Zwierz starał się znaleźć jakąś datę która usprawiedliwiała by dzisiejszy wpis ale nie jest w stanie wymyślić nic ponadto, że po prostu telewizja polska zdecydowała się ostatnio nadać od nowa Piratów z Karaibów a zwierz zdecydował się ich obejrzeć. I tak po latach (czy wiecie, że od premiery pierwszego filmu minęło już 12 lat) zwierz spojrzał jeszcze raz na serię filmów ze smutkiem stwierdzając, że to być może jedna z najbardziej zmarnowanych serii filmów jaką zwierz widział z potencjałem jakiego zwierz od dawna nie widział. Spoilery do filmowej trylogii.
Scena w której Jack Sparrow dumnie wpływa do portu jest w sumie istotna z punktu widzenia kinematografii bo o to na małej tonącej łajbie do kin wpłynął zupełnie nowy obraz znanego bohatera masowej wyobraźni
Spójrzmy najpierw na samą konstrukcję trylogii. Nie ma tu absolutnie nic nowego. Zwierz powtarzał to milion razy ale powtórzy to po raz kolejny. Trylogia Piratów z Karaibów jest praktycznie pod względem konstrukcji bliźniaczą siostrą Gwiezdnych Wojen. Oczywiście zamiast kosmosu mamy morze, zamiast statków kosmicznych – piękne żaglowce, a zamiast Gwiazdy Śmierci jakiś naprawdę ZŁY statek, ale sporo rzeczy się zgadza. Weźmy na przykład rozkład fabuły w kolejnych częściach i bohaterów. Mamy więc trzy części z których pierwsza jest dość klasyczną prostą historią gdzie mamy piękną młodą dziewczynę, szlachetnego chłopaka, i uroczego bohatera o nie do końca szlachetnych zamiarach. Mamy prostego złego i prosty sposób pokonania go. Druga część komplikuje sprawę – chłopak zostaje rozdzielony z dziewczyną, ciężar filmu i sympatia widzów (już w pierwszym filmie) przechodzi z młodzieńca na uroczego łotra, pojawia się wątek ojca który zdecydowanie nie jest tym za kogo młodzieniec go uważał, ba nawet mamy imperium. Pod sam koniec zaś nasz kochany łotr umiera ale jakby nie do końca. No i mamy część trzecią która wyraźnie rozpada się na dwie części z długą i rozgrywającą się na kilku planach konfrontacją na koniec. Choć ostatecznie i w jednym i drugim dobro triumfuje to trzecia część różni się w przypadku obu trylogii najbardziej. Nie mniej podstawowy układ jest podobny i choć młoda dziewczyna wybiera młodzieńca a nie uroczego łotra to widownia i tak wie kogo ma kochać. Pod tym względem obie trylogie są dziełami „ukradzionymi”, w których trochę wbrew początkowym zamiarom scenarzystów sympatia widzów dla postaci planowanej jako drugoplanowa przerasta sympatię do bohatera.
Will Turner to taki trochę Luke Skywalker – teoretycznie powinna nas interesować jego droga, dojrzewanie czy wybory ale ostatecznie i tak jesteśmy bardziej zainteresowani tym uroczym łotrem który teoretycznie ma mniejsze znaczenie w klasycznym układzie bohaterów
Tu właściwie podobieństwa się kończą, bo Piraci z Karaibów nie byli w stanie zrobić tego co tak doskonale udało się w Gwiezdnych Wojnach. Zbudować własnego niezależnego świata. A przecież wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu. Ale po kolei. W 2003 roku filmy o piratach to martwy gatunek. Po niepowodzeniu Piratów Polańskiego i Wyspy Piratów nikt nie chciał inwestować w koszmarnie drogie filmy pirackie – gdzie potrzeba jest mnóstwo scen w wodzie a jak wiadomo woda kosztuje. Dlatego sukces Piratów z Karaibów – filmu, który za inspirację brał – w co w sumie trudno uwierzyć – kolejkę górską z Disneylandu zaskoczył wszystkich. Trochę tak jakby ktoś nakręcił teraz western (nie anty western czy nie współczesny western ale taki tradycyjny i odniósł sukces komercyjny) – zresztą próba podjęta przez tych samych twórców co Piratów – Jeździec Znikąd pokazało, że nikt nie ma prostego przepisu na sukces. Piraci odnieśli sukces bo udało się połączyć trzy istotne składniki. Po pierwsze wszystko to co czyni morski film przygodowy ekscytującym – bitwy morskie, abordaże, pojedynki na szpady i pościgi. Druga sprawa to oczywiście postacie – jak rzadko sympatią można było zapałać nie tylko do postaci pozytywnych ale także tych pokazywanych jako negatywne czy przynajmniej stojące w opozycji do naszych bohaterów – jak choćby kapitan Barbossa czy komandor Norringtona. Przy czym to właśnie tym pozornie złym postaciom twórcy najbardziej pozwolili się rozwijać. Doskonale widać to po Norringtonie, który ostatecznie okazuje się nie tylko szlachetny ale też po prostu interesujący (zwierz nadal twierdzi że Elizabeth powinna wybrać go a nie nudnego Willa Turnera). Jednak najważniejszy wydaje się trzeci element – sugestia świata dużo ciekawszego i szerszego niż ten pokazany w filmie. Równie ważne co piraci były też same Karaiby – pełne ukrytych wysp, przeklętych marynarzy, przepowiedni, skarbów i tajemnic. Bohaterowie egzystowali w tym świecie ale wcale nie wiedzieliśmy o nich wszystkiego. Doskonałym przykładem była busola Jacka Sparrowa, która nie wskazywała północy ale wiedzieliśmy, że nie jest po prostu zepsuta. Te wszystkie elementy i niedopowiedzenia, sprawiły że widz w filmie zakochać się nie musiał (nie wszystkim taki gatunek w ogóle pasuje) ale mógł się poczuć zaintrygowany.
Zdaniem zwierza choć bohaterowie trylogii są całkiem ciekawi (prznajmniej się zmieniają) to jednak bledną w porównaniu z sugestią ciekawego, wypełnionego morską magią świata. Tylko niestety to co tak dobrze się zaczynało wpadło potem w schemat
Druga część – przez wielu widzów i krytyków oceniana sporo niżej, jest zdaniem zwierza doskonałym przykładem jak brak ciekawych pomysłów na losy bohaterów można przykryć ciekawym pomysłem na poszerzenie świata przedstawionego. Bo w sumie druga część Piratów znacznie rozszerza świat magii i tajemnic Karaibskiego świata. Nie chodzi o w sumie dość schematycznie przedstawioną wyspę kanibali (wątek który jakoś dziwnie nie pasuje do reszty) ale przede wszystkim o tajemnice związane z morzem i pirackim życiem. Bohaterowie okazują się mieć jeszcze więcej przeszłości, pojawia się Kraken, Davy Jones, Latający Holender. Świat magii zdecydowanie co raz bardziej się rozszerza, a jednocześnie przeczuwamy, że to znów jest tylko wierzchołek góry lodowej. Jednak nawet nie o pojawienie się magii chodzi ale o stworzenie dużo ciekawszego konfliktu niż tego z pierwszej części. Wbrew pozorom od drugiej odsłony Piraci z Karaibów nie są konfliktem między dobrymi piratami a złymi piratami, czy pomiędzy Piratami a Kompanią Wschodnioindyjską. Konflikt jest pomiędzy wolnością, magią i tajemnicą a tą wciąż zapełniającą się mapą na ścianie Becketta przedstawiciela Kampanii Wschodnioindyjskiej. Którego nie obchodzą tajemnice, skarby i klątwy ale zysk i interes. Ten konflikt jest w sumie zdecydowanie ciekawszy, bo ostatecznie nawet śmierć niosącego zniszczenie Krakena budzi smutek – śmierć potwora jest kolejnym elementem śmierci starego świata, który musi odejść w zapomnienie i tylko nasi miłujący wolność piraci walczą o jego przetrwanie. Zresztą zwierz powie szczerze, to właśnie z Piratów pochodzi jeden z ukochanych filmowych cytatów zwierza. Kiedy Barbossa mówi do Jacka Sparrowa (patrząc właśnie na martwe cielsko krakena), że świat wydaje się mniejszy. Na co Jack odpowiada, że świat nie jest mniejszy, tylko że co raz w nim mniej (w domyśle wszystkiego). To doskonałe podsumowanie tej umiejącej tajemniczości świata której świadkami są nasi bohaterowie – sami trochę już relikty przeszłości. Wydaje się, że z tą niechęcią do przemijania świata pełnego magii i tajemnic (ale też niesamowitych miejsc i przygód) widz mógł się identyfikować dużo bardziej niż z kolejnym konfliktem pomiędzy dobrymi i złymi piratami. Zwłaszcza, że w sumie zawsze człowiekowi się wydaje, że żyje w chwili kiedy obdziera się świat z największych tajemnic i wymazuje ostatnie białe plamy (nawet jeśli nie chodzi już o mapy).
Od Becketta straszniejsza jest ta jego zapełniająca się kolejnymi szlakami i odkrytymi wyspami mapa, której uzupełnienie oznacza koniec świata wielkich tajemnic i przygód
Niestety zwierz odnosi wrażenie, że w pewnym momencie twórcy przestraszyli się tonu w jaki wpadli. Zwłaszcza, że wszyscy wiemy jak skończyła się konfrontacja starego świata z nowym (co prawda może dobrze że nie ma już piratów w takiej odsłonie ale na okoliczność filmów nie trzeba nam o tym przypominać). Kto wie, może potrzebowali swoich Ewoków – czegoś co przypomni widzom, że to tylko zabawa i nic szczególnie poważnego. Dlatego w trzeciej części chyba z założenia ma być lżej (choć teoretycznie jest zdecydowanie bardziej ponuro). Spiski są tak pokrętne że chyba nawet scenarzyści nie pamiętają po której stronie są bohaterowie i kogo w danym momencie oszukują. Do tego owo ostatnie spotkanie wszystkich piratów ze wszystkich zakątków świata, które powinno mieć w sobie coś ze sceny w Excaliburze kiedy rycerze króla Arthura zbierają się do ostatecznej bitwy mimo że w sumie jest z góry przegrana (zwierz powinien wam kiedyś napisać co czuje do Excalibura bo to jest film który wywarł na zwierzu tak niesamowite wrażenie, jak żadna inna interpretacja Legendy o Królu Arthurze) staje się w sumie niepotrzebną zbieraniną. Bohaterowie przez pół filmu zajmują się zebraniem floty, sprowadzeniem jej w jedno miejsce by… okazało się, że nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Wielkie spotkanie wszystkich piratów właściwie oznacza, że kibice obu stron przyszli na mecz bo głównie stoją i patrzą, a biją się inni.
Piraci nie tylko na końcu świata ale też pod koniec swojego świata – zbierający się do ostatecznej bitwy to cudowny motyw przewodni. Niestety zupełnie nie wykorzystany
Ale możemy uznać, że za tym stoi budżet czy pewna koncepcja. Zwierza w sumie nie zdenerwował fakt, że ostatnia część kończy się niemal niemą (nie ma czasu na dialogi) konfrontacją. Bardziej zwierza zdenerwowało jak skutecznie udało się zabić magię świata przedstawionego. Póki wszystko było w aluzjach i niedopowiedzeniach zwierz był zachwycony. Taki świat był naprawdę magiczny i właściwie nie miał granic, wszędzie można się potknąć o artefakt, opowieść czy klątwę. Ale kiedy okazało się, że cała ta magia kończy się na sześciometrowej kobiecie, która zamienia się w kupę krabów, wtedy zwierz po prostu opuścił w rezygnacji ręce. Jasne trzeba było to jakoś rozwiązać, ale zwierz nadal nie wie skąd taki pomysł. Zwierz zastanawia się co właściwie zaszło w pokoju scenarzystów, którzy w ten sposób zakończyli rozwijany – ciekawie, przez dwa filmy wątek Zwłaszcza, że nawet tak z wyglądu, zupełnie nie pasowało to do świata Piratów (zarówno Czarna Perła i jej przeklęta załoga jak i Davy Jones z Latającym Holendrem byli jakoś stylistycznie spójni). Zwierz ma dziwne podejrzenie, że cały urok magii świata Piratów opierał się na niedopowiedzeniu. A jednocześnie na najstarszej sztuczce w podręczniku scenarzysty – przerzucaniu na widza obowiązku dopisania sobie zakończenia czy wyjaśnienia. Jak zwykle to co piszą widzowie okazuje się dużo bardziej interesujące. Co nie powinno nikogo dziwić, bo widza nic nie ogranicza. Ale nie chodzi tylko o to, że nie ma tajemnicy albo, że jej rozwiązanie jest proste. Chodzi raczej o to nagromadzenie efektów za którymi nie idzie jakieś uczucie i zaangażowanie widza. Wszystko jest gigantyczne, barwne, czy jak to się mówi „epickie”. Ale ogląda się to z dystansem. Jakieś zaangażowanie, pojawia się prawda na samym początku filmu ale potem gdzieś niknie. Kto wie – może rozciągający się z odcinka na odcinek Piraci przekroczyli próg wytrzymałości widza – 160 minut to naprawdę jest długie.
Trylogia nie zawsze była jakoś szczególnie mądra ale miała w sobie mnóstwo uroku. Tym większy zawód kiedy ostatecznie okazało się, że odpowiedzią na wszystkie pytanie jest całe mnóstwo krabów
Ale w sumie nawet ta trzecia część ma w sobie coś cudownie tajemniczego i magicznego. Jeśli pamiętacie pierwsze sceny ze skazańcami, którzy zaczynają śpiewać – pieśń której treści nie do końca rozumiemy ale przeczuwamy, że jest to zakamuflowane wezwanie do ostatecznej konfrontacji – wtedy film jest naprawdę dobry (potem wszystko się sypie ale pokazuje to, że jednak twórcy nie do końca stracili umiejętność tworzenia świata przedstawionego), albo chociażby ta przecudowna i przedziwna mapa która działa zupełnie inaczej niż dotychczas znane nam mapy. Wszystkie te elementy miały potencjał i tworzyły świat w którym właściwie poczynania bohaterów mogły być dla widza drugorzędne. Tym ciekawsze jest to co stało się w części czwartej. Teoretycznie twórcy mieli idealną sytuację. Z poprzedniej rozgrywki zachowali ulubionych bohaterów widzów ale mogli zacząć zupełnie od początku i opowiedzieć zupełnie nową historię. I tu pojawił się film, który zwierza nie tylko rozczarował ale przede wszystkim zdumiał. Bo oto zamiast poszerzyć ów tajemniczy i intrygujący świat twórcy właściwie postanowili opowiedzieć jeszcze raz od nowa tą samą historię. Z tą różnicą że tym razem właściwie całkowicie wywiało z fabuły jakąkolwiek magię a motywacje bohaterów choć teoretycznie te same (Jack Sparrow i jego pragnienie życia wiecznie a właściwie wiecznego piratowania) okazały się zupełnie płaskie. Przede wszystkim zaś scenarzyści kazali porzucić swoim piratom wodę i zamienili film piracki w zwykłą dość banalną opowieść przygodową gdzie pod koniec właściwie zupełnie na poważnie pojawia się niespodziewanie hiszpańska inkwizycja. Zwierz pisze o tym bo do dziś nie jest w stanie wyjść ze stuporu jak bardzo twórcy nie zrozumieli co udało im się osiągnąć we wcześniejszych filmach. To trochę tak jakby Lucas był przekonany, że największym magnesem przyciągającym ludzi do Gwiezdnych Wojen jest magnetyczna osobowość Luke’a Skywalkera. Choć znając Lucasa to może nie jest tak dalekie od prawdy.
Problem z czwartą częścią Piratów jest taki, że twórcy uwierzyli, że za sukces serii jest opowiedzialny li tylko i jedynie Jack Sparrow a właściwie Johnny Depp.
Nie chodzi jednak tylko o zmarnowany potencjał historii. Chodzi też np. o kompletne wyeksploatowanie istniejących już postaci. Jeśli przyjrzymy się Jackowi Sparrowowi czy Kapitanowie Barbossie to nie da się ukryć, że to postacie które z każdą kolejną odsłoną stają się co raz mniej ciekawe. Nie dlatego, że aktorzy się mnie starają ale dlatego, że np. Jack Sparrow jest najciekawszy kiedy prawie nic o nim nie wiemy i jest takim dziwny piratem znikąd który pojawia się i jest po prostu dziwny. Co prawda w kolejnych częściach czasem widać było, że scenarzyści mają ciekawy pomysł na postać ale zdecydowanie częściej Jack miał być po prostu fajny, dziwnie się ruszać i spełniać co raz bardziej rolę standardowego bohatera. W czwartej części kiedy nie był już bohaterem pobocznym ale głównym stracił cały swój urok. Z kolei grany przez Geoffreya Rusha Barbossa to bohater co raz bardziej niedorzeczny i komiczny a przecież w pierwszym filmie był naprawdę intrygująco zły (co nie przeszkadzało go lubić). To niesamowite jak ci sami twórcy postanowili powołać do życia postacie, których potem zupełnie nie umieli zrozumieć. Zwierz pisze to nie bez powodu bo właśnie trwają pracę nad kolejną, piątą, odsłoną Piratów i obie postacie znów mają się pojawić. Problem w tym, że przynajmniej ze streszczenia scenariusza wygląda, że znów scenarzyści próbują odegrać jeszcze raz ten sam schemat z lekko zmienionymi postaciami, zamiast stworzyć coś nowego. Tymczasem gdyby tak pokusić się na poszerzenie świata piratów, czy spojrzenie na niego od innej strony to kto wie, może seria filmów w której nie ma Jacka Sparrowa poradziłaby sobie dużo lepiej niż ponowne przyczynianie się do powolnego upadku kariery Johnnego Deppa. Którego role uznano za absolutnie kluczową dla powodzenia serii, tymczasem wydaje się, że to mylna diagnoza. Albo inaczej – seria stworzyła świat i atmosferę w której Jack Sparrow w wykonaniu Deppa błyszczał i miał sens. Ale jeśli nie ma tego świata i tej atmosfery to nie sposób oprzeć filmu i powodzenia tylko o tą rolę. Zdaniem zwierza pomylono ciąg przyczynowo skutkowy. Tak Saprrow się sprawdził ale dlatego, że poawił się w filmie z olbrzymim potencjałem.
Twórcy tak skoncentrowali się na Jacku Sparrowie że zupełnie zapomnieli napisać innych postaci ale przede wszystkim świata – niby są zombie czy syreny ale magii nie ma w tym za grosz
Zresztą to w ogóle jest ciekawa sprawa tak na marginesie – jak bardzo jest to film, którego sukces w sumie podłamał karierę Deppa. Wcześniej nie kojarzony z kinem bardzo komercyjnym i kasowym sukcesem aktor, miał chyba zdecydowanie więcej swobody. Po filmie kiedy zaczęły przychodzić propozycje głównie komercyjne, co raz trudnej było utrzymać wysoką pozycję. Choć trzeba przyznać, że Depp wybierał zaskakująco marne role w ostatnich latach. Zwłaszcza, że Jack Sparrow zaczął Deppowi wychodzić z każdej komediowej roli, co sprawiło, że wielu widzów dość wyraźnie zdało sobie sprawę z pewnych ograniczeń aktora. Którego zwierz naprawdę bardzo lubi i z niechęcią patrzy jak jego kariera ostatnio, jeśli nie stoi w miejscu to nie porusza się dość szybko i ciekawie. Zwierza fascynuje też fakt, jak w sumie popularna seria filmów niewiele zrobiła dla Orlando Blooma – wydawać by się mogło, że aktor mający na koncie kilka najlepiej zarabiających filmów ostatnich dekad będzie jednym z pierwszych nazwisk Hollywood. Tymczasem Bloom wcale tak wiele nie gra i jest chyba bardziej znany obecnie z bójek z Justinem Biberem niż ze swoich ostatnich ról filmowych (raz dwa trzy podajcie na szybko tytuł filmu z Bloomem z ostatnich lat który nie jest Hobbitem). Pod względem karierotwórczym paradoksalnie Piraci stali się dla Keiry Knightly co jest wcale nie takim częstym przypadkiem. To znaczy rzeczywiście często zdarza się że aktorka dostaje nagłego „kopa w górę” jeśli gra główną rolę, tu jednak Elizabeth Swann jest właściwie postacią od drugiego filmu raczej drugoplanową, choć trudno przypadku Piratów powiedzieć kto ma grać główną rolę, bo bardzo wyraźnie widać, że zaplanowano pierwszą część bardziej pod szlachetnego Willa ale Jack ukradł film co spowodowało brak takiego prostego przyporządkowania głównego bohatera serii (możemy jednak założyć, że zdecydowanie więcej z głównego bohatera ma Jack Sparrow niż Elizabeth Swann). Co ciekawe zwierz zupełnie inaczej patrzy na Piratów kiedy przypomina sobie, że Keira miała zaledwie kilkanaście lat kiedy grała Elizabeth. Zwierz myśli o tym zwłaszcza przez pryzmat różnicy wieku między aktorami i aktorkami w filmach, co dość wyraźnie w tej produkcji widać. Przy czym ponownie – jak w każdej dobrej serii filmowej, nie ten kogo byśmy obstawiali robi po produkcji największą karierę.
W sumie to niesamowite jak młoda była Keira w czasie kręcenia pierwszych piratów. Zwłaszcza że jasne jest bohaterką młodą ale w sumie dorosłą – przynajmniej z perspektywy bohaterów filmu. Co zresztą fajnie pokazuje jak inaczej widzi się wiek aktorek i aktorów.
Zwierz rzuca tak tymi wszystkimi uwagami ale w sumie to jest bardzo ciekawe. Po niespodziewanym sukcesie następuje zaplanowana seria filmów (przede wszystkim dokończenie trylogii bo czwartą część możemy uznać za na swój sposób wymuszoną), która zamiast rozszerzyć świat właściwie go zamyka. Do tego wszystko sprawia wrażenie jakby scenarzyści ta się zachwycili rolą jednego aktora, że zamiast pisać opowieść o pewnym ciekawym świecie, zaczęli pisać tak by aktor miał co zagrać. Oczywiście zwierz zdaje sobie sprawę, że to nie jest takie proste ale jednocześnie strasznie mu Piratów z Karaibów żal. Bo jeśli spojrzymy na to co seria filmów po sobie zostawiła – doskonałą muzykę (bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych ścieżek dźwiękowych ostatnich lat co więcej zdaniem zwierza – najlepszą ścieżkę dźwiękową ma trzecia część filmu co rzadko się zdarza), chyba na zawsze zmieniony wizerunek pirata czy w końcu przekonanie, że można zarobić miliardy dolarów na gatunku filmowym o którym wszyscy sądzili że jest martwy – to nie jest to mało. Zwierz wie, że Disney sporo zarobił na zabawkach, grach czy nawet komiksach związanych z filmem ale żal trochę że nie pojawiły się jak w przypadku Gwiezdnych Wojen książki (z pominięciem tych dla dzieci) rozgrywające się w tym samym świecie choć bez tych samych bohaterów. Zwierz ma jakieś dziwne wrażenie, że filmy stworzyły doskonałą podstawę do snucia opowieści w tym świecie. Ale po to to pewnie trzeba sięgnąć do fan fiction o ile takie powstało.
Pierwsze zdjęcie z nowych Piratów już jest. Wszystko wygląda tak jak zwykle. I teraz pytanie – cieszyć się czy wręcz przeciwnie
Jak zwierz wspomniał, nie ma żadnego logicznego powodu by akurat dziś o tym pisać. Do premiery piątej części pozostało jeszcze sporo czasu, wszystkie filmy wchodziły do kin w maju albo w lipcu więc nie mamy żadnej rocznicy. Jednak kiedy jedynka pokazała po raz kolejny Piratów (trzeba tu zaznaczyć, że zwierz nie jest w stanie powstrzymać się przed oglądaniem filmu jeśli ktokolwiek właśnie go nadaje) zwierz przypominał sobie jak na drugą odsłonę filmu poszedł do kina chyba 5 razy. I jak bardzo wsiąkł swego czasu w świat Piratów (zwierz obejrzał pierwszą część z czterema komentarzami DVD za jednym posiedzeniem) to wciąż ma wrażenie, że w tych filmach było coś więcej niż tylko dobra przygoda. Albo inaczej – tam naprawdę była przygoda, doprawiona magią i nieznanym w której chce się ruszyć. Z dala od bezpiecznej cywilizacji i wszystkiego co dobrze nam znane. Gdyby udało się do tego wrócić zwierz byłby zachwycony. Już bez silenia się na powtarzanie schematu ale z otwartą głową. To co może nie należy bać się tej piątej części? Może zwierz znów zanuci, że chciałby być piratem. To jak to było? Bring me that Horizon!
Ps: Zwierz w weekend był w Siedlcach na Festiwalu literatury kobiecej o którym wam opowie w poniedziałek ale już dziś możecie na stronie zobaczyć kto zdobył nagrody.
Ps2: Jedyna rzecz której od samego początku zwierz nienawidził w całej serii to ta cholerna małpka. Zwierz ma ogólnie wrodzoną niechęć do zwierzątek w filmach a już do irytujących zwierzątek olbrzymią.