Hej
Jakoś się tak przyjęło, że każdy bloger stara się mieć jakąś własną akcję, czy jakiś specjalny blogowy cykl. Niektórzy twierdzą, że to z lenistwa wysoki sądzie, inni zarzucają blogerom megalomanię. Prawda jest taka, że blogowe cykle są fajne, i dają blogerom poczucie, że nie muszą tylko opisywać tego, co dzieje się wokół nich, ale mogą też czasem coś wykreować. Zwierz przez to, że wyrabia dwieście procent normy doczekał się na swoim blogu kilku świeckich tradycji (mamy przecież specjalne wpisy na dzień dziecka czy niepokojąco rozrastające się Secret Santa) ale ta chyba należy do jego ulubionych choć trudno mówić o tradycji gdy coś się organizuje po raz drugi. Bo oto dwudziestego piątego marca już po raz drugi nadchodzi Zwierzowy Internetowy Dzień Życzliwości. O co chodzi? Z czym to się je? I po co to w ogóle zwierzowi? Czytajcie dalej.
Maja Lulek zrobiła podobnie jak w zeszłym roku logo naszej dzisiejszej akcji. Maja jest doskonałym przykładem jak po prostu bycie miłym dla kogoś w Internecie może zaowocować wspaniałą znajomością z fantastyczną osobą, która dodatkowo jest jeszcze utalentowana i zwierz wciąż ma nadzieję, że będzie mógł mówić, że znał Maję zanim była sławna.
Kiedy zwierz organizował Secret Santa ktoś śmiał się ze zwierza, że występuje on w roli Internetowej Polyanny. Trzeba przyznać, że rzeczywiście zwierz ma do tego skłonności. Nie mniej do dzisiejszej akcji zachęcają zwierza działania samych jego czytelników. Zwierz nie wie jak inni blogerzy, ale on sam nie musi naciskać zbyt często przycisku moderowania. Jeśli chodzi o uwagi dotyczące samego zwierza usunął je w sześcioletniej historii bloga w ilości, którą da się policzyć na palcach, jeśli chodzi o uwagi dotyczące innych zadrżało się to zwierzowi odrobinę częściej, ale jak się zdaje porównując z innymi blogami – niesłychanie rzadko. Zwierz nie wie, dlaczego tak wyszło, ale zarówno na blogu zwierza jak i na jego stronie na facebooku rzadko dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji. Oczywiście możemy się pokłócić o rzeczy naprawdę ważne, jak spektakl Koriolana czy który z bohaterów X-men: First Class jest ciekawszy, ale poza tym jest zaskakująco sympatycznie i kulturalnie. Zwierz przyzna, że czasem zapomina, że nie koniecznie jest tak w całym Internecie i potem się niepotrzebnie stresuje. Ale gdyby tu historie się kończyły zwierz nie byłby jeszcze przegnany, że szerzenie życzliwości w Internecie ma sens. Ale się nie kończą. Ludzie, którzy poznali się na stronach zwierza czy blogu zwierza, w pewnym momencie zupełnie przestają go potrzebować. Zaczynają zamieniać się w grupę autonomiczną od zwierza często tak bardzo zżytą i niezależną, że nawet wasza blogerka bywa zdumiona. Ktoś jedzie po raz pierwszy do Londynu, ktoś go odbiera i dotrzymuje towarzystwa. Ktoś wybiera się z kimś do kina by nie szedł sam. Przez kilka poniedziałków ludzie, którzy nie zawsze widzieli się na żywo starali się sobie wzajemnie kupić bilety na londyński spektakl. Zwierzowi się udało (tylko jemu i tylko raz) – oddał swoje bilety dwójce osób, których wtedy nie widział i nie znał jeszcze na żywo. Kiedy zwierz się wybiera do jakiegokolwiek miasta oferuje się mu podłogi i nieco wygodniejsze noclegi. A to przecież tylko kilka przykładów – większość nie ma nic ze zwierzem wspólnego – to raczej dowód na to, że jeśli ludzie dadzą sobie wzajemnie szansę to bycie dla siebie życzliwym wcale nie jest trudne. Nawet, jeśli druga osoba, jest dla nas teoretycznie tylko Internetowym awatarem.
Zwierz zdecydował się na wersję anglojęzyczną bo niestety cudowna strona jaką jest recitethis robi straszne rzeczy z polskimi literami.
Kwestia polega jednak na tym, że większość okazji by być życzliwymi dla drugiej osoby przegapiamy. Zwłaszcza w Internecie gdzie odpadają takie zwykłe codzienne życzliwości – jak pochwalenie czyjegoś stroju, powiedzenie czegoś miłego w trakcie konwersacji, drobna pomoc w codziennej sprawie czy jakikolwiek gest, jaki czynimy dający znak, że nie życzymy wszystkim w około szybkiej i bolesnej śmierci. W Internecie nie jest tak prosto. Można spędzić swoją całą Internetową bytność nigdy nie napisawszy komuś niczego sympatycznego. Nie chwaląc, nie zwracając uwagi na to, co fajne dobre i ciekawe. Nikt tu tego od nas nie wymaga, nikt tak właściwie na to nie czeka. Więcej żyjemy w czasach gdzie każde zdanie typu „Ale ładne” czytamy zastanawiając się czy przypadkiem ktoś z nas nie kpi. Bo do tego akurat jesteśmy w Internecie przyzwyczajeni. Oczywiście, często sobie myślimy, że ktoś jest utalentowany, inteligentny czy sympatyczny, ale jakoś ręka zawisa nad klawiaturą i zamiast tego czasem dodamy jeden dodatkowy uśmieszek czy serduszko. Zamiast napisać coś co przyszło nam do głowy. Coś miłego, czego o dziwo wstydzimy się bez porównania bardziej niż pisania sobie rzeczy niesympatycznych. Stąd niesamowicie prosty pomysł zwierza. Aby go zrealizować nie potrzeba wiele. Wystarczy wam cokolwiek podłączonego do Internetu i jakąkolwiek działającą klawiaturę :) A potem zrealizujcie następujące punkty.
1.)Wybierz osobę, stronę internetową, bloga, tumblr, ask, twitter czy jakikolwiek sposób komunikowania się z innym użytkownikiem i napisz mu coś miłego. Może to być też dodatek do komentarza w dyskusji, albo czyjaś wypowiedź, z którą się po prostu najbardziej zgadzacie.
2.) Coś miłego oznacza, że możesz pochwalić fan art, który normalnie jedynie dodasz do ulubionych na tumblr, napiszesz na tablicy, że uwielbiasz z kimś gadać, albo blogerowi zostawisz w końcu pierwszy komentarz, mimo, że czytasz go od lat. Chodzi o to by tego dnia korzystając z Internetu pozostawić po sobie pozytywny ślad. Możesz nawet wysłać komuś tego maila, którego od tylu tygodni trzymasz w niewysłanych, bo trochę głupio pisać! Możecie w końcu zakończyć jakąś wypowiedź przyjemnym zdaniem, którego normalnie byście nie dodali (nie chodzi o wielkie gesty, choć jak chcecie kogoś zasypać miłością to proszę bardzo choć lepiej nie przesadzać ;)
3.) Możesz zostawić tyle fajnych komentarzy ile chcesz – nie koniecznie muszą to być twoi dobrzy znajomi czy w ogóle ludzie których znacie. Może to być dobrze napisany artykuł o hodowli pszczół, pod którym każdego innego dnia nic byście nie napisali (albo zostawilibyście tylko like, – które są miłe ale nie dają uczucia, że z drugiej strony ktoś naprawdę jest). Możecie w końcu napisać coś na stronie ulubionego pisarza, albo aktora, albo programu telewizyjnego. W końcu tam też są ludzie, którym potencjalnie może być miło.
4.) Jeśli dodacie (tam gdzie się da rzecz jasna) hashtag #IDŻ (od Internetowy Dzień Życzliwości) to pod koniec dnia wszyscy będziemy mogli z uśmiechem zobaczyć ile w nas tkwi pozytywnych emocji.
5.) Ciesz się resztą dnia, bo napisanie komuś czegoś miłego zawsze cieszy obie strony – tego, kto pisze i tego kto otrzymuje wiadomość.
6.) Przyłączając się do akcji nie weźmiesz udziału w żadnej akcji promocyjnej, nie musisz wspominać o zwierzu, nikt nie ma tu żadnego pomysłu by ci coś sprzedać czy do czegoś zachęcić, nie okaże się za dwa dni, że reklamujesz ubezpieczenia czy jogurt. To tylko zwierz szaleje po Internecie :)
Jak zwierz pisał – wie, że takie akcje czynią z niego Polyannę Internetu. I podobnie jak zwierz pisał – wcale mu to nie przeszkadza. Są ludzie stworzeni do zmieniania świata czynami wielkimi, są tacy, którzy poświęcają się sprawom, o których nie chcemy myśleć. Ale zwierz taki nie jest, do spraw wielkich nie został stworzony (nie dosięga) do spraw trudnych – jest zbyt strachliwy i dobrze czujący się w swojej spokojnej egzystencji. Ale wierzy, że w sumie, jeśli coś ma nas ocalić, na co dzień to jest to właśnie wzajemna życzliwość. W sumie nikt nie będzie dla nas dobry, jeśli sami się nie postaramy być dobrzy dla innych. Poza tym, czym jest tak naprawdę życzliwość? Niczym więcej jak przeniesieniem uwagi na chwilę na drugą osobę. I spojrzenie na świat jej oczami. Wtedy nagle te wszystkie drobne gesty, jakie robimy – słowa wsparcia, otuchy czy zachęty przestają być takim szalonym sposobem na poprawianie świata małymi krokami, a są po prostu próbą uczynienia czyjegoś życia odrobine lepszym. Oczywiście, że to naiwne i nie uleczy wszystkich chorób ani też nie położy kresu problemom głodu i biedy. Ale z drugiej strony skoro dopuszczamy by tyle jadu i niechęci codziennie wypływało do Internetu to czy przynajmniej raz nie można tam wpuścić trochę pozytywnej energii? Zwierz ma dziwne podejrzenie, że nikomu nie stanie się krzywda. I jeśli robi to z niego Polyannę Internetu to zwierzowi nie pozostaje nic innego jak nosić ten tytuł z dumą. Miejmy nadzieję z wami na spółkę.
Ps: Zwierz w ramach bycia życzliwym dla siebie samego zarezerwował sobie na jutro bilety na Kapitana Amerykę. Czyli w czwartek możecie się spodziewać (trzymajmy kciuki) radosnych krzyków i pisków.
Ps2: A i na ostatniej popkulturalnej nucie – ostatni odcinek Hannibala udowadnia, że to taki serial, w którym nawet jak odcinek jest taki trochę bez akcji to w ostatniej chwili potrafi zatrzymać pracę serca prawie na tydzień. Och Fuller jak ja cię lubię.