?
Hej
Zwierz ma pewien problem z współczesnymi seriami filmów animowanych dla dzieci – takimi jak Madagaskar czy Epoka Lodowcowa. Nie to, że go zupełnie nie bawią. Ale bawią go odrobinę mniej niż innych. Zwłaszcza pierwszy Madagaskar zwierzowi się podobał zdecydowanie mniej niż większości widzów. Był to chyba pierwszy film animowany na którym zwierza naprawdę uderzyło jak bardzo nie jest to film dla dzieci, a właściwie jak bardzo filmy teoretycznie dla dzieci stały się filmami dla ich rodziców. Co prawda zarówno w przypadku Epoki Lodowcowej jak i Madagaskaru kolejne części ( odpowiednio 2 i 3 jak i tylko 2) okazały się lepsze od oryginału ale obie produkcje zdecydowanie ciążyły w kierunku produkcji dla dorosłych zostawiając dzieci nieco na lodzie. Nie mniej jak sami widzicie – nie powstrzymuje to zwierza by chodzić do kina na kolejne części. Dlaczego? Po pierwsze dzięki posiadaniu dużo młodszego brata zwierz miał nieco przedłużone kreskówkowe dzieciństwo. Po drugie – ponieważ tym co kasuje wyniki pierwszego weekendu Batmana czy Prometeusza w ostatnich latach co raz częściej są kolejne Madagaskary i Epoki Lodowcowe. Innymi słowy mamy do czynienia z tym produktem który ludzie naprawdę chcą oglądać. A gdzie tłumy – tam zwierz!
Po dwóch odcinkach koncentrujących się w sporej mierze na tym, że zwierzęta nie mogą przebyć bardzo dużej odległości okazało się że z Afryki do Monte Carlo mogą się przedostać w 5 minut filmu.
Zacznijmy od tego, że Madagaskar 3 nie ma sensu. Zupełnie nie ma sensu. Koszmarnie nie ma sensu. Zniknął nawet pozorny sens dwóch pierwszych odcinków, które mimo wszystko zmagały się z dość realistycznym problemem polegającym na tym, że z Madagaskaru lub z Afryki do Nowego Jorku jest strasznie daleko i trudno się tam dostać jeśli jest się dzikim zwierzęciem. Tymczasem w części trzeciej nikt nawet nie próbuje odpowiadać nam na pytanie w jaki sposób zwierzęta dostały się z Afryki do Monaco (bo od tego zaczyna się film). Co więcej – gdy potem zwierzęta zwiewają z cyrkiem (tak serio – zwierzęta same z siebie zwiewają z cyrkiem) film zmierza w kierunku zbioru skeczy bo fabuły w nim jak kot napłakał. Więcej – fabuła wydaje się być w pewnym momencie zupełnie zbędna – w filmie są co najmniej dwie sceny, które mogłyby spokojnie istnieć jako samodzielne krótkometrażowe filmy zupełnie nie powiązane z resztą fabuły. Ludzie właściwie w filmie nie występują, a jeśli się pojawiają – jak w przypadku szalonej łowczyni zwierząt to są właściwie równie karykaturalni jak zwierzęta. Teoretycznie możecie dojść do wniosku, że brak sensu jest wadą filmu. Tymczasem to jego największa zaleta.
Tak jak kilka lat temu wrzucono nam do głowy piosenkę króla Juliana tak okazuje się, ze po tej części wszyscy śpiewają kretyńskie Afro Cricus.
Autorzy zamiast skupiać się na pozorach wiarygodności, czy fundować nam kolejną najeżoną kolejnymi morałami fabułę sklecili ze sobą kilka skeczy i podrasowali bardzo dobrą animacją. Ale są to dobre skecze. W większości przypadków naprawdę zabawne. Ponieważ nasza czwórka przyjaciół z Nowojorskiego Zoo nieco się mogła widzom znudzić (animowana postać nie ma jednak zbyt wielu tajemnic jakie może widzowi wyjawić) dodano nowe postacie – najlepszą z nich jest mówiący z rosyjskim akcentem Tygrys, który zwykł skakać przez co raz mniejsze cyrkowe kółka aż w końcu źle się to dla niego skończyło, Włoski lew morski, który nie jest szczególnie bystry ale ma dobre chęci oraz śliczna Lamparcica, która odgrywa rolę ślicznej dziewczyny, do której wzdychać może bohater. Co prawda są to postacie rysowane gruba kreską, a ich komizm wynika głównie z faktu posługiwania się językiem z obcym akcentem ale w sumie sceny z nimi są śmieszne. Zwłaszcza, że scenarzyści zupełnie już się nie wahają by wrzucić sceny zupełnie surrealistyczne czy abstrakcyjne (łącznie z występem cyrkowym utrzymanym w psychodelicznych kolorach). Wspomnienia dawnych czasów wielkości skaczącego przez kółka Tygrysa to coś wspaniałego – przypominającego montaże ze starych filmów czy raczej kronik filmowych. Z kolei sekwencja z królem Julianem i jego nową ukochaną Niedźwiedzicą (zwierzowi ów związek bardzo przypomina związek osła i smoczycy ze Shrecka) w Watykanie i Rzymie to przecudnie szalona krótkometrażówka naprawdę nie mająca nic wspólnego z rozwojem akcji. Trzeba też dodać, że takie zupełne porzucenie sensu sprawia, ze konieczny morał jest nieco bardziej strawny. Upchany na szybko pomiędzy zabawne ale zupełnie nie możliwe sceny razi nieco mniej niż zazwyczaj. Widzicie zwierz jest straszliwie uczulony na morały – rozumie, że muszą być w produkcjach przeznaczonych dla dzieci ale zwierz nie będąc już dziecięciem nudzi się za każdym razem kiedy się go poucza, że ma mówić prawdę, wierzyć w siebie itp. Zwierz zaznacza – rozumie ich obecność, ale zawsze cieszy się, jeśli ktoś się z tym szybko rozlicza. Z resztą powiedzmy sobie szczerze – zwierz nigdy nie lubił morałów. No ale nie wszystkie dzieci są i były jak zwierz.
Zdaniem zwierza część dowcipów jest bardzo śmieszna choć nie koniecznie dla dzieci. No i pingwiny są świetne. Choć w poprzedniej części było ich więcej
Co więcej w tej radosnej bieganinie na całe szczęście przepadły gdzieś te wszystkie koszmarne seksualne aluzje których zwierz nie mógł znieść w poprzednich częściach (zwierz nie lubi tego typu treści w filmach animowanych zwłaszcza, że zazwyczaj to aluzje dość mało wyszukane). Film jest głupi ale w sposób, który raduje zarówno widza dorosłego jak i nie karmi widza młodego treściami zupełnie nie możliwymi do przejrzenia umysłem. Co prawda – zwierz podejrzewa, że zdanie typu ” Przykro mi to mówić na Amerykańskiej ziemi ale ten Rosjanin ma rację” nie jest jednym z tych, które młody widz zrozumie ale w sumie chyba dla dzieci to też jest śmieszne. Z resztą zwierz musi przyznać, ze właściwie dzieci na Sali nie było, bo od dawna dzieciaki już na takie filmy nie chodzą. Chodzą natomiast zwierze i ich rówieśnicy oraz ludzie od zwierza starsi. Bo chyba tylko w filmach rysunkowych ostała się dziś komedia, która nie jest ani romantyczna ani nie jest nakręcona w stylu Apatowa czy braci Farrelly. Ale to chyba temat na zupełnie inny wpis, w którym zwierz zada niesłychanie ważne pytanie – co na boga stało się z naszym poczuciem humoru (polskim i nie polskim, choć polskim chyba nieco bardziej). Zwierz doda tu jeszcze, że film wyróżnia jeszcze jedna cenna drobnostka. Muzyka. Napisał ją stary wyjadacz Hans Zimmer, który nie zawsze się stara (serio czasem słychać, że kopiuje własne kompozycje) ale tym razem napisał zaskakująco dobrą muzykę. Zwierz złapał się na tym (co jest u niego rzadkie), że już w czasie seansu zaczął się zastanawiać, kiedy będzie dostępna płyta z soundtrackiem. To fajne w muzyce – czasem w niewielkim czy nawet średnim filmie zdarza się świetna ścieżka dźwiękowa.
Wielu widzów uwielbia króla Juliana. TYm razem zafundowano mu romans. Z jeżdżącą na rowerku niedźwiedzicą. A myśleliście że osioł i smoczyca to było dziwne
Nie mniej jednak mimo, że zwierz naprawdę się uśmiał i miło spędził czas to nie będzie przed wami ukrywał, ze nowy Madagaskar nie jest filmem wybitnym. Z całą pewnością nie warty tego by kupować go na DVD a rodzina zwierza która widziała go w 2D zanim poszła ze zwierzem na 3D (zwierz oficjalnie może stwierdzić, że ten format zupełnie mu w animacji nie przeszkadza) twierdzi, że możecie spokojnie oszczędzić pieniądze bo wersja trójwymiarowa nie oferuje niesamowitych przeżyć. Z resztą zwierz może bez najmniejszych wątpliwości powiedzieć, że najlepsze co wykwitło z cyklu filmów o zwierzętach zesłanych na Madagaskar to kreskówka – nadawana w USA na Nickelodeon a u nas na Comedy Central – opowiadająca o losach Pingwinów oraz w roli drugoplanowej króla Juliana. Bo tak już bywa ostatnio z kreskówkami, że najzabawniejsze są w nich postacie drugo czy nawet trzecio planowe – i tak jak z Epoki Lodowcowej największą miłością widzów cieszy się epizodyczny Wiewiór tak większość widzów tylko czeka na sceny z Pingwinami lub królem Julianem. Zwierz należy do opcji Pingwinowej i troszkę mu ich w trzeciej odsłonie Madagaskaru zabrakło – bo mniej mają świetnych scen (tak jak ta genialna scena negocjowania warunków umowy z drugiego Madagaskaru). Z resztą zwierz musi powiedzieć, że o ile wielokrotnie słyszał jak ludzie cytują dwie pierwsze części o tyle z tego trzeciego odcinka cytatów będzie niewiele (choć kto wie ludzie potrafią cytować wszystko).
Trzeba jednak zaznaczyć – w tym filmie przebrana za francuza małpa spokojnie uchodzi za człowieka
Podsumowując – zwierz był mile zaskoczony wieczorem spędzonym w kinie. Ale z drugiej strony zaskoczenie wynikało przede wszystkim z faktu, że zwierz spodziewał się piątej wody po kisielu a dostał zabawny zestaw skeczy. Nie mniej chyba najbliższe dni upłyną pod znakiem animacji bo w niedzielę zwierz idzie na Meridę Waleczną i ten film będzie musiał wam, jako wierny i wieloletni fan Pixara, zrecenzować koniecznie. Choć wciąż boleje nad faktem, że film jest w Polsce dostępny jedynie w Polskiej wersji językowej i nie będzie można sobie posłuchać cudownego szkockiego akcentu aktorów (z resztą w ogóle zwierzowi żal, że nie ma każdego animowanego filmu w jednej czy dwóch oryginalnych kopiach skoro na Sali jest zazwyczaj tylu dorosłych).
Ps: Zwierz pisał już ale przypomina – chciałby się spotkać z fanami pod koniec sierpnia – data 30 sierpnia wydaje się być dobra. Co na to czytelnicy?