Nie będę chyba bardzo oryginalna jeśli stwierdzę, że komiksowe ekranizacje studia Sony to dziś jeden z najciekawszych i najdziwniejszych filmowych tworów. Mamy tu rzeczy doskonałe, średnie i po prostu dziwne a wszystkie trzymające się kurczowo faktu, że Sony ma prawa do szerokiego i przedziwnego uniwersum Spider-Mana. Podczas kiedy w przypadku MCU zawsze wiemy czego się spodziewać o tyle każdy nowy film Sony wrzuca nas do świata gdzieś pomiędzy rozrywką, która powinna trafić od razu na VHS a naprawdę dobrym fanfiction. I I właśnie dlatego te filmy mają całą osobną grupę fanów, do których się zaliczam. I choć do filmu „Venom 2” mam pewne zastrzeżenia – to wciąż cieszę się, że podlega męczącej już niekiedy formule filmu do MCU.
„Venom 2” to w istocie dwa filmy w jednym. Jeden to dość klasyczna fabuła produkcji komiksowej. Jest ten dobry i jest ten zły, napięcie rośnie, rzeczy się dzieją i ostatecznie mamy wielką konfrontację. Nawet jeśli Venom to postać z natury raczej chaotyczna niż dobra, to ta historia rozgrywa się w bardzo dobrze znanych ramach. Woody Harrelson gra mordercę, który ma zostać stracony. Ale Cletus Kasady nie ginie, tylko staje się Carnage – kolejnym symbiontem, synem Venoma, który szuka zemsty. Dlaczego szuka zemsty film nie odpowiada, co dość dobrze pokazuje, że nawet samych twórców ten najbardziej typowy komiksowy wątek interesuje tak średnio. Zresztą doskonale to widać w próbie zarysowania przeszłości zarówno Cletusa jak i jego ukochanej Frances. Oboje mają rozbudową przeszłość, ale chyba tylko po to by widz miał jakieś wrażenie, że w filmie jest coś na kształt fabuły. Nie ukrywam – ten film o Venomie jest taki dość średni, można by powiedzieć nawet leniwy, wpisany w jakąś znaną formułę.
Jest też drugi film. To historia związku Eddiego Brocka i Venoma. Tu spokojnie moglibyśmy mieć monodram gdzie Tom Hardy rozmawia z Tomem Hardy. To jest absolutnie przeuroczy film, zabawny i pod wieloma względami – zaglądający w sam środek dysfunkcyjnego związku. Jeśli komuś się wydawało, że pod koniec pierwszego Venoma, Eddie nauczył się żyć ze swoim symbiontem to jest w błędzie. Jak się okazuje ta para wciąż się kłóci i wciąż próbuje dojść do porozumienia – czy mogą żyć razem czy wręcz przeciwnie – każdemu z nich byłoby lepiej bez tego drugiego. W scenach sporu Eddiego i Venoma film odchodzi zupełnie od tradycyjnej formuły – skupia się raczej na uczuciach i emocjach bohaterów, których darzy niewątpliwą sympatią. Więcej – jest to film, który wykracza poza tradycyjne pojmowanie relacji bo np. kluczową rolę w pewnym negocjowaniu emocji w związku odgrywa Anne – była dziewczyna Eddiego, która troszczy się by ten porozumiał się z Venomem. Gdzieś w tej historii znajduje się bowiem ciekawe założenie, że nasi byli partnerzy i ich partnerzy też mogą stanowić część naszej poszerzonej rodziny.
Przy czym te romantyczne odczytania nie są absolutnie wbrew intencjom autorów, nie są jakimś – wyciągnięciem czegoś spomiędzy kontekstów. W jednej ze scen Venom – przechadzający się po mieście bez Eddiego dość jasno deklaruje, że chce równości w swoim związku i ze nie chce być urywany – bezpośrednio nawiązując do języka coming outu. Choć scena jest zabawna to emocjonalnie – jak najbardziej prawdziwa. Zresztą sama konstrukcja filmu tak naprawdę opiera się przeciwstawieniu sobie dwóch związków. Cletus i Frances są parą morderczą ale wierzącą mocno że są swoim światłem i przeznaczeniem, powstrzymuje ich Eddie i Venom – którzy w sumie także muszą dojrzeć by zrozumieć że muszą być razem (jak ktoś słusznie zauważył – w pierwszym filmie Venom wybiera Eddiego, w drugim Eddie wybiera Venoma). To nie jest przypadek, że jest to film o dwóch związkach, bardziej niż o czymkolwiek innym.
Niestety – połączenie dwóch bardzo dalekich fabuł – tradycyjnej historii komiksowej i refleksji o emocjonalnym związku człowieka i bloba z kosmosu, nie zawsze odpowiednio się splata. Są w tym filmie wątki, które wydają się być absolutnie urwane, pierwsza połowa filmu sprawia wrażenie, jakby twórcy mieli więcej pomysłów niż czasu . Z kolei pod sam koniec pojawia się wątek wielkiej walki pomiędzy dwoma symbiontami, która niemal zawsze jest powtórką pewnych znanych schematów, dramatycznych momentów i poczucia, że kiedyś już to widzieliśmy ale z lepszymi efektami specjalnymi. Do tego niejasne czy nie dopowiedziane do końca motywacje bohaterów nie zawsze mają większy sens. Co nie zmienia faktu, że ten element emocjonalnych przepychanek między Eddiem a Venomem będzie pewnie dla niejednego widza, takim powiewem świeżego powietrza bo ile można oglądać filmy które wszystkie są takie same.
Aktorsko film właściwie nie daje bardzo dużo pola do popisu. Tom Hardy jest w produkcji doskonały bo od pierwszej sceny wygląda dokładnie jak człowiek, który od ponad roku nie zjadł żadnego zbilansowanego posiłku, nie przespał ośmiu godzin, pewnie za dużo pali, pije, i nie wie gdzie jest lokalna siłownia. Nie znam drugiego aktora, który tak dobrze grałby kogoś absolutnie wymęczonego życiem w sposób, który wszyscy rozpoznajemy. Woody Harrelson gra tu opętanego miłością zabójcę, co sprawia, że niekiedy zastanawiamy się czy nie przyjmuje takich ról, bo wie, że nie za bardzo będzie musiał się do nich przygotowywać – po postu może włączyć autopilota. Michelle Willimas która pewnie musi się zastanawiać co w sumie robi w tej produkcji ma jedną bardzo dobrą scenę w której jest tą dziewczyną, która godzin swojego byłego narzeczonego z jego nowym chłopakiem. Natomiast zaskoczeniem był dla mnie Reid Scott który gra doktora Dana, narzeczonego Anne, który mam wrażenie, bawi się w tych filmach doskonale jako facet, który chciałby żeby już nie było więcej kosmitów.
„Venom 2” to nie jest film dla każdego, na pewno nie dla tych którzy lubią kiedy filmy super bohaterskie traktują się śmiertelnie poważnie, albo gdy cała para idzie w efekty specjalne i spektakularne sceny. Ale jeśli podobnie jak ja czasem macie się ochotę dowiedzieć się co by było gdyby Tom Hardy (współscenarzysta) napisał sobie na kolanie fanficzek o sobie i swoim najlepszym przyjacielu z kosmosu, który może któregoś dnia wyzna mu miłość – cóż wtedy „Venom 2” jest dokładnie filmem dla was.