Hej
Zwierz dość przypadkowo zmierzył się wczoraj z dwoma serialami historycznymi, które opierają się na dość podobnym pomyśle. Oba biorą postacie znane z klasyki literatury i robią z nimi nie koniecznie to samo, co zrobiliby autorzy powieści. Jednym z seriali jest Black Sails, opowiadające historię znanego z Wysypy Skarbów Kapitana Flinta – dwadzieścia lat przed wydarzeniami opisanymi przez Stevensona. Z kolei BBC zaproponowało nam w tym sezonie po zakończeniu Sherocka, serial o Muszkieterach. Przy czym trochę jak w przypadku Sherlocka – jeśli dobrze zna się oryginał bez trudu dostrzeże się nawiązania, mimo, że akcja rozwija się nieco inaczej niż w powieściach Dumasa. Na tym podobieństwa między serialami się właściwie kończą, różni je, bowiem niemal wszystko – od budżetu, przez sposób realizacji i potencjalnego widza. Co nie zmienia faktu, że daje to dobry punkt wyjścia do zastanowienia się czy sięganie do dobrze znanych historii i opowiadanie ich jeszcze raz, ale zupełnie inaczej ma sens. I czy to rzeczywiście droga na skróty, jak twierdzą ci, którzy uważają, że zbyt często wracamy do znanych postaci.
Dwa seriale opowiadające o znanych z literatury postaciach z przeszłości? Przypadek? Wielce prawdopodobne bo oba seriale nigdy nie miały się na antenie spotkać, premierę Muszkieterów znacznie przesunięto w czasie.
Zacznijmy od Black Sails. Nie ulega wątpliwości, że w powietrzu od kilku lat unosi się zapotrzebowanie na dobry film czy serial o piratach, który nie będzie utrzymany w konwencji Piratów z Karaibów. Ludzie nigdy nie przestali lubić Piratów, po prostu Hollywood nie miało na nich dobrego pomysłu a nikogo nie stać na średnio zarabiający film o ludziach na statkach. Statki i woda są koszmarnie drogie (serio chcesz mieć drogi film zacznij od tego, że będzie w nim dużo wody). Co zresztą trochę w pierwszym odcinku Black Sails widać, bo dzieje się on głównie na lądzie (całość kręcono zaś w RPA). Sam wybór Kapitana Flinta na głównego bohatera to zabieg bardzo dobry. Nie tylko, dlatego, że znamy jego przyszłość (a przynajmniej tak nam się wydaje). Widzicie historie o piratach opierają się na legendach. Chcemy słychać o piratach najważniejszych, budzących postrach, zdolnych do niesamowitych czynów. Ale jak nas przekonać, że ten pirat, o którym mowa jest rzeczywiście taki niesamowity? Można wziąć kogoś z historii, ale wtedy trzeba się zmierzyć z faktami (brr… fakty!). Można kogoś wymyślić, ale wtedy trzeba strasznie dużo o nim opowiedzieć, a i tak nie każdy widz nam uwierzy. Można w końcu jak zrobili twórcy wybrać bohatera, o którym już sami wiemy, że jest legendarny – wtedy oszczędza się nam czasu.
Zwierz jest przekonany, że tak naprawdę ludzie nigdy nie przestali kochać opowieści o piratach to tylko kino nie wiedziało przez ostatnie lata co z nimi zrobić.
Jednak, co do reszty historii trudno w tym momencie przesądzać czy okaże się wciągająca. Pierwszy odcinek wydaje się dość nietypowy i napisany dość wyraźnie po to by przedstawić nam wszystkich bohaterów. Zwierz musi powiedzieć, że to czyni go trochę nudnawym (zwłaszcza, że wszyscy są na lądzie a zwierz chciałby się nieco bardziej pokołysać na falach), ale przynajmniej sprawdza się, jako wstęp do historii. Postaci jest dość sporo, w tym dużo kobiet, co zdaniem zwierza ma nas przekonać, że da się zrobić serial o piratach nie pozbawiając nas zupełnie obecności płci pięknej na ekranie. Poza tym odcinek jest złożony dokładnie z tych samych elementów, z których zazwyczaj składa się odcinki seriali historyczno-fantastycznych w stacjach kablowych. Mamy, więc obowiązkowo dużo krwi, wybuchów, absolutnie konieczne nagie biusty, dużo dramatycznych zbliżeń i obsadę, na którą patrzy się zdecydowanie bez przykrości. Nie mniej pod względem realizacyjnym, zwierz nie dostrzegłby serial był rzeczywiście takim wysokobudżetowym telewizyjnym cudem, na jakie miał się zapowiadać. Ale to chyba skutek nagłego podniesienia się standardów seriali w ostatnich latach. Co do obsady to zwierz nie będzie ukrywał, że zobaczył serial przede wszystkim dla Toby Stephensa, jako Kapitana Flinta. I prawdę powiedziawszy, jak na razie tylko on jakoś szczególnie rzucił się w oczy zwierzowi. Oczywiście na ekranie jest sporo postaci – co kobieta to ładniejsza, co pirat to bardziej łysy (ok są wyjątki), ale ten pierwszy odcinek jakoś nie dał zwierzowi poczucia, że ma przed sobą grupę bohaterów ( no może poza postacią Eleanor, która wydaje się ciekawa), której jakoś szczególnie kibicuje. Za to Stephens, jako Flint się sprawdza, zwłaszcza w odpowiedniej mieszance inteligencji, szaleństwa i świadomości tego, co nadchodzi (zwierz uwielbia wątek nadchodzącej cywilizacji). Przy czym zwierz podzielił się już na facebooku uwagą, że wszyscy piraci, ale ogólnie wszyscy w tej rzeczywistości świecą uśmiechami bielszymi niż śnieg. Zwierz wie, że to czepialstwo, ale to, jedna z tych rzeczy, jaką się wie o piratach – większość z nich miała zęby w fatalnym stanie. Zwierz pociesza się jednak myślą, że czasem po pierwszym odcinku takie rzeczy ulegną zmianie. Albo jak zaproponowała jedna z czytelniczek, zobaczymy jak radośnie jedzą kiszoną kapustę.
Zwierz ogląda serial dla Toby’ego Stephensa i ogólnie to jest bardzo dobry powód by ten serial oglądać
No właśnie zwierz słyszał, że pierwsze recenzje Black Sails wskazują na marną i przynoszącą zawód produkcję. Zwierz powie wam szczerze, że po tym pierwszym z ośmiu odcinków nie sposób powiedzieć o niej absolutnie nic pewnego. Co jest pewnym minusem, bo człowiek chętnie zakochałby się w serialu od pierwszych minut. Tu jednak przynajmniej w pierwszym odcinku nie ma niczego takiego, co by odróżniło ten serial (poza statkami) od wielu produkcji gdzie ktoś nie mówi całej prawdy, kto inny spiskuje, jeszcze, kto inny ma tajemnicę z przeszłości. Pod tym względem całe knucie wydaje się podobne niezależnie czy knuje się pod piracką banderą czy w XX wieku. No, ale jak pisał zwierz, i zawsze będzie powtarzał. Jeden odcinek to za mało, by móc serial ocenić, (co ciekawe wszyscy oceniają przede wszystkim pierwszy odcinek) A i jeszcze na koniec jest kwestia czołówki serialu. Przez pierwsze kilka minut zwierz był przekonany, że jest wspaniała. Ale teraz musi powiedzieć, że ma wrażenie, iż jest taka strasznie przesadzona. Jakby wszyscy nagle chcieli mieć niesamowicie fajne filmowe czołówki – zwierz wini Grę o Tron.
W serialu jest sporo postaci ale jak na razie żadna z nich nie jest jeszcze szczególnie ciekawa.
Po wizycie w świecie piratów o bielutkich zębach zwierz zajrzał do BBC. A tam czekali na niego Muszkieterowie. Widzicie zwierz ma taką zasadę, że nie czepia się realiów historycznych, zwłaszcza, że nigdy nie można być 100% pewnym, jakie naprawdę były. Fakt, że rozpętał na facebooku dyskusje czy można dwa razy strzelić z pistoletu, który dzierży się w dłoni w roku 1630, świadczy jedynie o tym, że zwierz raz na jakiś czas o tej słusznej zasadzie zapomina. Serio wszyscy raz na jakiś czas się zapominamy. Ale z drugiej strony – na tych dwóch strzałach właściwie zastrzeżenia zwierza do Muszkieterów się kończą. Zwierz ma tu plus minus taką sytuację jak z Ripper Street (Muszkieterowie mają znakomitą podobnie skonstruowaną czołówkę) – może i to nie ma zawsze sensu, ale jak zwierz się dobrze bawi. I tak jak tam był w stanie odpuścić bohaterów, którzy zwykli zachowywać się jak ludzie współcześni, tak tu może darować wielostrzałowe pistolety skałkowe.
Na Muszkieterów nie tylko przyjemnie się patrzy ale nie trudno w nich uwierzyć.
Muszkieterowie, nie ukrywają, że właściwie w serialu z książki Dumasa wzięte zostały tylko postacie. Choć znający powieść widz, zobaczy, że wsadzono do pierwszego odcinka całkiem sporo nawiązań do oryginału. W przypadku każdej (luźnej czy wiernej) wersji Muszkieterów ważne jest to by uwierzyć w więź, jaka łączy bohaterów. Tu udało się to doskonale – właściwie od pierwszych scen, w których widzimy Atosa z Portosem nie mamy wątpliwości, że to przyjaciele na śmierć i życie a z Aramisem tworzą doskonałą trójkę. Z kolei D’Artagnan w tym serialu wypada jakoś tak sympatyczniej niż w większości wersji (zwierz nigdy za nim nie przepadał). Serial miesza nawiązania do powieści Dumasa, z wymyśloną przez siebie fabułą (dość sztampową nie ukrywajmy), jednocześnie nie traktując wszystkiego zbyt poważnie. Wręcz przeciwnie – jak w najlepszych ekranizacjach historii o Muszkieterach, całkiem sporo tu humoru. I dobrze, bo inaczej człowiek może zacząć zbyt uważnie śledzić wszelkie możliwe dziury w fabule. Zwierz nie twierdzi, że ich nie ma, ale są doskonale przykryte odpowiednią ilością poczucia humoru, świetnej muzyki i dobrego aktorstwa. Czyli dokładnie to, czego zwierz wymaga od tego typu telewizyjnego serialu zwłaszcza w wydaniu BBC. Które tym razem bardzo się produkcyjnie postarało i zamiast kręcić znów w Cardiff, wybrało się aż do Pragi, która ma przypominać Paryż. Zresztą jak na produkcję telewizyjną to wszystko przedstawia się całkiem porządnie (a właściwie nieporządnie).
Capaldi doskonale pasuje do roli Kardynała choć jest go w pierwszym odcinku zaskakująco mało.
Co do obsady, to zwierz przekonał się, że właściwie nie ma już dla niego w BBC nieznanych aktorów. Znany zwierzowi (i wam pewnie też) z Casanovy, Trzeciej Gwiazdy i Godziny Tom Burke gra Atosa. Z kolei Aramisem jest Santiago Cabrera znany z roli Lancelota w Merlinie. Ogólnie jeśli zwierz obejrzał coś na pewno z całego Merlina to sceny z Lancelotem. Zwierz bardzo popiera ten wybór. Portosem jest zaś Howard Charles i zwierz mógłby sobie dać głowę uciąć że gdzieś go już widział ale Internet odpowiada przecząco. CO w sumie jest ciekawe. W każdym razie zwierzowi do Portosa pasuje idealnie. A na końcu nasz Gaskończyk grany przez Luke’a Pasqualino (znanego ze Skins ale zwierz kojarzy go głównie z Mirandy ). Zwierzowi podoba się taki bardzo południowo wyglądający D’Artagnan. Zaś jak już zwierz wspomniał – rola napisana i zagrana jest tak, ze bohatera łatwo polubić. Ciekawie zapowiada się też Milady de Winter grana przez Mamie McCoy (zwierz zna ją np. z Desperate Romantics, ale możecie ją kojarzyć z jednego z odcinków Endeavour) Co ciekawe Peter Capaldi w roli Kardynała Richelieu, mimo, że jest cudownie bezduszny i odrażający (ale także ma fajne wdzianko!) to nie ma wiele do zagrania. Przynajmniej w tym odcinku, może błysnąć dopiero pod koniec. Co jest przykre, bo jak podają media, nie wiadomo, co z serialem dalej po tym jak Capaldi został Doktorem.
Posiadanie ulubionego muszkietera jest mniej więcej tak obowiązkowe jak posiadanie ulubionej księżniczki Disneya. Dla zwierza był to zawsze Aramis. I zwierz bardzo popiera wybory obsadowe BBC.
Przy czym zwierz ma wrażenie, że jego zachwyty nad serialem po drugim odcinku mogą osłabnąć. Wiadomo im dalej w las tym z większą swobodą traktuje się nawiązania do oryginału i historii a więcej wrzuca się własnych pomysłów, czasem to wychodzi czasem nie. Jednak w przeciwieństwie do Black Sails zwierz nie poczuł się ani przez chwilę znużony, choć może, dlatego, że uwielbia ładnie rozegrane szermiercze pojedynki od mniej ładnie rozegranych szermierczych pojedynków (nawet, jeśli są prawdziwsze). Co nie zmienia faktu, że zwierz postanowił dać obu seriom miejsce w swoim rozkładzie jazdy przynajmniej na pierwszy sezon, które w obu przypadkach będzie miał zaledwie kilka odcinków (zwierz bardzo lubi jak seriale mają krótkie sezony, – bo jakoś łatwiej wtedy szybko wydać opinię i szybko zrezygnować, jeśli seria okazuje się mało ciekawa). I w sumie możemy zobaczyć, kto wygra, Muszkieterowie czy Piraci. Zwierz widział już mniej interesujące pojedynki.
Ps: Zwierz musi przyznać, że trailer do drugiego sezonu Hannibala wzbudził w nim chęć do przeniesienia się w czasie o jakieś czterdzieści parę dni do przodu.
Ps2: Wiecie jaki jest największy problem z nowymi serialami? Im ich więcej tym trudniej oglądać te stare. Ale wpis o Pushing Daisies nadchodzi.