John McClane biegnie boso na najwyższe piętro budynku a ja pierwszy raz w życiu rozumiem co to znaczy nie kibicować bohaterowi. Bo choć ma urok młodego Bruce’a Willisa i kuloodporny przepocony podkoszulek to na ostatnich piętrach czeka Hans Gruber. W nienagannym garniturze i z tym głosem. Ciężkim i ciemnym. John McClaine biegnie, ja mam mieszane uczucia. Zaczynam kibicować terroryście.
Siedzimy na kanapie zastanawiając się jak to możliwe. Jak Marianne może być taka ślepa. Jak nie dostrzec że pułkownik Brandon jest o tyle lepszy od jakiegoś chłystka który przybywa na białym koniu z odsieczą. To błąd obsadowy – zwraca uwagę szacowna matka – on nie powinien być tak zabójczo przystojny. Obie kiwamy głową. Oglądamy dalej. Niby wiemy, że Marianne się w pewnym momencie opanuje, ale póki co nie jesteśmy w stanie uwierzyć jak ślepa może być młoda dziewczyna.
Kevin Costner próbuje mówić z angielskim akcentem. Morgan Freeman udowadnia że nawet film o średniowiecznej Anglii potrzebuje lojalnego czarnoskórego bohatera. O czym jest ten film? O szeryfie z Nottingham który odwołuje święta i grozi że wydłubie nam serce łyżeczką żeby bardziej bolało. Kevin Costner ratuje dzień, Morgan Freeman okazuje się doskonałym położnikiem. Machnę ręką na reklamy i obejrzę jeszcze raz. Bo Szeryf z Notthingam znów odwoła święta i będzie to najbardziej bezczelna kradzież filmu jaką zwierz widział w życiu.
Harry Potter przybywa do Hogwartu. Wchodzi Snape. Z mojej wyobraźni wyprowadza się bohater o przetłuszczonych włosach i w wieku koło czterdziestki. W jego miejsce wprowadza się Alan Rickman. Czy nie wydaje ci się że on jest za przystojny na Snape’a – pytam matkę koło czwartej części. Zdecydowanie – odpowiada matka po czym obie dochodzimy do wniosku, że mleko się rozlało. Wzdychamy gdy powiewają czarne szaty a profesor od obrony przed czarną magią każe otworzyć podręcznik na 394. Tak profesorze Snape. Kiedy idziemy na siódmą część do kina koleżanka upewnia się telefonicznie że będzie bez dubbingu. Alana Rickmana się nie dubbinguje. Kiedy z ekranu płyną polskie głosy chcemy wyjść. Nie ma pod słońcem powodu by zabrać głos Rickmanowi.
W Sweeney Toddzie śpiewa średnio. Ale jest w jego głosie coś hipnotycznego. Odtwarzam piosenki w kółko. Niby nie czysto, niby nie idealnie, niby obok. A jednak nie jestem w stanie przestać. Kilka tygodni później natrafiam na The Song of Lunch. Mam wyjść z domu. Nie wychodzę. Przez godzinę jak zahipnotyzowana oglądam film który jest poematem. Wchodzę na youtube i znajduję wszystkie wiersze i fragmenty powieści jakie czytał Rickman. Przez tydzień pozwalam sobie na życie w świecie poezji i tego hipnotycznego głosu.
Zimowego Gościa kupuje z rozpędu. Jest wydany w serii którą zbieram. Wkładam DVD do odtwarzacza i nie wiem czego się spodziewać. Kiedy film się kończy zaczynam oglądać go jeszcze raz, Jest w nim delikatność i sentyment który przemawia prosto do mnie. Kiedy dostrzegam nazwisko reżysera uśmiecham się do siebie szeroko. Nie ma lepszej niespodzianki niż odkryć że uwielbiany aktor ma jeszcze podobną wrażliwość. Zresztą ilekroć jest na ekranie Emma Thompson dzieje się magia. Bywa tak kiedy dwoje aktorów cechuje podobna wrażliwość. I zaufanie.
Kiedy do kin wchodzi Na zawsze Twoja śmiejemy się jak wiele lat wcześniej z dylematu głównej bohaterki. No bo po co męczyć się romansem z Richardem Maddenem skoro za męża ma się Alana Rickmana. W sklepie wypatruję DVD z najnowszą produkcją aktora. Trochę staniała, więc A Little Chaos ląduje na mojej półce. Chce go obejrzeć ale zawsze jest coś innego, nie ma czasu. Obejrzę jutro. Jutro. Jutro. Żeby nie móc powiedzieć, że się widziało wszystkie filmy Alana Rickmana.