?
Hej
Zwierz nie bez trudu złapał w swoje ręce listopadowy numer filmu, który ma wedle nowej reakcji zapoczątkowywać prawdziwą rewolucję. Z Magazynem pożegnała się niemal cała stara ekipa, przyszedł nowy redaktor naczelny czyli Tomasz Raczek, przyciągając za sobą całe grono młodych i interesujących filmowych recenzentów i publicystów. Dział recenzyjny powierzył Michałowi Oleszczykowi, który jest obecnie najbliższy bycia „tym” recenzentem zwierza, czyli recenzentem, któremu zwierz ufa i którego z całą pewnością lubi i szanuje. Co więcej od miesiąca dochodziły słuchy o tym, że nowy film będzie niesamowity wspomniały i przełomowy, więc zwierz jako to bywa w takich przypadkach zwierz nastawił się raczej pozytywnie. A jak wyszło? Może nie do końca jak zwykle, ale do rewolucji jeszcze trochę brakuje.
Zacznijmy od tego, że zmiany są najbardziej widoczne w części recenzyjnej – pomijając, że ta część magazynu została wydana na chropowatym papierze (zwierz nie rozumie po co – bo przecież to nie jest tak, że recenzje nie stanowią integralnej części magazynu no ale ma być urozmaicenie – przy czym papier części magazynowej jest koszmarny i drze się w rękach) i zawiera rzeczywiście imponującą ilość porządnych recenzji (czyli takich dłuższych niż trzy zdania) właściwie wszystkiego co w kinach leci. Trudno jest tą recenzyjną część oceniać nie widząc wszystkich filmów, ale zwierz nastawiony jest do tego raczej pozytywnie. Może tylko redakcja powinna nieco przemyśleć układ recenzji – ambicje ambicjami ale zwierz jednak by docenił widza popularnego i ułożył recenzje albo datami (to co najwcześniej w miesiącu przed tym co później) albo jeszcze bardziej ekscentrycznie – wysunął na pierwszy plan recenzje tych produkcji, których będzie szukał widz – bo np. recenzja filmu dokumentalnego „Najświętsza Panienka Koptowie i ja” jest może i interesująca ale jakby nie dla wszystkich, a „Film” to jednak nie „Kino”, przeznaczone dla koneserów. Innymi słowy fajnie, że recenzujemy wszystko ale nie spoglądajmy srogim okiem na przeciętnego oglądacza. Kolejna sprawa to kwestia gwiazdek – zwierz musi powiedzieć, że zupełnie nie rozumie systemu ich przyznawania i nawet ma wrażenie, że wprowadzają zamęt – Looper dostaje ich sześć, Miłość Hanekego tylko trzy, Anna Karenina cztery – wszystko zaś jakby trochę obok recenzji ( z resztą ocena Anny Kareniny jest nadzwyczaj wysoka biorąc pod uwagę jak powszechnie ją na zachodzie zjechano). Oczywiście Michał Oleszczyk nie zawiódł zwierza wystawiając przepiękną laurkę Moonrise Kingdom Wesa Andersona, ale nadal zwierz uważa, że było by dużo lepiej gdyby z gwiazdek zrezygnować. Zwłaszcza, że pomysł iż wszystkie filmy da się ocenić w skali 1-6 wydaje się i wydawał się zwierzowi absurdalny. A skoro przy takiej części recenzyjnej jesteśmy to zwierzowi zdecydowanie nie podoba się nowy wygląd rubryki 9 gniewnych ludzi – zdecydowanie wolał poprzednią wersję ta jest jakaś taka nieczytelna i właściwie rzuca się w oczy tylko to, że Bitwa pod Wiedniem to zły film.
Co do samego magazynu zwierz ma bardzo mieszane uczucia – wywiady z twórcami Pokłosia można było przez ostatnie kilka tygodni przeczytać wszędzie, więc zwierz czuje pewne zmęczenie materiału. Z kolei tekst Michała Zygmunta o niedocenianej fantastyce naukowej wydaje się zwierzowi mieć słabą tezę mówiącą o tym, że cała spora gałąź kina sf jest nie doceniania bo nie dostaje Oscarów i na siebie nie zarabia, jednym z przykładów jest chociażby fakt, ze w kategoriach technicznych Oscary dostał Matrix a nie eXistenZ Cronenberga, który musiał się zadowolić jedynie Srebrnym Niedźwiedziem. Problem polega na tym, że moim zdaniem nie ma tu żadnej sprzeczności. Oscary nagradzają kino głównego nurtu, kasę zarabiają filmy trzymające się pewnych jasno wytyczonych ram. Wszystkie wymienione przez twórcę tytuły w ostatecznym rozrachunku zyskały grono wiernych fanów, i są dość powszechnie szanowane przez ludzi zainteresowanych tematem więc trudno orzec gdzie jest problem. Tak Oscary i mainstream nie jest dla każdego ale Cronenberg chyba nie płacze w kąciku z tego powodu. No i tekst zawiera stwierdzenie, że film Kaboom jest komedią porno co wprawiło zwierza w lekki stupor bo widział Kboom na WFF i może stwierdzić, że momenty są ale do porno to temu decydowanie daleko. Jednak największe wątpliwości budzi wstęp tekstu, który zwierz przytacza ” Z fantastyką jest jak z pornografią; trudno ją zdefiniować, ale kiedy ją zobaczymy, nie ma miejsca na wątpliwości. Obcowanie inteligenta z obydwoma gatunkami towarzyszy podobne uczucie guilty pleasure. Niby można już dziś pisać doktoraty o Lady Gadze, a książki o Harrym Potterze traktować jako równoprawny głos w debacie nad kształtem współczesnego społeczeństwa brytyjskiego, ale wciąż niezręcznie jest się zachwycać fotonowymi eksplozjami, metalicznym wizgiem zderzających się mieczy świetlnych czy płonącymi okrętami szturmowymi u Bram Oriona”. Otóż zdaniem zwierza jest to zupełna nieprawda. Trudno o bardziej inteligencki i przepracowany przez wszystkie filtry poważnej kulturoznawczej analizy gatunek niż fantastyka naukowa. Doktoraty o Gwiezdnych Wojnach pisano zanim się zrobiło modne poważne analizowanie filmowych hitów, zaś cytowanie znanego monologu z Blade Runnera jest równym znakiem rozpoznawczym współczesnego inteligenta jak przytaczanie fragmentów z Felliniego. Innymi słowy cała teza wydaje się zwierzowi mocno naciągana.
Kolejny tekst Katarzyny Wajdy o Annie Kareninie jest straszliwie żaden. Zwierz czytał już ten tekst kilka razy w kilku odmianach w kilku czasopismach – Anna z perspektywy feministycznej, Anna melodramatyczna, Lew Tołstoj i Anna, podłe społeczeństwo i Anna. Plus stwierdzenie, że w wersji z 1997 mamy podstarzałego Wrońskiego, co nieco zasmuciło zwierza bo Wroński w wykonaniu Seana Beana to chyba ulubiona interpretacja tej postaci jaką zwierz zna (przynajmniej nie jest mdły). W sumie jedyną nowością w tekście był podpis pod zdjęciem, informujący, ze próbowano zatrudnić do roli głównej Benedicta Cumberbatcha (szkoda, że odmówił to byłoby dopiero coś nowego), co wybudziło pewną wesołość czytelników (plus zaskakująco spójne propozycje obsadowe innych ról). Szkoda, że nie postarano się do tematu kolejnej adaptacji Anny Kareniny podjeść od innego konta i zastanowić się dlaczego są takie filmy, które ciągle kręcimy od nowa a widownia jeszcze nie chce powiedzieć dość. Dalej następuje długi wywiad z Victiorą Abril – ciekawy ale głównie za sprawą aktorki, która mówi sporo i ciekawie, pytania jej zadawane są raczej szczątkowe i powiedzmy sobie szczerze – żadne. Warto jednak zajrzeć bo wywiad ciekawy podobnie jak sama aktora.
Zdecydowanie nie da się tego powiedzieć o wywiadzie z Pattinsonem – zwierz wierzy że ktoś z nim naprawdę rozmawiał, choć czyta się to jak wypisy z materiałów promocyjnych. Kto wie, może są to z resztą wyuczone zdanie. Wszyscy bowiem wiedzą, że Pattinson nienawidzi Zmierzchu jak morowej zarazy, tu zaś mamy bardzo ładnie wystawiona laurkę. Obok Jan Mirosław rewolucyjnie odkrywa przed czytelnikiem że popularność Zmierzchu to po prostu popularność melodramatu w czasach gdy różnice klasowe trzeba zastąpić wampirami. Odkrywcze. Tyle jeśli chodzi o pierwszą magazynową część filmu. Na początku jest jeszcze całkiem przydatne kalendarium tego co zdarzyć ma się jesienią, oraz daniem zwierza co raz mniej przydatne strony z czymś na kształt informacji/plotek ze świata gwiazd. Zwierz uważa ten dział za co raz bardziej zbędny w świecie Internetu. Z kolei rubryka 5 rzeczy które powinniście wiedzieć o Jaquinie Phoenixie jest zdaniem zwierza nieco zbyt plotkarska (w sumie operuje głównie faktami z życia osobistego) plus – ponownie to wszystko po raz kolejny powtórzone znane fakty takie jak np. że nasz aktor swoje imię zawdzięcza szalonym rodzicom hippisom oraz że jest weganinem (magazyn podaje, ze na planie Gladiatora odmówił noszenia skórzanych sandałów ale prawda jest taka, że odmówił noszenia jakiejkolwiek skóry na planie wszystkich filmów w jakich grał).
Magazyn kończy część poświęcona serialom – artykuł Wojciecha Orlińskiego „Bez Monopolu Bez Cenzury” to kolejny długi tekst poświęcony temu jakie Hollywood jest złe a seriale amerykańskie dobre. Pomijając fakt, że ów zachwyt amerykańską telewizją zaczyna nieco nużyć – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że po złotym początku milenium seriale jakby dostały lekkiej zadyszki – to w tekście znajduje się kilka zdań z którymi zwierz by się nie zgodził. Orliński przekonuje, że o ile w Hollywood nie ma właściwie kariery przez noc to zdarza się to w serialach – podaje przykład Glee gdzie grają jak stwierdził „albo debiutanci, albo aktorzy grający przedtem ogony”. Akurat w Glee największy sukces odnieśli ci aktorzy, których po prostu przeniesiono z Broadwayu gdzie mieli już swoją markę, poza tym prawdą jest, że w wielu serialach nie ma wielkiej gwiazdy kiedy się zaczyna ale kariera – byłem nikim jestem gwiazdą ustępuje nieco karierze – grałem w 90 serialach zanim w tym 91 odniosłem sukces. Kolejne zdanie, z którym zwierz by się nie zgodził to ” W Hollywood panuje kultura konformizmu (gdy ktoś robi udany film o super bohaterach to wszyscy robią filmy o super bohaterach). W amerykańskiej telewizji odwrotnie gdy konkurencja zaszaleje seriale kostiumowy to my ich z drugiej mańki realistycznym dramatem policyjnym”. No nie wiem jak wy ale mój program telewizyjny mówi – jeśli im udał się procedural o lekarzach my walniemy nasz, jeśli im udało się on i ona rozwiązują sprawę nasza stacja też taki będzie miała, jeśli Mad Men odnosi sukces bo jest w przeszłości my nakręcimy Pan Am itd. Ogólnie odnoszę wrażenie, że w telewizji dużo wyraźniej niż w Hollywood widać skłonność do naśladowania konkurencji. Zwierz nie może się też zgodzić ze stwierdzeniem, że ponieważ scenariusz do Prometeusza napisał Damon Lindelof, który pisał scenariusze do seriali to „Prometeusz” Ridleya Scotta wcale nie jest zły tylko oparty o myślenie serialowe – „Prometeusz wiele rzeczy zachował w tajemnicy i przypuszczam, że widzowie, którym ten film się podobał, to wychowankowie szkoły telewizyjnej, a niezadowoleni to kinomani starej szkoły”. Cóż moim zdaniem niezależnie czy ktoś się wychował na telewizji czy w kinie Prometeusz to żaden przykład myślenia serialowego tylko nieudany film z dziurami w scenariuszu. No i kolejne uogólnienie ” W filmach wszyscy musza być młodzi i przystojni dlatego akcja najczęściej dzieje się wśród klasy średniej z los Angeles i okolic. Seriale zabierają nas do ponurych zakątków Baltimore ( The Wire) bagnistej Luzjany (Czysta Krew) do narkotycznego podziemia Albuquerque. Pokazuje taką Amerykę jakiej nie chce pokazywać Hollwyood – brudną brzydką zaniedbaną (.)” Tak. problem w tym, że The Wire i Czysta Krew to HBO, Braking Bad to AMC – tymczasem masową wyobraźnią rządzi Gossip Girl, Grey’s Anatomy czy np. Smash albo Pretty Little Lairs czy Revange – seriale, w których nie ma brzydkich ludzi i brzydkich miejsc. Z resztą a propos młodzi i przystojni – serio „Czysta Krew” to przykład najbardziej urodziwego serialu w telewizji gdzie wszyscy w tej Luizjanie wyglądają jakby się urwali z sesji męskiego modelingu. Seriale, które przywołuje autor należy porównywać z tym co wygrywa w Sundance a nie z tym co dostaje Oscary. Bo to jest punkt do porównania. Zwierz nigdy nie zrozumiał skłonności polskich publicystów do utożsamiania świata seriali wyłącznie z serialami nadawanymi przez kablówki. Jasne że to świetne produkcje ale to tylko część rynku, której nie da się porównać z całym Hollywood (czy w ogóle istnieje coś takiego jak całe Hollywood?). Dział serialowy uzupełniają teksty o Homeland i jego Izraelskim pierwowzorze – raczej mało porywające choć poprawne, ale zwierz musi zaznaczyć, że serialu jeszcze nie oglądał.
Kolejny dział komiks koncentruje się przede wszystkim na filmie dokumentalnym poświęconym Comic Con i ubolewaniem że impreza stała się przede wszystkim miejscem gdzie Hollywood prezentuje swoje najnowsze produkcje, oraz tym, że młodzi ludzie nie chcą już czytać komiksów na papierze. Dział uzupełnia mały tekst o tym, ze Gościnny nie żyje a Uderzo pisze co raz gorsze scenariusze do Asterixa i w ogóle sprzedał całą serię. Hmm. dobra zwierz nic nie mówi, w końcu może ktoś nie widział. Nie mniej w dziale komiksy zwierz spodziewałby się czegokolwiek o komiksach. Na przykład tych które wychodzą w Polsce, albo tych, które mogłyby wyjść, albo tych które powinno się przeczytać.
Największym zawodem okazuje się jednak dział z recenzjami DVD – jeden z najlepszych w poprzednim Filmie działów. Po pierwsze zwierz nie jest szczególnie zachwycony powierzeniem całego działu jednej osobie – zwierz nie przepada za recenzjami Piotra Plucińskiego (nie jest to recenzent niekompetentny, broń boże, ale zdaniem zwierza odrobinę arogancki). Jednak tym co zwierza najbardziej martwi to okrojenie rubryki. Poleca się nam serię „rebel rebel” (na półkach od ponad miesiąca), przy której pojawia się opis pod obrazkiem, który jest intrygujący bo informuje nas że reżyser filmu „Koń Turyński” po otrzymaniu Srebrnego Niedźwiedzia coś zapowiedział ale niestety podpis urywa się zanim dowiemy się co. Kolejne dwie polecone pozycje to wydanie blu-ray Indiany Jonesa i Deszczowej Piosenki – i szkoda, że tu właśnie nie ma oddzielnych ocen za film i za wydanie – choć filmy raczej są dobrze znane to akurat w przypadku dodatków zwierz uważa że gwiazdki działają dobrze. Potem zaś pojawia się część rubryki „Monolith films” przedstawia – to już niepokojące – zwierz nie lubi kiedy kluczem do wyboru omawianych filmów jest ich dystrybutor. Poza tym wydaje się, że z tych czterech filmów opłaca się obejrzeć tylko jeden (Faceci od Kuchni – sympatyczne ale chyba nie na cztery gwiazdki). Zwierz jakoś nie wierzy by to było tyle jeśli chodzi o jesienne nowości na DVD.
I tu właściwie Magazyn trochę się kończy – a właściwie pomysł na magazyn – mamy 10 ulubionych filmów Michała Urbaniaka – jedna z tych rubryk, która nikomu na nic się nie przydaje bo ludzie lubią najczęściej te same dobre filmy, o których wszyscy wiemy, że powinno się je lubić. Zamiast kochanych Dyrdymałów mamy w ich miejsce rozmaitości filmowe. I to jest olbrzymi zawód. Dlaczego ? Po pierwsze zwierz nie poznał ani jednej nowej anegdotki – cały dział to odgrzewane anegdotyczne kotlety – obsada Obcego nie wiedziała co się stanie w czasie kolacji kiedy to dramatycznie pojawia się pierwszy Obcy, Scena z zastrzeleniem mistrza miecza z Indiany Jonesa została wymyślona na planie, Paul Newman wykupił ogłoszenie w Variety przepraszając za swoją role, Pierce Brosnan pracował jako połykacz ognia, pierwszym kandydatem do roli Ojca Chrzestnego był Frank Sinatra (istnieje z resztą nieco inna wersja tej anegdoty). Największym atutem starych dobrych dyrdymałów było to, że nie tylko podawały anegdoty ale karmiły czytelnika dziwnymi rankingami, porównaniami, wygrzebywały informacje naprawdę nie znane i podawały dziesięć powodów dla których należy kochać Antonio Banderasa (jeśli zwierz dobrze pamiętam trzy punkty brzmiały „nie miał romansu z Madonną). Innymi słowy były czymś czego nie da się podrobić a nie spisem z działu trivia z Imdb. Bo tam zwierz może zajrzeć w każdej chwili więc nie trzeba mu tego przepisywać na papier. Mniej przepisywania więcej inwencji!
Szumnie zapowiadany dział listów do redakcji to nic nowego. Trochę pytań technicznych i narzekanie że Bond stracił wartość artystyczną (a kiedyś ją miał?). ogólnie nic ponad przeciętność. Magazyn zamyka esej Michała Oleszczyka z cyklu „nie do lamusa” o dawnych zapomnianych filmach (w tym odcinku „Lola Montes”) które zapomniane być nie powinny. Esej jak zwykle w przypadku Oleszczyka ciekawy, świetnie napisany i czyta się z przyjemnością choć. no właśnie ponownie karmi się nas ciekawym tekstem o filmie, którego szanse obejrzenia sią niewielkie – zachęcony zwierz sprawdził ale nie zapłaci 15 funtów za film, trochę w ciemno, nawet tak gorąco polecany jak w eseju. Może warto byłoby kwestię dostępności wziąć pod uwagę, przy doborze następnej perły nie do lamusa. Bo aż przykro czytać o znakomitym filmie, na obejrzenie którego szanse są nikłe.
W ostateczności zwierz nie ma wrażenia by nowy Film był prawdziwą rewolucją. Recenzje rzeczywiście odzyskały blask ale poza tym magazyn jest po prostu żaden. Wcale nie lśni tak jasno na tle konkurencji i nie daje odpowiedzi na pytanie dlaczego mam nadal kupować czasopismo zamiast czytać recenzje oraz artykuły w Internecie (nigdzie nie było tak dobrej i żywej relacji z tegorocznego Cannes jak w sieci, podobnie z Wenecją). Wielkiej rewolucji więc nie ma jest niewielki przewrót pałacowy. Z punktu widzenia zwierza ciekawy bo kolejny film pewnie kupię dla recenzji i eseju Michała Oleszczyka. Problem w tym, ze jeśli nie jest to wasz ulubiony recenzent to bardzo trudno byłoby stwierdzić, że film pod nowym sztandarem oferuje treści, których z całą pewnością nie dostaniecie gdzie indziej.
Ps: Na okładce zdecydowano się wykorzystywać wyłącznie nazwiska aktorów i reżyserów bez imion. Zwierz wyjątkowo tego nie lubi i wydaje mu się to dopuszczalne w recenzji czy w mowie potocznej ale tak na okładce brzmi zwierzowi po prostu niegrzecznie – imiona są fajne, potrzebne a mówienie do kogoś po nazwisku to w Polsce przejaw braku szacunku albo poufałości. Czy redakcja woła za Hanekem po nazwisku? Jeśli tak to jesteśmy z wielkim reżyserem w większej komitywie niż zwierz przypuszczał.