Kilka dni temu Internet obiegła wieść, że arcydzieło Orsona Wellesa „Obywatel Kane” stracił miejsce na szczycie Rotten Tomatoes jako najlepiej oceniany film w historii. Odnaleziona recenzja sprzed osiemdziesięciu lat okazała się po analizie nieco mniej entuzjastyczna i film spadł z pierwszego miejsca. Kto teraz króluje na szczycie Rotten Tomatoes? Oczywiście jedyny słuszny zwycięzca „Paddington 2”.
Historia tego jak opowieść o sympatycznym niedźwiadku z Peru wyprzedziła arcydzieło, które tak wpłynęło na film, że w zeszłym roku poświęciliśmy cały nominowany do Oscara film jego powstaniu („Mank”) brzmi jak idealna opowieść gazetowa. Ostatecznie to jest historia fantastycznie obrazująca jak śmieszny bywa świat. Sporo osób może narzekać, że film dla dzieci, ma nagle być uważany za największe arcydzieło kinematografii, w miejsce produkcji która odmieniła sposób narracji filmowej.
Problem w tym, że przecież zupełnie nie o to chodzi. Nikt nie twierdzi, że „Paddington 2” jest lepsze od „Obywatela Kane”. Nie da się tych filmów porównać z wielu powodów i obecność animowanego misia w jednym nich jest tylko drobną różnicą, którą można przeoczyć. Problem jest w tym jak przedstawiamy informacje dotyczące wysokich miejsc na Rotten Tomatoe.. Przypominam więc, że serwisy agregujące opinie w istocie nie podają nam informacji czy film jest dobry. Informują nas – jak procent jego recenzji był pozytywny. Jednocześnie ta „pozytywność” recenzji jest w pewnym stopniu oceniania arbitralnie. Jeśli recenzja nie jest uzupełniona cyframi czy gwiazdkami, to ocena jej wydźwięku pozostaje w rękach pracowników serwisu. W przypadku Paddingtona – wszystkie recenzje krytyków były raczej pozytywne.
I tu przechodzimy do sedna. Film taki jak „Obywatel Kane” niekoniecznie zabiega o same pozytywne recenzje. Nie jest bowiem zadaniem sztuki podobać się wszystkim. Myślę, że spokojnie można napisać zasadną, negatywną recenzję tego filmu – nawet jeśli się z nią nie zgodzę. Wciąż jednak – wybitne kino, które zmusza ludzi do refleksji nad kwestiami takimi jak sukces, pamięć, sposób budowania swojej kariery, to czym jest prawdziwe szczęście – wcześniej czy później zaliczy słabszą recenzję. Bo wymusza zadawanie sobie pytań trudnych i niekoniecznie znajdowanie przyjemnych odpowiedzi. Zresztą podejrzewam, że gdyby dziś poddano Obywatela Kane analizie przez współczesnych krytyków niejeden znalazłby dziurę w tej przecudownej całości.
No dobra w związku z tym nasze pytanie nie brzmi – czy „Paddington 2” jest najlepszym filmem na świecie. Pytanie brzmi – czy da się napisać złą recenzję z drugiej odsłony Paddingtona. Powiem wam – nie da się. To absolutnie szczery, przuroczy film. Tak skierowany głównie do dzieci, ale z humorem trafiającym do każdej osoby. Nawet jeśli nie bawią cię przypadki małego misia z Peru, to przecież będziesz się śmiać z Hugh Granta grającego najcudowniejszy obraz aktora w historii kinematografii, czy wzruszać kiedy Paddington pod koniec spotka swoją ciocię (za to jak Ben Wishaw wypowiada ostatnie zdanie tego filmu powinien on dostać Oscara, albo przynajmniej ten kubeł łez które wylali wszyscy wzruszeni widzowie na świecie). Ilekroć recenzent chciałby coś w filmie skrytykować ten powraca ze zdwojoną siłą, wsparty dobrym przesłaniem, absurdalnym dowcipem, i tak szczerą grą aktorską, że jakiekolwiek dylematy moralne bledną wobec więźniów w różowych pasiakach robiących marmoladę.
Paddington 2 wpadł w to miejsce, gdzie widz który niczego się nie spodziewając dostaje nagle produkcję przemyślaną, nie odcinającą kuponów od sukcesu części pierwszej, szczerą, zabawną ale nie przeszarżowaną. Pewnie niejeden recenzent wysłany na pokaz z obowiązku wychodził z kina zakończony, że oto otworzył się przed nim świat życzliwości, miłości i marmolady. Nikt nie wybiera się na „Obywatela Kane” przypadki, z oczekiwaniami obniżonymi cyferką 2 przy tytule. Dlatego też nie każdy napisałby z tego filmu dobrą recenzję. Choć tak wielu napisało swoje zachwyty, że pozycja arcydzieła Wellesa jest nie zagrożona. I wciąż pod wieloma względami to film, który nie ma sobie równych, o czym przekonałam się po raz kolejny oglądając go w kinie dwa lata temu.
Odchodząc od samego Obywatela Paddingtona pozostaje nam pytanie najważniejsze – jak czytać i rozumieć agregatory opinii. Odpowiedź nie jest prosta (poświęciłam temu cały podział w moich „Zwierzeniach Popkulturalnych”). Oczywiście – można uznać, że film, który przez około 80% oceniających go krytyków został uznany raczej za dobry niż za zły ma większe szanse być rzeczywiście ciekawy. Z drugiej strony – w tych internetowych systemach agregacji gubią się niuanse – nie tylko samej krytyki filmowej, ale nawet średnich ocen – bywa tak, że filmy mające taki sam poziom oceny na Rotten Tomatoes (np. swego czasu „Uciekaj” i „Dunkierka”) różniły się w istocie w ocenach cząstkowych – i można było powiedzieć, który film jest wyżej oceniany przez krytykę, mimo że procent raczej pozytywnych recesji był taki sam.
Jednocześnie ten przypadek, o którym teraz mówimy doskonale pokazuje jak bardzo na dłuższą metę nie ma sensu dokonywania porównań pomiędzy różnymi wynikami filmów w agregatorach. Przecież nigdy nie stały one na jednej skali – 100% pozytywnych recenzji „Paddingtona 2” i 99% pozytywnych recenzji „Obywatela Kane” nigdy ze sobą nie rywalizowały. Nigdy nie pokazywano dwóch tych filmów na jednym pokazie sugerując krytyce by je porównała. Filmy nie leżą na jednej ciągłej linii od najlepszego do najgorszego. Sztuka tak nie działa. A jednak wciąż kiedy da się nam dwie cyferki – jedną wyższą a drugą niższą zaczynamy się zachowywać jakby to było do porównania a nie jakbyśmy chcieli dowiedzieć się ile jabłek wychodzi z dzielenia pomarańczy.
Całe to medialne zamieszanie to dobry punkt wyjścia do rozmowy o ocenianiu filmów i o tym jak sztuka rzadko ze sobą bezpośrednio rywalizuje. To także dobry moment, żeby powtórzyć sobie „Obywatela Kane” i „Paddingtona 2” ostatecznie – każdy z tych filmów jest arcydziełem. Nawet jeśli tylko w jednym z nich jest marmolada.