Kiedy po pierwszym sezonie „Teda Lasso” chodziłam po wszystkich znajomych mówiąc im że to jeden z najlepszych seriali jaki znajdą na platformach streamingowych czułam się nieco osamotniona. Kiedy kilka miesięcy później na serial spłynął deszcz nagród, czułam się niczym prorok który przychodzi jako pierwszy z dobrą nowiną. Jednak satysfakcja trwała krótko. Po drugim sezonie, który podzielił fanów, znów czuję że muszę bronić tego kościoła powszechnej życzliwości pod wezwanie Teda Lasso.
Pierwszy sezon serialu miał w sobie siłę wynikającą z tego, że fabuła szła tu w poprzek popularnych narracji o nie miłych ludziach. Ted Lasso w świecie seriali o egoistach, draniach i narcyzach pokazywał świat w którym ludzie mówią o swoich emocjach, przyznają się do błędów i biorą pod uwagę uczucia innych osób. Świat niemalże magiczny jeśli weźmiemy pod uwagę, że w ostatnich latach pokazywanie pozytywnych aspektów ludzkiej osobowości było co najmniej passe. Jak się okazało – dyskretny urok szlachetności wciąż na nas działa i w świecie pełnym antybohaterów, ma w sobie jakąś świeżość.
Drugi sezon, poszedł o krok dalej. Bohaterowie nie tylko są szlachetni ale też – co chyba ważniejsze, konfrontują się z własnymi wadami, problemami i ambicjami. Wbrew zasadom seriali komediowych – które starają się jak najdłużej utrzymać status quo – Ted Lasso, jasno wytycza swoim bohaterom drogę, cały czas powtarzając „Musicie się zmieniać”. Przy czym ta zmiana postrzegana jest nie tylko jako korzystna ale też wymagająca szczerości wobec samego siebie i świata. Stąd serial zmusza naszych bohaterów by niemal na każdym kroku konfrontowali się z tym kim są, kim chcieliby być i jak wpływają na innych.
Choć serial ma elementy konfliktu zewnętrznego – rywalizacji pomiędzy klubami, obecność paskudnego byłego męża, czy namolnych dziennikarzy to tak naprawdę – niemal wszystkie serialowe konflikty są wewnętrzne. Postępowanie bohaterów zawsze ma źródła w czymś co trawi ich od wewnątrz. Ich niepokojach, traumach, nieprzepracowanych problemach. Wprowadzona w tym sezonie psycholożka, która początkowo może się wydawać osobą z którą nasz główny bohater będzie w konflikcie jest w istocie postacią absolutnie kluczową. Co więcej – potrzebną właściwie wszystkim bohaterom. Jej obecność początkowo budzi opór ale ostatecznie – bez osoby z którą możesz pogadać nigdy nie dowiesz się czegoś więcej o sobie i nie poprawisz swojego życia.
Przy czym co kluczowe – to jest serial który przede wszystkim koncentruje się na męskiej psychice. Ale nie w tym ujęciu w którym robią to zwykle seriale, które po prostu uznają, że faceci są probierzem całego świata i dlatego warto się nimi zajmować. W drugim sezonie bardzo widać, to poczucie, że mężczyźni nie są uczeni tego jak wyrażać emocje, jak radzić sobie z traumami, jak w ogóle rozmawiać o tym co mają w sercu. I że nie ma nic złego jeśli zaczną. Bo jeśli tego nie robią krzywdzą innych i samych siebie. Ten przekaz dotyczy niemal wszystkich bohaterów – zarówno tych których postrzegalibyśmy jako absolutnie pozytywnych jak i tych kreowanych jako negatywnych. Tu nie ma zła, które bierze się znikąd – tu są ludzie, którzy czują się niezrozumiani, nie doceniani czy w których nikt nigdy nie uwierzył.
Jednocześnie serial zachowuje wciąż to samo spojrzenie na świat. To dobry świat. Taki w którym ktoś może ci pomóc, w którym w najgorszym momencie twojego życia, ktoś cię przytuli. W którym ludzie będą się wspierać, w którym zawsze lepiej mówić prawdę niż ją ukrywać, taki w którym ludziom się chce. To świat trochę magiczny ale jednocześnie – niosący przesłanie – to życie nie musiałoby być takie trudne gdybyśmy trochę inaczej do niego podchodzili. Tu „Ted Lasso” niesłychanie rezonuje z moim światopoglądem, bo ja też uważam że życie mogłoby być dużo prostsze gdybyśmy pozwalali sobie na większą otwartość na nasze różnice, porażki, problemy, potknięcia. Pod pewnymi względami to serial terapeutyczny oswajający nas z tym jak może wyglądać świat jeśli zrobimy ten krok by zadbać o siebie i innych.
Pod względem formalnym ten sezon pozwala sobie na kilka odcinków które odchodzą od typowego schematu – mamy odcinek świąteczny, taki z pogrzebem czy ten w czasie którego śledzimy tylko jednego bohatera. Dla przyzwyczajonych do pewnej regularności widzów takie odcinki są zwykle uznawane za nadmiarowe czy nieciekawe. Ja osobiście bardzo je lubię, bo sygnalizują mi, że twórcy znają się na filmowych i serialowych gatunkach i chętnie zabiorą mnie na przebieżkę po świecie od komedii romantycznej po film świąteczny. Jednocześnie każde to wyjście poza codzienny świat piłkarskiej szatni coś nam o bohaterach mówi. Rzucając ich na tło filmowego schematu pozwala nieco lepiej zrozumieć ich sposób myślenia, czy motywacje.
Jedną z największych zalet drugiego sezonu jest pokazywanie że klasyczne serialowe sytuacje konfliktowe mogą zostać rozwiązane w zupełnie inny sposób. Kilka razy złapałam się na tym, że byłam całkowicie pewna jak potoczy się akcja ale twórcy wybierali inną drogę – tam gdzie myślałam, że zobaczę awanturę, bijatykę, albo chociażby kłótnię – pojawiała się rozmowa, śmiech, wsparcie. Wciąż jest w tym coś oczyszczającego – kiedy widzisz, że tak naprawdę nie ma jednego dramaturgicznego rozwiązania sytuacji konfliktowych – tylko, że kultura pokazuje ci tylko jedno rozwiązanie.
Jednocześnie mam wrażenie, że problemem jest to, że „Ted Lasso” przez wielu stał się serialem traktowanym jak ciepła kołderka – nic złego się nie może stać kiedy oglądamy Teda Lasso. Ale to nie jest prawda. To nie jest serial, w którym nic złego się nie dzieje. Tu się dzieją złe rzeczy. Tym co jest inna, to nadzieja jaka się w tym serialu pojawia, że złe rzeczy nie muszą nas całkowicie określać, że możemy przepracowywać to co nas boli, rozmawiać z tymi którzy mogą nam pomóc, że na złych rzeczach się nie kończy. Więcej, że nawet jeśli świat akceptuje nasze mechanizmy obronne, to wciąż to są mechanizm obronne i mogą nas zawieść. Dlatego, musimy przestać się bać i spróbować skonfrontować się z tym co nas dręczy. Nie wiem jakby mnie kto pytał – ten serial naprawdę sprawia wrażenie jakby sponsorowało je towarzystwo psychologów.
Do tego nie ukrywam – dla mnie „Ted Lasso” to jest jednak serial niesłychanie ważny w kontekście tego jak prezentujemy męskość w kulturze popularnej. O ile w ostatnich latach poczyniono bardzo dużo na rzecz zróżnicowania przedstawienia postaci kobiecych, o tyle wciąż mam wrażenie, że schematy męskości są w popkulturze bardzo tradycyjne. Wielu mężczyzn, którzy nawet chciałoby się zobaczyć w filmach, a przynajmniej zobaczyć w nich swoją wrażliwość – nie ma takiej szansy. Tymczasem nie da się ukryć – jeśli świat ma się zmienić to potrzeba dobrych wzorców, dobrych bohaterów – pokazania jak inaczej można być mężczyzną. I to „Ted Lasso” robi. I to nie na przykładzie jednego bohatera ale kilku – pokazuje, że łagodniejsza, spokojniejsza, refleksyjna czy ugodowa męskość – taka całkowicie pozbawiona toksyczności – z nikogo nie czyni przegrywa, że wcale nie jest nieatrakcyjna, że może spokojnie być udziałem pierwszoplanowych bohaterów. To jest moim zdaniem rzecz niesłychanie cenna.
Nie ukrywam – dla mnie drugi sezon „Teda Lasso” pod pewnymi względami udowadnia, że najlepsze historie to takie, które w pewnym stopniu muszą nas zawieść. Bo zwykle, jeśli się nam coś podoba – chcemy jeszcze więcej tego samego. Tymczasem dobre historie, dają nam coś więcej, coś innego, idą dalej. Kiedy usłyszałam, że Ted Lasso ma mieć tylko trzy sezony pomyślałam, że to jest bardzo dobry pomysł, bo to pokazuje nam, że nie oglądamy serialu który może się ciągnąć w nieskończoność ale jakąś podzieloną na odcinki, jedną historię tych konkretnych bohaterów i relacji między nimi. Dlatego serial musi te relacje analizować, zmieniać i czynić lepszymi. Dlatego nie możemy dostać jeszcze więcej tego samego.
Ps: Nie pisałam o obsadzie bo to chyba jeden z nielicznych seriali gdzie kocham absolutnie wszystkich.