Home Ogólnie Powstanie bez Historii czyli parę uwag o Mieście 44

Powstanie bez Historii czyli parę uwag o Mieście 44

autor Zwierz

Hej

Zacznę od tezy ryzykownej. Nie da się zro­bić fil­mu o Pow­sta­niu. Podob­nie jak nie da się zro­bić fil­mu o II wojnie Świa­towej, o Zagładzie, o fron­cie wschod­nim. Da się zro­bić film, który dzieje się w cza­sie roz­gry­wa­ją­cych się wokół bohaterów zdarzeń. Może­my ich uczynić bohat­era­mi mniej lub bardziej zaan­gażowany­mi, może­my czynić ich świad­ka­mi całej his­torii bądź tylko jej niewielkiego frag­men­tu. Mogą być bard­zo wyjątkowi albo właśnie spec­jal­nie wybit­nie prze­cięt­ni. Ale samo wydarze­nie his­to­ryczne, jako takie śred­nio nada­je się na bohat­era fil­mowego. Nawet wtedy, kiedy dosta­je­my sce­ny niesamowite – jak lądowanie w Nor­mandii w Szere­gow­cu Ryanie — musimy gdzieś tam mieć naszego człowieka.  Musimy chcieć poz­nać jego his­torię. Musimy się o niego troszczyć, prz­erzu­cić na niego nasze lęki, obawy i nadzieje. Jeśli go zabraknie strasznie trud­no będzie nam poczuć więź z przed­staw­iany­mi wydarzeni­a­mi. Nie z wyra­chowa­nia, ale dlat­ego, że ogrom zła, prze­mo­cy, zbrod­ni jest zbyt duży.  Musimy mieć jakąś per­spek­ty­wę, która poz­woli nam to wszys­tko zrozu­mieć, oswoić, oga­r­nąć. Musimy mieć jakąś his­torię, która porząd­ku­je wydarzenia, miejs­ca, obrazy. Nada­je sens i pozwala szukać puen­ty. To nie żadne moje widzi mi się. To pod­stawy snu­cia nar­racji fil­mowej.  Zwłaszcza w przy­pad­ku filmów wojen­nych. Tą lekcję już dawno odro­bili fil­mow­cy amerykańs­cy i bry­tyjs­cy. Nieste­ty nie odro­bił jej Jan Komasa reżyser Mias­ta 44. (recen­z­ja zaw­iera pewne iloś­ci spoil­erów choć i tak wszyscy wiedzą jak się to wszys­tko skończyło).

Ta recen­z­ja zaw­iera spoil­ery i jest napisana bez odwoły­wa­nia się do oso­by zwierza. Bo oczy­wiś­cie film widzi­ał zwierz, ale chy­ba w tym jed­nym przy­pad­ku chce zabrzmieć trochę poważniej. Taki kaprys. Sko­ro sce­narzys­ta może napisać film bez bohat­era, zwierz może napisać wpis bez zwierza

Pod­sta­wowym i pier­wszym prob­le­mem Mias­ta 44 jest brak bohat­era. To znaczy teo­re­ty­cznie dosta­je­my Bohat­era – nazy­wa się Ste­fan, jest przys­to­jny, młody i ma odpowied­nio przy­czesaną fryzurę dziewięt­nas­to­lat­ka z lat 30. Miły dla oka, trochę nieśmi­ały, po śmier­ci ojca opieku­je się młod­szym bratem i matką. Do kon­spir­acji trafia przez kolegów, a że są w niej najład­niejsze dziew­czyny to zosta­je. Trochę nieśmi­ały, więc mówi mało, ale patrzy inten­sy­wnie. Zresztą w ogóle trud­no się chłopakowi dzi­wić, bo wyglą­da na to, że do Kon­spir­acji i Pow­sta­nia idą tylko ład­ni ludzie. Chłopa­ki jak mal­owanie, z musku­laturą, bielą zębów, bez śladów niedoży­wienia czy jakichkol­wiek życiowych trudów. Oczys­ka mają niebieskie, szczę­ki pięknie zarysowane, włosy przy­czesane, (co praw­da w jed­nej sce­nie jest od nich ład­niejszy Niemiec, ale tylko po to by pod­kreślić jaki jest zły). Dziew­czyny jeszcze piękniejsze, do wyboru blon­dyn­ki, brunet­ki z lśnią­cy­mi włosa­mi, ogolony­mi noga­mi, poma­lowany­mi usta­mi. Co praw­da oku­pac­ja już trochę trwa, ale man­i­cure nadal da się zro­bić, śliczną sukienkę wyprać i mag­icznie nałożyć cud­owny mak­i­jaż. Do tego papierosy, kolac­je w ogrodzie i sauna gdzie moż­na natknąć się na nagusień­kich przed­staw­icieli płci prze­ci­wnej (W Pol­skim filmie musi być biust kobiecy inaczej nie dają kasy na pro­dukcję). Żyć nie umier­ać. Reżyser nie pozostaw­ia nam złudzeń, że niedłu­go ta ślicz­na rados­na ban­da wpad­nie w sam środek koszmaru.

Oto Ste­fan. Ste­fan jest bohaterem. Co ma Ste­fan. Ste­fan ma zdoby­czny pis­to­let. Czego nie ma Ste­fan. Ste­fan nie ma charakteru.

I rzeczy­wiś­cie tak się dzieje. Prob­lem w tym, że kiedy zaczy­na się Pow­stanie sce­narzys­ta przes­ta­je pisać bohaterów. Zwłaszcza Ste­fan w pewnym momen­cie po pros­tu sta­je się zupełnie niemy i bez­wol­ny – po częś­ci na skutek szoku, po częś­ci, dlat­ego że sce­narzys­ta chy­ba nien­aw­idzi dialogów i gdzie tylko mógł je wyci­nał. Zresztą to aku­rat słuszny zabieg, bo wychodzą mu one strasznie szty­wne.  Wydawać by się mogło, że losy naszej grupy będą nas obchodz­ić. W końcu to młodzi ludzie, zetknię­ci z kosz­marem wojny. Nieste­ty – bohaterowie mają głównie za zadanie staw­iać się w kole­jnych miejs­cach Pow­sta­nia i być świad­ka­mi kole­jnych nieszczęść. Ich motywac­je są zaz­nac­zone bard­zo szki­cowo, podob­nie jak charak­tery (jeden wesoły, jeden zadziorny, jeden poważny, jed­na dziel­na dziew­czy­na, jed­na panien­ka z dobrego domu). Pojaw­ia­ją się i znika­ją w korowodzie scen a kiedy giną nie mamy, kogo żałować. Dosta­je­my dra­maty­czne sce­ny rozs­ta­nia młodego małżeńst­wa, ale trud­no nam się w nie angażować, bo reżyser dyskret­nie pom­inął pokazanie nam jak się w sobie zakochali. W przy­pad­ku więk­szoś­ci bohaterów dosta­je­my początek i koniec ich his­torii, ale nie dosta­je­my żad­nego środ­ka.  Przy czym złego słowa nie da się powiedzieć o młodych aktorach – podob­nie jak ich bohaterowie, są śliczni, niedoświad­czeni i choć patrzy się na nich miło, to przy­wiązać się doń trud­no. Zwłaszcza, że nieste­ty więk­szość z nich dosta­je kwest­ie które mogą widza poruszyć tylko wtedy kiedy dobrze zna bohat­era. A oni nie są bohat­era­mi, tylko posta­ci­a­mi sze­leszczą­cy­mi papierem.

Film wypeł­ni­a­ją bohaterowie. A jed­nocześnie nikt nie jest na ekranie na tyle dłu­go (poza Biedronką) byśmy zaczęli się prze­j­mować jego losami.

Jedyną postacią w całym filmie, która jest rzeczy­wiś­cie napisana, i której motywac­je i sposób myśle­nia poz­na­je­my jest Biedron­ka. Dziew­czy­na z dobrego domu, zakochana w Ste­fanie (Bóg raczy wiedzieć, dlaczego) sta­je się na dobre czter­dzieś­ci min­ut fil­mu jego główną bohaterką. Dziew­czy­na, po której spodziewal­iśmy się poko­ry czy płaczu sta­je się aut­en­ty­cznym dowo­dem na to, że człowiek w sytu­ac­jach kryzysowych sta­je się niesły­chanie zarad­ny. Biedron­ka sprze­ci­wia się rozka­zom dowód­ców, wycią­ga Ste­fana ze szpi­ta­la, zna­j­du­je mu schronie­nie, załatwia prze­pustkę, zdoby­wa infor­ma­c­je, radzi sobie z chcą­cym ją zgwał­cić pow­stańcem (film dzi­ała wedle zasady pewnego his­to­rycznego bin­go gdzie musi się pojaw­ić każdy rodzaj postaci, – czyli tak będzie jeszcze dobry Niemiec i waleczny żydows­ki chłopak i zacią­ga­ją­cy żołnierz z armii Berlin­ga). Co więcej dziew­czy­na pokazu­je nam per­spek­ty­wę, o której rzad­ko się mówi – panien­ka w niebieskiej sukience z pięknym blond warkoczem zestaw­iona z okropieńst­wa­mi pow­sta­nia robi dziesięć razy więk­sze wraże­nie niż jakikol­wiek Ste­fan błąka­ją­cy się z pustym wzorkiem wbitym w przestrzeń. Co więcej wątek jest doskonale napisany bo np. dziew­czy­na zdradza kon­spir­ację, robi mnóst­wo dobrych rzeczy (poma­ga w szpi­talu) ale kiedy spo­ty­ka ponown­ie koleżankę z kon­spir­acji jest wyzwana od zdra­jczyń. I choć ma rację to jesteśmy wściek­li że Pow­stań­cy każą się jej baw­ić w wojsko, sko­ro ona sama na włas­ną rękę jest w stanie pomóc tylu osobom. A przy tym jej marze­niem jest wyr­wać się z mias­ta i zwiać z chłopakiem. Ide­al­na niejed­noz­nacz­na postać.

  Ten film ma dwie dobrze napisane posta­cie — Biedronkę (blon­dyn­ka) i Kamę (brunet­ka). Gdy­by tak wywal­ić Ste­fana i zro­bić film tylko o nich…

Chy­ba właśnie dlat­ego sce­narzys­ta postanow­ił, że jed­nak nie uczyni z niej głównej bohater­ki (porzu­ca ja na długie kwad­ranse fil­mu) i upar­cie wraca do Ste­fana. Ste­fan zaś ma mag­iczną moc – kto go spot­ka ten za niego zginie. Przyglą­damy się więc kole­jnym zgonom i cały czas czekamy aż sam Ste­fan pokaże nam to co zobaczyli w nim jego towarzysze broni. Jak­iś charak­ter ide­al­izm, zapał, wiz­ję. Ale nie chłopię właś­ci­wie trud­no o cokol­wiek posądzać. Jego zadaniem jest chy­ba tylko służe­nie, jako nieza­wod­ny deflek­tor pocisków. Poza jed­ną kulą, która go trafiła (rana na oko jest taka, ze chy­ba umarł­by od zakaże­nia), cała resz­ta amu­nicji wro­ga nie ima się jego bohater­skiej skóry. I tyle. Nie ma w nim nic spec­jal­nego, nic ciekawego, nic ory­gi­nal­nego.  Jako widz cały czas zas­tanaw­iałam się, dlaczego dwie ciekawe i dobrze napisane i zagrane bohater­ki (oprócz Biedron­ki jest jeszcze bard­zo zarad­na Kama – też mają­ca więcej charak­teru niż zastęp Ste­fanów) mogą ist­nieć wyłącznie w odniesie­niu do niem­rawego mało ciekawego Ste­fana, który ma poważne prob­le­my by wydusić z siebie całe zdanie. Ani on miły, ani porząd­ny, przys­to­jne chłopię, ale serio to nie wszys­tko co się liczy.  Zresztą zas­tanaw­iam się czy twór­cy rzeczy­wiś­cie chcieli uczynić ze Ste­fana postać, której raczej się nie lubi – idzie on przez Pow­stanie dość bezwzględ­nie – najpierw opuszcza­jąc rodz­inę, potem przyj­mu­jąc poświęce­nie innych – nigdzie nie dając znaku, że na to poświęce­nie zasługu­je. Gdy­by tu pojaw­ił się jak­iś komen­tarz czy reflek­s­ja twór­ców było­by znakomi­cie. Ale nieste­ty tego też zabrakło. I tak Ste­fan budzi w człowieku przeko­nanie, że właś­ci­wie najlepiej po pros­tu stać i spoglą­dać tępo – wtedy ktoś cię uratu­je i za ciebie zginie.

Bohaterowie dru­go­planowi dostaną początek i koniec his­torii. Środ­ka sce­nar­iusz nie przewidział.

Twór­cy postanow­ili nam pokazać okropieńst­wa pow­sta­nia w całej roz­ciągłoś­ci – oder­wane ręce i inne częś­ci ciała wala­jące się to tu to tam sta­ją się moty­wem prze­wod­nim fil­mu. Mamy deszcz krwi, wyle­wa­jące się wnętrznoś­ci, gorze­jące rany. Gruzy Warsza­wy wyglą­da­ją jak żywe a dorośli i dzieci jęczą, stęka­ją i giną. Prob­lem w tym, że spoglą­damy na to w pewnym momen­cie z pewną obo­jęt­noś­cią. Wiemy, że nasz bohater przeży­je, zaś ten Warsza­ws­ki tłum nas nie rusza. Mimo zabiegów to wciąż są statyś­ci z szmata­mi pokry­ty­mi sztuczną krwią. Bo stra­ch i cier­pi­e­nie przeży­wamy poprzez przeży­cia bohaterów — na filmie może­cie nie zobaczyć żad­nego potur­bowanego ciała i wyjść wstrząśnię­ci (pamię­tam że moi zna­jo­mi płakali na sean­sie Pianisty który był zde­cy­dowanie mniej krwawym filmem). Może­cie też zobaczyć całe mnóst­wo poury­wanych kończyn i nie poczuć lęku, stra­chu, okropieńst­wa. Musimy się emocjon­al­nie zaan­gażować, by przeżyć stra­ch i dra­mat razem z bohaterem. Inaczej czu­je­my, że jesteśmy tu tylko widza­mi. Ten dys­tans do fil­mu zwięk­sza­ją dialo­gi. Sce­narzys­ta wyraźnie nie ufa wid­zowi, że ten cokol­wiek zrozu­mie, reżyser nie ufa materii obrazu. Kiedy chcą przekazać jakąś infor­ma­cję, wciska­ją ją w dia­log. Ale nie robią tego sub­tel­nie – wręcz prze­ci­wnie. Jeśli chcą powiedzieć wid­zowi, że ludzie myśleli, że Pow­stanie potrawa trzy dni, to ktoś z ekranu powie „Myślę że Pow­stanie potrawa trzy dni”, jeśli Pow­stań­cy prze­bi­jali się kanała­mi to ktoś z ekranu powie „Prze­bi­je­my się kanała­mi”, jeśli ktoś wyraża wąt­pli­wość że Ros­janie pomogą pojaw­ia się w dia­logu „Wyrażam wąt­pli­wość że Ros­janie pomogą”. Tak napisane dialo­gi spraw­ia­ją, że film właś­ci­wie nie musi troszczyć się o spójność nar­racji (co ciekawe mimo, że mówią nam jakie to jest miejsce, to nikt nie troszczy się by powiedzieć który to dzień Pow­sta­nia – więc w sum­ie widz może spoko­jnie dojść do wniosku, że Pow­stanie trwało dwa tygod­nie a nie dwa miesiące. Bo upły­wu cza­su na ekranie zupełnie nie czuć). Tym­cza­sem film był­by bez porów­na­nia lep­szy gdy­by wszys­tkiego nie zapowiadano z ekranu tylko poz­wolono nar­racji się toczyć włas­nym tem­pem. Tylko, że wtedy trze­ba było­by wymyślić jakąś spójną nić nar­ra­cyjną i jed­nak mimo wszys­tko założyć, że sko­ro widz i tak wie jak to się wszys­tko skończy to przy­na­jm­niej bohater musi być zaskoc­zony. A prze­cież widz nie musi słyszeć, że pójdą kanała­mi, bohaterowie mogli­by do nich trafić z zaskoczenia, podob­nie jak dla bohaterów powin­no być zaskocze­niem to jak bard­zo Ros­janie nie chcą pomóc (tak zupełnie na mar­gin­e­sie – sposób, w jaki przestaw­iono żołnierzy armii Berlin­ga jest skan­dal­iczny.  Nie moż­na robić z nich samych idiotów, bo jak ktoś zginął wal­cząc w twoim mieś­cie to jego życie liczy się tak samo. Nie ważne Pow­staniec czy Berlin­gowiec). Film to jest sztu­ka wiz­ual­na, w której powin­no opowiadać się obrazem a nie ilus­trować obrazem infor­ma­c­je zawarte w dialogach.

Pomysł żeby bohaterowie byli zde­zori­en­towani w cza­sie Pow­sta­nia to pomysł oburza­ją­cy. Dlat­ego zawsze zjawi się ktoś kto im wyjaśni sytu­ację. W dia­logu który nie ma żad­nych cech poza informacyjnymi.

Oczy­wiś­cie twór­cy chcieli dorzu­cić posta­cie niejed­noz­naczne i tem­aty kon­trow­er­syjne. Ale nie tędy dro­ga. Lud­ność cywilna w Posta­niu zosta­je tu sprowad­zona albo do zamyka­jącego Pow­stań­com drzwi tłu­mu, albo do jakichś anon­i­mowych ludzi, którzy albo naszym bohaterom wygraża­ją albo ich żału­ją ewen­tu­al­nie efek­town­ie giną oblani sztuczną krwią. Ta szara masa nie budzi sym­pa­tii, bo reżyser nie jest się w stanie oder­wać od tej niesły­chanie trady­cyjnej wiz­ji, że dobre są nasze dziew­czyny i chłopa­ki a cywile są tylko niechęt­nym lub giną­cym tłumem. Tym­cza­sem, jeśli czegoś naprawdę braku­je to jakiegokol­wiek uświadomienia sobie przez bohaterów czy­im kosztem urządzili sobie tą zabawę. Ale to wyma­gało­by dialogów postaci, wątków i ograniczenia kale­j­doskopu wydarzeń. Bo kiedy bieg­nie się przez Pow­stanie na reflek­sję nie ma cza­su. Nie ma cza­su też cho­ci­aż­by na pojaw­ia­jące się na końcu napisy infor­mu­jące ilu z tych niewdz­ięcznych cywili straciło w cza­sie Pow­sta­nia życie. Podob­nie dobry Niemiec –postać równie obow­iązkowa jak Żydows­cy więźniowie rzu­ca­ją­cy się naszym Pow­stań­com na szy­je – pojaw­ia­ją się na ekranie by coś zaz­naczyć i… nic. Bo czas nagli trze­ba się staw­ić gdzie indziej. Sce­na, która mogła być naprawdę dobra, – kiedy bohaterkę próbu­je wyko­rzys­tać bard­zo przys­to­jny kap­i­tan mogła być naprawdę poraża­ją­ca. Ale prze­cież to jed­nak jest film o Posta­niu, więc kap­i­tan grzecznie wyda rozkaz roze­bra­nia się dziew­czynie a sam, kiedy będzie się roz­bier­ał (cholera wie, dlaczego tyłem do dziew­czyny) dostanie po łbie. I tak mit pow­stań­ca pozostanie, bo żad­nej grani­cy nie przekroc­zono. Moż­na tak wymieni­ać dłu­go, ale ponown­ie – gdy­by twór­cy zde­cy­dowali się na napisanie jakiejś his­torii zami­ast kale­j­doskopu zdarzeń –pewnie mieli­by miejsce by coś z tymi posta­ci­a­mi zro­bić zami­ast roz­gry­wać wspom­ni­ane już his­to­ryczne bin­go. I co więcej, wyda­je się, że są z siebie strasznie dum­ni że stworzyli dzieło niejed­noz­naczne. Jak­by nie dostrzegli że to jak­by już nie jest aż taka nowość – nawet w Pol­skiej kine­matografii. Najlepiej pode­jś­cie do tem­atów kon­trow­er­syjnych w filmie obrazu­je chy­ba pode­jś­cie do sek­su. Ponieważ kwes­t­ia sek­su w Pow­sta­niu budzi sporo emocji (zna­jo­mość natu­ry ludzkiej ściera się tu z mitem Pow­stań­ca) to twór­cy wiedzą, że powin­ni go zawrzeć w sce­nar­iuszu. Ale z drugiej strony widać lęk  przed tym by dać sce­nie jakkol­wiek wybrzmieć. Ostate­cznie całość sprowadza­ją do kic­zowa­tej migaw­ki. Jak­by z jed­nej strony bard­zo chcieli ten seks mieć ale z drugiej bali się go w jakikol­wiek sposób wpleść w nar­rację, dać sce­nie początek, koniec czy kon­tekst (bohaterowie są brud­ni, zmęczeni, ran­ni). To jeszcze jed­na cecha pro­dukcji która paradok­sal­nie uni­ka nat­u­ral­iz­mu — jest go sporo w sce­nach cier­pień ale tu się kończy. Cała resz­ta pro­dukcji jest albo płas­ka albo stanowi popis montażysty.

Warsza­wa jest imponu­ją­co zru­jnowana ale też reżyser idzie na skró­ty. Najpierw jest mias­to potem są gruzy. Nie widać tego jak mias­to powoli traci miejskość, sta­jąc się rumowiskiem. No ale tak jest jak bohaterowie muszą pojaw­ić się w czterech dziel­ni­cach i być świad­ka­mi wszys­t­kich prze­jawów Pow­stańczych okropieństw. Wtedy nie ma cza­su na opowieść

Co więcej film ma też ten prob­lem, że składa­jąc się z kale­j­doskopu scen zaj­mu­je się głównie odhaczaniem kole­jnych Pow­stańczych przeżyć. Nie ma w nim poczu­cia humoru, (co w sum­ie znów wpy­cha nas w pewien stary schemat – kosz­marnie poważnego fil­mu o wojnie), nie ma dialogów, które nie są w jak­iś sposób infor­ma­cyjne, (przy czym np. film nie tłu­maczy tego co intere­su­je współczes­nego widza – skąd bohater­ki mają nowe ubra­nia, czy skąd bierze się jedze­nie), wszys­tko da się wpisać w jak­iś obrazek z albu­mu z Pow­sta­nia – pow­stań­cy śpiewa­ją, Pow­stań­cy wal­czą, pow­stań­cy biorą ślub, Pow­stań­cy w szpi­talu. Dylematy moralne Pow­stańców. Wszys­tko, co pomiędzy wypa­da. Kale­j­doskop prze­b­ie­ga przed oczy­ma widza, ale gdzie mu do zrekon­struowanych niedawno kro­nik. A szko­da, bo gdy­byśmy porzu­cili bohat­era zbiorowego gdy­by sce­narzyś­ci usiedli i napisali Ste­fana, gdy­by ktoś wpadł na rewolucyjny pomysł, że bohaterką całego fil­mu może być dziew­czy­na – wtedy pro­dukc­ja mogła­by naprawdę nieźle wyjść. Zwłaszcza, że rzeczy­wiś­cie – jest to film fenom­e­nal­nie zre­al­i­zowany. W kra­ju gdzie wojs­ka wyrusza­jące z Warsza­wy w 1920 roku mogą mijać budynek postaw­iony w lat­ach 30 ( nie daru­ję tego Hoff­manowi) film — gdzie jedyną więk­szą wpad­ką jest dzi­wnie stary nagrobek z 1934 roku — jest perełką. Gruzy mias­ta są niesamowite, – choć paradok­sal­nie mniej porusza­jące niż te w Pianiś­cie (tam prz­er­ażała przede wszys­tkim pust­ka mias­ta), nigdzie w kadr nie wkradła się kli­matyza­c­ja, linia wysok­iego napię­cia, współczesne obramowanie okien. Kiedy strze­la­ją to strze­la­ją naprawdę, wybucha z odpowied­nim świs­tem. Kanały są ciemne, brudne i prz­er­aża­jące. Co praw­da sztucz­na krew jest stras­zli­wie sztucz­na, ale za to rzeczy­wiś­cie zad­bano by kil­ka scen było odpowied­nio wiz­ual­nie porusza­ją­cych, – czego dość dawno w Pol­skim kinie nie było.  Gdy­by jeszcze był do tego dobry scenariusz.

Wyłamię się — choć slow motion było w wielu miejs­cach po pros­tu kic­zowate (zwłaszcza lata­jące zakrę­ca­jące kule) to nie jest to taki zły pomysł. Ani tak bard­zo nie przeszkadza. Choć udowad­nia że twór­cy bardziej nie mają pomysłu na film niż mają

Co ciekawe wiele kon­trow­er­sji wzbudz­iły sce­ny gdzie twór­cy zde­cy­dowali się na współczes­ną muzykę czy na slow motion. Kiedy wychodz­iłam z kina pod­słuchi­wałam młodych ludzi (na oko rówieśników bohaterów fil­mu) którzy strasznie na te sce­ny narzekali. Ja nie narzekam, choć mam wraże­nie, że mimo całej postępowoś­ci, twór­cy nie mieli na nie za bard­zo pomysłu. Za pier­wszym razem są niezłe, potem są śred­nie, niekiedy po pros­tu budzą uśmiech na twarzy (na ekranie mamy dwo­je młodych ludzi nago sple­cionych w miłos­nym uścisku a człowiek kon­cen­tru­je się głównie na spada­jącej w slow motion don­iczce z papro­tką). Przy czym gdy­by cały film miał nowoczes­ną oprawę muzy­czną, albo gdy­by slow motion pojaw­iało się w naprawdę istot­nych miejs­cach wtedy był­by to pomysł znakomi­ty (zwłaszcza współczes­na oprawa muzy­cz­na dobrze by do tego fil­mu pasowała).Ale tu trud­no powiedzieć, dlaczego twór­cy zde­cy­dowali się jedne sce­ny pod­krę­cić a inne, – które moż­na było­by roze­grać w sposób ciekawy roz­gry­wa­ją strasznie klasy­cznie (jak np. sce­na w szpi­talu gdzie aż prosi się o bardziej dynam­iczny ruch kamerą). Zresztą w ogóle prob­le­mem twór­ców jest to, że zda­ją się oni krę­cić nie tyle film, jako całość, ale poszczególne sce­ny. Być może gdy­by podzielić film na dziesięć krótkome­trażówek każ­da z nich dostała­by wysoką ocenę. Prob­lem w tym, ze tu sce­ny nie mają cza­su wybrzmieć, bo naty­ch­mi­ast pojaw­ia­ją się nowe.  I tak dosta­je­my mnóst­wo scen, z których każ­da ma potenc­jał by być naprawdę porusza­jącą, ale nie mamy chwili na reflek­sję. Im dłużej oglą­da się film tym mniej czu­je się widz z nim związany. W pewnym momen­cie wkra­da się nawet nuda (zwłaszcza bliżej koń­ca, bo mimo dra­maty­cznych wydarzeń, jak­by wiemy jak to się wszys­tko skończy a bohaterowie nas mało interesują).

Wszys­tkiemu co dzieje się w filmie strasznie braku­je kon­tek­stu. Nikt nie ma tu odwa­gi powiedzieć dlaczego zachowu­je się tak a nie inaczej a więk­szość postaci ma za mało cza­su by nam swoi­mi czy­na­mi wyjaśnić skąd wzięła motywacje

Ostat­nim najwięk­szym prob­le­mem Mias­ta 44 jest to, że to jest paradok­sal­nie film o niczym. Widzi­cie nie ma w tym żad­nej puen­ty, żad­nego pomysłu. Bohaterowie niewiele nas obchodzą, Pow­stanie – jest zbiorem wydarzeń z przeszłoś­ci – bolesnych i szoku­ją­cych, ale ich odt­worze­nie na ekranie niczego nie uczy, jest tylko syce­niem się dawnym cier­pi­e­niem. Twór­cy tak strasznie chcieli by wyszło współcześnie, by było nie mar­ty­ro­log­icznie i nie poli­ty­cznie, nie oce­ni­a­ją­co, że gdzieś po środ­ku bohaterowie stra­cili i kon­tekst i motywację. Nikt tu za bard­zo nie mówi o patri­o­tyzmie, wartoś­ci­ach, ojczyźnie. Nikt nie mówi o cier­pi­e­niu, ofi­arach i poświęce­niu. Dosta­je­my krótką migawkę z oku­pacji, która jed­nak nie tłu­maczy dlaczego młodzież biegła do Pow­sta­nia.  Z jed­nej strony fajnie, ze twór­cy chcieli się oder­wać od takich trady­cyjnych długich przemów o Bogu i ojczyźnie. Z drugiej – pozosta­je pytanie, – co w takim razie w tym Pow­sta­niu poza okropieńst­wa­mi zostało. Bo nie jest to też film o wojnie, ani o tym co po wojnie, ani o trud­nych wyb­o­rach. Nawet nie jest o tym młodzieńczym zry­wie, bo nasi bohaterowie naprawdę chęt­nie zostal­i­by let­niego dnia nad rzeką. Bohaterowie milkną w tym filmie na długie kwad­ranse, jak­by bali się, że jeśli cokol­wiek powiedzą to film nabierze jakiegokol­wiek kon­tek­stu i poz­namy motywac­je jed­nos­t­ki. I ją pol­u­bimy i sprowadz­imy Pow­stanie do tej jed­nej his­torii. Bliskiej i zrozu­mi­ałej. Gdy­by ten kosz­marny Ste­fan powiedzi­ał, że poszedł do Pow­sta­nia bo miał dość mat­ki, a Biedron­ka bo miała dojść ojca, a Kama bo chci­ała być kimś więcej niż dziew­czyną z Woli. Wtedy byśmy mieli bohaterów. A tak film  się kończy i widz właś­ci­wie nie wie czego chci­ał reżyser. Tak woj­na jest zła i okrop­na, młodzi ludzie giną a mias­ta wraz z nimi. Jak się ma 19 lat to moż­na się zakochać, zginąć i przeżyć całe życie w 64 dni. Ale to wszys­tko wiemy. Co więcej, znamy to już z lep­szych i bardziej porusza­ją­cych opowieś­ci. Mias­to 44 zaś tak uni­ka wszys­tkiego, co do tej pory o Posta­niu powiedziano, że zosta­je z niczym. Nie ma nowej nar­racji a starej nie umie niczym zastąpić. Jest zbiór slajdów.

Tu ktoś zginie tam ktoś przeży­je, Ste­fan pewnie przetr­wa. To w sum­ie gdzie tu emocje?

Naj­ciekawsze jest jed­nak to, że widz wyjdzie z fil­mu porus­zony. Komasa zachowu­je się jak w tym dow­cip­ie o Stir­l­itzu który pamię­ta że rozmów­ca zapamię­tu­je tylko ostat­nie zdanie kon­wer­sacji. Komasa zro­bił to w Sali Samobójców gdzie kosz­marnie pre­ten­sjon­al­ny film, zakończył sceną gra­jącą na emoc­jach widzów. Tu jest podob­nie – ostat­nia sce­na, gdy z łuny płonącego mias­ta wyras­ta współczes­na Warsza­wa jest porusza­ją­ca. Bo oto widz (a przy­na­jm­niej Warsza­w­iak) po raz pier­wszy od początku pro­dukcji czu­je łączność z tem­atem. Cała trage­dia i niezwykłość Mias­ta, w którym jest Warsza­wa mieś­ci się w tym powol­nym prze­chodze­niu płoną­cych gruzów w wieżow­ce cen­trum. Do tego jeszcze odpowied­nia smy­czkowa muzy­ka i już widz pamię­ta, że zobaczył w kinie coś porusza­jącego. Prob­lem w tym, że to poruszanie wyni­ka z fak­tu, że ma się z Warsza­wą więcej wspól­nego niż z jakimkol­wiek bohaterem tej opowieś­ci. I w sum­ie szko­da, bo gdy­by twór­cy chcieli, mogli­by darować sobie romanse i długie spo­jrzenia, porzu­cić dub­step i papro­tkę i uczynić bohaterem Mias­to. Być może wtedy film zyskał­by to, czego mu tak strasznie braku­je. Duszę. A tak jest pro­dukcją, która jest dowo­dem na to, że olbrzy­mi wysiłek, ściepa nar­o­dowa i pró­ba uczczenia roczni­cy na nic się zdadzą, jeśli nie mamy tego, co jest najważniejsze. Jeśli nie mamy his­torii. Ele­men­tu nawet w filmie his­to­rycznym jak dotąd niezbędnego.

Ps: przed filmem leci rekla­ma społecz­na infor­mu­ją­ca nas ile wysiłku włożono w real­iza­cję fil­mu – o ludzi­ach którzy mieli zasady, dlat­ego apelu­je się do widzów by też mieli zasady i nie ściągnęli tego fil­mu z Inter­ne­tu czy nie nagry­wali. Moja zna­jo­ma słusznie zauważyła że strasznie przy­pom­i­na to tych ludzi którzy wręcza­li na uli­cy ulot­ki by nie przekraczać pręd­koś­ci bo prze­cież Jezus jeźdz­ił­by zgod­nie z przepisami.

Ps2: Jest też przed seansem filmik z okazji 10 lecia PISF. Wyni­ka z niego, że od 10 lat kręcimy wyłącznie kino his­to­ryczne. Zgroza.

Ps3: Uprzedza­jąc wszelkie kwest­ie – to nie jest tak, że ja nie lubię Pol­skiego kina – lubię jeśli jest dobrze zro­bione (Wałęsa był – bo Waj­da wiedzi­ał co krę­ci). Nie jest też Mias­to 44 filmem żenu­ją­cym, czy wsty­dli­wie złym, nie jest pro­dukcją którą oglą­da się „dla beki”. To film bard­zo nieu­dany w sferze pod­sta­wowych założeń ale nie gry aktorskiej i realizacji.

91 komentarzy
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online