Hej
Dziś będzie jeden z tych wpisów, które tworzą się w głowie zwierza niczym wieżę z klocków. Ojciec zwierza miał zwyczaj, kiedy zwierz był jeszcze mały bawić się z nim drewnianymi klockami. Zabawa polegała na tym, że ojciec zwierza wyzywał go na pojedynek kto ułoży wyższą wieżę. Zwierz nigdy takiej zabawy nie wygrał, ale za to mógł podziwiać niesłychanie wysokie budowle, a zwłaszcza podziwiać finalną część zabawy, kiedy klocki rozsypywały się po podłodze. Serio, jeśli będziecie mieli kiedyś dzieci (albo już macie w odpowiednim wieku) koniecznie kupcie im drewniane klocki. Każe dziecko powinno mieć drewniane klocki (ewentualnie każdy rodzic powinien mieć drewniane klocki, które podbiera dziecku). Część wpisów na tym blogu przypomina właśnie takie wieże. Zwierz obserwuje rzeczywistość wokół siebie, dokłada klocek po klocku, ale decyduje się napisać wpis w chwili, kiedy wieża już zaczyna się niebezpiecznie chwiać. To taki lekko sentymentalny wstęp, który da się skrócić – do zdania – zwierz nie wie czy to, co napisał w tym wpisie na pewno ma sens, ale jeśli tego teraz nie napisze to wszystko mu się rozsypie. A o czym będzie? O tym jak trudno powiedzieć, że coś jest złe.
Ukochany cytat zwierza z Rejsu, który mógłby posłużyć za jakieś 90% negatywnych recenzji w sieci ;) (zdjęcie stąd)
No właśnie. Wszyscy wiemy, że Internet nie jest miejscem gdzie rządzą pochwały. Wręcz przeciwnie to miejsce gdzie każdy, komu się coś nie podoba odczuwa natychmiastową i niepowstrzymaną chęć wyrażenia tego w jak największej liczbie miejsc. Zwierz nigdy nie rozumiał do końca tej potrzeby, ale wygląda na to, że rządzi ona większością społeczeństwa. Kiedy więc pojawia się problem? Tam gdzie nasza negatywna opinia zamiast kogokolwiek odstraszyć tylko przyciąga. A jest to mechanizm wszystkim nam doskonale znany. Chęć zobaczenia, odsłuchania czy przeczytania tego, co jest powszechnie uznane za złe, fatalne czy żenujące towarzyszy nam wszystkim. Zwierz nie jest od was mądrzejszy – wystarczyło pięć postów na Tumblr a zwierz sięgnął po 50 Shades of Grey w chwili, kiedy jeszcze nikt o tym w naszym nadwiślańskim kraju nie mówił (ot taki specyficzny rodzaj popkulturalnej hipsterki). Zwierz skusił się na pierwszy odcinek niemal każdego obniżającego IQ serialu (w tym sezonie) nadawanego w telewizjach kablowych i sieci. Zwierz wysłuchał piosenek o pięknych Słowiankach, przyjrzał się temu jak wykorzystać kreatywnie cieknący kran w łazience, dowiedział się, że jego znajomość polskiego jest dość pobieżna, za to wystarczająca by stwierdzić, że metafora zawierająca porównania do filiżanki rzadko się sprawdza w piosenkach. Do tego jeszcze zwierz wysłuchał wszystkich hitów chwalących nadejście piątku czy chęć posiadania nowych spodni. Innymi słowy zwierz zrobił wszystko to, co przeciętny zjadacz Internetu robi – dał się wciągnąć (a nawet sam niekiedy wciągał) w świat gdzie krytyka napędza oglądalność/czytelnictwo/słuchalność.
I tu właśnie zaczyna się problem zwierza. Z jednej strony zwierz jak każdy użytkownik Internetu często łapie się za głowę widząc, jakiego dna potrafi sięgnąć kultura popularna. Z drugiej – zwierz doskonale wie, że z każdym krytycznym i pełnym oburzenia tekstem pojawia się, co raz więcej tych, którzy go zobaczą czy przeczytają. Niektórzy twierdzą, że należy po prostu wykazać się dojrzałą obojętnością i przejść wobec najgorszych wytworów kultury popularnej obojętnie. To słuszne podejście, ale zwierz ma tu pewną drobną wątpliwość. Bo przecież, jeśli coś jest złe, to należałoby to jednak wskazać palcem i powiedzieć „to nie jest poziom, do którego chcemy równać”. Jeśli jakiś program telewizyjny wynosi ku sławie ludzi i zachowania, które mogą być szkodliwe, czy można się odwracać i z wysokości twierdzić, że jest się ponad to? Pomijając już fakt, że jeśli człowiek zajmuje się kulturą popularną to nie może zamknąć się w wieży z kości słoniowej, pozostaje jeszcze jakaś odpowiedzialność. No właśnie, czy jesteśmy bardziej odpowiedzialni za to by to, co niewłaściwie czy słabe zostało ujawnione, czy wręcz przeciwnie za to by nikt się o tym nie dowiedział. Wydaje się, że co raz częściej sugeruje się wybór drugiej drogi. Zwłaszcza, że dziś im więcej wpisów oburzonych niskim poziomem jakiegoś wytworu popkultury tym więcej wpisów ich broniących. Można niemal z zegarkiem w ręku odmierzać czas, kiedy ktoś zacznie nas przekonywać, że piosenki nie koniecznie po polsku są w porządku, że książki, w których bohaterowie nie mają charakteru a ich działania sensu czyta się wspaniale, a filmy, które budzą w nas tęsknotę za ostatnim szkoleniem BHP, (jako szczytem rozrywki) nigdy nie miały być szczególnie dobre.
Odpowiedź na pytanie dlaczego Adam Sandler robi co raz gorsze filmy, staje się jednocześnie odpowiedzią na pytanie dlaczego tak wielu widzów czuje, że krytycy w ogóle nie opisują ich rzeczywistości kinowej. (pełna infografika tutaj)
Sam zwierz zawsze ma z tym problem. Z jednej strony jest przekonany, że są sytuacje, w których krytyka – głośna i wyraźna jest koniecznie potrzebna nawet, jeśli przypadkowo zrobimy reklamę osobie krytykowanej. Zdaniem zwierza doskonałym przykładem są książki Katarzyny Michalak, które poza tym, że stanowią czysty przejaw grafomanii są jeszcze szkodliwe społecznie (zwłaszcza Bezdomna, która wiele osób w tym zwierza wprawiła w prawdziwą furię). Dodatkowo nie krytykuje się tu tylko autorki, ale kto wie czy przede wszystkim nie obrywa wydawnictwo Znak, które cieszy się zaufaniem czytelników i nie powinno wydawać książek tak złych i szkodliwych. Z drugiej sam zwierz nie zdecydował się napisać o pewnym nadawanym w telewizji show, które jego zdaniem jest dość szkodliwe, bo doszedł do wniosku, że ten wpis miałby w jakimś stopniu efekt przeciwny do zamierzonego. Nawet teraz zwierz nie wskazuje do końca, o jaki program chodzi (nie jest chyba trudno się domyślić), bo może ktoś żyje w błogosławionej nieświadomości, ze w ogóle jest w kraju kręcony. No, ale taką postawą zwierz decyduje się na życie w świecie gdzie udaje się, że marnych rzeczy nie ma, ewentualnie gdzie człowiek czuje się w jakiś sposób lepszy od wszystkich tych, którzy ów program oglądają. Zwierz nawet teraz nie jest do końca pewien, jakie jest właściwie rozwiązanie, (co prawda ma też wrażenie, że tylko on się nad takimi rzeczami dogłębnie zastanawia, ale taka jego refleksyjna uroda).
Ale oprócz dylematów natury może nie tyle moralnej, co estetycznej (a właściwie kwestii smaku) pozostaje jeszcze kwestia gustu. Zwierz trafił dziś na link kierujący do listy filmów nominowanych do Złotej Maliny. Poniżej znajdowała się cała masa komentarzy, z których wynikało, że widzowie rozmijają się w opiniach z krytykami, dostrzegając w wielu produkcjach całkiem sporo elementów pozytywnych i nie do końca rozumiejąc, na czym Złote Maliny polegają. Rzeczywiście wydaje się, że nawet blogerzy kulturalni (w tym zwierz) mają zwyczaj zdecydowanie częściej marne filmy po prostu pomijać a złośliwe i wredne recenzje pisać tylko wtedy, kiedy film potencjalnie zapowiadał się dobrze a okazał się straszną kichą. Przy czym żeby było jasne – zwierz zdaje sobie sprawę, że większości osób po prostu nie chce się pisać poważnej recenzji filmu Duże Dzieci, czy rozkładać na czynniki pierwsze czy Movie 48 jest zamierzenie złym filmem czy eksperymentem, który nie wyszedł. Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście czasem można dojść do wniosku, że interesuje nas tylko skromna pula filmów, które mogą być złe tylko wtedy, kiedy nie sprostają naszym oczekiwaniom. Tu jednak zwierz ma nieco mniej wyrzutów sumienia, bo napisać, że Straszny Film 5 nie jest dziełem wybitnym nie jest szczególnie trudno. Zwłaszcza, że nigdy do takiego miana nie aspirował a jak nie śmieszy to nie śmieszy. Tu oczywiście pojawia się kwestia snobizmu, z którym zwierz ma zawsze pewien problem. Bo z jednej strony nie pisanie o marnych a popularnych filmach jest kwestią pewnej dozy snobizmu, z drugiej – zwierz naprawdę nie ma ochoty pisać o komedii takiej jak Duże Dzieci, która powiela stereotyp rozkosznie niedorosłych mężczyzn i niszczących całą zabawę kobiet, które z nieznanych powodów chcą mieć odpowiedzialnych mężów. Przy czym tu chyba trzeba złapać zdrowy balans taki, który nie zmusza nas do pisania o wszystkim (zwłaszcza, jeśli mamy z góry pisać źle) a z drugiej strony nie czyni nas takimi snobami, co Pacific Rim dają jedną gwiazdkę (wszyscy wiemy, o kim mowa) bo zapomnieli, że kino jest też wspaniałą rozrywką.
Zresztą zwierz ma wrażenie, że akurat Złote Maliny wcale nie są takim głupim pomysłem jak się wydaje. Nominacje, co roku zawierają miksturę aktorów i produkcji, które od początku startowały w konkursie „potencjalnie najgorszy film roku”, oraz tych, którzy po prostu widza zawiedli – jak twórcy „Lone Rangera”, który nie tylko się nie podobał, ale przynajmniej w Stanach wzbudził też sporo kontrowersji z racji swojej tematyki (im więcej czasu mija od seansu tym bardziej zwierz przychyla się ku niektórym uwagom). Zdaniem zwierza to słuszne podejście. Dobrym aktorom mały prztyczek w nos przypominający, że pamiętamy, że czasem grają gorzej (zamek na różowo też czasem pomalować trzeba!) nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że na przestrzeni lat wyniki pokazywały, że nie przesądza to w żaden sposób o tym, co dalej stanie się z aktorem i aktorką. Z kolei słabe filmy zostają przynajmniej jakoś naznaczone, choć powiedzmy sobie szczerze, żadna ilość Złotych Malin nie zniechęci twórców do nakręcenia Strasznego Filmu 5. No i jest jeszcze kategoria aktorów, którym należałoby dawać nagrody tak długo aż wezmą się za siebie. Np. Adam Sandler, który naprawdę potrafi grać w filmach (i to grać dobrze), ale wydaje się na to trochę zbyt leniwy i występuje w całej masie marnych produkcji (no dobra koszmarnie złych produkcji). Przy czym w przypadku tej nagrody zwierz nie uważa by była ona aż tak przykra, bo po pierwsze – raczej na nic nie wpływa, po drugie odbywa się w sezonie gdzie aktorzy obsypywani są nagrodami za to, co robią dobrze, więc nawet, jeśli komuś jednego dnia smutno to już następnego może dziękować za Oscara, – bo i takie rzeczy się zdarzały. Choć z drugiej strony – jest coś wrednego w wypominaniu dobrym aktorom jednej czy drugiej złej roli, czy nominowania do czegokolwiek Lindsay Lohan, o której przecież wiadomo, że nie pretenduje do bycia wielką aktorką.
Widzicie, więc że to jest trochę wpis pełen sprzeczności z jedną wielką dygresja na końcu. Ale główny problem sprowadza się do tego jak mówić o rzeczach naprawdę złych. Bo nawet, jeśli zwierz wyżywa się często na filmach i serialach to najczęściej wcale takie złe one nie są – to raczej zwierz ma dość wysoko zawieszoną poprzeczkę. Zresztą zwierz wcale nie jest tak strasznie krytyczny – sporo rzeczy oczywiście mu się nie podoba, ale np. rzadko zdarza mu się stwierdzić, że coś jest „gówniane”. To ostatnio jeden z ukochanych przymiotników wykorzystywanych, co raz powszechniej. Zwierz chyba ma za dobre serduszko albo wychował się w domu, w którym kładziono inny nacisk na słowa, ale strasznie mało rzeczy, jakie zwierz widział zasługuje na ten przymiotnik. Może, dlatego, że zwierz zawsze pamięta o jednej zaskakującej rzeczy. W sumie nikt nie chce zrobić złego filmu. Nawet producenci Komoda kontra Kobra 5: Powrót ojca chcą nakręcić najlepszy film w kategorii produkcji o powracających ojcach wielkich jaszczurów. Z tą myślą w sercu jakoś trudniej przechodzi zmasowana krytyka, choć jak wszyscy wiemy, nie jest to zupełnie obca zwierzowi forma pisania. Na koniec zaś zwierz pozostaje z dylematem czy skoro krytykuje się filmy, które jednak nie należą do kategorii absolutnie najgorszych z możliwych, to czy wypada dumnie odwracać głowę od produkcji naprawdę złych? Czy to nie jest wtedy taka paranoiczna sytuacja, kiedy krytykujemy wszystko a dajemy dyspensę tylko temu, co najgorsze w obawie, że przypadkowo zrobimy reklamę? A może brak reklamy to największa kara w naszym świecie gdzie w ostateczności chodzi li tylko i wyłącznie o zyski? Odpowiedź chyba nigdy nie jest prosta. I to moi drodzy jest tragedion jak podpowiadają słowa najnowszego hitu Internetu, o którym zwierz na swoim blogu jednak słowem nie wspomniał.
Ps: Zwierz właśnie jest w trakcie przeglądania Internetu (przeczytajmy wszystko dwa razy) i przypomniało mu się jak dużo mówiło się o potencjalnych nominacjach Oscarowych dla aktorów grających w Prisoners. I teraz zwierz widzi (a zobaczy wyraźnie jak dziś ogłoszą nominacje Oscarowe), że nazwiska nie pojawiają się nawet w szerokich zestawieniach. Co zdaniem zwierza jest wyraźnym znakiem, że strasznie nam się Oscary skupiają na filmach z końca roku, co jest dość frustrujące, bo naprawdę jest sporo dobrych aktorskich ról przed Listopadem. Może Akademia powinna obowiązkowo zmuszać swoich członków do uwzględniania filmów z całego roku w listach nominowanych?
Ps2: Jak zwierz wspomniał powyżej dziś mamy nominacje Oscarowe, zwierz nie poświęci im wpisu (jutro będzie recenzował Hamleta z NT Live) ale co zwierz o liście nominowanych myśli znajdziecie na fan page’u zwierza na facebooku (może zwierz dla nie facebookowiczów zrobi z tego post na Tumblr )