Nie masz ci fandomu nad wielbicieli Sherlocka Holmsa. Byli zanim pojawili się inni i będą gdy większość pozbiera swoje zabawki i wydorośleje. Wielbiciele powieści Arthura Conan Doyle’a nauczyli się przez lata tego czego miłośnicy innych wytworów kultury popularnej muszą się dopiero uczyć. Czytanie powieści nie napisanych przez ACD by podsycać swoją fascynację stworzonym światem to jeden z tych elementów.
Jedyne co mi przeszkadza to fakt, że postawione obok siebie książki nie pasują (tzn tytuł i nazwisko autora nie są w tych samych miejscach)
W przypadku większości historii czytanie kontynuacji czy opowiadania o przygodach ulubionego bohatera uznawane jest za coś gorszego i pośledniego. Nikt kto naprawdę lubi Przeminęło z Wiatrem nie zaczytuje się w kolejnych kontynuacjach (nie wiem czy wiecie, że była więcej niż jedna) a wielbiciele Kubusia Puchatka patrzą krzywo nawet na najbardziej polecane kontynuacje przygód misia o bardzo małym rozumku. Tymczasem czytanie powieści i opowieści o Sherlocku Holmesie – nie skreślonych ręką Arthur Conan Doyle’a stało się pewnym całkiem usankcjonowanym działaniem w ramach fandomu. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że Sherlock Holmes jest postacią, która aż prosi się o więcej historii i szczegółów biografii. Nie jest tajemnicą że żywotność wielkiego detektywa ma swoje źródła w tym, ze Conan Doyle zaproponował idealnego bohatera, który jest fascynujący sam z siebie – można mu zmieniać przygody i dekoracje ale tak długo jak długo umie się dobrze napisać Holmesa tak długo ma się w ręku przepis na sukces (miejmy nadzieję, że długi). Nie znaczy to oczywiście, że powieści i opowiadania pisane przez innych autorów są równie cenione co klasyka ACD ale nie ma wstydu w sięganiu po kolejne tomy przygód wielkiego detektywa. Dlatego też zwierz radośnie sięgnął po drugą książkę o Sherlocku która wyszła spod pióra Anthonego Horowitza.
Kiedy Horowitz opublikował swoją pierwszą książkę o Sherlocku – Dom Jedwabny było wokół niej sporo szumu. Głównie dlatego, że autor został wybrany przez Sherlock Holmes Conan Doyle Estate do napisania „oficjalnej” kontynuacji przygód Holmesa (co ciekawe autor został też wybrany – później co prawda – do napisania oficjalnej kontynuacji Bonda). Trzeba przyznać, że Dom Jedwabny to książka napisana niesłychanie sprawnie. Horowitz zastosował tu prosty trick – poznajemy nieznaną dotychczas sprawę Sherlocka Holmesa, która była zbyt poruszająca i oburzająca by można było ją wyjawić wcześniej. Dom Jedwabny operował klasycznym schematem historii wielkiego detektywa, gdzie naszym przewodnikiem jest John Watson. Wszystko tam grało, choć zwierz był odrobinę zawiedziony. Autor wydawał się bowiem zamknięty w pewnej ramie z której trudno się wyrwać. Jeśli towarzystwo posiadające prawa do książek daje ci prawo napisać kontynuację to trudno szarżować. Książka była bardzo sympatyczna ale raczej nie przełomowa.
Dom Jedwabny był niezły ale Moriarty jest lepszy
Moriarty jest pod tym względem (przynajmniej w opinii zwierza) znacznym krokiem w przód. Po pierwsze doskonały jest sam pomysł – otóż książka zaczyna się dosłownie chwilę (ok może nieco dłużej ale naprawdę krótko) jak profesor Moriarty i Sherlock Holmes zniknęli w odmętach wodospadu. Oto w Szwajcarii spotykają się dwaj mężczyźni – wierny student homlsowskiej sztuki dedukcji Athelney Jones (którego znamy ze Znaku Czterech i amerykański detektyw z agencji Pinkertona Frederick Chase (jednocześnie narrator opowieści). Okazuje się, że śmierć Moriartego to mały pikuś i że tym kogo naprawdę należałoby złapać jest niesłychanie groźny przestępca Devereux za którym Chase przybył aż ze Stanów. Obaj panowie postanawiają więc wszcząć śledztwo – zwłaszcza że wszystko wskazuje na to, że Moriarty i Devereux mieli się spotkać. Tak moi drodzy – to jest powieść o Sherlocku Holmesie bez Doktora Watsona i właściwie bez Sherlocka Holmesa. Tylko że zupełnie się tego nie zauważa, Horowitz tak doskonale odtwarza rytm narracji, że człowiek ma wrażenie, że czyta książkę Conan Doyle’a. Zresztą warto tu zaznaczyć, że samą zagadkę kryminalną przygotował autor też mając na względzie to jak zagadki wyglądały w oryginalnych powieściach o Holmesie. Innymi słowy – części rzeczy można się bez trudu domyśleć. Całość zaś napisana jest tak jak u Doyle’a – ze sporą liczbą dość niewielkich i przypadkowych działań, które potem dopiero nabierają znaczenia. Nie mniej mając na względzie waszą rozrywkę – której częścią na pewno będzie zgadywanie, kto, co, kogo i gdzie zwierz więcej na temat fabuły nie wyjawi.
Nic więcej o fabule wam nie powiem!
Różnica polega jednak na tym, że widać zdecydowanie większą swobodę autora. Co prawda pożycza on od Conana Doyle’a świat i część bohaterów, ale jednak pisze własną książkę. Nadal musi się wpasować w dość precyzyjną linię czasową ale może sobie pozwolić na pewne nieco odważniejsze zabiegi. Zwierz nie chce zepsuć przyjemności, ale druga połowa książki jest przykładem na to, że Horowitz jednak nie zajął się po prostu kopiowaniem sposobu pisania Doyle’a ale dorzucił też coś od siebie. I co prawda zwierz nie jest zachwycony wszystkimi rozwiązaniami fabularnymi to jednak nie da się ukryć – czytanie książki to jest czysta przyjemność. No i na dodatek, jak zwykle w przypadku naprawdę dobrze napisanych kontynuacji – bez znajomości oryginalnych tekstów ma się zdecydowanie mniej zabawy. Co jest zdaniem zwierza jedynym sposobem na to by pisząc w cudzym świecie, jednocześnie zachęcać czytelników by przede wszystkim zajrzeli do oryginalnych historii. Zresztą trzeba zauważyć, że Horowitz bardzo taktownie wybrał ten moment historii świata Sherlocka o którym wiemy najmniej bo przecież Watson nie spisywał wówczas swoich dzienników. Co oznacza, że Horowitz grzecznie wpasowuje się w świat bawiąc się nim jak wielu autorów wcześniej.
To dobry pomysł wykorzystać zniknięcie Sherlocka by napisać bardzo Sherlockową książkę
Oczywiście w przypadku wszystkich książek które rozgrywają się w świecie stworzonym przez innego autora pojawia się pytanie – czy to aby na pewno dobry pomysł. W obu książkach Horowitza widać doskonałe pióro i świetną umiejętność naśladownictwa, ale to nie Arthur Conan Doyle. Trudno się zresztą dziwić. Co innego pisać zupełnie własnego bohatera, co innego przepisywać cudzego (nie dosłownie ale chodzi o pewne zapożyczenie). Być może dlatego, w sumie Moriraty jako Holmes bez Holmesa sprawdza się lepiej niż Dom Jedwabny. Ale chodzi też o to, że czasem w książce brakuje tego błysku który jest w opowiadaniach ACD. Niekonsekwencji na którą może sobie pozwolić autor a niekoniecznie może sobie pozwolić ktoś kto podąża jego śladem. W przypadku Sherlocka Holmesa, istnieje jednak zawsze pokusa by opowiedzieć o jeszcze jednej przygodzie. To jest pokusa niesłychanie silna zwłaszcza, że jakby się nad tym zastanowić – po odpowiedniej dawce lektury każdy z nas ma w głowie swoją własną przygodę Holmesa. Pod pewnym względem wszyscy jesteśmy Watsonami.
„Cóżem ja uczynił” zastanawia się Conan Doyle
Zwierz nie będzie was przekonywał, że Dom Jedwabny czy Moriarty to dzieła wybitne. Ale może wam powiedzieć, że obie książki doskonale sprawdzają się jako poranne i popołudniowe lektury tramwajowe. To dokładnie ten rodzaj książek które czyta się z przyjemnością, zapominając na chwilę że jesteśmy w środku komunikacji publicznej. A potem nawet nieco żałujemy, że już jest nasz przystanek i zastanawiamy się czy naprawdę musimy się przesiadać. Jednocześnie Rebis który wydał obie książki (a potem bezczelnie przesłał zwierzowi kopie by pozbawić go miejsca na półkach) zrobił to na naprawdę najwyższym poziomie. O ile Dom Jedwabny jest po prostu ładną i porządnie wydaną książką to Moriarty… ta książka jest po prostu śliczna. Obwoluta jest taka miła w dotyku i trochę świecąca (gdzie trzeba) ale sama książka – cudownie niebieściutka stylowa – serio zwierz nie jest z tych co się rozpływają nad wydaniami (ogólnie 99% nowych książek zwierz trzyma na Kindle) ale dawno nie trzymał w ręku czegoś tak ładnego. Co zresztą wzbudziło w zwierzu refleksję, że w czasach ebooków nie opłaca się już kupować brzydkich książek – te można mieć w wydaniu elektronicznym. Natomiast książka która cieszy treścią i jeszcze cieszy oko – tu już można zastanowić się nad wydatkiem. Choć zwierz uprzedza że książki kosztują ponad 30 zł – choć pewnie znają się jakieś przeceny. Ale za twardą okładkę, szycie i ładne wydanie tyle zwierz by dał. Warto dodać, że Dom Jedwabny doczekał się też audiobooka. Książkę czyta na nim Andrzej Ferency. Zwierz normalnie nie przepada jak mu ktoś coś czyta, ale Ferency mógłby mu czytać książkę telefoniczną i zwierz byłby szczęśliwy.
Oj tak fajnie się tego słucha!
Zwierz przyzna szczerze, że po przeczytaniu książek Horowitza jedyne o czym mógł myśleć przez jakiś czas to, że musi koniecznie przeczytać jeszcze raz powieści oryginalne. Dla niektórych będzie to znak, że książka się nie udała, ale dla zwierza to wspominany wcześniej triumf autora. Bo przecież o to chodzi – wybudzić w czytelniku głód Holmsa, śledztwa, przygody, przypomnieć mu że najlepsze są te detektywistyczne sprawy do których potrzebny jest detektyw konsultant. I spraw tych nigdy nie będzie dość. Dlatego trzeba pisać nowe i nowe. Bo do póki się pisze o bohaterze, dopóty żyje on pełnią życia. A jak wiemy ” „(…) there can be no grave for Sherlock Holmes or Watson”.
Ps: Zwierz powtarza jeszcze raz – książki dostał od Rebisu – wydawnictwo najwyraźniej stwierdziło, że kto jak kto ale wy chętnie się dowiecie co tam nowego w świecie Shelocka piszczy. Moi drodzy nasze małe obsesje stają się powszechnie znane.
Ps2: Zwierz na pewno coś dla was skrobnie na jutro, ale nie da głowy, że w niedziele wpis się też znajdzie. Jedyne co wam pozostaje to obsesyjnie odświeżać stronę w oczekiwaniu na nowy wpis.