Hej
Śmierć. Nadejdzie jutro. No dobra może nie jutro. Miejmy nadzieję, że nie jutro! No ale na pewno nadejdzie. Ludzie zawsze mieli na jej punkcie obsesję bo wszak wiadomo, że wszyscy umrzemy natomiast po śmierci, trudno będzie o niej gadać więc chcemy wyrobić sobie normę za życia. W kinematografii trup od samego początku ścielił się gęsto, dramatycznie oraz gwałtownie choć z początku nie za bardzo krwawo. Potem wszelkie normy i kodeksy zniesiono i trupy w filmach można było liczyć dziesiątkami, zaś krew lała się gęsto. Od samego początku można było wyróżnić dwa rodzaje filmowych zgonów. Jeden to zgon przypadkowy, szybki i często brutalny – ktoś dostaje strzałą w serce, pistoletem w głowę, strzałką w oko, krzyczy i pada martwy. Jak komicznie by nie padał i jak stereotypowo by nie krzyczał, nie jest w stanie wywołać w widowni większego poruszenia. Ale są też te ważne sceny śmierci. Te w których umierają ci bohaterowie, których imion zdążyliśmy się nauczyć. Kiedy taka scena się udaje, widownia ociera z policzka łzę, kiedy się nie udaje, widownia ociera łzę wywołaną zupełnie innym uczuciem niż smutek.
Zwierz chciał wam przygotować listę, nie koniecznie bazującą na jego własnej opinii ale pewien the best of. Okazało się to jednak zupełnie nie możliwe. Dlaczego? Wszystko za sprawą jednego klipu z tureckiego filmu, który stał się internetowym viralem. Zdaniem internautów jest to najgorzej zagrana scena śmierci w historii kina. Niestety google niesłychanie łatwo zaśmiecić tego typu treściami i tak zwierz pozostał dosłownie z niczym . Nie chodzi mu bowiem w dzisiejszym spisie o najgorsze czyli najbardziej brutalne czy niespodziewane sceny śmierci (tu dla zwierza zawsze wygrywa scena z Meet Joe Black gdzie bohatera granego przez Brada Pitta najpierw rozjeżdża jeden samochód a potem drugi. Miało być smutno jest komicznie). Zwierzowi chodzi o sceny, które kręcono jak najbardziej serio, raczej z naciskiem na wzbudzenie w widzu pewnych uczuć tylko coś nie wyszło. Poniższa lista jest więc mocno niekompletna. Zwierz będzie zachwycony jeśli przypomnicie mu co gorsze filmowe zgony, bo jednym z większych problemów zwierza było to, że jak się okazuje większość filmowych zgonów po prostu wykasował z głowy. Dlatego dobrane sceny właściwie ilustrują pewne schematy, które potrafią zepsuć dobrą scenę zgonu niż są takim wspominanym The Best of the Worst.
Uwaga to jest wpis, w którym, wszyscy umierają. Oznacza to, że wpis ma spoilery. Jeśli nie widzieliście jakiegoś filmu, albo nie macie pojęcia, że ktoś w nim umiera to czytacie wpis na własną odpowiedzialność.
Doktor Żywago – zdaniem zwierza najlepszy przykład jak można przeszarżować w scenie śmierci. Grający Doktora Żywago Omar Sharif najwyraźniej postanowił włożyć w scenę nagłej i tragicznej śmierci doktora jak najwięcej środków aktorskiej ekspresji. I tak ze sceny, która teoretycznie powinna widza niesamowicie wzruszyć (wszak po latach dostrzegł przypadkowo ukochaną a teraz już nigdy nie będą razem) powoduje raczej radosne parsknięcie. To idealny przykład na to, jak za dużo ekspresji przy scenach śmierci jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Jako widzowie jesteśmy koszmarnie wybredni i chcemy by aktor znalazł tą równowagę pomiędzy „O mój boże jaki straszny ból umieram gdzie moje skrzypce” a „ojej nie żyję”.
Mroczny Rycerz Powstaje – tiu zaś mamy typowy przykład gry „skończyła mówić idę umierać”. Marion Cotilliard gra w filmie postać istotnie dość niewdzięczną. Przez 90% filmu jest ukochaną w opałach a przez 10% szwarccharakterem. Trudno szybko się przestawić, zwłaszcza kiedy film się kończy, atomówki wybuchają, Batmany przeżywają kryzysy osobowości a reżyser patrzy zdenerwowany na zegarek popędzając. Tak więc Marion postanowiła umrzeć a najbardziej nie zamierzenie komiczny i schematyczny sposób. Oto przepis na taki zgon: a.) weź proste zdanie b.) wypowiadaj je z przerwą po każdym słowie na głęboki wdech osoby umierającej c.) przekrzyw głowę na znak że więcej mówić nie będziesz i żeś zszedł. Dokładnie tak było. I można było już wrócić do palącego problemu bomby atomowej w ciężarówce.
Szklana Pułapka – w tym dość nietypowym filmie, kibicujemy temu dobremu ale chcąc nie chcąc uwielbiamy tego złego. Jak go nie uwielbiać kiedy gra go Alan Rickman. Kiedy więc dochodzi do ostatecznej konfrontacji pragniemy dla naszego złego jakiegoś naprawdę spektakularnego zgonu. Tymczasem postanowiono poradzić sobie z nim w sposób najbardziej tradycyjny czyli wyrzucając go z okna i obserwując lot bohatera ujęciem od góry. Rickman ma przez całą drogę w dół taki lekko zdziwiony wyraz twarzy jakby nie mógł uwierzyć, że taki fajny bohater dostał tak kretyńskie ujęcie. Choć może to był jedyny sposób by jego bohater nie ukradł absolutnie całego filmu.
Matrix Rewolucje – powiedzmy tak, scena śmierci Trinity z Matrixa to chyba pierwsza przy której zwierz zaczął parskać śmiechem na widowni. Jest to bowiem scena pod tytułem – umieram, krew sączy się ze mnie wszystkimi ranami, ale muszę wygłosić długi monolog o tym czego nigdy ci nie mówiłam. Co więcej Neo , który stracił oczy kilka scen wcześniej (nie przejmuj się nic mi nie jest) ewidentnie na umierającą Trinity patrzy, ponieważ Keanu grać nie potrafi więc stara się zagrać oczami, których nie ma. Ale kiedy po całym swoim długim przemyślanym monologu Trinity prosi Neo by ją pocałował – co jest oczywistą ostatnią prośbą osoby umierającej na uraz wielonarządowy to zwierz nagle zapragnął być na jakimkolwiek innym seansie.
Dwie Wieże – jak może pamiętacie Saruman w książce stwarza mnóstwo problemów, wydaje się że to już koniec a tu wyskakuje Saruman i bruździ w Shire. Oczywiście Powrót Króla, który i tak miał dwadzieścia zakończeń nie miał w sobie miejsca na taki wątek co oznaczało, że scenarzyści musieli ubić Sarumana wcześniej. W scenie rozszerzonej umiera po koszmarnie długim i nudnym dialogu ze stojącym u stóp wieży Gandalfem, w wersji zwykłej jego śmierć przebiega szybciej. I wszystko byłoby w porządku (poza tym że sceny takiej w książce nie było) gdyby nie jakiś szalony pomysł by ciało spadającego Sarumana kręciło się w powietrzu by wylądować na jakimś wystającym kawałku wielkiego koła z tym charakterystycznym plaskiem jaki oznacza w filmach że ktoś się na coś nadział. To niezamierzenie zabawna i jakoś zupełnie nie pasująca, do cierpiącej na nadmiar patosu opowieści, scena.
Ojciec Chrzestny 3 – zwierz trochę oszukuje bo chce wymienić aż dwa zgony z tego filmu. Pierwszy to sławne zejście córki głównego bohatera – biedna Sofia Coppola nie umiała grać. To typowa scena pod tytułem – mam olbrzymią ranę z której zdążyło się już wylać kilka litrów krwi i dopiero teraz ją zauważyłam. Takie sceny są niezamierzenie śmieszne przez swoją zupełną koszmarna nienaturalność. Poza tym aktorka zapomniała o czymś takim jak zmiana wyrazu twarzy czy głosu co zawsze gra przeciw aktorowi, który umiera na ekranie. Druga scena sprawia więcej problemów – chodzi oczywiście o scenę ostatnią kiedy umiera nasz Michel Corleone. Żeby było jasne na 10 sekund przed końcem filmu zwierz chlipie bo przecież, umiera ktoś kogo się znało od lat. Co więcej kiedy nasz bohater po prostu umiera widzimy to paralelę między jego samotną śmiercią a śmiercią Vito, który umarł bawiąc się z wnukiem. A potem następuje te kilka sekund kiedy martwy już Michel spada z krzesełka (na raty) i podbiega do niego kręcący się w okolicy szczeniak. I tu nagle zwierz dochodzi do wniosku, że jakby trochę niezamierzenie komicznie się zrobiło (jestem martwy, martwiejszy, zobaczcie leżę na ziemi). Tak więc sama koncepcja sceny jest bardzo dobra ale zwierz ma wrażenie, że bez ostatnich kilku sekund.
Saving Private Ryan – to może wywołać pewne kontrowersje ale zwierz nie cofnie się przed niczym. Otóż scena w której umiera Tom Hanks jest odrobinę kuriozalna. Jak wiemy jego bohater jest śmiertelnie ranny. Musi być bo film się kończy, a bohater Hanksa to jeden z tych, którzy zawsze obowiązkowo umierają. Problem polega na tym, że aktor jakby zupełnie zignorował ten fakt. Po prostu sobie siedzi, potem zbolałym głosem niszczy całe życie Matta Damona skazując go na trwające aż do śmierci wyrzuty sumienia (czego by biedaczek nie zrobił zawsze będzie miał wrażenie że za mało), po czym umiera. A właściwie siedzi dalej z otwartymi oczami bardzo starając się nie oddychać. To jedna z tych scen, przy których człowiek myśli – serio, naprawdę, tyle? Na całe szczęście zaraz będą skrzypce.
Spider-Man 3 – zabiłem ci ojca, okaleczyłem twoją twarz, odebrałem ci dziewczynę ale nadal jesteśmy najlepszymi kumplami. Czyli Spider Man był koszmarnie złym filmem a scena śmierci biednego Harrego Osborna którego w życiu nic dobrego nie spotkało dość kuriozalnie ów zły film wieńczyła. James Franco nawet nie stara się grać bo chce się jak najszybciej wydostać z tego koszmarnego cyklu zaskakująco rentownych produkcji, a Toby Macguire przekonuje nas, że w jego arsenale koszmarnie nie fotogenicznych min znajduje się także specjalnie taka na odważne pocieszanie umierającego kolegi. Chlipiąca z boku Kirsten Dunst wygląda na wyraźnie bardzo nieszczęśliwą że w ogóle znalazła się w tej scenie. Całość jest cudownym zapisem jak nie należy pisać scen śmierci i jak się je niesłychanie często pisze. Przy czym umówmy się – jeśli ktoś zabija ci ojca, okaleczy twoją twarz, odbije ci dziewczynę to nie jest twoim najlepszym przyjacielem. Serio.
Czułe słówka – to taki typowy film z umieraniem w tle. Niektórym się podoba, niektórym się nie podoba, ale można go wrzucić do jednego wielkiego worka produkcji , w których ktoś musi umrzeć żeby miały sens. Nie jest więc problemem sam pomysł zabicia niepokornej córki granej przez Debrę Winger, czy nawet napisana wyłącznie po to by wzruszyć wszystkie kobiety na widowni scena w której żegna się ona ze swoimi dziećmi (dzieci łkające lub złe na rodziców że umierają sprzedadzą wszystko). Problem polega na tym, że bohaterka absolutnie nie wygląda na umierającą. To znaczy wygląda całkiem rześko a sceny w których jest już pewne, że po niej gra z takim wigorem, ze można się zastanawiać czy gdzieś źle nie postawiono diagnozy. I to też ważne, jeśli wasz bohater w filmie ma wygłosić całą litanię pożegnań to niech nie wygląda na kogoś kto próbuje przetestować reakcję rodziny na okoliczność własnego zgonu.
X-men 3 – tu właściwie zwierz wylewa trochę swoich gorzkich żali na reżysera, który postanowił wybić mnóstwo postaci – co jedną to gorzej. Cyklop, Xavier a na końcu Jean Grey umierają w sposób dość kuriozalny. Biedny cyklop nawet nie ma jak zagrać zdziwienia bo ma cały czas okulary na oczach więc umiera tak bardzo obojętnie, że jest to aż śmieszne. Z kolei Xavier, który dekonstruuje się na naszych oczach (ładniej mówiąc po prostu się rozpada) postanowił pożegnać się z Wolverinem (a może z Magneto) czułym uśmiechem, który jakoś zupełnie do tej sceny nie pasuje (chyba chciano pokazać jak bardzo zen jest Xavier, ale średnio wyszło). Najbardziej jednak zwierza denerwowała scena w której umiera Jean Grey. Problem z tą sceną jest prosty – jest tak niesamowicie idiotyczna, że sami aktorzy wyglądają na niesłychanie zakłopotanych że muszą w niej grać. Dzięki bogu za X-menów pierwszą klasę.
Sceny o których warto jeszcze wspomnieć – Śmierć kapitana Kirka – głównie dlatego, że grający Kirka Shatner naprawdę nigdy nie umiał grać. Dom Latających Sztyletów – bo bohaterowie już dawno powinni być martwi ale wciąż znajdują jeszcze coś do powiedzenia, Sean Bean w wielu filmach ale przede wszystkim w Polowaniu na Czarownice, gdzie nie tylko idiotycznie ginie ( rozrywają go konie, ku jego własnej uciesze) ale w ogóle cały film jest jedną z najbardziej kretyńskich produkcji jakie zwierz widział, Obcy 3 gdzie Ripley poświęca się tylko po to by tuż przed jej zgonem z jej ciała wyskoczył mały obcy. To powinno być przerażające ale jakoś jest niezamierzenie zabawne.
Można się spierać, które sceny są najgorsze. Ale prawda jest taka, że sceny śmierci w filmach wpływają ponoć na realne zachowania ludzi w czasie ich ostatnich minut. Ci, którzy nie umierają we śnie, ani w zupełnej malignie, dostają z filmów gotowe skrypty tego co powiedzieć. Zwierz czytał ostatnio, że ponoć wymagania w kwestii tego co chcemy usłyszeć jako ostatnie słowa naszych bliskich wciąż rosną. Natomiast, ci którzy czuwają przy łóżkach odchodzących bliskich oczekują ponoć równie sprawnie napisanych i wypowiedzianych monologów jak te, które znają z filmów. Tymczasem prawda jest taka, że raczej mało kto ma wyćwiczone wcześniej pożegnanie typu 'Pamiętasz jak byłeś mały i chodziliśmy razem łowić ryby i złowiłeś szczupaka, którego twoja matka tak pysznie przyrządziła. Potem jedliśmy go przed domem przy zachodzie słońca. Och jakiż wtedy byłem szczęśliwy mój synu, to znaczyło dla mnie więcej niż posada w banku. Wybaczam ci wszystkie błędy, kocham cię, jestem z ciebie dumny. Przepraszam, że nie byłem na twoim szkolnym przedstawieniu kiedy byłeś w drugiej klasie. Kiedy zaczęły grać te skrzypce”. Tak więc, większość scen śmierci, to raczej nasze fantazje, jak pięknie byłoby gdyby każdy zanim odjedzie, powiedział nam coś naprawdę ważnego, a potem jeszcze dodał, że czego byśmy nie zrobili jest nam odpuszczone. Problem polega na tym, że zarówno aktorzy jak i scenarzyści mają pewien problem. Żaden z nich nigdy nie umarł i nie mógł potem wrócić by oprzeć scenariusz na swoich własnych wrażeniach. No chyba, że się to komuś udało. W takim przypadku należy zgłosić się do najbliższej świątyni. Posada mesjasza czeka.
Ps: oczywiście powyższy wybór jest wyborem bardzo skromnym, z którego nawet zwierz nie jest niezwykle zadowolony. Tak więc zachęca was dopisujcie się!
Ps2: Dziś o 12:00 w południe kończy się glosowanie na blog roku, tym którzy oddali głos zwierz z całego serca dziękuje. To był naprawdę bardzo, bardzo fajny tydzień, kiedy zwierz przekonał się, że na was drodzy czytelnicy nie ma mocnych i jesteście w ogóle och, ach i jeszcze trochę (kto ma wam mówić miłe rzeczy jak nie wasz bloger?)??