest, że jakakolwiek dyskusja dopuszcza głosy krytyczne z drugiej, że fakt przyjęcia postawy zdystansowanej nie sprawia, że ktoś automatycznie ma rację.
Oczywiście, żadna fanka czy fan, (choć to ciekawe problemu tego obecnie prawie nie rozważa się na przykładach mężczyzn) jest absolutnie przekonana, że nie robi nic złego czy niewłaściwego. Zwierz nie podejrzewa, by osoba, która wieki temu wpadła na pomysł by nazwać fanki Cumberbatcha „Cumberbitches” nie miała na myśli coś złego i jedynie bawiła się dość prostą grą słowną. Problem jednak polega na tym, że o ile owa nazwa jest jakoś do przełknięcia, gdy jest internetowym żartem czy dowcipem wąskiej grupy osób o tyle, kiedy dostaje się do mediów (a dostaje się, bo media takie rzeczy podłapują niezwykle szybko) stawia wszystkich w dość nieprzyjemnej sytuacji. Oto, bowiem z jednej strony aktor, musi tłumaczyć, że absolutnie nie ma nic wspólnego z dość obraźliwą nazwą, zaś mniej entuzjastyczne fanki, zgrzytają zębami, kiedy muszą tłumaczyć, że zdecydowanie nie chcą być tak nazywane. Co więcej to jest problem, który nie ma dosłownie nic wspólnego z sympatią do aktora czy jego kunsztu – jest to kwestia całkowicie oddzielona do wszystkich fajnych rzeczy związanych z byciem fanem. Sztuczny problem wynikający z pewnej kultury fanowskiej, która niekiedy dostarcza więcej problemów niż przyjemności.
Dla zwierza bycie fanem czy jak już pisał entuzjastą zaczyna się i chyba kończy u źródła. Oznacza to ni mniej ni więcej, że nawet, jeśli zwierz wrzuca na swoją stronę na fb setki zdjęć różnych aktorów i doskonale wie, co u nich słychać to naprawdę interesują go ich role. Zdecydowanie bardziej od spotkania na żywo zwierz wolałby, aby wyszedł ich kolejny film, serial czy nagrana sztuka teatralna. Zwierz, ku zdumieniu wielu nie fantazjuje o ślubnych kobiercach, wielkich przyjaźniach czy niespodziewanych wyróżnieniach. Fantazje zwierza dotyczą raczej poziomu przyszły ról i rodzaju wybieranych przez aktorów projektów. Przy czym jak wiedzą ludzie, którzy zwierza znają – zwierz nie jest wielkim fanem spotkań na żywo. Bo powiedzmy sobie szczerze, cóż zwierz mógłby powiedzieć nawet najbardziej lubianej, ale przecież kompletnie nieznanej osobie w czasie takiego spotkania? Że dobrze gra? Niezależnie od tego, co mówią aktorzy i jak bardzo wykazują się ciepłymi gestami wobec fanów gdzieś musi być granica, za którą to już naprawdę przestaje cokolwiek znaczyć. Oczywiście jest to dość radykalna postawa zwierza, ale zasadza się na przekonaniu, że wszystko jest w porządku póki aktorzy podobnie jak ich postacie stanowią element świata nierzeczywistego. Kiedy jednak spotka się człowieka na żywo, trudno traktować go tak samo jak jego nieistniejącą postać. To dość pokrętna logika, ale zwierz ma nadzieję, że mniej więcej zrozumiała. Dla przykładu, zwierz wrzuca na fb zdjęcia Toma Hiddlestona grającego Lokiego, ponieważ zarówno Tom jak i Loki dla zwierza nie istnieją, są jedynie pewnym wytworem kultury popularnej. Gdyby zwierz Toma spotkał, zapewne przestałby wrzucać zdjęcia nieznanego sobie trzydziestoparo letniego faceta.
No właśnie, to jest kolejny problem, jaki zwierz ma z fanami (a przynajmniej z ich częścią). Współczesna wizja sławy zakłada, że aktor ma być dla fanów miły, właściwie niezależnie od tego, co robią. Aktor niechętny interakcjom, nietowarzyski czy po prostu uważający, że z jego pracy nie wynika obowiązek bycia miłym dla każdej napotkanej osoby, nie ma za bardzo wyjścia i musi w interakcję z fanami wchodzić. Zwierz zwrócił uwagę, że to przekonanie, że aktor ma wobec fanów pewne obowiązki, stało się podstawą do dość dziwnie roszczeniowej postawy, gdzie część fanów stwierdziła, iż aktor w każdej sytuacji ma z góry narzucony obowiązek być dla nich miły i nimi się zająć. Co więcej zwierz obserwując aktorów, którzy przychylają się do takiej wizji sławy, zawsze zastanawia się, kiedy będą mieli w końcu dość kosztów związanych ze sławą i wyjadą na prowincję hodować dynie.
Jednak by nie bawić się w hipokryzję pod tytułem – ja jestem dobrym fanem, ci wszyscy inni są źli, trzeba przyznać, że współczesny model fanostwa jest niesłychanie liberalny. Dopuszczalne jest właściwie wszystko, co nie jest karalne – co nie dziwi, bo przecież dużo łatwiej spieniężyć nadmierny entuzjazm, niż nadmierny sceptycyzm. Zwierz, który na przykład nienawidzi oszałamiającego pisku fanów wie, że jest to dla aktorów i twórców jeden z lepszych mierników, czy udało im się osiągnąć sukces. Nawet, jeśli zwierz nie przepada za przeciągającym się wyciem to jednak jest kulturowo przyjęte, że taka reakcja jest dopuszczalna. Podobnie jak dopuszczalne są zapewnienia o dozgonnej miłości, podsuwanie kartki papieru komuś, kto ewidentnie się spieszy, ale ma znaną twarz czy oglądanie zdjęć zrobionych przez paparazzich, których można nie lubić, ale zaskakująco często korzysta się z ich pracy.
Zwierz chciałby móc zastosować tu cytat z Quo Vadis „Bom nie był mu nigdy przyjacielem i za głos jego wstydzić się nie mam obowiązku”. Ale przecież wiemy, że tak nie jest. Zwłaszcza w przypadku, kiedy wizja szalonej fanki utrwala się w publicznym wizerunku lubiącej coś dziewczyny. Zwierz nie wie, do jakiego stopnia jest to związane z płcią, ale istnieje skłonność do rysowania obrazu głupiutkiej dziewczyny, która dostaje obsesji na punkcie przystojnego faceta. Taka dziewczyna, narysowana grubą kreską, zgodnie z najgorszymi stereotypami, staje się z jednej strony powszechnym synonimem fanki, z drugiej obiektem nienawiści tych „prawdziwych” i „porządnych” fanów, co w sumie też nie jest dobre. Zwierz na przykład wcale nie chciałby tej dziewczyny nie lubić, wolałby z nią porozmawiać i zastanowić się, z jakiego powodu wybrała taki, a nie inny model entuzjazmowania się otaczającą ją popkulturalną rzeczywistością.
I to jest chyba to, do czego zwierz dąży do samego początku. Zwierz lubi być fanką, ponieważ wiąże się to z pozytywnymi emocjami – radością z nowej roli, entuzjazmem związanym z wyczekiwaniem, ciepłym przyjęciem życzliwych zachowań aktorów, scenarzystów, reżyserów. Życie jest nudne, bycie fanką wprowadza do niego trochę ciepłych uczuć i po prostu daje przestrzeń, gdzie można znaleźć coś, z czego można się cieszyć. Tymczasem im dłużej siedzi się w fandomie – nawet w nim nie uczestnicząc, tylko patrząc z boku tym więcej negatywnych uczuć się dostrzega. Niechęć, pogarda, fanatyzm czy autentyczna nienawiść, stają się czymś powszechnym. Człowiek kręci z niedowierzaniem głową, zastanawiając się jak coś w sumie sympatycznego i niewinnego, może tak szybko zamienić się w coś, co prowadzi do wzajemnych oskarżeń i sporów. Zwierz jest jak zapewne zauważyliście dość pozytywnie nastawiony do życia i lubi pozytywne emocje. Być może o to zwierzowi chodzi od początku wpisu a nie jest w stanie dobrze tego sformułować. Z byciem fanką jest wszystko w porządku do póki sprawia nam to radość i nie szkodzi innym. Jednak na pytanie, co to dokładnie oznacza, zwierz chyba nie jest w stanie precyzyjnie odpowiedzieć. Na pewno zwierz wolałby by określenia fanka czy fangirl kojarzyło się dobrze. I mówiąc, że jest czyjąś czy czegoś fanką, zwierz nie musiał spędzać więcej czasu czyniąc zastrzeżenia, kim nie jest, niż opisując, kim w związku z tym jest.
Ps: Zwierz napisał ten wpis trzy razy i nadal nie jest z niego zadowolony. Być może na tym polega problem, że pisanie tak by samemu nie wyjść na kompletnie odjechanego szaleńca jest trudne.??