Każdy kto próbuje wprowadzić do swojego życia elementy less waste, staje przed problemem – rzeczy na rynku, które zapewniają go, że będą idealnie działać jest coraz więcej. Przekonania, że te rzeczy rzeczywiście działają – coraz mniej. A pokusa by kupować (żeby nie kupować) jest coraz większa. Dlatego ja osobiście bardzo cenię sobie konkretne rady i porady konkretnych osób którym ufam (jak Ryfka z Szafy Sztywniary, nieoficjalna ambasadorka eko papieru toaletowego, który rzeczywiście jest miękki). Sama mam za sobą kilka eko wpadek – produktów które się u mnie nie sprawdziły. Ale mam też kilka rzeczy, o których mogę powiedzieć „u mnie działa”. A ponieważ lubię się dzielić też taką wiedzą to o tym jest ten dzisiejszy wpis.
Od razu chcę na początku postu zaznaczyć – że niektóre z tych produktów dostałam (czasem dostaję coś eko i jest to zwykle bardzo miłe), niektóre kupiłam, wszystkie polecam jednak po dłuższym (ponad miesięcznym) przetestowaniu.
Kubek Stojo
Choć będę tu pisać o kubkach termicznych, to powiem wam szczerze – nigdy w pełni się do nich nie przekonałam. Dlaczego? Bo częściej niż kubek, który trzyma ciepło jest mi potrzebny kubek zastępczy. Taki który mogę bez zastanowienia wrzucić do torebki a potem podać w kawiarni, by móc dostać kawę na wynos. Uwielbiam picie kawy na wynos z kubka – zwykle takiego papierowego. Jednak od czasu, kiedy wszyscy nabraliśmy ekologicznej świadomości, czułam się winna, ilekroć prosiłam o tak podaną kawę. Jednocześnie – nie zawsze chciało mi się biegać do końca dnia z dużym termicznym kubkiem. Zwłaszcza kiedy wychodziłam na miasto z małą torebką.
Pewnie nie przyszło by mi do głowy szukać takiego kubka, gdyby na moim Facebooku nie pojawiła się reklama jakiegoś Kickstartera zbierającego na właściwie bliźniaczy projekt. Pomysł jest prosty – kubek Stojo jest zrobiony z silikonu. Ma twardą plastikową nakładkę – istnieje w wersji większej (ponad 400 ml i mniejszej 330 ml), do tego jest wersja z plastikową nakładką broniącą przed gorącem i bez niej. Większy kubek ma także rurkę. Tym co wyróżnia Stojo od innych kubków jest fakt, że to kubek składany. Silikon można złożyć i dostaje się w ten sposób niewielki okrąg o wysokości trochę ponad 5 centymetrów. Oznacza, to, że noszenie go po mieście jest niezwykle proste a wrzucenie go do plecaka nie wymaga ani chwili refleksji.
Spotkałam się z różnymi opiniami ludzi, którzy nie byli do końca zachwyceni produktem. Jednak w moim przypadku jest doskonale dopasowany do moich potrzeb. Od chwili, kiedy go kupiłam ani razu nie skorzystałam z papierowego kubka. Doskonale sprawdził się w podróży – bo zwykle, kiedy wyjeżdżam lubię mieć przy sobie kubek z kawą, ale już nie zależy mi na tym by został ze mną na zawsze kubek termiczny zajmujący dużo miejsca. Tu Stojo sprawdza się znakomicie. Kupuję kawę przed wejściem do pociągu, piję w niej cały czas a potem – przed złożeniem – przemywam kubek w toalecie w pociągu. Kiedy jestem w hotelu mogę go umyć dokładniej, a kiedy wracam do domu – wrzucam go po prostu do zmywarki.
Stojo nie trzyma ciepła bardziej niż jakikolwiek inny kubek, podobnie ciepło oddaje. W moim przypadku to nie problem – piję głównie kawę z mlekiem, ale podejrzewam, że w przypadku np. herbaty, to może być problem. No i absolutnie to nie jest kubek do wrzucania do torebki. To kubek do noszenia w ręce np. jeśli jak ja, lubicie czasem usiąść na ławce z kawą albo wchodząc do kawiarni nigdy nie wiecie, czy będziecie mieć tyle czasu by dopić kawę do końca. Tym co dla mnie zdecydowało o realnej przydatności kubka był fakt, że nie zajmuje miejsca i nie waży zbyt wiele. Biorąc pod uwagę, że już i tak noszę ze sobą kilka rzeczy to zdecydowanie łatwiej dodać do nich składany kubek niż ciężki kubek termiczny. No i jeszcze jedna ważna rzecz – czasem zdarzało mi się zapomnieć o kawie w kubku termicznym. W przypadku Stojo to się nie zdarzy.
Z uwag negatywnych jakie słyszałam – to, że smak kawy przechodzi zapachem silikonu (może mam słaby węch, ale tego nie poczułam), oraz że łatwo się oblać (jeszcze mi się nie zdarzyło, ale wszystko przed nami). Ja osobiście jestem niesamowicie zadowolona z tego zakupu, bo to jest dokładnie ro czego było mi trzeba.
Szampon w kostce – Cztery Szpaki
Od chwili, kiedy usłyszałam o istnieniu szamponów w kostkach postanowiłam, że po najdłuższym życiu mojego szamponu w plastikowej butelce, spróbuję z takiego skorzystać. Na początku zaliczyłam falstart kupując w Rossmanie szampon w kostce firmy Unilever. Już pomijam, że nie chciałam swoim zakupem wspierać dużego koncernu kosmetycznego, ale sam szampon był… no żaden.
Niedawno Cztery Szpaki przysłała mi dużą paczkę a w niej szampon w kostce. Początkowo byłam nastawiona sceptycznie. Zwłaszcza, że mam bardzo delikatną skórę głowy i zwykle wszystkie genialne pomysły kosmetyczne kończą się u mnie wizytą u dermatologa. Tym razem jednak mogę powiedzieć z ręką na sercu – jestem zakochana. Nigdy w życiu nie miałam tak dobrego szamponu. Moje włosy wyglądają fantastycznie (kurczę tak fantastycznie, że dostaję o tym informacje na Instagramie, gdzie ludzie mnie pytają co z nimi zrobiłam), sam szampon pachnie ślicznie, działa dobrze i na dodatek – nauczyłam się dzięki niemu jak korzystać z szamponu w kostce. Wiecie – jedną z podstawowych rzeczy jaką trzeba przy nim zakupić jest mydelniczka, bo bez tego pożegnasz się ze swoim szamponem równie szybko co się przywitasz
Jeśli miałabym mieć jedyną uwagę – choć to sprawa drugoplanowa – po pewnym czasie szampon zaczyna wyglądać mało estetycznie – ale wiecie – to nie jest najważniejsza sprawa na świecie. W każdym razie, jeśli szukacie szamponu w kostce od którego moglibyście zacząć przestawianie się na szampony w takiej formie, to ja z czystym sercem polecam szampon od Czterech Szpaków. Nie mówię, że inne są złe, po prostu ten przetestowałam i jestem zachwycona. Przy czym to nie jest rzecz, którą odkryłam zupełnie sama, bo o Czterech Szpakach czytałam chyba u wszystkich blogerek zajmujących się less waste i wszystkie miały dobre opinie o tej drogerii. Więc tu mogę co najwyżej potwierdzić to co przeczytałam u innych
Przenośne sztućce Miniso
Okej – zacznę od tego, że jeśli macie w domu sztućce i stary piórnik to macie wszystkiego czego potrzebujecie. Nie mniej, jakiś czas temu będąc w Miniso kupiłam sobie sztućce. Zestawy w tym japońskim sklepie składają się z dwóch kombinacji – widelca i łyżki, oraz z widelca, łyżki i pałeczek. Jest też wersja z łyżką i pałeczkami. Ja wybrałam widelec i łyżkę – zakładając, że jeśli będę potrzebowała noża to dorzucę go z szuflady w mieszkaniu. Dlaczego kupiłam ten zestaw? Przede wszystkim ze względu na łyżkę. Jest na tyle niewielka, że może służyć jako łyżka do mieszania herbaty czy kawy, ale spokojnie można ją zjeść zupę. Widelec też nie jest szczególnie duży. Oba mieszą się z pewnym luzem w niewielkim materiałowym pokrowcu.
Ponownie – pomysł na zakup własnych sztućców wychodził głównie z tego, że dużo jeżdżę i często jem coś w pociągu albo w jakimś barze na dworcu. Albo znajduję się sama w pokoju hotelowym z twarożkiem, który mam zamiar zjeść na kolację. Wiem, że wiele osób korzysta w takim przypadku z niezbędników (miałam taki wieki temu, kiedy chodziłam na zbiórki harcerskie) ale ja jakoś nie mogłam znaleźć żadnego, który by mi się podobał i skończyłam jak zwykły ramol z widelcem i łyżką. Korzystam z nich często, głównie na wyjeździe. Jeszcze nigdy od czasu, kiedy je kupiłam nie zdarzyło mi się o nich zapomnieć. Ponownie – tu zagrał głównie fakt, że są bardzo lekkie. Miniso ma mnóstwo takich sztućców – w materiałowych i metalowych opakowaniach. Podobne zastawy można już dostać teraz praktycznie wszędzie. Jeśli chcecie mieć osobne sztućce (nie wzięte z własnej szuflady) to radzę wam raczej wybrać te lżejsze – bo człowiek ma skłonność do zapominania o wszystkim co za dużo waży.
Bambaw Butelka termiczna ze stali nierdzewnej
Butelkę Bambaw dostałam w paczce od firmy eco&more. Początkowo myślałam, że skończy tak jak wszystkie moje wcześniejsze butelki termiczne – jako prezent dla osób, które naprawdę potrzebują butelki termicznej. Widzicie, to jest jedna z tych wielkich tajemnic tego typu produktów, że niestety – czasem człowiek dobrze się rozumie z jedną z dostępnych opcji a wszystkie inne są mu zupełnie zbędne. Co jest o tyle przykre, że przecież nie chodzi o to by mieć dziesięć butelek termicznych stojących na półce, bo to jest zdecydowanie nie less waste.
Ja na całe szczęście już żadnej nie kupię (choć od chwili, kiedy dostałam butelkę od eco&more dostałam dwie kolejne, ale te rozdam znajomym) bo jestem zachwycona tą którą mam. Co jest w niej niezwykłego? Absolutnie nic. Jest metalowa, pozbawiona jakichkolwiek logo czy kolorów (na mojej jest wygrawerowane moje imię, bo firma, która mi ja sprezentowała naprawdę o mnie pomyślała). Zakończenie korka jest zrobione z bambusa i to właściwie jedyna ozdoba. Sama butelka dość typowo – trzyma ciepło 12 godzin i chłodzi przez 24. Czyli tak jak większość tego typu produktów.
Dlaczego zaczęłam z niej korzystać? Po pierwsze – przyszło mi do głowy, że to jedno z prostszych rozwiązań mojego problemu – uwielbiam herbatę w domu, ale nie przepadam za tą w pracy. Zaczęłam więc do pracy nosić herbatę z domu – co więcej, wolę herbatę zimną niż ciepłą więc nawet nie czuję potrzeby podgrzewania wcześniej przygotowanego napoju. Innymi słowy znalazłam zastosowanie dla tej butelki i latem i zimą. Nie wiem czy to eko zastosowanie – ale jednocześnie spokojnie można w niej nosić wodę tym samym kompletnie kończąc z potrzebą kupowania wody w plastikowej butelce.
Czym ta butelka różni się od innych, które miałam? Chyba tylko jednym elementem – ma na zakrętce takie małe metalowe trzymadełko – dzięki temu łatwo się trzyma w dłoni a nawet można ją ewentualnie o coś zaczepić przy plecaku. Ogólnie nie jest to butelka wyróżniająca się spośród innych jakimiś niesamowitymi cechami, poza tym, że u mnie działa. A inne nie działały. Plus jest jeszcze taki, że ma pojemność 750 ml więc jest chyba troszkę większa niż większość butelek tego typu. W każdym razie, korzystam z niej dość często, bardzo ją lubię i myślę, że latem nie będę się z nią rozstawać ani na krok.
Contigo Pinnacle 10 Black
Jak już mówiłam – nie jestem wielką fanką kubków termicznych i pewnie sama bym żadnego nowego nie kupiła (miałam na nie fazę na studiach i wiele nagromadziłam, ale niewiele z nich korzystałam). Ale ponownie – stałam się właścicielką jednego z nich – tym razem taki kubek dostał w prezencie mój mąż (tak jesteśmy ludźmi, którzy zaskakująco często dostają rzeczy w prezencie). Co o tyle mnie cieszy, że mogłam w końcu przetestować słynny kubek firmy Contigo.
Kubek, który mam jest niewielki – pojemność ma 330 ml. Dla mnie to pojemność idealna, bo wiem, że nie wypiję pół litra kawy. Nie mniej dla ludzi, którzy lubią wychodzić z domu z taką ilością kawy czy herbaty, która pozwoli im przetrwać do końca dnia, to nie jest rozwiązanie. Kubek trzyma ciepło idealnie, powiedziałabym nawet, że nieco za dobrze – przyznam szczerze, że choć lubię ciepłe napoje, nie lubię rozważania czy dwie godziny po wlaniu do kubka kawa nie poparzy mi języka.
Natomiast tym co wyróżnia taki kubek Contigo od innych to opcja blokady. Jeśli wciśnie się prosty przycisk z kłódką to nie tylko ma się pewność, że kawa się nie rozleje, ale też nie ma fizycznie możliwości by się z kubka napić. Nawet jeśli naciśnie się przycisk, który normalnie otwiera otwór, przez który się pije. Jeśli macie paranoję, że herbata, kawa czy jakikolwiek inny płyn rozleje się wam w torebce czy plecaku to z tą kłódką nareszcie możecie być absolutnie przekonani, że nic takiego się nie stanie. Ta opcja jest też dobra np. jeśli z jakiegoś powodu wasz kubek stoi na nierównym podłożu (np. na stoliku w pociągu) i boicie się, że cała zawartość rozleje się wam na kolana).
Osobiście jestem pewna, że nie kupię jakiegokolwiek kubka termicznego w najbliższym czasie, bo większość się u mnie po prostu nie sprawdza, ale gdybym się nad jakimś zastanawiała byłoby to Contigo. Jedyny minus to cena. Kubki Contigo należą do najdroższych na rynku (tak mi się wydaje z prostego porównania cen) ale jednocześnie są raczej nie do zdarcia. Mamy w domu takie dwa (obu nie kupiliśmy – Mateusz pracuje w branży gdzie przesyłanie ludziom kubków najwyraźniej jest na porządku dziennym) i ten starszy wygląda jak nowy mimo, że już sporo podróżował po świecie (nie pisze o nim bo nie ma tej fajnej kłódki która dla mnie jest najważniejszym dodatkiem).
Krem Sunny Touch z Republiki Mydła
Nigdy w życiu nie poszłabym na targi Eko-Cuda gdyby nie fakt, że moja przyjaciółka się wybierała a ja miałam ochotę na jakieś nowe przeżycia. Widzicie poza podstawowymi rzeczami w stylu szamponu czy mydła, nie korzystam z żadnych kosmetyków do makijażu i ani kremów. Jak się zestarzeję to się zestarzeję nic się na to nie poradzi. Inna sprawa, że zostałam pobłogosławiona dobrą cerą, więc nie muszę za bardzo z nią walczyć. Eko cuda mnie zaskoczyły – były ciekawym przeżyciem – jest tam zdecydowanie więcej ludzi i kosmetyków niż bym przypuszczała.
Przyznam szczerze, że nie miałam zamiaru kupować czegokolwiek, ale z ciekawości zatrzymałam się przy stoisku Republiki Mydła. Sprzedawali tam krem „Sunny Touch” z rokitnikiem i maliną. To nie jest krem na coś konkretnego. Jest miły, pięknie pachnie i doskonale nadaje się do codziennego stosowania – na dłonie albo na twarz. Nie będę przed wami ukrywać – korzystam z niego głównie ze względu na zapach. I tak większość zużył mi Mateusz, który ma suchą skórę na dłoniach i ten krem się u niego dobrze sprawdza. Jestem pewna, że na następnych targach dokupię więcej, chyba że zdecyduję się zamówić przez sieć.
Jeśli zwracacie uwagę na opakowanie, to krem jest w szklanym słoiku z plastikową nakrętką. Myślę, że po tym jak krem się skończy, znajdziemy dla niego jeszcze jakieś zastosowanie. Nie wiem, ile zwykle taki krem kosztuje – tu mały słoiczek kosztował 39,95 ale kupiony jeszcze przed świętami wciąż nam służy. Ale trzeba przyznać – nie jesteśmy najlepszymi użytkownikami kremów do twarzy, bo zwykle o nich zapominamy. Plus jest taki, że jeśli nie dzielicie się kremem z mężem to starszy wam na dłużej.
To tyle. Mogę spokojnie powiedzieć, że u mnie te produkty działają. Jeśli zastanawiacie się, nad którymś z nich to ja mogę polecić. Jeśli któreś z tych rozwiązań zupełnie się u was nie sprawdza – nie ma problemu – czasem dla różnych osób sprawdzają się różne rzeczy. Mam nadzieję, że trochę wam pomogłam. Mogę kiedyś zrobić listę rzeczy, które u mnie kompletnie nie zadziałały (zanim zdążyłam przekonać się do szczoteczek bambusowych, kupiłam sobie szczoteczkę soniczną na polecenie mojej dentystki) – bo takich wpadek też mam kilka. W każdym razie dbajcie o siebie i o świat i nie kupujcie rzeczy, których nie potrzebujecie (albo starajcie się nie potrzebować rzeczy, które chcecie kupić).
Ps: Mam nadzieję, że jest na tym etapie jasne, że to nie jest wpis sponsorowany.