Zwierz przyzna wam szczerze, Mozart in the Jungle chyba jest jego ulubionym serialem. Albo inaczej, serialem który najlepiej odnosi się do jego wrażliwości, poczucia humoru i potrzeb jako widza. Zwierz pisze to na początku, bo jego uczucia względem serialu chyba są nieporównywalne z czymkolwiek innym. Poniżej uwagi do trzeciego sezonu serialu. W sumie nie ma tu wielkich spoilerów.
Dla zwierza oglądanie Mozart in the Jungle wygląda mniej więcej tak. Serial się pojawia. Zwierz obiecuje sobie na wszystkie świętości, że nie obejrzy wszystkich odcinków na raz – bo oznacza to pięć godzin przyjemności i rok czekania. Zwykle kończy się tym, że zwierz ogląda wszystko jednego dnia i potem zastanawia się gdzie popełnił błąd. Choć w sumie zanim zacznie się zastanawiać ogląda serial od razu jeszcze raz i jeszcze raz. A potem wszystkie wywiady, a potem jeszcze raz ulubione sceny, a potem te filmy z Gaelem Garcią Bernalem które nakręcono pomiędzy sezonami. Dzięki temu zwierz w ogóle pozostaje w łączności z kinematografią Ameryki Południowej (co jest w ogóle skandaliczne bo to doskonałe kino i zwierz powinien oglądać tego więcej). Ten mechanizm bierze się z tego, że serial trafia prosto do głowy i serca zwierza. Po obejrzeniu kilku odcinków zaczyna zwierz o nich obsesyjnie myśleć. Zresztą co wam będzie tłumaczył – każdy kto bierze udział w kulturze zna to uczucie.
Trzeci sezon serialu rozpada się wyraźnie na dwie części. Pierwsze kilka odcinków rozgrywa się przede wszystkim w Wenecji gdzie Rodrigo ma dyrygować koncertem słynnej włoskiej śpiewaczki która cztery lata wcześniej zakończyła karierę schodząc ze sceny, a teraz chce wrócić. Oczywiście tu nie ma prostych rozwiązań, jesteśmy wszak w świecie opery gdzie wszystko jest dramatyczne, pełne emocji i skomplikowane. La Fiamma – bo taki przydomek nosi śpiewaczka, jest istotą dramatyczną, kapryśną i tajemniczą a Rodrigo – jak to Rodrigo, nawiedzany jest przez własne demony co nie pomaga. A gdzieś w tym całym zamieszaniu w Wenecji pojawiają się nasza główna bohaterka czyli Hailey Rutledge, młoda oboistka która koncertuje obecnie ze słynnym wiolonczelistą, choć nie jest tym szczególnie zachwycona. Jednocześnie w Nowym Jorku trwa spór orkiestry z dyrekcją Filharmonii, który jak się wydaje może trwać latami bo obie strony nie chcą ustąpić. Tymczasem w budynku zagościł popularny show w którym widownia obserwuje jak tworzy się piękne bańki mydlane. A to wszystko przy dźwiękach najlepszej klasycznej muzyki.
Pomysł na wydostanie się z Nowego Jorku i pokazanie nam świata muzyki operowej jest zdaniem zwierza doskonały. Choć przez dwa sezony polubił on wszystkich bohaterów i świat w którym rozgrywa się produkcja to jednak ten podkręcony na potrzeby serialu dramatyzm świata operowego nie tylko jest źródłem komizmu ale także dodaje samemu serialowi odpowiedniej skali. Zwłaszcza, że trochę za długo siedzieliśmy w Nowym Jorku i można niemal zapomnieć, że świat muzyki klasycznej zdecydowanie wykracza poza Manhattan. Poza tym – w Europie wszystkie dylematy i problemy bohaterów wydają się mniej melodramatyczne a bardziej operowe. Jednocześnie nie da się ukryć że w Europie muzyka klasyczna brzmi nieco inaczej. Przy czym po tej pierwszej europejskiej części serialu z radością wracamy na stare śmieci czekając co tym razem pokażą nam nowojorscy filharmonicy. Tu dramy też nie brakuje choć nieco zmienia się jej charakter. Nie jest to już tak teatralne, i trzeba stanąć oko w oko z życiowymi wyborami jak np. czy będąc profesjonalnym muzykiem zaryzykować operację dłoni.
Choć Mozart in the Jungle jest serialem komediowym – korzystającym z tego przywileju (świat jest nieco przerysowany i surrealistyczny – co doskonale pasuje do pełnego emocji świata muzyki klasycznej) nie zapomina, że podstawą dobrej produkcji jest dobre prowadzenia bohaterów. O ile w pierwszym sezonie koncentrowaliśmy się przede wszystkim na tym jak Rodrigo próbuje znaleźć siebie i znaleźć swoją artystyczną drogę w Nowym Jorku, to w trzecim sezonie przyglądamy się zdecydowanie uważniej ambicjom Hailey. Twórcom – przynajmniej zdaniem zwierza doskonale udało się – oddać stan ducha młodej dziewczyny, która z jednej strony czerpie z życia pełnymi garściami a z drugiej – zaczyna się zastanawiać czy chce dalej podążać dokładnie tą ścieżką którą objęła dawno temu. Być może gra na oboju nie jest największym spełnieniem muzycznych marzeń bohaterki, może jest w niej coś więcej. Zwierzowi podoba się wizja, że w tych poszukiwaniach nikt jej nie przeszkadza, wręcz przeciwnie dostaje sporo wsparcia. A jednocześnie – to nadal młoda impulsywna dziewczyna która popełnia błędy i czasem najpierw coś robi a potem myśli. Nie ma tu też tego – niezbyt lubianego przez zwierza mechanizmu, że jeśli tylko bohater próbuje czegoś nowego w życiu to natychmiast jest w tym mistrzem. Tu serial pozostaje wierny zasadom rządzącym światem muzyki – do doskonałości dąży się latami.
Wielbiciele serialu wiedzą, że znaczna część jego sukcesu opiera się na fenomenalnej obsadzie – która łączy w jednym niewielkim serialu nazwiska które zazwyczaj kojarzymy z kinem czy teatrem. Zwierz może się długo rozpisywać na temat tego jak wiele dla percepcji serialu robią przepiękne zielone oczy Gaela Garcii Bernala ale prawda jest taka, że jego Rodrigo jest fantastyczną kreacją. Nie jest łatwo zagrać taką postać – często śmieszną, nadwrażliwą, dramatyczną i egzaltowaną tak by widz poczuł do niego sympatię i tak by będąc śmieszna nie narażała się na śmieszność. Jednocześnie aktor ma tyle talentu, że jest w stanie przejść – płynni i bez najmniejszych problemów od faceta który jest zupełnie nieodpowiedzialny, nadwrażliwy i trochę dziecinny do kompetentnego zaangażowanego muzyka, który potrafi podejmować trudne decyzje w imię tego co kocha. Zwierz jest też olbrzymim fanem Loli Kirke w roli Hailey bo jest ona niesłychanie naturalna, tak że odnosi się ważnie, jakby zupełnie nie musiała grać, po prostu była na ekranie. Dodatkowo zwierzowi zawsze podoba się jak aktorzy grają dynamikę pomiędzy Rodrigo i Hailay – gdzie nikt nie jest mądrzejszy i oboje w równej mierze są rozsądni i zupełnie nieodpowiedzialni. Zwierz uwielbia tą parę na ekranie bo ma wrażenie, że ogląda coś bardzo naturalnego.
Zwierz mógłby dużo pisać o wszystkich aktorach występujących w serialu bo właściwie nie ma tu żadnych złych ról, nawet te niewielkie i drugoplanowe są zagrane fenomenalnie. Zwierz chciałby wyrazić podziw dla twórców że zdecydowali się zatrudnić do roli diwy operowej Monicę Bellucci, bo to był strzał w dziesiątkę. Nie tylko dlatego, że aktorka wygląda dokładnie tak jak powinna wyglądać wielka europejska gwiazda, ale też dlatego, że jak zwierz podejrzewa nie jest łatwo pozyskać gwiazdę kina dla kilku odcinków serialu. Pomysł okazał się fenomenalny bo Bellucci nawet jak nic nie mówi, tylko stoi i patrzy to jest tą wielką operową gwiazdą – w świecie serialu porównywalną tylko z Callas. Zresztą zwierz musi tu dodać, że tym co mu się niesłychanie podoba w serialu, a co jest bardzo widoczne w jego pierwszych odcinkach to fakt, że nie boi się on mówić językami. Mając w obsadzie aktorów angielskich, amerykańskich, meksykańskich i włoskich tworzy językową mieszankę która nie tylko jest przyjemna dla ucha ale przede wszystkim – pokazuje jak w tym świecie wieży Babel wszystkich łączy muzyka. Jednocześnie jest w tym coś cudownie realistycznego, że bohaterowie nie mówią automatycznie po angielsku. Coś co mogło być słabością staje się wielką siłą produkcji. Dodatkowo to trochę pokazuje niezależność twórców – którzy nie boją się niechęci amerykańskiej widowni do filmów czy programów z napisami. Być może doszli do wniosku, że wielbiciele muzyki klasycznej to grupa która nie wyłączy programu dlatego, że ludzie mówią w ojczystym języku.
No właśnie przy całej swojej dramatyczności, Mozart in The Jungle pozostaje produkcją, która pamięta, że ma wśród widzów ludzi którzy kochają muzykę klasyczną. Czasem wykorzystuje to do dowcipnej puenty, czasem zaskakuje zupełnie nieświadomego widza nagłym pojawieniem się Placido Domingo (zwierz był przekonany, że twórcy nie zatrudnili śpiewaka i że nigdy nie zobaczymy go w zbliżeniu a tu proszę pojawił się nie tylko jako śpiewak ale też miał całą ładną scenę) czy innego uznanego wykonawcy muzyki klasycznej. Zwierz czuje się w tym świecie jak w domu i uwielbia serial którego nadrzędnym tematem – łączącym wszystkie wątki jest miłość do muzyki. Zresztą twórcy robią w tym sezonie jedną zupełnie poważną wycieczkę do świata który zwykle muzyki klasycznej nie zna i nie słyszy. W jednym wyjątkowym odcinku twórcy pokazują jak muzyka może trafiać do wszystkich, nawet jeśli wydaje się, że to tylko sposób spędzania czasu klasy wyższej. Zwierz nie chce zdradzać dokładnie co się w odcinku dzieje – ale zdaniem zwierza ponownie świadczy to o zaangażowaniu twórców którzy nie tylko chcą opowiedzieć dowcipną historię o ekscentrycznych muzykach ale jednocześnie – przekazać światu jakie znaczenie – dla wszystkich w społeczeństwie – ma muzyka. To ciekawe kiedy serial który jest trochę taką błyskotką dla znudzonych intelektualistów robi się produkcją naprawdę zaangażowaną. I słusznie bo zbyt często zapomina się że dostęp do kultury jest tym co powinno być dane każdemu.
Zwierz nie może się nachwalić Mozart in the Jungle. Być może dlatego, że to serial idealnie plasujący się pomiędzy komedią a dramą. Jest dowcipny ale nie rzuca dowcipami, jest dramatyczny ale ostatecznie wiadomo, że nikomu nic się tak naprawdę nie stanie (to znaczy ktoś może zakończyć karierę czy złamać sobie serce ale raczej na nikogo nie spadnie helikopter). Jednocześnie – za co zwierz naprawdę kocha serial, to produkcja w której nikogo za bardzo nie obchodzi jak to powinno wyglądać. Aktor grający główną rolę jest o dobrą głowę niższy od aktorek z którymi gra? Nie ma problemu, chcemy napisać historię gorącego romansu dwójki ludzi w wieku bardziej niż średnim? Nawet przez chwilę się nie zastanawiamy. Wygląd, wiek, orientacja seksualna – wszystko tu po prostu jest, egzystuje i nie ma jakiś wielkich konsekwencji. Bohaterowie są zdecydowanie bardziej określani przez swoją miłość do muzyki niż przez inne mniej ważne wyznaczniki. Zwierz to w serialu uwielbia bo właśnie wtedy kiedy kompletnie się nie przywiązuje uwagi jak to wszystko w teorii powinno wyglądać, to wszystko nie budzi zdziwienia i kontrowersji. Po prostu jest.
Rozpoczyna się rok czekania bo zwierz da głowę że jednak Amazon przedłuży serial na kolejny sezon. Byłoby pięknie gdyby ponownie dostał jakieś nominacje, bo zdaniem zwierza – nie ma obecnie produkcji która lepiej pokazywałaby siłę produkcji robionych wyłącznie na potrzeby platform streamingowych. Zwierz nie wierzy by jakakolwiek telewizja zdecydowała się nadawać ten wielojęzyczny, serial komediowy dla wielbicieli muzyki klasycznej. Nie wiem czy ktokolwiek dałby pieniądze na nakręcenie scen koncertu rozgrywającego się na barkach krążących po weneckich kanałach. A jednak właśnie dzięki temu, że serial nie musi kupić wszystkich, może istnieć i dawać radość widzom takim jak zwierz. Zwierz zresztą ma wrażenie, że to jeden z tych seriali gdzie twórcy doskonale wiedzą, dokąd zmierzają i akcja rozwija się organicznie a nie jest dopisywana bo akurat ktoś zamówił kolejny sezon. Dlatego tak bardzo zwierz czeka na kontynuacje, bo wierzy, że idziemy do jakiegoś celu. Jedyny minus to fakt, że nie da się rozłożyć oglądania na dłużej. Zwierz łapczywie pożera całość. Na całe szczęście można robić powtórki. I powtórki poprzednich sezonów. A potem posłuchać wszystkich wykonywanych na ścieżce dźwiękowej utworów. Bo przecież o nie naprawdę chodzi.
Ps: W serialu niewielką rólkę ma Danny Glover – rólka jest doskonała – zwierz zastanawiał się przez chwilę dlaczego aktor się nań zgodził ale potem pomyślał że to pewnie dlatego że Jason Schwartzman jest producentem serialu a obaj są z aktorskiego kręgu stworzonego przez Wesa Andersona. To sprawiło, że zwierz nabrał straszliwej chęci zobaczenia w serialu Adriena Brody’ego. Byłby świetny jako jakiś kapryśny wirtuoz. Może pianista?
Ps2: Przepraszam was że tak długo musieliście czekać na rozstrzygnięcie konkursu FUNKO POP ale wybór nie był prosty. Ostatecznie zwierz zdecydował się zapisać odpowiedzi które najbardziej mu się podobały i spośród nich wylosować zwycięzców. Nagrody trafiają więc do: pierwsze miejsce – gregory i jego mama która zakochała się sama z siebie w X-files, drugie miejsce – Anarion – za odkrycie wspólnego języka z dyrektorem szkoły i trzecie miejsce – Zosia Staczewska za odkrycie że miłość do Gwiezdnych Wojen pokona fobie społeczne, czwarte miejsce zajmuje Gabriela Comiczewska a piąte ThisLooksBad. A teraz koniecznie prześlijcie zwierzowi adresy i numery telefonów – najlepiej na wiadomości na fb (dodajcie tylko swoje nicki)