Co pewien czas pojawia się w kinach film, który ma biały plakat. Filmy z białym plakatem bardzo rzadko są naprawdę wybitne, ale też – rzadko są niesamowicie złe. Zwykle plasują się gdzieś po środku zostawiając nas – w zależności od samopoczucia i nastawienia – albo w dużo lepszym humorze albo bez poczucia dramatycznie straconego czasu. I taki filmem jest “Pozycja obowiązkowa” (prawdę powiedziawszy jestem pod wrażeniem pierwszego od dawna kreatywnego i dowcipnego tłumaczenia tytuł filmu który po angielsku nazywa się po prostu Book Club).
Trailery zapowiadały film o czterech przyjaciółkach które zaczytują się w ramach comiesięcznego klubu książki w 50 Twarzach Greya. Prawda jest jednak taka że 50 Twarzy Greya to tylko punkt wyjściowy, nadający filmowi pewną strukturę ale niekoniecznie dominujący. Bohaterki nie rozmawiają o książce zbyt dużo, natomiast jej lektura sprawiła, że zaczęły zastanawiać się nad swoim życiem miłosnym i seksualnym. A mają nad czym rozmyślać bo każda z nich znajduje się w nieco innym punkcie życiowym i ma nieco inne problemy. Vivian – bohaterka grana przez Jane Fondę – sypia z kim chce na prawo i lewo, ale nie ma zamiaru przywiązywać się do żadnego mężczyzny. Ma swoją karierę i pieniądze i bardzo jej z tym dobrze. Problem w tym, że w hotelu którego jest właścicielką zatrzymał się właśnie jej ukochany sprzed lat którego odrzuciła w imię własnej niezależności.
Z kolei, Diane, bohaterka grana przez Diane Keaton, niedawno owdowiała i mieszka sama. Jej dni wypełnia głównie odbieranie telefonów od zatroskanych dzieci, które są absolutnie pewne że ich matka nie powinna już mieszkać sama, wręcz przeciwnie powinna się przeprowadzić do Airozny i zamieszkać z rodziną. A już na sto procent nie powinna flirtować z przystojnym nieznajomym, którego spotkała w samolocie. Sharon, grana przez Candice Bergen to szanowna pani sędzia która od kilkunastu lat żyje swoim rozwodem. Nikogo nie ma i byłaby nawet pogodzona z tym faktem, gdyby jej były mąż nie postanowił związać się z niesłychanie młodą dziewczyną. Na koniec Carol, w tej roli Mary Steenburgen, której mąż po przejściu na emeryturę stał się zupełnie pozbawiony życia. Co sprawia, że nasza bohaterka zastanawia się czy jej potencjalnie perfekcyjne małżeństwo ma jeszcze sens.
Film pokazuje nam różne historie czterech bohaterek które będąc już niemłode (film plasuje je tak koło siedemdziesiątki) nie chciałyby się kłaść do grobu. Mamy tu więc trochę randkowania przez Internet, trochę poznawania na nowo swojego długoletniego partnera, trochę rozliczania się z własną przeszłością i trochę – uczenia się życia zupełnie na nowo. Jednocześnie film, który wychodzi od seksu prowadzi nas raczej w kierunku klasycznego przekonania o tym, że do szczęścia bardziej od seksu potrzebny jest związek oparty na miłości i akceptacji. Inna sprawa, film mimochodem podejmuje całkiem ważne tematy. Na przykład taki, że Diane nasza bohaterka – wdowa, powinna być w głębokiej żałobie, ale sama przyznaje, że od lat z mężem niewiele ją łączyło. Takie przyznanie, ze ludzie w długich związkach są czasem razem z przyzwyczajenia nie przychodzi popkukturze łatwo. Zwłaszcza w produkcjach komediowych. A już cały wątek z dziećmi Diane jest wyraźnie napisany przez kogoś kto ma dość dzieci które dla własnej wygody zaczynają pakować rodziców do grobów albo wymuszać na nich przeprowadzkę na którą rodzice wcale nie mają ochoty.
Jednocześnie film jest bardzo ładnym obrazkiem przyjaźni, takiej która trwa wiele lat ale dobrze się trzyma. Nasze bohaterki mają w sobie coś ze wszystkich filmowych kumpelek, które po prostu zawsze sobie wzajemnie pomogą i sobie kibicują. Zresztą film jest najzabawniejszy wtedy kiedy faceci znikają z horyzontu cztery panie z kieliszkiem wina ( to jedyna rzecz, która mi się nie podoba w tym filmie – ilość konsumowanego wina. Widzicie jednym z wielkich problemów jest taki kieliszek popołudniowego wina konsumowany przez kobiety. Ponoć jest odpowiedzialny za dużo więcej szkodliwych zdrowotnie zjawisk niż się wydaje. A także – często prowadzi do nieuświadomionego alkoholizmu. Wino jest fajne, ale ten konieczny kieliszek w rękach bohaterek trochę mnie niepokoi) w ręce zaczynają rozmawiać o swoim życiu. Scenarzyści zadbali o to by ich rozmowy wcale nie brzmiały zupełnie inaczej niż rozmowy kobiet o dwadzieścia trzydzieści lat młodszych, dość słusznie zakładając że nawet jeśli zmieniamy się indywidualnie to wśród znajomych możemy się nadal zachowywać dokładnie tak samo. Zwierz przyzna szczerze, że trochę żałuje że nie ma w filmie więcej takich scen pomiędzy kobietami bo tu produkcja jest najlepsza i najzabawniejsza.
Jedną z rzeczy która się Zwierzowi też spodobała jest fakt, że nasze bohaterki dostają jako partnerów nie tylko mężczyzn w swoim wieku ale i młodszych. Nie jakoś drastycznie młodszych ale Don Johnson czy Andy Garcia są młodsi od Jane Fondy i Diane Keaton. Sam film nie zwraca na to jakiejś większej uwagi – rzuca jedno zdanie mimochodem ale poza tym – przyjmuje trochę założenie że wszyscy są w jednym wieku. To ciekawe zjawisko biorąc pod uwagę, że zwykle w filmach kobiety są młodsze od mężczyzn. Nie mniej Zwierz zastanawia się czy taki zabieg nie wynika z faktu, że to film bardzo skierowany do kobiet – więc w sumie dlaczego by nasze bohaterki nie miały romansować z przystojnymi młodszymi od siebie mężczyznami. Inna sprawa – Jane Fondę zwykle się obsadza tak, że przypisuje się jej jakiegoś młodszego kochanka i nikomu to nie przeszkadza.
“Pozycja obowiązkowa” istotnie wpisuje się w modną ostatnio tendencję by kręcić filmy czy seriale o nieco starszych niż zwykle bohaterach. Tak jak kiedyś starość była czasem kiedy bohaterowie mieli rozmyślać nad swoim życiem albo kłaść się do grobu, tak obecnie wszystko się pozmieniało. Głównie dlatego, że dawny wyznacznik filmowej starości – która dla kobiet zaczynała się po czterdziestce albo w okolicach 50 stał się zupełnie nie przystający do współczesnego życia. Dziś kiedy coraz więcej osób dożywa w dobrym zdrowiu osiemdziesięciu lat pomysł by sześćdziesięciolatka czuła się jak starsza pani zaczyna być idiotyczny. Co ma przez dwadzieścia lat wspominać utraconą młodość? Jeśli dodamy do tego fakt, że zmieniło się podejście do mody i wyglądu dla kobiet po 60 (kiedyś nie wolno było prawie nic, dziś wolno wszystko tak długo jak dobrze się w tym wygląda i czuje) to w sumie takie bohaterki doskonale prezentują się na ekranie. I są potrzebne widowni – na moim seansie było dużo więcej starszych osób niż zwykle – najwyraźniej przyciągnięte do kina wizją oglądania filmu o kimś w ich wieku.
Inna sprawa, że dla widza młodszego wiek bohaterów wcale nie stoi na przeszkodzie by im kibicować czy się z nimi nie utożsamiać. Tak jasne – pewne problemy związane z wiekiem są jeszcze dla widza ulotne. Zwykle te które najlepiej nadają się do budowania napięcia – fakt, że nie ma już czasu na zbyt wiele pomyłek, świadomość, że nie można zaczynać wszystkiego od nowa, czy wspomnienia dawnych błędów z przeszłości. Ale w ostatecznym rozrachunku – jeśli lubi się bohaterów to pragnie się ich szczęścia niezależnie od wieku. A jeśli mają podobne cechy charakteru jak my, to możemy się odnaleźć w ich problemach bez względu na różnicę wieku. Identyfikowanie się z bohaterem nie jest kwestią wieku ale tego jak postać została napisana i jakie ma cechy charakteru. Inna sprawa, że zdaniem Zwierza komedie o bohaterach starszych to może być przyszłość komedii romantycznej. Właśnie dlatego, że sytuacja ma jeszcze jakiś potencjał dramatyczny, są naprawdę ostatnie prawdziwe przeszkody do szczęścia kochanków. A bez tego nie da się zrobić dobrej komedii romantycznej.
Jednak przede wszystkim o tym, że takie filmy – kierowane specjalnie do widza być może nieco starszego niż średnia wieku, są naprawdę potrzebne, przekonała mnie pani siedząca obok mnie na sali. Przez cały film komentowała to co się dzieje na ekranie. Początkowo chciałam jej zwrócić uwagę, ale w tych jej komentarzach było coś tak prawdziwie zaangażowanego że doszłam do wniosku, że nie będę jej psuć seansu. Ostatecznie kiedy (SPOILER) pod koniec jedna z bohaterek decyduje się spławić swoje dzieci i szukać samodzielnie szczęścia, pani zaczęła powtarzać “Brawo, właśnie tak, tak powinno być, brawo”. Jej entuzjazm pokazywał, że wreszcie zobaczyła na ekranie coś z czym się mogła naprawdę identyfikować. Może miała koleżanki którym to samo doradzała. A może miło zobaczyć w końcu kobietę która się nie poświęca dla rodziny i wnuków tylko idzie szukać własnego szczęścia.
Inna sprawa – nie da się ukryć, że kręcenie takich filmów daje pole do popisu aktorkom które zwykle dostałyby do grania tylko stateczne matrony. No może nie Jane Fonda. Zresztą co do Fondy – to jak ja się cieszę, że aktorka wróciła do grania. Nie wyobrażam sobie teraz takiego aktorskiego krajobrazu, bez jej doskonale umalowanych, mogących się wciąż pochwalić doskonałą figurą, pewnych siebie kobiet, które są za mądre na to by przejmować się facetami. Zwierzowi bardzo spodobała się też rola Candice Bergen, która ma niesamowite komediowe wyczucie, a poza tym Zwierz pomyślał, że gdyby kiedyś miał kimś zostać to mniej więcej taką kobietą – jest w niej coś takiego cudownie zdroworozsądkowego. Nieco Zwierza irytowała Diane Keaton ale Zwierz przypomniał sobie, że aktorka irytuje go we wszystkich swoich filmach od Annie Hall więc nie powinien się dziwić. Ogólnie – Zwierz cieszy się, że Hollywood przestało posyłać na emeryturę aktorki które jak wyraźnie widać – mają jeszcze sporo do zagrania.
“Pozycja obowiązkowa” to nie jest film wybitny. Ale to jest film miły do oglądania. Widać że scenarzyści lubili wszystkich swoich bohaterów. Do tego stopnia że to film bez postaci negatywnych. Ostatecznie wszyscy okazują się bardziej sympatyczni niż niesympatyczni i świat w którym żyją bohaterki jest raczej bezpieczny. Bo to świat naumyślnie napisany tak by był zapisem fantazji. Dlatego to film pełen scen które są jak taki zapis marzeń. Tu chyba zresztą najbliżej produkcji do 50 Twarzy Greya, który też brał się z szukania lepszej wizji rzeczywistości. Tylko, że tu nie są to marzenia o dzikim seksie, czy niesamowitym kochanku, ale o kimś kto nas zna, rozumie, i zaakceptuje. I zaproponuje trochę lepszą wersję życia niż ta którą teraz mamy. I wiecie co – nie ważne ile się ma lat to jest to całkiem dobre marzenie.
Ps: Warto zwrócić uwagę, że komedię tego typu pierwsi odkryli parę lat temu Brytyjczycy – co jest dość naturalne patrząc na to ilu mają doskonałych aktorów koło 70 czy 80. Ciekawe że Hollywood zaczęło się od nich uczyć – najniewyraźniej dostrzegając podobną demografię (zresztą starsi ludzie częściej chodzą do kina). Ciekawe kiedy Hollywood nauczy się od kina brytyjskiego, że nie wszyscy muszą być piękni.