Nowy rok, stara ja. Inaczej nie da się pisać mojej chorobliwej potrzeby oglądania wszystkich polskich komedii romantycznych na jakie trafie. Tym razem padło na „Poskromienie Złośnicy 2”. Przy czym nie będę wam kłamać, nie byłam w stanie obejrzeć tego filmu na raz, musiałam go sobie zobaczyć w dwóch połówkach. Tu należy od razu stwierdzić, że podtytuł produkcji „Wiele hałasu o nic” pasuje jak rzadko. Bo rzeczywiście – trochę nie sposób stwierdzić, po kiego grzyba w ogóle ten film zrobiono.
Jeśli nie widzieliście pierwszego filmu to spieszę donieść, że… w sumie niewiele straciliście. Bo też, nie było to dzieło cokolwiek wnoszące do gatunku. Tu jednak twórcy bardzo chcą byśmy poznali dalsze losy Kaśki i Patryka. A szkoda, bo chętnie bym tą dwójkę zostawiła pod Tatrami na wieki wieków. No ale cóż, skoro pierwsza część się sprzedała to idziemy dalej.
Co tym razem powoduje boskie nieporozumienia? Otóż Kaśka jedzie do Stanów odebrać nagrodę. A ponieważ w Stanach jest jej były chłopak Bob to wszyscy – łącznie z Patrykiem zachowują się tak jakby miała pojechać, wdać się w romans i nie wrócić. Nikt jej niczego nie gratuluje, nikt nie mówi „Baw się dobrze kochanie”. Wyjazd do Stanów jest wielce podejrzany, zwłaszcza, że bohaterka jedzie sama. Stąd niby nasz Patryk przekonuje swoich znajomych, że dziewczyna go nie zdradza i w ogóle nie jedzie się z nikim spotkać, ale dzwoni tak kontrolnie co by się wszyscy przekonali.
No i w czasie jednego z takich telefonów nie odbiera Kaśka tylko wspominany Bob. Dlaczego? Och słuchajcie oczywiście, że stoi za tym skomplikowana intryga podłego byłego, a sama bohaterka jest niewinna. No ale przecież, dwie dorosłe osoby w związku nie mogą porozmawiać czy w ogóle zachowywać się jak ludzie w związku. Zamiast tego oboje decydują się na dość kuriozalny zabieg. Podczas kiedy Patryk wyniesie się do zaparkowanego przed domem kampera Weroniki, Kaśka zamieszka z Kacprem.
Kim są Weronika i Kacper zapytacie… cóż to jest nowa para tej wybitnej franczyzy. Jej problem polega na tym, że po latach bycia razem, on dostał stałą posadę a ona chce podróżować po świecie. Zamiast przegadać różne opcje i zachować się jak dorośli ludzie… nawet nie muszę pisać, że wikłają się w skomplikowaną intrygę, która w sumie nigdzie nie prowadzi, bo przecież – żadne z nich nie ma chwili, żeby po prostu pogadać jak pogodzić ich różne pomysły na życie. Inna sprawa, to jest ciekawe założenie, że nigdy tego poważnie nie przegadali i nie wzięli na poważnie ewentualnych różnic.
Twórcy filmu ponownie próbują nas przekonać, że nie ma nic zabawniejszego w relacjach romantycznych niż zazdrość, nieufność i budzenie u swoich partnerów poczucia dyskomfortu. Ostatecznie przecież skąd mamy wiedzieć, że druga osoba naprawdę nas kocha, jeśli nie robi kretyńskich rzeczy w ramach rywalizacji z facetem, którego dopiero co poznałyśmy. Jak mamy wiedzieć, że jesteśmy w poważnym związku, jeśli zamienienie ze sobą dwóch zdań zupełnie nas przerasta? Jeszcze by się okazało, że istnieje komizm nie oparty o założenie, że jak z zazdrości traci głowę to kocha.
No i ważne, by pamiętać. Nie wolno ze sobą rozmawiać. Para która zamieni ze sobą choć dwa słowa, która porozmawia o swoich uczuciach i lękach jest z góry na przegranej pozycji. Mówienie do siebie o tym co się czuje, czego się chce czy co się planuje, jest absolutnie zabronione. Nawet kiedy dochodzi do wymuszonych rozmów to nie pomiędzy – dwiema osobami w związku, ale na zasadzie – chłop z chłopem, baba z babą sobie wyjaśnią. Do samego końca należy więc snuć wizję głębokiej romantycznej miłości, w której jakakolwiek wymiana zdań z partnerem jest po prostu nie możliwa. Wiadomo wszak że zakochani tylko siedzą przy kominku, patrzą na siebie i przede wszystkim – milczą.
No właśnie, jakoś tak twórcy polskich komedii romantycznych uważają, że nad zazdrość i brak komunikacji nie ma nic zabawniejszego. Tymczasem – nie ukrywajmy – jest jakiś moment, w którym na pogodzenie się pary nie patrzymy z ulgą tylko smutkiem. Ani jedna, ani druga para nie dostaje w filmie momentu na to by poważnie porozmawiać o swoich emocjach czy problemach. Fakt, że Patryk nie wierzył Kaśce nie jest rozwiązany – przyznaniem, że jest się niepewnym i daniu wiary w słowo drugiej osoby. Nie, tu musi się pojawiać nagranie ze spotkania Kaśki z Bobem, by był materialny dowód na to, że dziewczyna mówi prawdę. Podobnie jak druga para, która też przecież się pogodzi, ale w sumie nie porozmawia, jak doszło do tego, że tak bardzo rozeszli się w swoich życiowych wizjach. Jest taka granica nieprozumienia za którą jest już tylko smutek.
Przy czym, żeby było jasne – nie żądam wyjściowo od komedii romantycznych, żeby jakoś głęboko analizowały związki. Jest naprawdę sporo absurdalnego czy obyczajowego humoru, który tego nie wymaga. Ot chociażby, w tej części Patryk, zamienia się w jakiegoś Uber górala, który po prostu żyje góralskimi tradycjami. Czy nie dałoby się zrobić przyjemnej komedyjki o tym, że oto on dostaje hopla na punkcie góralskiego życia a jej coraz bardziej ciasno w Zakopanem, i muszą sobie jakoś wymyślić wspólne życie? Albo niechże wybrzmi rozgrywany na drugim planie wątek góralskich chrzci. Czy nie byłoby zabawnie, gdyby oboje zgodzili się być chrzestnymi nie zadając sobie sprawy, ile z tego wyniknie obowiązków. To są komedie, które bym obejrzała – mogą być zabawne, absurdalne, ale nie oparte na zazdrości i robieniu sobie na złość tylko po to by na kilka minut przed końcem „kocham cię” mogło wszystko zakończyć.
Do tego w tym filmie są inne wątki, ale mam wrażenie, że nikt nie jest przekonany, że są tam potrzebne. Ot jest cały wątek kradzieży alkoholu, trochę właściwie bez znaczenia dla reszty fabuły. Jest wątek doktorantki chodzącej wszędzie z asystentką (dowód na to, że wszystkie polskie komedie romantyczne rozgrywają się w alternatywnej rzeczywistości) – po co ona tam jest? Cholera wie. I takich wątków ten film ma mnóstwo, jakby ktoś pisał scenariusz, ale w połowie się zmęczył, miał obiad, żona zadzwoniła, kot się przeciągnął i skończyło się rumakowanie, wątek został bez końca. Może i dobrze, więcej bym chyba tego poczucia humoru nie zniosła.
Ja wiem, że nie muszę oglądać tych komedii romantycznych w których każdy kto mieszka w Zakopanem chodzi w góralskich strojach. Ja wiem, że nie ma obowiązku zastanawiania się czy Roznerski kiedyś zmieni wyraz twarzy. Ja wiem, że nikt nie stoi nade mną i nie każe mi słuchać kolejnych frazesów o tym co tam robią „baby” czy „chłopy” tak jakby „wojna płci” to była jedyna zabawna rzecz. Ale wiecie, za każdym razem jest we mnie ta sama nadzieja. Że ktoś w Polsce w końcu zobaczy, że da się inaczej. Że spróbuje opowiedzieć coś co jest zabawne (stąd komedia) i może trochę wzruszy. Kto stworzy bohaterów, przy których chcemy, żeby byli razem a nie chcemy, żeby w końcu przestali sobie i nam zawracać głowę związkiem, w którym nie wolno zamienić ze sobą dwóch słów. Oczywiście wiem, że moja nadzieja jest płonna i krucha, ale jest już 2024 więc kto wie… może zaraz za momencik się zorientują.
Zwłaszcza, że przecież te komedie od lat mają fatalne oceny – ludzie narzekają, słabo się bawią, chcą czegoś innego. To, że kręcimy kino gatunkowe nie znaczy, że możemy w kółko powtarzać ten sam schemat. Jasne, nikt nie oczekuje dramatu obyczajowego, ale – wyraźnie widać, że humor się zmienia, ludzie chcą trochę inaczej pokazanych relacji, trochę innych dramatycznych węzłów. Na początek – wyzwanie dla scenarzystów – musicie napisać komedię romantyczną, ale bohaterowie muszą ze sobą rozmawiać. Mam nadzieję, że ktoś się podejmie. Wiecie – dialog też może być zabawny.