Hej
Do Poznania zwierza przywiały jak to ładnie ujmuje Zorka skutki uboczne. Skutki uboczne to wszystkie te rzeczy które zdarzają się w życiu blogera tylko z tego prostego powodu, że prowadzi bloga. Zwierz został zaproszony do Poznania, przez organizatorów Blogtej – spotkania blogerskiego, które tym razem odbywa się przy festiwalu Malta. O tym jak spotkanie wypadło dowiecie się jutro (zwierz pisze te słowa w sobotni wieczór korzystając z dobrodziejstwa Internetu w pokoju hotelowym) a dziś zwierz, który wie, że lubicie jego uwagi z miast Polski chciałby wam napisać o swoich wrażeniach z Poznania, w którym co warto zaznaczyć nie jest ani po raz pierwszy ani po raz drugi (prawdę powiedziawszy w tym roku zwierz był już w Poznaniu dwa razy) więc być może drepcząc po swoich dawno ustalonych ścieżkach zwierz nie miał czasu na jakieś szczególnie odkrywcze obserwacje.
Tu moi drodzy zwierz uwiecznił rzadkie zjawisko w ostatnich dniach – Poznań zalany słońcem
Do Poznania zwierz wjeżdża wygodną autostradą. Rzecz jasna zwierz nie prowadzi za kierownicą siedzi Ponura, i obie mimo, że przecież możemy się jeszcze spokojnie nazywać młodymi z zaskoczeniem dochodzimy do wniosku, że nie spodziewałyśmy się że za naszego życia będziemy jechały autostradą przez nasz kraj. Rozglądając się na około dostrzegam ten sam bezduszny mikroświat skupiony wokół autostrad – tak samo wyglądające punkty obsługi klientów, te same ekrany chroniące mieszkańców okolicznych wsi przed hałasem, nawet obrazki ptaków na szybach są te same. Europa chce się rzec z mieszaniną dumy i pewnego zawodu który każe jakoś tak irracjonalnie tęsknić za urozmaiconym krajobrazem dróg krajowych. Ale wtedy gdzieś niedaleko autostrady dostrzeże się znajome sylwetki pasących się krów i nagle robi się jakoś swojsko i krajowo. I tak zwierz powoli godzi się z faktem, że autostrady są rzeczywiście skokiem cywilizacyjnym przeznaczonym dla kierowców a nie dla pasażerów lubujących się w obserwowaniu życia za oknem.
Hotel do którego docieramy wygląda znajomo. W kwietniu na Prykonie zwierz zatrzymał się w tym samym budynku. Dopiero po przekroczeniu progu pokoju zdaje sobie sprawę, że jego tani pokój na ostatnim piętrz z którego korzystał w kwietniu e nie przeszedł jeszcze liftingu czego nie da się powiedzieć o eleganckim i nowoczesnym pokoju w którym tym razem zwierz dostał zakwaterowanie. Nim Ponura wyrzuci zwierza na przechadzkę po mieście udaje się w telewizorze złapać jeszcze gol Hiszpanów w meczu z Holandią. Wychodzimy na miasto, jest ładnie ciepło i moi wygrywają. Klucząc uliczkami dochodzimy do rynku. Po drodze mijamy plac Wolności, który teraz przejął we władanie Maltański festiwal. Trwa jakiś koncert, na leżakach siedzą zadowoleni młodzi ludzie a dzieci z energią która opuści je już za kilka godzin (i za kilka lat) biegają w kółko. Miasto żyje, bo w końcu dlaczego miałoby spać w ciepły czerwcowy wieczór. Na rynku siadamy w knajpie którą zwierz kojarzy z tego, że kiedy był tu w styczniu kiedy rynek był zupełnie pusty wnętrze wydawało się przyjemne. Teraz wszystkie ogródki są wystawione, na środku rynku rozstawia się jarmark i scena. Życie trwa, a my znajdujemy się w chyba w jednym ogródku na rynku w którym nie transmituje meczu. Może i dobrze bo porażkę Hiszpanów znaczą tylko chóralne okrzyki z baru obok. Wieczór jest jednak ciepły, jedzenie dobre, drinki zimne, a znajome akurat zajechały do Poznania. To jedna z takich chwil, w których zapominając o niedolach dnia codziennego człowiek może przez chwilę poczuć, że jest mu dobrze na świecie. A przynajmniej – biorąc pod uwagę obserwowaną jednym okiem porażkę Hiszpanii – nie jest mu tak źle jak być mogło.
Konieczna podróżna konsumpcja alkoholu poprawia poczucie humoru i pozwala radośnie cieszyć się przebywaniem poza ramami własnego miasta
Następnego dnia wstajemy wcześnie rano, z zamiarem zobaczenia w mieście ile się da przez te kilkanaście wolnych godzin. Zaczynamy komercyjnie bo od spaceru do Starego Browaru. Zwierz pamięta jak to niewielkie centrum handlowe dopiero się otwierało. Wówczas sprawiało wrażenie luksusowego i prestiżowego. Teraz kiedy można podziwiać całość widać, że choć architektonicznie nadal jest to budynek cudownie zaadaptowany na potrzeby galerii handlowej, to jednak nie da się uciec przed faktem, że wszystkie galerie handlowe są do siebie podobne. Co z kolei sprawiło, że zwierz zadumał się nad faktem, że tyle sobie nawzajem sprzedajemy ubrań. Jakby wszystkie inne produkty jakie przychodzi nam nabywać były drugorzędne wobec ubrań kupowanych w dziesiątkach sklepów. Zwierz choć z natury refleksyjny nie miał czasu poświęcić się tej myśli, bo przy towarzyszeniu przelotnych opadów przeszłyśmy na rynek. Tam w jednej z ulubionych księgarni zwierza (w Arsenale) doszło do wydarzenia, które zwierz być może powinien zapisać w jakiś annałach. Nie tylko bowiem pierwszy raz rozpoznano zwierza na ulicy w sytuacji absolutnie neutralnej (na Pyrkonie zdarzało się to nagminnie ale można stwierdzić że tłum był odpowiednio dobrany) to jeszcze spotkanie zakończyło się wspólnym zdjęciem. Zwierz przez chwilę poczuł się jak celebryta, choć następną chwilę spędził głupio kręcąc się między półkami nie za bardzo wiedząc co wobec takiego wydarzenia miałby ze sobą zrobić.
Na całe szczęście krótkie dni łatwo wypełnić kolejnymi zdaniami. Tym razem zwierz postanowił spotkać się z Zroką, której wstyd byłoby choć na chwilę nie spotkać przebywając w Poznaniu. Blogerka która ciepło zostawia dla wszystkich swoich podopiecznych w hospicjum zaś złośliwość dla świata zewnętrznego, jak zwykle okazała się doskonałym towarzyszem rozmów a do tego niesłychanie pomocnym przewodnikiem, który doprowadził nas do miejsca wręcz obowiązkowego na mapie zwiedzania Poznania czyli do Pyra Baru. Konsumpcja Zboczka (zapiekanki z ziemniakami, boczkiem i serem Mozzarella) oraz Pyry z Gzikiem (czyli jakby to inaczej powiedzieć ziemniaka z twarożkiem) okazały się jednym z najjaśniejszych punktów dnia, dających siłę na dalsze spacery. Ten zaś zaplanował zwierz mając w głowie, że Ponura jego towarzyszka dopiero pierwszy raz jest w Poznaniu. Korzystając z krótkiej chwili pomiędzy przelotnymi opadami udałyśmy się więc na Ostrów Tłumski, który zwierz ostatni raz zwiedzał, lata temu kiedy dopiero szykował się do studiów historycznych.
Zgodnie z zasadą – działaj globalnie konsumuj lokalnie zwierz udał się do Pyara Baru
Ostrów to jedno z takich miejsc, gdzie odnosi się wrażenie, że czas płynie jakby odrobinę inaczej. Pod katedrą siadamy na chwilkę i czekamy jak w rytmie marsza weselnego z Lohengrina para młoda wyjdzie z kościoła. Przyglądając się świadkom, zaparkowanemu odpowiednio ozdobionemu samochodowi a w końcu samej pannie młodej w sukience przywodzącej na myśl jedynie bezę ponownie łapię się na myśli, że dni które dla zwierza są zupełnie zwyczajne dla kogoś wyznaczają ważne życiowe cezury. Obserwując kątem oka niecierpliwiących się turystów pragnących wykorzystać główne wejście do kościoła zastanawiam się nad tym jak bardzo obok przepływają linie naszych przeżyć. Zresztą kiedy już kończymy zwiedzanie kościoła po całym ślubie zostają jedynie płatki sztucznych kwiatów którymi obsypano parę młodą. Ślad który rozpoznaje się niezawodnie nawet wtedy gdy nie widziało się ślubu, weselników czy białej sukienki. Ostrów został niedawno uprzątnięty wyremontowany i wzbogacony o budynki muzealne – stanowisko archeologiczne i brama Poznania – dwa nowoczesne budynki wplecione pomiędzy niską spokojną zabudowę. Ta jednak sprawia wrażenie jakby powstała tylko po to by cieszyć oko niewielkimi budynkami, uporządkowanymi uliczkami, równym brukiem i idealnie usadzonymi drzewami. Kiedy opuszcza się Ostrów ma się wrażenie jakby minęło zdecydowanie więcej czasu a świat dookoła niespodziewanie przyśpieszył tracąc leniwy spokój sobotnich południ, w czasie których popija się ciepłą herbatę i je domowe ciastka czekając na koniec deszczu.
Czas zaś niestety pędził nieubłaganie a na zwierza czekała już niemal ostatnia tego dnia atrakcja. Organizatorzy festiwalu Malta pragnąc uszczęśliwić zwierza zarezerwowali mu miejsce na jednym z najbardziej obleganych spektakli festiwalu czyli Fase w choreografii Anne Teresa De Keersmaeker. Zwierz powie wam szczerze, że nie wie jak oceniać występ. Taniec nigdy nie był jego medium a choreografia minimalistyczna – w tym przypadku mocno zgrana z minimalistyczną muzyką wydawała się do zrozumienia wymagać znacznych nie posiadanych przez zwierza kompetencji. Ostatecznie zwierz doszedł jednak do wniosku, że nie będąc ekspertem może przyjąć po prostu, że wszystkie jego intuicje są równie słuszne co nie słuszne i nie mieć wyrzutów sumienia, że nie zrozumiał spektaklu. O ile w ogóle o zrozumienie tu chodzi. A jako że każdy wysiłek intelektualny wymaga zrekompensowania jakimś dobrym posiłkiem to wieczór zakończyłyśmy kolacją w hiszpańskiej restauracji gdzie kątem oka można było podziwiać zwycięstwo Kostaryki.
Plan festiwalu zwierz ma trochę tylko szkoda że na sam festiwal czasu już braknie
Poznań to jedno z tych miast które zwierz zawsze odwiedza z przyjemnością. Za każdym razem miasto daje mu jakiś nowy kawałek – nie zawsze budzący miłość zwierza ale przynajmniej miłe zaskoczenie. Zwierz chyba w Poznaniu mieszkać by nie mógł (ma dziwne podejrzenie, że jest zbyt przesiąknięty Warszawą) ale odwiedzanie tego miasta (dość regularnie) zawsze sprawiło zwierzowi przyjemność. Może dlatego, że zwierz nie pamięta kiedy ostatnim razem samochód tak po prostu przepuścił go na światłach. A może dlatego, że zwierz ma słabość do zadbanych przestrzeni, których w Poznaniu nie brakuje. A może każde miejsce w którym dobrze się czujemy pięknieje nie pytając o zdanie historyków i architektów. A zwierz w Poznaniu zazwyczaj bawi się dobrze.
Ps: Zwierz jeszcze jutro napisze dwa słowa o swoich Poznańskich przygodach a potem wracamy do normalnego rytmu popkulturalnej pracy
Ps2: Jedną z rzeczy jakich zwierz zazdrości Poznaniakom są dobre księgarnie – zwierz w krótkim czasie znalazł co najmniej trzy ciekawe podczas kiedy w Warszawie łowy na nie sieciową księgarnię robią się co raz trudniejsze.