Nie rób podsumowania roku przed końcem grudnia. To zdaje się mówić widzom Sony wypuszczając w ostatnim tygodniu swojego Spider-mana. Animację, która zdaje się być dokładnie tym czego wszyscy potrzebowali. Przyjemnym, zabawnym, dobrze skonstruowanym filmem, którego nie trzeba lubić „pomimo” licznych wad, ale można lubić dlatego, że nie ma w nim nic złego. To takie miłe, że człowiek czuje jakby ktoś przyłożył mu kompres na skołatane 2018 rokiem serce. Wpis nie zawiera spoilerów.
Zwierz oczyma wyobraźni widzi to spotkanie gdzieś w siedzibie Sony, gdzie wstaje nagle jeden odważny reżyser, czy raczej producent i wypowiada zdanie „Słuchajcie ja myślę, że oni już załapali na czym polegają komiksy”. Tak moi drodzy gdybym miała powiedzieć co jest najcudowniejszego w Spider-Man Uniwersum to fakt, że w końcu po latach serwowania nam tych ostrożnych opowieści które na wszelki wypadek dokładnie wyjaśniają pochodzenie każdego bohatera i pochodzenia każdego przeciwnika ktoś doszedł do wniosku, że przecież już wszyscy wiedzą jak wygląda schemat, już wszyscy obejrzeli czy przeczytali te filmy, seriale i komiksy i można w końcu przestać uważać i zacząć zabawę na całego. Bo rzeczywiście nie da się ukryć, że Spider-Man Uniwersum zakłada, że my już coś tam o świecie super bohaterów, a zwłaszcza o świecie Spider-Mana wiemy. Co raczej nikogo nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, że przez ostatnie kilkanaście lat mieliśmy osiem filmów z tym bohaterem i aż trzy historie o tym jak kształtowała się jego bohaterska postawa. Jeśli ktoś jeszcze nie załapał jakie są podstawowe elementy tej historii to można założyć, że nie będzie go na Sali kinowej.
Sam film jest – z braku lepszego słowa – po prostu przeuroczy. Historia jest dość prosta – poznajemy Milesa Moralesa, zdolnego chłopaka, który niekoniecznie radzi sobie w prestiżowej szkole, w której wszyscy od niego wymagają, bo widzą w nim potencjał. Miles ma trochę dość wszystkich wielkich nadziei jakie się w nim pokłada, i chętniej rozklejałby wlepki po mieście, albo chodził robić graffiti ze swoim ukochanym wujkiem Aaronem. Oczywiście zanim chłopak zdąży cokolwiek zrobić gryzie go radioaktywny pająk (tak to już w Nowym Jorku bywa). Nim mrugnie okaże się, że nie jest sam. Obok niego jest jeszcze co najmniej Spider-Manów pięcioro od rysunkowego świniaka do mrocznego detektywa w czerni i bieli. Każde z nich przybyło z innego uniwersum, i to uniwersum komiksowego, czego bawiący się formą i narracją film nie kryje. No jak to zwykle bywa – kiedy ktoś otwiera drzwi do różnych uniwersów trzeba potem wszystko posprzątać zanim dojdzie do zupełnego pomieszania. Nim jednak do tego dojdzie, bohater nauczy się czym dla niego jest bycie Spider-Manem.
Film nie spędza bardzo dużo czasu tłumacząc koncepcję równoległych wszechświatów – i dobrze, bo w sumie, kiedy korzysta ze swojej dowcipnej, nawiązującej do komiksowych klisz narracji – widz i tak wszystko w lot zrozumie. Poza tym – im mniej czasu poświęca się samemu pomysłowi tym bardziej on działa. Zwłaszcza, że to film który bardzo ufa widzowi. Np. kiedy Peter Parker streszcza swoje przygody to widzimy kadry wyjęte z filmów Sama Ramiego o Spider-Manie. Jeśli się je widziało – jest to dodatkowe mrugnięcie do widza, jeśli się ich nie widziało – film i tak działa. Podobnie jest np. w przypadku Kingpina – głównego złola filmu. Produkcja nie zajmuje się wyjaśnianiem kim on jest (słusznie zakładając że na tym poziomie każdy wie) a jego motywacje wyjaśnia w jednej, zresztą bardzo dobrej scenie. I tyle. Podobnie kiedy pojawia się pani doktor Octopus, to film właściwie nie poświęca czasu na analizę, że we „właściwiej” historii zwykle jest to mężczyzna a tu mamy kobietę. Pozwala widzowi samemu się cieszyć z tego, że tak właśnie jest.
Choć bohaterem filmu jest Miles Morales – naprawdę sympatyczna postać i dobrze napisany młody chłopak (Zwierzowi niesamowicie podobają się jego relacje z ojcem – które są zawieszone gdzieś pomiędzy relacjami dziecka a nastolatka – trochę jest tu buntu ale też trochę potrzeby żeby w trudnej chwili ktoś nas przytulił), to serce Zwierza skradł Peter B. Parker. To taki alternatywny Peter Parker którego trochę za bardzo dopadło życie, więc jego losy potoczyły się nieco bardziej … życiowo, niż życie Petera Parkera. Zwierzowi ta postać przypominała odrobinę poważniejszego i odrobinę mniej absurdalnego Deadpoola. Jego relacja z Milesem jest naprawdę fajnie napisana, a scena w której Pater B. Parker z jednego uniwersum wpada na Mary Jane Watson z innego uniwersum to komediowa perełka. Zresztą muszę powiedzieć że niesamowicie się cieszę, że poszłam do kina na wersję bez dubbingu, bo w oryginale głosem alternatywnego Petera Parkera mówi Jake Johnson (grał Nicka w New Girl), jedne z moich ulubionych aktorów, którego głos idealnie pasuje do takiego trochę nieudacznika o dobrym sercu.
Tym czym Spider-Man Uniwersum mnie uwiódł jest dobrze rozłożone poczucie humoru i emocje. Zwykle filmy, nawet zabawne mają problem z zachowaniem równowagi – z mojego doświadczenia na początku filmów jest sporo humoru a potem dość szybko zaczyna się dość sztampowa emocjonalna część, ewentualnie długie mordobicie. W przypadku tej animacji emocje, i humor rozłożone są odpowiednio po całym filmie – tak że przeplatają się w odpowiednich proporcjach. Zaś kiedy w końcu dochodzi do mordobicia, to jest ono dużo ciekawsze niż w przypadku wielu filmów aktorskich, głównie ze względu na animację. Trzeba zresztą zaznaczyć, ze animacja w Spider-manie jest naprawdę świetna. Co prawda nie wydaje mi się by był to styl który przypadnie wszystkim widzom do gustu, ale ja osobiście byłam zachwycona tym, że widzę na kinowym ekranie coś innego niż zazwyczaj. Poza tym taki sposób animowania filmu doskonale zgrywał się z jego złożoną z bardzo różnych sposobów narracji fabułą. Mój szlachetny małżonek po zakończeniu seansu stwierdził że film był cudownie sylwiczny (mam wrażenie że to jedyna osoba która użyła tego sformułowania) czyli mówiąc szerzej – niejednorodny estetycznie i świadomie zwracający uwagę na swoją sztuczność. No serio lepiej bym tego nie ujęła.
W sieci można przeczytać że jest to najlepszy od dawna film super bohaterski. Na pewno jest to film pod wieloma względami świeży. Dowcipny. Dużo bardziej niż wiele innych produkcji zdający sobie sprawę, z tego, że widzowie bardzo lubią kiedy się do nich mruga z ekranu. I że czasem zdecydowanie bardziej od sceny walki wolą, kiedy bohaterowie po prostu ze sobą rozmawiają czy siedzą w salonie cioci May (cudownie napisana postać) i starają się rozwikłać kostkę Rubika (co nie jest proste kiedy jest się postacią z czarno-białego komiksu). Ostatecznie film bardzo ładnie łączy narrację o dorastaniu (nie tylko młodego człowieka, bo dorasta tu niemal każdy Spider-Man) z historią o tym, że właściwie każdy może znaleźć w sobie bohatera – tylko potrzebne są mu do tego odpowiednie okoliczności. To bardzo otwarty na widza (nie tylko bardzo młodego) film, który stwarza Sony możliwość stworzenia dowolnie dużej ilości kontynuacji czy spin-offów. Zresztą przy okazji – koniecznie zostańcie do sceny po napisach bo to jest być może najzabawniejsza scena po napisach w historii kina. W każdym razie nigdy nie widziałam by widownia aż tak się śmiała.
Kiedy wychodziłam z kina usłyszałam zdanie rzucone przez dziewczynę rząd za mną „Jestem spełniona”. Przyznam szczerze, że ten film daje takie miłe poczucie, że obejrzało się coś przemyślanego, dobrze zrealizowanego i po prostu dobrego. Nie jest to arcydzieło kinematografii ale dobry film, zrobiony z sercem i pomysłem. Co zresztą skłania mnie do pewnej refleksji. Jakieś dwa tygodnie temu obejrzałam animowany film DC – „Śmierć Supermana” to kolejny film w cyklu filmowych pełnometrażowych animacji DC poświęconych Lidzie Sprawiedliwości. Nie wszystkie animacje DC/WB są dobre (pamiętajmy że nie dawno recenzowałam najgorszego na świecie Batmana Ninja) ale kurczę – to jak w „Śmierci Supermana” są pokazane relacje pomiędzy członkami Ligi to jest dokładnie to czego brakowało filmowi aktorskiemu. Ale zarówno w przypadku Spider-Man Uniwersum jak i w przypadku, całkiem udanych animacji DC, różnica polega na tym, że jakoś twórcy animacji bardziej wierzą w widza. Wierzą że mogą go rzucić na dużo głębszą wodę niż twórcy filmów aktorskich. Co w sumie jest ciekawe, zwłaszcza że przecież wciąż pokutuje przekonanie, że to są dzieła dla młodszych widzów (spoiler – żadne z nich nie jest dla naprawdę małych dzieci, a oba doskonale trafiają do dorosłych). Czyżby twórcy bardziej wierzyli w młodszą widownię? A może nie ma na nich takiej presji by spodobać się wszystkim? W każdym razie ostatnimi czasy super bohaterskie animacje przynoszą mi dużo więcej satysfakcji niż filmy aktorskie.
Ponoć Sony szykuje kolejny film oparty na podobnym pomyśle, tym razem ze wszystkimi kobiecymi wcieleniami Spider-Mana. Brzmi jak cudowna rozrywka i dobre otwarcie do kolejnych filmów. Ogólnie trzeba powiedzieć, że ten skok na głęboką wodę (nie ukrywajmy – to mogło bardzo nie wyjść) okazał się dla Sony tym czego nie mogli osiągnąć od dawna – czyli przypomnieniem, że przecież wszyscy kochamy Spider-Mana i jego świat najbardziej ze wszystkich bohaterów. I rzeczywiście – po obejrzeniu filmu człowiek zaczyna się nerwowo rozglądać za jakimś komiksem do poczytania. Bo kurczę – jak tego Spider-Mana nie kochać.
Ps: Zgadzam się ze wszystkimi chwalącymi ścieżkę dźwiękową – film ma doskonałą muzykę i bardzo fajne piosenki. Warto posłuchać sobie nawet niezależnie od filmu.
Ps2: Nie wiem jaki jest polski dubbing, ale ogólnie nie podejrzewam by był jakiś straszny bo dunbbingowanie animacji nam ogólnie całkiem dobrze idzie. Natomiast wielki szacunek dla dystrybutora że odpowiednio rozpoznał widownię i wypuścił dwie wersje do kina. Nie zdarza się to często a to bardzo dobra praktyka.