Na Młodego Papieża zwierz czekał od momentu kiedy pierwszy raz zobaczył zdjęcia z planu. Popalający papierosa Jude Law w papieskich szatach i nazwisko Paolo Sorrentino zapowiadało produkcję jakiej jeszcze nie widział świat. Po dwóch pierwszych odcinkach zwierz jest rozdarty. Między odrobiną zachwytu i niechęcią do nadmiernej egzaltacji.
Punkt wyjścia serialu jest następujący. Oto papieżem zostaje po raz pierwszy Amerykanin. Więcej, młody, przystojny Amerykanin o którym nie za wiele wiadomo i który – wbrew oczekiwaniom wygrał konklawe. Watykańskie elity słusznie się niepokoją wyborem zupełnie nieprzewidywalnego kandydata – szybko okazuje się, że nowy papież nie ma zamiaru postępować tak jak jego poprzednicy – trudno się z nim dogadać, żywi on wyraźną niechęć do watykańskiej polityki i dyplomacji, w pogardzie ma marketing. Tym jednak czego zarówno widzowie jak i watykańskie szychy nie mogą odgadnąć to co tak naprawdę powoduje naszym papieżem. Czy pycha, czy zwątpienie czy może wręcz przeciwnie – wiara i świętość która każe odrzucić polityczne rozgrywki i łagodną wizję religii dla spragnionych pamiątek tłumów.
Sorrentino który jest autorem scenariusza pisze swoją historię przeplatając sceny jak najbardziej sensacyjne czy dowcipne z tymi bardziej symbolicznymi. Wychodzi to – przynajmniej zdaniem zwierza średnio. O ile krytyczne, często ironiczne a niekiedy dowcipne spojrzenie na watykańską politykę ma w sobie trochę przekornej świeżości o tyle symbolika – jak zwykle u Sorrentino nie tylko ociera się o kicz ale też często wyważa jego otwarte drzwi. Jest w filmie kilka scen które choć – jak można mniemać są znaczące czy wyzywające z punktu widzenia twórcy to widz może się poczuć nieco znudzony nachalnie podsuwaną symboliką czy metaforą. Jest wielu widzów którzy lubią takie sceny, ale zwierz nigdy za nimi nie przepadał – woli jeśli symbole są odrobinę mniej… egzaltowane, zaś sceny w których się pojawiają nieco mniej podkreślone przez muzykę, montaż czy nadmierną estetyzację.
No właśnie skoro przy estetyzacji jesteśmy. Nie można powiedzieć, że to jakieś zaskoczenie – Sorrentino zawsze lubował się w przepięknych kadrach i umiał nasycić swój świat pięknem (fakt, że międzynarodową sławę przyniosło mu „Wielkie Piękno” jest bardzo symptomatyczny). W watykańskich pokojach czuje się doskonale – widać że podoba mu się przepych Stolicy Apostolskiej. Widać, że lubi swoich bohaterów w sutannach czy kardynalskiej purpurze. Uwielbia też biel papieskiego stroju – tu podkreślaną niemal w każdym kadrze jako kontrapunkt do czerni czy szarości habitów i sutann. Nieźle czuje się na balkonie bazyliki Świętego Piotra i w jej wnętrzach. Gra kolorem, układem postaci, czy pojawiającymi się to tu to tam efektami specjalnymi jest doskonała. Nawet z sekwencji pokazującej budzących się rano kardynałów Sorrentino potrafi zrobić estetyczny majstersztyk. Oczywiście ta estetyzacja sprawia, że cała rzeczywistość przedstawiona w filmie od razu wzięta jest w jeden wielki nawias. Nie ma tu próby odpowiedzi na pytanie do jakiego stopnia taka sytuacja jest prawdopodobna, nie jest to political fiction. Bliżej temu do przypowieści, pewnej fantazji czy nawet baśni. Co nie zmienia faktu, że widać iż reżyser i scenarzysta w jednym rozprawia się tu ze swoją wizją kościoła, Boga ale także świętości. I ludzi którzy poświęcają jej życie.
Z kwestii technicznych warto też poświęcić uwagę muzyce – tu podobnie jak w przypadku obrazu odgrywa ona istotną rolę, często jest kluczowa w tworzeniu nastroju. Z założenia niepokojąca, często nie zgrywająca się idealnie z tematyką czy z estetyką tego co widzimy. Zwierz przyzna szczerze, że miał z wykorzystaniem muzyki w serialu problem – wydawała mu się ona często zbyt nachalna, nadmiernie wykorzystywana, za często tworząca nastrój podniosły czy sugerująca znaczenie sceny (co przy symbolizmie wizualnym staje się po prostu pretensjonalne). Zresztą wiele scen w serialu jest pozbawionych dialogów, gdzie kluczową rolę odgrywa muzyka. I ponownie może to kwestia ich długości albo ilości ale zwierz odniósł wrażenie, że jest to efekt nadużywany i w sumie psujący całkiem dobrze prowadzoną narrację. Cóż taki jest koszt serialu autorskiego, choć zdaniem zwierza odbija się tu też próba reżyserowania serialu jak filmu co prowadzi do powtarzalności pewnych środków wyrazu. Choć może zwierz nadinterpretuję znając kinowe osiągnięcia reżysera.
Serial fabularnie potrafi zaskakiwać i tworzyć odpowiedni nastrój. Ponieważ główny bohater jest z jednej strony fascynujący a z drugiej nieobliczalny widz wyczekuje jego kolejnych posunięć. Czy Pius XIII okaże się godny swojego stanowiska, czy jego arogancja wynika z niewiedzy czy silnego charakteru. Bohater chwali się, że nauczył się przez lata nie okazywać ludziom co myśli i jako widzowie możemy potwierdzić, że jest w tym doskonały. Podejrzewamy go o wiele rzeczy – od niewiary w Boga począwszy ale nie mamy żadnych dowodów więc niczym spłoszeni kardynałowie pragniemy śledztwa. Kiedy sprowadza do Watykanu siostrę zakonną która go wychowała wydaje się sentymentalny, ale już po chwili mamy podejrzenie że nie ma w nim żadnych uczuć. Z jednej strony pragnie większej dyscypliny w kościele, z drugiej będzie namawiał głównego watykańskiego spowiednika do donoszenia mu co usłyszał na spowiedzi. Wszystkie zaś akcje albo są niesłychanie przemyślaną strategią albo miotaniem się człowieka który znalazł się zbyt wysoko, zbyt szybko. Przy czym niestety nieobliczalność głównego bohatera – choć często intryguje –czyni z niego postać zupełnie oderwaną od rzeczywistości, często irytującą nie tylko dla watykańskich notabli ale też dla samych widzów.
Ponieważ serial opiera się na tej zagadce jaką jest główny bohater to właściwie cały ciężar spoczywa na aktorze grającym młodego papieża. Tu Sorrentino błędu zdecydowanie nie popełnił – trudno sobie teraz wyobrazić by Piusa XIII mógł zagrać inny aktor niż Jude Law. Law wyspecjalizował się przez lata w graniu bohaterów słabych, uległych, skrywających małość pod powłoką okrucieństwa i nadmiernej pewności siebie. Jest coś takiego w gestykulacji, sposobie chodzenia czy minie aktora co sprawia, że widz cały czas zastanawia się co siedzi w jego głowie, wszystko co robi wytwarza napięcie, jakby żaden, nawet najmniejszy gest nie był dziełem przypadku. Ale jednocześnie spodziewamy się, że ta zimna powłoka, ta oszczędność energii musi do czegoś prowadzić. Law sugeruje nam że bohater albo zaraz wybuchnie albo znajdzie się na krawędzi załamania nerwowego. A może już dawno je przekroczył. Jednocześnie jest coś niepokojącego w zestawieniu jego urody z pozycją papieża. Law jest wciąż bardzo piękny ale takim pięknem nieprzystępnym, jakby podszytym okrucieństwem czy egoizmem ludzi którym w życiu wszystko przychodziło zbyt łatwo. To nie jest bez znaczenia – w tej przeestetyzowanej wizji przystojny papież zamiast idealnie pasować wprowadza niepokój i zamieszanie.
Patrząc na to jak Law gra u Sorrentino można tylko pożałować, że aktor – który przecież zawsze miał ciągoty w kierunku kina ambitniejszego, dość często jest kojarzony wyłącznie ze swoimi bardziej komercyjnymi projektami. Tymczasem Law – poza tym że jest przedmiotem licznych plotek – rzeczywiście jest takim typowym Europejskim aktorem – który w tej Europejskiej do szpiku kości produkcji nie odstaje, wręcz przeciwnie – pierwszy raz od dawna wydaje się naprawdę na miejscu. To ciekawe jak rzadko postrzegamy aktorów anglojęzycznych jako tych którzy pasują do świata kinematografii europejskiej (z pominięciem Wielkiej Brytanii bo tam jest specyficzna kultura filmowa) ale przecież część z nich doskonale do tej estetyki i sposobu postrzegania kina pasuje. Zaś Law po raz kolejny udowadnia, że nie tylko ze względu na urodę został aktorem ale także na olbrzymie pokłady najprawdziwszego talentu, który jednak ujawnia w pełni tylko u niektórych reżyserów. Co aktorom nader często się zdarza. Inna sprawa – zwierz zawsze jest zafascynowany tym, jak Jude Law zamiast uciekać od swojej ewidentnej urody uczynił z niej środek aktorski. Zwłaszcza kiedy był młodszy i miał iście anielskie oblicze doskonale zestawiał je z rolami bohaterów niezbyt sympatycznych czy słabych – co zawsze dawało dobry efekt. Bo nie ulega wątpliwości, że o ile kinematografia należy do ludzi ponadprzeciętnie przystojnych to ładnym aktorom wcale nie musi być tak łatwo (co niestety wygląda zupełnie inaczej w przypadku aktorek gdzie widać że nacisk jest głównie na to by właśnie były ładne)
Wśród pozostałej obsady doskonały jest Silvio Oralndo jako kardynał Voiello który spodziewał się, że będzie rządził Watykanem tak jak dotychczas. Niejednoznaczność tego bohatera – przy jego jednoczesnej widocznej na pierwszy rzut oka inteligencji jest jednym z najciekawszych elementów serialu. Jednocześnie sceny pomiędzy kardynałem Voiello a Siostrą Anną (gra ją Diane Keaton) – która wychowała późniejszego papieża są jednym z najbardziej szczerych i naturalnych w tym nieco przestylizowanym serialu. W pozostałych rolach zobaczycie wielu bardzo dobrych europejskich i amerykańskich aktorów, pod tym względem rzeczywiście mamy do czynienia z serialem bezbłędnym bo wszyscy grają tu doskonale – choć nie oznacza to że naturalnie. Wręcz przeciwnie serial i jego stylistyka wymuszają pewien specyficzny styl gry i poruszania się, który wszyscy dobrze opanowali.
Oczywiście w przypadku serialu który opowiada o Watykanie i papiestwie dochodzi jeszcze kwestia podejścia twórców do religii. Tu po dwóch odcinkach nie jest jeszcze jednoznacznie. Z jednej strony – można postrzegać serial jako swoistą fantazję o sytuacji w której wybrany papież nie chce grać w dotychczasową polityczną i marketingową grę – pozwalającą przypodobać się tłumom wierzących. Byłaby w tym tęsknota za postrzeganiem religii w sposób absolutny, byłby więc serial głosem obrazoburczym w dość przewrotny sposób. Obnażałby wady Kościoła by wrócić o refleksji o Bogu i tym co jego istnienie powinno oznaczać dla ludzi i wiernych. Z drugiej strony wydaje się jednak że to taka trochę fantazja snuta spoza murów kościoła – która wierzących postrzega jako istoty inne, dziwne, nie zrozumiałe. Być może podatne na sterowanie właśnie przez tych którzy w Boga nie wierzą. Zresztą ta niejednoznaczność wypowiedzi jest ciekawa – bo zwykle kwestie Kościoła są w filmach i serialach irytująco jednoznaczne – czy to w warstwie krytyki czy nadmiernego zachwytu. Tu wciąż jeszcze można się zastanawiać jakie są rzeczywiste odczucia twórców względem kościoła jako instytucji.
Trudno oceniać serial po zaledwie dwóch odcinkach ale zdaniem zwierza mamy do czynienia z produkcją która jednak chwilowo jest nieco za bardzo przestylizowana, miejscami egzaltowana i wszyscy trochę za dobrze się tu czują. Rzeczywiście niektóre sceny są doskonałe, ale mnóstwo jest dialogów od których cierpną zęby, czy rozwiązań fabularnych które przynajmniej zdaniem zwierza są pretensjonalne. Rozdarcie zwierza wynika z faktu, że to zupełnie nie jego stylistyka (zresztą zwierz zawsze był zdystansowany do Sorrentino i jego nadmiaru wszystkiego) ale z drugiej strony trzeba przyznać, że mamy do czynienia z serialem oryginalnym, autorskim i na swój sposób intrygującym. Pytanie tylko czy to wystarczy – pewnie dowiemy się później, bo warto też zaznaczyć, że nie jest to serial akcji i w dwóch pierwszych odcinkach naprawdę nie dzieje się wiele. Nie dzianie się akurat dobrze tu wychodzi choć siedmiominutowy właściwie niemy wstęp pierwszego odcinka przekracza zdaniem zwierza granice pretensjonalności. No cóż, pozostaje czekać co dalej. A zainteresowanym zwierz przypomina, że na HBO GO można spokojnie i bez żadnych komplikacji obejrzeć odkodowany pierwszy odcinek serialu. I samemu zdecydować.
Ps: Zwierz jak co roku już pod koniec października rusza z zapisami na Secret Santa –w tym roku zapisy nie są trudne – wystarczy odpowiednio wypełnić ankietę na podstawie której powstanie baza danych z której zwierz będzie losował uczestników imprezy. Więcej informacji znajdziecie na wydarzeniu na Facebooku. Jeśli nie macie Facebooka czytajcie uważnie informacje pod koniec wpisów bo tam zwierz będzie umieszczał wszystkie informacje – przynajmniej o spotkaniu Warszawskim. Ponownie zwierz przypomina, ze struktura secret Santa jest tak pomyślana że jeśli jedna osoba nie wyśle prezentu to ktoś go nie dostanie nawet jeśli sam wysłał podarunek. Żeby uniknąć takiej przykrej sytuacji zwierz poleca byście uważnie rozważyli czy dacie radę w ciągu miesiąca ręcznie przygotować prezent dla wylosowanej osoby. Zwierzowi nie zależy na biciu rekordów popularności wydarzenia ale na dobrej zabawie dla wszystkich.