Jak co roku zapraszam was na subiektywne podsumowanie wydarzeń, fenomenów i zjawisk w popkulturze w 2023 roku. Od razu chciałabym powiedzieć, że oczywiście jest to zestawienie niepełne i czynione raczej z lekkim przymrużeniem oka. Jednocześnie – ma nadzieję, że udało mi się złapać przynajmniej kilka popkulturowych fenomenów mijającego roku, który moim zdaniem był całkiem ciekawy i być może – pod pewnymi względami, zwiastujący przełom. Spis zjawisk i wydarzeń z tego roku jest oczywiście niekompletny i pod wieloma względami subiektywny. Nie jest też chronologiczny, choć starałam się by raczej rzeczy z końca roku były pod koniec a z początku na początku ale niekoniecznie się udało.
– Na początku roku wszystkim nam odbiło. Przyczyna szaleństwa? Pedro Pascal. Nie dość, że zagrał w najpopularniejszym serialu początku roku, czyli „The Last Of Us” (albo jak mawia mój ojciec „ten serial o grzybach”) to zaraz potem premierę miał nowy sezon „Madalorianina”, w którym Pedro co prawda nie widać, ale słychać. Świat zakochał się w Pedro, bo jak się nie zakochać, w facecie, który wygląda sympatycznie, jest w średnim wieku, eksperymentuje z modą, na MET Gala przychodzi w krótkich spodniach i jeszcze co prawda nie zdobył Oscara, ale przyjaźni się z Oscarem Isaacsem. Świat co roku decyduje, że będzie mieć obsesję na punkcie innej gwiazdy, ale obsesja na punkcie Pedro wydaje się raczej niegroźna.
– To był dobry rok dla piratów. Na Netflix pojawiła się ekranizacja „One Piece”. Wszyscy spodziewali się, że potwierdzi zasadę, że nie ma dobrych ekranizacji mang i anime. Tymczasem była to dobra, zachodnia, ekranizacja anime. Szok był tak wielki, że nawet ludzie, którzy nigdy wcześniej o tym świcie nie słyszeli postanowili obejrzeć „One Piece” i okazało się, że to po prostu fantastyczny serial. Szok był naprawdę olbrzymi, zwłaszcza, że serial pokazał się na Netflix, któremu wcześniej takie sztuczki się nie udawały. Kiedy już wszyscy nieco ochłonęliśmy powrócił drugi sezon „Nasza Bandera znaczy śmierć” i okazało się, że potrzebujemy piratów, którzy śpiewają po nocy Edith Piaf i łamią sobie serca. Także – w 2023 roku zdecydowanie nie można było narzekać na niedostatek pirackich emocji.
– Co ma pierwszy sezon musi mieć też sezon drugi. I ten drugi sezon często jest sprawdzianem czy będzie lepiej czy gorzej. Loki w drugim sezonie zaskoczył, głównie dojrzałością, której MCU od dawna brakowało, w połowie oglądania drugiego sezonu The Bear wszyscy musieli sobie zrobić przerwę, bo obejrzenie odcinka świątecznego sprawiło, że wszyscy poczuliśmy się jakbyśmy właśnie przeżyli pełne napięcia święta w domu. Za to Apple TV Plus udowodniło, że rozumie na czym polega sukces serialu „Fundacja” decydując się, że w drugim sezonie dostaniemy jeszcze więcej knowań wokół dworu galaktycznego imperatora i Lee Pace będzie biegał w metalowym crop topie. Czy można chcieć czegoś więcej?
– Pomimo marzeń, pragnień i lekkich prób manipulowania wynikami oglądalności rzeczywistość platform streamingowych okazała się nieubłagana, Netflix skasował Shadow and Bone. Trochę się można było tego spodziewać, bo drugi sezon niestety nie cieszył się aż takim uznaniem widzów jak pierwszy. Informacji o tym co skasowano było więcej, między innymi – okazało się, że jednak serial „Wielka” skończy się przedwcześnie. Trudno powiedzieć, czy produkcja padła ofiarą niskiej oglądalności czy utraty atrakcyjności tematów około rosyjskich. Nie są to oczywiście jedyne zeszłoroczne straty, ale troszkę bolesne.
– Co się zaczyna musi się skończyć. Niektóre seriale sprawiały jednak wrażenie, że nie skończą się nigdy. Jak na przykład „Riverdale”. Tymczasem serial zakończył się po kilku latach pozostawiając te trzy osoby, które jeszcze oglądały każdy odcinek w stuporze, bo czy coś tak dziwnego może się skończyć? „Riverdale” przez te kilka lat przeszło do sympatycznego serialu młodzieżowego do produkcji tak cudownie konfundującej, że spodziewam się, że zyska za parę lat status kultowy, kiedy wszyscy się zorientują, że ta dziwność to nie był przypadek.
-Skoro o zakończeniach mowa to za nami też koniec „Sukcesji”. Kto jest największym zwycięzcą tej historii o próżnych, zamożnych i władczych? Moim zdaniem obsada, bo ktokolwiek się tam pojawił ten może być pewien, że dostał fantastyczną rolę, uznanie fanów i być może pięć do dziesięciu propozycji pracy na biurku. A sam serial? Cóż zakończył się dokładnie tak jak powinien, czyli jakimś takim dziwnym poczuciem, że to trochę za blisko życia. Ekran wygasa a my musimy żyć w rzeczywistości, która wcale nie ustępuje tak bardzo przed fikcją. I jakoś przestaje być tak śmiesznie.
– To nie koniec pochodu serialowych finałów. Wsród nich znajdziemy też np. dość niespodziewane zakończenie „Marvelous Mrs. Maisel” – to serial, który ponoć padł ofiarą wysokiego budżetu potrzebnego by elfy mogły biegać po Śródziemiu. Ostatni sezon podzielił widzów, bo oto zafundowano nam taką rzadko spotykaną klamrę narracyjną, gdzie już od samego początku wiemy jak historia bohaterki się skończy, potrzebujemy tylko poznać kilka kluczowych szczegółów. Serial wciąż pozostaje jednym z moich ulubionych i żałuję, że skończył się za wcześnie. Drugi finał, który też zdaniem niektórych przyszedł dość niespodziewanie jest zakończenie „Sex Education”. Do dziś nie jestem pewna czy serial okazał się ostatecznie ważny i kultowy czy zawiódł swoich widzów. Na pewno udowodnił, że choć produkcje serialowe mogą omawiać ważne tematy związane z seksualnością to jednak wciąż, wygrywa w nich potrzeba narracyjna i nigdy nie należy o tym zapominać.
– Skoro już tak skupiam się na zakończeniach to trzeba dodać informacje o dwóch komediowych serialach które się zakończyły. Pierwszy to Ted Lasso – wzruszająca opowieść o dobrym człowieku, który pomaga być innym lepszymi ludźmi. Druga to Barry – wzruszająca opowieść o mordercy, który pomaga innym… hmmm tu już bardziej dyskusyjne czy komukolwiek pomaga. Oba seriale łączy więcej niż można się spodziewać, bo oba opierają się na fantastycznej roli aktora, który był swego czasu związany z programem SNL. Osobiście uważam, że choć Ted Lasso bardziej zmiękcza serduszko to Barry zasługuje by dłużej o nim pamiętać, bo to produkcja cudownie niejednoznaczna.
– W połowie roku do kin weszły w jeden weekend dwa filmy. Oba o kluczowych postaciach XX wieku. Tak powstał Babriehaimer, czyli największe marketingowo – filmowe szaleństwo 2023. „Barbie” Grety Gerwig opowiadała o tym co się dzieje, gdy w świat dziecięcej zabawy wchodzi prawdziwy świat, „Oppenheimer” opowiadał o tym, co się dzieje, kiedy zbudujesz bombę atomową. Oglądanie tych dwóch filmów razem mówi zaś co się dzieje, kiedy do kin trafia w końcu jakieś kino, które nie jest ekranizacją komiksu. Ostatecznie, „Barbie” wygrała w box office, zaś w moim serduszku wygrał „Oppenheimer” bo na skali od lalek do fizyki kwantowej, wolę drugoplanowe role brytyjskich aktorów i Christophera Nolana. A i oczywiście obejrzałam filmy na podwójnym seansie, bo jestem szalona.
– Ponieważ nagle do naszego świata AI weszło jak to ładnie mówią „na pełnej” to poza intensywnym liczeniem palców na zdjęciach, zastanawialiśmy się też bardziej intensywnie niż zwykle czy zaraz wszystkiego nie będą za nas pisać sztuczne inteligencje. Hollywood też się nad tym zastanawiało. Na ekranie wybrano nowe Misssion Impossible i Toma Cruise by walczył ze sztuczną inteligencją, na ulicach aktorzy i scenarzyści protestowali domagając się by jednak nie zastępować ich programami. Ostateczny wynik jest taki, że aktorzy i scenarzyści mają umowę na jakieś trzy lata (zobaczymy co będzie dalej) zaś Mission Impossible naprawdę wpłynęło na to jak prezydent Ameryki Joe Biden postrzega problem. Także Tom Cruise znów ratuje świat.
– Od chwili ogłoszenia castingu na „Małą Syrenkę” pół Internetu kłóciło się o to czy syrenki mogą być czarne. Kiedy już film wszedł do kin, poszły na niego głównie dzieci i fani Disneya, którzy bardziej narzekali na kolory sukienek i biedną fotorealistyczną rybkę. Sam film w sumie przeszedł trochę bez echa, jak większość produkcji Disneya w tym roku. Zaś jego historia doskonale pokazuje, że wielkie internetowe dyskusje toczone są głównie przez ludzi, których syrenki nic a nic nie obchodzą.
– Król Karol II został koronowany, The Crown doszło do swojego końca, książę Harry nakarmił nas opowieściami o swoim smutnym dzieciństwie a i tak najwięcej emocji w tym roku budził nieistniejący następca brytyjskiego tronu wdający się w gorący romans z synem pani prezydent Stanów Zjednoczonych. Tak „Red, White i Royal Blue” dostarczyło dokładnie tych emocji jakich nie spodziewalibyśmy się po prawdziwej rodzinie królewskiej. Dla tych, którzy zaś wolą nieco bardziej konserwatywne fantazje zawsze pozostał serial o królowej Charlottcie, czyli produkcja, która ma sprawić, że jakoś przeżyjemy do następnego sezonu Bridgertonów (mimo, że nikt nie gania w mokrej koszuli).
– W końcu powstał film na podstawie Super Mario Bros. Jak można się spodziewać – zarobił gazyliony dolarów, bo nawet jak człowiek nie do końca odróżnia komputer od lodówki, to w Super Mario się grało. Sam film może nie jest wybitny, ale piosenka Jacka Blacka, ma szansę na Oscarową nominację co dowodzi, że świat ma jeszcze odrobinę poczucia humoru. Albo po prostu wszyscy kochamy Jacka Blacka.
– Zielona Granica, oburzyła widzów, którzy jej nie widzieli, w długim pochodzie „polskich filmów, o których musisz mieć zdanie zanim je zobaczysz”. Ci, którzy film zobaczyli podzieleni są na obozy, gdzie temat jest ważniejszy od formy i gdzie forma musi się zgrać z tematem. Ostatecznie sam film przypomina głównie o tym, żeby nie zapominać, że władze się zmieniają, ale na granice państwa trzeba patrzeć uważnie, bo łamanie praw człowieka nigdy nie jest i nie było domeną jednej partii politycznej.
– Na Netflix trafił nowy „Znachor”, wszyscy przygotowywali się na wielką walkę na śmierć i życie pomiędzy polakami, którzy są w stanie dopuścić do siebie wizję więcej niż jednej ekranizacji prozy a polakami, którzy uważają, że albo Fronczewski mówi „Wysoki sądzie, to jest profesor Wilczur” albo Trybunał Stanu. Ostatecznie jednak wielkiej walki nie było bo ten nowy filmowy „Znachor” okazał się bardzo sympatyczną produkcją, w której znaleźliśmy sporo wątków, których brakowało filmowi Hoffmana. Nikt tu się z nikim nie pobił i w sumie dostaliśmy rzadką w kulturze sytuację, gdzie mamy dwa filmy w cenie jednego i wszyscy są zadowoleni.
– Serial „Awantura’ od A24 pokazał, że niezależne studia filmowe mogą się całkiem nieźle odnaleźć na rynku serialowym. Po tym sukcesie, od razu pojawił się drugi serial a także duża umowa, która wskazuje, że takich „niezależnych” produkcji serialowych będzie więcej. Niektórzy się ucieszyli, bo ostatecznie – widz, który lubi inne kino, polubi też inny serial. Są jednak tacy, którzy patrzą na to z niepokojem, bo zbudowaną markę studia łatwo rozmienić na drobne zwłaszcza w świecie seriali, które rządzą się jednak nieco innymi prawami niż film. My w każdym razie nie mamy jednoznacznej opinii jedynie wiemy, że trzeba bardzo uważać, jak się cofa na parkingu pod sklepem.
– Fakt, że tegoroczna lista wydarzeń popkulturowych i serialowych w ogóle się ciągnie i ciągnie jest pewnym osiągnięciem biorąc pod uwagę, że cały ten wesoły cyrk na chwilę stanął. Wszystko za sprawą najpierw scenarzystów a potem aktorów, którzy poszli strajkować. O co strajkowali? By móc pracować w godnych warunkach i dostawać za to godne pieniądze. Ludzie z zaskoczeniem zobaczyli jakie tantiemy dostają twórcy popularnych seriali, co nie przeszkodziło niektórym w sieci twierdzić, że wszyscy tam w tym Hollywoodzie są milionerami. I rzeczywiście trochę osób jest, większość zdecydowanie nie jest. Producenci przekonywali, że nie możliwe jest płacenie twórcom więcej, bo jak wiadomo – filmy same się robią i co za szalony pomysł dzielić się zyskami. Ostatecznie po ponad 100 dniach udało się podpisać porozumienia. Możemy je uznać za zwycięstwa związków zawodowych choć nie ma wątpliwości – gdy tylko przyjdzie do kolejnych negocjacji znów wszystko stanie. A może byłoby tego uniknąć nie próbując udawać, że godna płaca za prace to jakaś dzika fanaberia.
– Dobry Omen powrócił z drugim sezonem. Podzielił widzów, niektórzy uznali, że jednak Neil Gaiman nie miał pomysłu na kontynuację historii, pozostali nadal płaczą w poduszkę. Niewątpliwie serial zrobił dokładnie to co miał zrobić – wymusił na widzach potrzebę dowiedzenia się co będzie dalej oraz uświadomił im, że nie mogą żyć w świecie, gdzie Anioł i Diabeł nie biesiadują w Ritzu. Na całe szczęście Amazon wyczuł presję i zapowiedział, że jak tylko Tennant i Sheen przestaną grać ponure role w ponurych brytyjskich teatrach to wrócą na plan i będą znów bawić gawiedź.
– Trzeci sezon Wiedźmina oznacza rozstanie się z rolą Heny’ego Cavilla. Dla niektórych to trochę koniec przygody z tą produkcją. Tym co jednak jest najciekawsze, to fakt, że choć trzeci sezon serialu był zdecydowanie lepszy od drugiego i miał kilka naprawdę dobrze rozegranych wątków, to emocje jakie towarzyszyły Wiedźminowi po pierwszym sezonie gdzieś się rozmyły. Nawet nie spieramy się już o serial tak emocjonalnie. Co pokazuje, że niestety seriale stąpają po cienkim lodzie i nawet z największej popularności można spać, jeśli nie da się widzom tego czego pragną. Czego pragną widzowie Wiedźmina? Z komentarzy można wnioskować, że głównie Cavilla.
– Harrison Ford powrócił, jak zapewniają nas media, po raz ostatni jako Indiana Jones. Akcja toczyła się≤ wartko, ale czegoś tej kolejnej części przygód dzielnego archeologa zabrakło. Być może są takie serie filmowe, których nie należy kontynuować, być może nie ma takiej ilości odmładzającego CGI, które zmieniłoby fakt, że Harrison Ford nie jest już młody. W każdym razie film przebiegł przez ekrany kin i jedyne co po sobie pozostawił, to refleksję, że ilekroć jakiś spec od castingu widzi Madsa Mikkelsena to myśli „O nazista!”. Jednocześnie, skoro przy Fordzie jesteśmy – tak jak od kilku lat mam wrażenie, że w filmach się bardziej pojawia niż gra tak w serialu „Shringing” nagle zagrał jedną ze swoich najlepszych ról od lat. Być może dlatego, że grając starszego nieco zgorzkniałego psychiatrę mógł poczuć, że opowieść jest bliżej domu.
– Tylor Swift po tym jak przejęła uwagę świata swoją trasą koncertową, a także złamaniem systemu rezerwacji biletów, postanowiła tym razem sprawdzić, czy uda się jej postawić na głowie system dystrybucji filmów koncertowych. Udało się, bo to Tylor Swift i jedyne zasady jakie ją obowiązują to zasady fizyki (a tu też nie należy jakoś bardzo przesadzać). Sama zajęła się dystrybucją swojego filmu koncertowego w kinach, bez podpisywania umów z dużymi studiami filmowymi. Skończyło się na workach dolarów i pytaniu czy przypadkiem właśnie nie zmienił się na zawsze rynek dystrybucji kinowej.
– Do kin wszedł film „Dungeons and Dragons” czyli drugie podejście do zarobienia wielkich filmowych pieniędzy na najpopularniejszym systemie RPG w historii. Jak wyszło? Zaskakująco dobrze, co wszystkich nieco zaskoczyło. To znaczy tych, którzy film widzieli, bo produkcja nie przyciągnęła do kin dzikich tłumów. Kto wie, może część wciąż się leczy po traumie jaką była poprzednia produkcja. Teraz wszyscy siedzą i się zastanawiają, czy dostaniemy więcej czy może to była jednorazowa próba i zobaczymy się w świecie lochów i smoków dopiero za dwadzieścia lat kiedy znów ktoś pomyśli „to taki dobry punkt wyjścia do scenariusza”
– Powróciliśmy do świata animowanego Spider-Mana, w „Spider- Man: Poprzez Uniwersum”, tak jak przez cały rok można się było zastanawiać czy jeszcze potrzebujemy w kinie super bohaterów, tak ten film przekonał nas, że to nie bohaterowie nas nudzą a filmowa powtarzalność i wizualna nuda. Powrót do animacji, przypomniał nam też, jak fantastyczne rzeczy można robić nawet ze znaną historią, gdy kreatywność twórców nie jest ograniczona, przez to, że ma być łatwo, ładnie i bez najmniejszego ryzyka. Ponownie dostaliśmy film, który porywa, wzrusza i domaga się by było jeszcze więcej. Ale poczekamy. Ostatecznie dobrze by było gdyby animatorzy nie pracowali w najgorszych możliwych warunkach.
– Z trzecim sezonem powróciły „Zbrodnie po sąsiedzku”. Ten sympatyczny kameralny serial z sezonu na sezon przyciąga coraz więcej znanych aktorów i jest coraz odważniejszy w budowaniu własnego, cudownie osobnego świata. Mogliśmy więc w tym trzecim sezonie zobaczyć jak Meryl Streep gra debiutantkę, której talent aktorski nie przebił się przez niemal całe jej życie (doskonały casting) a także wysłuchać musicalu, który brzmi jednocześnie tak koszmarnie i wspaniale, że ludzie zaczęli się domagać by wystawić go na deskach prawdziwego teatru by cudowne piosenki się nie zmarnowały. Jestem za.
– To nie był dobry rok dla ekranizacji komiksowych. Honoru MCU bronili głównie trzeci „Strażnicy Galaktyki” ale poza tym – film ani od MCU ani od DC nie przyciągały ludzi do kin tak jak kiedyś. Co więcej sporo z nich spotkało się z krytyką – nie były ani ciekawe, ani nie miały dobrych efektów specjalnych a niektóre były po porostu nieudane. Co prowadzi nas do refleksji, że jeśli kino super bohaterskie znów ma budzić takie emocje jak kilka lat temu, to potrzebuje poważnego przemeblowania. Na pewno na takie szykuje się DC, bo „Aquaman 2” to był ostatni film, ze „starego DC”, któremu ton nadawał Zack Snyder. Pytanie czy MCU się podniesie po swojej dość chaotycznej piątej (a może szóstej, nigdy nie pamiętam) fazie i czy zaproponuje nam takie historie, które rzeczywiście znów poruszą widzów.
– John Wick 4 pojawił się w kinach i przywrócił tym, którzy wątpili wiarę w tą serię. Film o Johnie Wicku był długi, szalony, ale i taki najważniejsze okazały się schody. Tak to już jest – kiedy w prawdziwym życiu wejście po schodach zajmuje nam pół godziny to zwykle odsyłają do ortopedy, a kiedy dzielny John Wick przez pół godziny próbuje się przebić w górę, to jest to wielkie, rozrywkowe kino. Niestety był to też rok, w którym serial „Continetal” udowodnił, że świat Johna Wicka, bez Keanu Reevesa aż tak ciekawy nie jest.
– Na Netflix widzowie najchętniej oglądali „Nocnego Agenta” serial, po którym nikt się nie spodziewał, że wszyscy będą go tak oglądać. To jedna z tych produkcji Netflixa, która trochę przypomniała jak fantastyczne są seriale, które wyglądają jakby wyszły z telewizji ogólnodostępnej jakieś dziesięć lat temu. Drugą taką pozycją w tym roku była „Dyplomatka” serial o tym jak wielkim wyzwaniem jest jednocześnie kontrolowanie interesów Stanów Zjednoczonych i własnego męża. Obie produkcje naprawdę sprawiały wrażenie jakby stworzyło je NBC koło 2012. I być może dlatego tak podbiły serca widzów.
– Zasiedliśmy do oglądania serialu dokumentalnego o Davidzie Beckhamie, przekonani, że dostaniemy kolejną laurkę dla znanego piłkarza, jakich wiele jest na platformach streamingowych. Dostaliśmy zaskakująco wciągającą opowieść, która bardziej niż o piłce nożnej, jest o tym jak wyglądała kultura popularna ostatnich dwudziestu lat i jak zmienił się sport, zwłaszcza wtedy, gdy piłkarze zaczęli być znani nie tylko poza boiskiem i kontekstem sportowym. Do tego dowiedzieliśmy się też, że David Beckham ma obsesję na punkcie sprzątania i nie możesz udawać, że jesteś z klasy średniej, jeśli ojciec odwoził cię do szkoły Rolls Roycem.
– Britney Spears wydała wspomnienia. Nie były one długie ani dobrze napisane, ale pokazały nam, że jak zwykle – historie nawet znanych jednostek znamy tylko wyrywkowo. Tu, okazuje się, nie doceniliśmy tego jak bardzo traumatyczne jest bycie młodą kobietą w świetle fleszy i jak bardzo, nawet najbardziej wnikliwi z nas, wciąż pozostają w świecie, gdzie najważniejsze narracje kształtują media, w tym media plotkarskie. Po przeczytaniu książki, wiele kobiet poczuło, że zna opowieść Britney co jest chyba jeszcze smutniejsze.
– Niemal przez dwa tygodnie rozmawialiśmy czy trzy i pół godziny w kinie, których żąda od nas Martin Scorsese na „Czasie krwawego księżyca” to wystarczająco czy porażająco długo. Dyskusje trwały, film przeszedł przez ekrany. Niektórzy z nas odsiedzieli cztery godziny w kinie (bo jeszcze reklamy) inni postanowili, że nie będą tak marnować czasu i oglądali przed telewizorem pierwsze posiedzenie nowego Sejmu.
– Niespodziewanie zmarł Matthew Perry. Smutek był podwójny – nie tylko dlatego, że trzeba było pożegnać aktora, którego większość osób znała z ukochanego serialu „Przyjaciele”, ale też dlatego, że jego zeszłoroczna autobiografia, gdzie rozliczał się ze swoich problemów z uzależnieniem, zdawała się być sygnałem, że wszystko już będzie dobrze. Niestety życie to nie film i nie zawsze człowiek doczeka się dobrego zakończenia, nie ważne jak bardzo by go nie pragnął.
– Doktor Who powrócił. Na początku z Davidem Tennantem, potem pojawił się nowy Piętnasty Doktor Ncuti Gatwa. Przede wszystkim jednak pojawił się Russel T. Davies, który wrócił jako scenarzysta. Co o tym myślimy? W sumie nic nie myślimy, bo cofnęło nas o kilkanaście lat i znów fantazjujemy o Dziesiątym, tak jak to drzewiej bywało. Na całe szczęście drzwi są otwarte więc Tennant może powracać na każdą rocznicę, póki mu sił starczy.
– Godzilla miała zaskakująco dobry rok. Głównie dlatego, że tym razem nie dostaliśmy jej w wydaniu amerykańskim, ale japońskim. Okazało się, że Godzilla znów może być potworem a my nie musimy się łapać za głowę przy każdym zwrocie akcji, jak to bywa w przypadku Godzilli amerykańskiej. Ostatecznie pokazuje to, kto naprawdę wie, o czym historia wielkiej jaszczurki z dna ocena powinna opowiadać i zdecydowanie nie są to Amerykanie.
– Wes Anderson przypomniał o sobie zarówno filmem długometrażowym „Asteroid City” jak i zbiorem kilku krótkich metraży dostępnych na Netflix. Zdania są podzielone, ci którzy Andresona lubią mówią, że kilka rzeczy, które zrobił w tych krótkich metrażach to jego najlepsze pomysły od lat, ci którzy Andresona nie lubią – uważają, że wciąż opowiada to samo i są zmęczeni zarówno jego stylem jak i podejmowanymi przez niego tematami. Ja sama mam wrażenie, że tą wtórność Andresonowi przypisuje się nieco zbyt łatwo – bo jest jednak pewna przepaść pomiędzy wyobrażeniami na temat tego jak wygląda film Andresona a tym co rzeczywiście w tych filmach jest.
– Na ekrany kin weszli „Chłopi”. Do kin weszli niemal wszyscy Polacy, głównie ci ze szkół. Reymont porwał widzów, dyskusji było co nie miara, a ostatecznie okazało się, że z Reymonta zostało też traktowanie pracowników, którzy ten film malowali za grosze. Co jest w sumie bardzo ładne i polskie, i dużo łatwiej wyjaśnić na tym przykładzie o co chodzi w Rzeczpospolitej niż czytając prozę noblisty.
– Pod koniec roku spieraliśmy się, czy można się śmiać z 1670 czy to jednak jest zupełnie nie śmieszne. Ku zaskoczeniu absolutnie nikogo okazało się, że nie wszyscy w kraju mają to samo poczucie humoru i nie da się ustalić jednoznacznie czy serial jest wybitny i wbija szpilę w nasze codzienne problemy czy też nie do oglądania i ma poziom kabaretów. Pewne jest natomiast, że Netflix trafił bingo, bo jeśli w Polsce o czymś kochamy dyskutować i pisać długie teksty to nasza historia i tożsamość – nawet jeśli punktem wyjścia jest komediowy serial o niezbyt inteligentnym szlachcicu z Adamnczychy.
– Saltburn cieszył się Tik Tokową sławą co sprawiło, że obejrzało go całe mnóstwo osób, które niekoniecznie miały ochotę na tą opowieść. Potem zaczęliśmy rozmawiać czy to produkcja, która rzeczywiście przełamuje schematy, jest szokująca I dziwna, czy może – w końcu zobaczył ją ktoś kto nie odsiedział godzin na festiwalach filmowych, gdzie produkcje takie jak „Saltburn” raczej nikogo nie dziwią. Ostatecznie doszliśmy do kolektywnego wniosku, że tak długo jak dobrze się ogląda możemy produkcji naprawdę wiele wybaczyć.
Czy to wszystko? Oczywiście, że nie wszystko – próba objęcia całego popkulturowego roku w jednym wpisie jest niemożliwa. Jakie wnioski można wyciągnąć z tych przywołanych tu wydarzeń? Mam wrażenie, że rok 2023 pokazał ile jest jeszcze naszego zainteresowania (i pieniędzy) w nieco innych historiach niż te, które są powtórkami z rozrywki, kontynuacjami, czy wznowieniami. Najwięcej mówiliśmy w tym roku o rzeczach nowych. Nieco zestarzeli się też w naszych oczach super bohaterowie, a to znaczy, że trzeba będzie znaleźć nowy przepis na zainteresowanie widza. Mamy też dowód, że jak najbardziej chcemy chodzić do kina, trzeba w nas tylko wzbudzać odpowiednią dawkę emocji. Na koniec był to rok, który bardzo dobitnie przypominał, że popkultura i w ogóle kultura nie robi się sama, że są twórcy i nie można o nich zapominać, bo na nic te wielkie wyniki box office, na nic nasze zainteresowanie i dyskusje, jeśli pod koniec twórca nic z tego nie ma poza frustracją.