Hej
Każdego lata jest jeden taki film. Film który budzi absolutną czystą radość oglądania produkcji wysokobudżetowej, letni hit który jednak ma to coś co sprawia, że po zakończonym sezonie chcemy klaskać w ręce i podskakując na fotelu szeptać „Ja chce jeszcze raz”. Rok temu takie emocje budzili w zwierzu Avengersi. W tym roku tą rolę dla zwierza spełnia Pacific Rim. Produkcja, która pokazuje, że nie trzeba bardzo komplikować fabuły by pokazać coś zupełnie innego. Przy czym zwierz nie ukrywa to nie jest film dla aboslutnie wszystkich (i dobrze!). Być może jeśli nie spędziło się dzieciństwa oglądając na przemian Robo Jox i Transformersów można filmu nie zrozumieć (właściwie nie zrozumieć dlaczego jest taki fajny i sympatyczny i budzący entuzjazm) czy nie pokochać. To nie jest widowisko, które wszyscy będą odbierać na tym samym poziomie i pewnie wielu widzów nie będzie czuło tylu emocji. Ale z drugiej strony – jeśli idziecie na film, w którym wielkie roboty biją się z wielkimi potworami morskimi to nie możecie mieć pretensji, że nikt was nie uprzedzał iż jest to produkcja specyficzna. Warto o tym pamiętać, bo wydaje się, że Del Toro nie nakręcił filmu dla wszystkich. Nakręcił film dla tych, którzy widząc potężne roboty walczące z potworami z głębin czują na plecach przyjemny dreszcz emocji.
Jeśli nie jesteście w stanie dostrzec piękna w olbrzymich Mechach siekących się w morskich falach z Bestiami godnymi miana kuzynów Lewiatana to zwierz po prostu radzi iść na inny film. Albo dać temu szansę
Zacznijmy jednak od tego, że film przełamuje jeden z głównych schematów kina katastroficznego. Nie oglądamy początku niesamowitych wydarzeń i nie oglądamy cywilizacji wiele lat czy wieków po tragicznych wypadkach, jak w produkcjach postapokaliptycznych. Tu historię pierwszego ataku streszcza nam się w znakomicie zmontowanych kilkunastu minutach, w mieszance telewizyjnych raportów i dokumentalnych ujęć. Co prawda oglądamy koniec jakiegoś etapu wojny, ale apokalipsa jeszcze się nie skończyła tylko trwa w najlepsze, została jednak jakby nieco oswojona. To ważne – bo znalezienie się w samym środku opowiadanej historii jest zdecydowanie ciekawsze niż kolejne obrazki ludzi przerażonych nadchodzącym niespodziewanym zagrożeniem. W Pacific Rim wszyscy już wiedzą co wychodzi spod ziemi, rozumieją pewne mechanizmy zachodzących zdarzeń, mają broń – może nie tak skuteczną jak się wydawało ale jednak nie są zupełnie bezradni. Coś wydarzyło się wcześniej, sporo zapewne wydarzy się później, ale na razie jesteśmy w środku wydarzeń. Zwierz z radością odkrywał kolejne elementy funkcjonowania tego świata, tłumaczone zaskakująco logicznie (np. powód dla którego Jagera – wielkiego robota – muszą prowadzić dwie osoby, czy dlaczego władze decydują się w końcu na wycofanie tej niesamowitej broni z użytku), jednocześnie dostrzegając te elementy, które są raczej związane z ludzką chęcią przetrwania niż samą walką (np. fakt że widzimy dzielnice powstałe na kościach wielkich potworów, oraz że ludzie w tym świecie po prostu żyją a nie siedzą cały czas w schronach). Jest to więc świat, w którym zdarzyło się wiele poza ekranem. Przypomina to troszkę Dystrykt 9 gdzie też wrzucono nas w jakiś istniejący już świat i kazano szybko dopowiedzieć sobie te fragmenty historii, których nie widzimy.
Znakomity jest sposób streszczenia nam – głównie przy pomocy fragmentów telewizyjnych przekazów, pierwszego etapu wielkiej wojny ludzi z potworami.
Taki punkt wyjścia oznacza też, że oglądamy zupełnie innych bohaterów. To nie są ludzie, którzy zostali wyrwani z zupełnie normalnego życia i zmuszeni do niesamowitej odwagi. Oczywiście bohaterowie mają jakąś tam przeszłość w normalnym świecie ale prawie jej nie pamiętają albo nie wracają do niej wspomnieniami. Ich działania nie są działaniami przypadkowych bohaterów ale ludzi, którzy całe swoje życie spędzili w wojennych warunkach, których życiowe plany i ambicje właściwie zupełnie związane są z walką. Dlatego oszczędzono nam opowieści o starym dobrym świecie, a także wizji niesamowicie pięknej przyszłości, po apokalipsie. Bohaterowie ewidentnie żyją tu i teraz koncentrując się na przeżyciu i swoich kolejnych zadaniach co zresztą w pewnym momencie sami sobie uświadamiają. Zwierzowi ten zabieg się podoba bo ma trochę dość historii o samych początkach gdzie bohater dopiero musi znaleźć motywację do działania. Trzeba też przyznać, że postacie zostały – przynajmniej zdaniem zwierza – dobrze napisane. Nasz główny bohater choć jest klasycznym przekornym szeroko uśmiechniętym Amerykaninem (obowiązkowo gra go Anglik – warunek powodzenia filmu w ostatnich latach) który nie przepada za dowództwem to jednak daje się łatwo polubić. Może dlatego, że niekiedy nas zaskakuje – jak w scenie gdzie okazuje się, że zna japoński (w ogóle to jest fajne, że bohaterowie mówią w różnych językach, początkowo chciano by zdecydowanie więcej dialogów było nie po angielsku ale amerykanie nienawidzą czytać napisów) czy kiedy jednoznacznie stwierdza, że chce walczyć u boku niedoświadczonej Japonki – nawet zanim dowiedzie ona, że się nadaje (zwierz musi tu dodać, że spodobało mu się, że w filmie stawia się na psychologiczną a nie fizyczną kompatyblinośc bohaterów). Zresztą w ogóle dwójka głównych bohaterów jest dobrze napisana – działają jako doskonale zgrany duet i więcej jest w ich działalności doskonałego wzajemnego zrozumienia i przyjaźni niż romansu. A reżyser wcale nie ma zamiaru zrobić z nich wielkich kochanków co zwierza bardzo cieszy. Zbyt wiele jest takich historii i choć widać na erkanie chemię to zdecydowanie lepiej sprawdza się kiedy nic się z tym nie rbi. Zresztą Mako dostaje też własną dopowiadaną nam we fragmentach historię która jest nie mniej ciekawa i dramatyczna niż historia naszego bohatera. Także pozornie schematyczne postacie w tle mają ten element, który wyróżnia ich na tle setek innych podobnych postaci. Arogancki młody Australijczyk walczący u boku swojego ojca, który jednak nie jest tylko głupim osiłkiem, i który naprawdę szczerze kocha swojego buldoga (serio buldog gra w najbardziej wzruszającej scenie filmu). Dwóch naukowców, którzy nie dość, że są nie do zdarcia (serio po raz pierwszy naukowiec posłany na trudną misję zyskuje kuloodporność niemal głównego bohatera), którzy reprezentują dwa zupełnie różne style uprawiania nauki i którzy chyba najmniej ze wszystkich boją się niebezpieczeństwa. Co ciekawe to jeden z niewielu filmów gdzie naukowców się słucha gdzie ich pomysłu uważa się za możliwe do zrealizowania a przekazywane przez nich informacje stają się podstawą działania. No a poza tym pokazuje się nam, że są różne sposoby uprawiania nauki i może się okazać że wszystkie są równie dobre. Wszystkie te postacie niby zna sie z innych filmów ale tu dostają jakiś dodatkowy element, jedno zdanie więcej, poczucie humoru, ważną scenę – coś co sprawia, że wychodzą poza schemat.
Nasi bohaterowie doskonale się rozumieją, może nawet czują do siebie miętę. Ale reżyser zdaje się doskonale rozumieć, że dorzucenie romansu do historii o kresie dni panowania ludzi na ziemi to o jeden grzyb w barszczu za dużo.
Ale zwierz musi powiedzieć, że w film kradnie wszystkim Idris Elba. Jego bohater – najpierw wojskowy marszałek, potem po prostu przywódca wszystkich gotowych jeszcze walczyć, jest absolutnie cudownie napisany i po mistrzowsku zagrany. To bohater surowy ale sprawiedliwy, uważny i niesłychanie inteligentny. Trzyma się po wojskowemu, roztacza wokół siebie aurę autorytetu, ale jednocześnie ma czas by wszystko rozważyć indywidualnie. Nie jest szalonym generałem pragnącym rzucać bombami na prawo i lewo, warczącym by wykonywać jego rozkazy. To nie jest patriota, który wszędzie chce zatknąć amerykańską flagę. To ten dowódcza, który każe ci pamiętać, że masz ratować dwu milionowe miasto a nie kuter rybacki ale skoro już ratujesz kuter rybacki to zamiast krzyczeć każe wyprowadzić go poza pole rażenia. To postać która roztacza wokół siebie taką aurę, że kiedy bohater łapie go za ramię natychmiast czujemy w tym geście coś niesamowicie niestosownego. Jednocześnie dowiadujemy się jaka jest jego słabość i lubimy go przez to jeszcze bardziej. Zwierz ani przez chwilę nie dziwił się dlaczego bohaterowie podążają za nim nie kwestionując wydawanych rozkazów. A jednocześnie mimo pewności siebie (Elba znakomicie się w tym filmie rusza – od razu widać że to wojskowy) to jest taki przywódca który mając wygłosić swoją ostatnią wielką motywacyjną mowę, zatrzymuje się na chwilę, jakby nie do końca był pewien jak zacząć i co powiedzieć. Serio mimo, że zwierz słyszał w filmach więcej motywacyjnych mów niż kiedykolwiek potrzebował ta jako jedna z nielicznych brzmiała prawdziwie właśnie dzięki temu początkowemu wahaniu. No a poza tym Idris Elba jest tak strasznie cudownie miły dla oka. Zwierz napisze to tylko raz żeby nie było, że tylko to go obchodzi. Ale zwierz serio poszedłby za nim na koniec świata.
Zwierz uwielbia ten cytat. I Idrisa też uwielbia.
Przejdźmy teraz do samych walk. Zwierz zawsze ma problem z sekwencjami bijatyk we współczesnych filmach. Najczęściej nic nie widać i trudno się połapać kto kogo i jak. Tu jest inaczej. Nie dość, że nie widzimy walki wyłącznie w niesamowitym zbliżeniu ale w oddaleniu, co pozwala nie tylko dostrzec z perspektywy jak monumentalne są nasze Jagery i potwory to na dodatek ktoś się wysilił by jednak nie było to wyłącznie bezmyślne powtarzalne walenie się po pyskach. Każda walka jest nieco inna, a co więcej – zwierz zwrócił uwagę, że po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę nie był w stanie przewidzieć jak taka bijatyka się potoczy, jakiej broni użyją bohaterowie i ich przeciwnicy (moment w którym pojawił się miecz był momentem w którym zwierz o mało nie umarł ze szczęścia) oraz czy wszyscy przeżyją. Zgodnie ze starą dobrą zasadą filmów o wielkich robotach gdzie ludzie umierają tu też nie jest tak, że nasi odnoszą sukces bez poniesienia pewnych kosztów. Do tego twórcy potworów zadbali o to by różniły się od siebie i nie były jedną powtarzalną anonimową bestią – są tak cudowne że zwierz nie wyobraża sobie jak twórcy Gozzili chcą to przebić. Do tego widać kunszt reżysera – scena w której wielka pięść robota nagle zatrzymuje się w środku biura to piękna scena, która nie rusza akcji do przodu ale jest po prostu fantastyczna. Zresztą w całej tej wielkiej bijatyce zachowano zaskakująco wiele realizmu. Budynki nie padają jeden po drugim jak w Supermanie zaś bohaterowie omawiają swoją taktykę, starają się myśleć niestandardowo – film mimo wielu potyczek nawet na chwilę nie zamienia się w jedną z tych niemych produkcji gdzie pół godziny ludzie walą się po pysku o przyszłość świata. Serio zwierz cieszył się jak dziecko i pewnie gdyby był dzieckiem oglądałby ten film z płyty w kółko tak jak dawno temu transformersy.
Zwierz przypomniał sobie oglądajac ten film, jak strasznie kocha wielkie roboty.
No właśnie, po zakończonym seansie człowiek czuje lekki niedosyt. To zdarza się naprawdę rzadko bo dziś filmy potrafią nawet po dobrym rozpoczęciu koszmarnie znudzić wizja kolejnymi mowami, pożegnaniami i wzniosłymi scenami. Tu wręcz przeciwnie – film kończy się tam gdzie kończy się fragment opowieści. Widz wychodzi i ma ochotę złapać w ręce wszelkie informacje o przedstawionym świecie. Jak prezentowały się Jagery innych krajów (w filmie pozostało już ich tylko kilka – między innymi ulubiony zwierza- rosyjski), jak wyglądały pierwsze lata wojny, jak radziły sobie poszczególne kraje, jakie terytoria zostały zniszczone. Innymi słowy chce się widz dowiedzieć wszystkiego o świecie w który został wrzucony. Co więcej twórcy filmu są na to przygotowani – na stronach można znaleźć sporo informacji, wydano specjalny komiks i grafiki – innymi słowy przygotowano świat znacznie wykraczający poza granicę filmowej fikcji. Zwierz jest pod wrażeniem, bo to jest dokładnie to na co zwierz zawsze liczy kiedy dostaje film rozgrywający się w niedalekiej lub dalekiej przyszłości – dopracowanej wizji, która wykracza poza tym co widać na ekranie.
Zwierz dostał zwrot podatku więc chyba nie ma wątpliwości że kupi sobie prequelowy komiks ze świata Pacific Rim
Zwierz ma jeszcze jedną uwagę. Otóż oczywiście to jest film w którym Rosjanie mają najstarszego Jagera (ale za to jak zwykle są właściwie niezniszczalni) a Chińczycy łypią podejrzliwie, ale zwierz miał wrażenie, że po raz pierwszy od dawna ogląda film, który naprawdę jest o ludzkości. To znaczy wiecie, nasi bohaterowie operują w Hong Kongu i większość tłumów to Azjaci, języki się mieszają i nawet znakomita (dobra genialna) ścieżka dźwiękowa podkreśla taką międzynarodową różnorodność. Zwierz zbyt często ogląda filmy gdzie ratowanie świata oznacza ratowanie Ameryki a dokładniej Nowego Jorku albo Los Angeles. Tu właściwie tego elementu nie ma, wręcz przeciwnie ratuje się świat bardzo od miejsca zamieszkania odległy. Ogólne Pacific Rim oferuje wspaniałą rozrywkę, która teoretycznie przypomina coś co już widzieliśmy ale jednak nieco inaczej rozegrane. Tylko ktoś kto jest bardzo negatywnie nastawiony do produkcji nie zauważy tych drobnych różnic (na przykład fakt, że bohaterowie są inteligentni nawet handlujący mięsem potworów przestępca nie jest totalnym kretynem), które odróżniają dobrą rozrywkę od absolutnej komercyjnej papki.
Ulubiony aktor reżysera w roli Hannibala, tym razem tnącego potwory a nie ludzi ;)
A na koniec – zwierz wrócił po seansie do recenzji z Gazety Wyborczej, której recenzent dał filmowi zaledwie jedną gwiazdkę. Zwierz wrócił by uświadomić sobie, że to wcale nie jest recenzja ale zbiór dość niechlujnych uwag. Zwierz nie wie czy autor widział film (chyba jednak tak ) ale jeśli widział to powinien jednak poważnie przemyśleć swoje podejście do recenzowania filmów rozrywkowych. Zwierz rozumie, że może się nie podobać, ale zarzucenie filmowi wtórności i porównanie do Transformersów czy Gigantów ze Stali świadczy o złej woli – trochę tak jakby uznać, że wszystkie filmy, w których ktoś jeździ konno można wrzucić do jednego worka. Tymczasem wszystkie trzy filmy mają ze sobą niewiele wspólnego – zwłaszcza, że w jednym mamy Transformesry w drugim Roboty w trzecim Mechy (no ale po co to rozróżniać, albo po co nawet próbować rozróżniać). Do tego widać, że widzem był krytyk nie uważnym, bo akurat trudno uznać film za historię amerykańskiego triumfu. Można wręcz powiedzieć, że ameryki jest w tym filmie jak na lekarstwo. Nie do końca też rozumiem zarzut dotyczący kiczowatości produkcji, która w swoim gatunku jest wręcz wybitnie pozbawiona ogranych kiczowatych scen, znanych z tak wielu filmów, jest za to bardzo estetyczna a miejscami wręcz piękna (padający na plażę Jager). Danie filmowi jednej gwiazdki jest zachowaniem bardzo nieprofesjonalnym. Jedno to niechęć do całego gatunku czy rodzaju filmów, drugie to niechęć do przyjęcia konwencji (a może raczej jej świadome ignorowanie) w jakiej rozgrywa się opowiadana historia. Ale widzów się tu trochę oszukuje – bo przecież widzowie którzy czytają recenzję Pacific Rim przed seansem chcą wiedzieć czy ta produkcja jest dobra w swoim gatunku. Dając jedną gwiazdkę (co jest kuriozum bo jednej gwiazdki nie dostaje praktycznie żaden film nawet najsłabszy) recenzent sieje dezinformację zniechęcając ludzi do filmu, który w swok gatunku jest naprawdę bardzo porządny. Jednak recenzent nie może zupełnie olewać gatunku czy potencjalnych oczekiwań widzów i jedynie wyżywać się na produkcji tylko dlatego, że należy do gatunku którego nie lubi i jak pokazuje recenzja nie rozumie (nie chodzi o nie zrozumienie filmu tylko zasad rządzących takim a nie innym gatunkiem filmowym). Recenzowanie filmów wymaga jednak niekiedy wyjście poza własne sympatie i antypatie, jeśli się tego nie potrafi – cóż wtedy trzeba się od pewnych gatunków trzymać z daleka. A jeśli już chce się aż tak zjechać film, to należy jasno sformułować argumenty a nie żalić się, że reżyser nakręcił film stylistycznie różny od poprzedniej produkcji. Gdybym była Gazetą Wyborczą mocno bym przemyślała zmianę składu recenzentów a przynajmniej jego poszerzenie. To jednak jest irytujące kiedy największa gazeta w kraju ma dwóch receznetów z których jeden nie lubi kina popularnego, drugi zaś potrafi skrytykować melodramat dla kobiet w średnim wieku za to, że nie trafia w jego wrażliwość. W ogóle czy tylko zwierz ma wrażenie, że yto trochę skandal, że tam jest dwóch facetów? Tak jak kręci się produkcje dla mężczyzn tak samo kręci się produkcje dla kobiet i fajnie byłoby mieć też taką perspektywę. Ale to temat na zupełnie inny wpis. W każdym razie Co jest Grane które od lat czytałam dla zabawy (absolutnie nie kierując się ich wskazówkami) jest dziś dla mnie zdecydowanie mniej profesjonalnym pismem niż niejeden blog. Prowadzony przez ludzi, którzy przynajmniej potrafią jasno stwierdzić, że nie wiedzą czy jakiś film jest dobry bo ewidentnie nie był dla nich.
Nie takie rzeczy się w Torchwood widziało
Pacific Rim jest wielkim Hollywoodzkim blockbusterem. Doskonałym w swojej kategorii. Jeśli mi nie wierzycie, zajrzyjcie do recenzji Rusty.
PS: Do ceny biletu należy dorzucić 22 funty – tyle kosztuje kupienie sobie dodatkowo komiksu o roku zerowym konfliktu i GENIALNEJ Ścieszki dźwiękowej.
Ps2: Czy zwierz już wam mówił, że po tym filmie można się zakochać w Idrisie Elbie? Zwierz wiedział co robi oszczędzając sobie odcinki 3 sezonu LUthra. Teraz będzie sobie mógł powzdychać niezależnie od jakości scenariusza.
Każdy wpis jest lepszy kiedy kończy się zdjęciem Idrisa Elby w mundurze (plus to przypomina zwierza ten wpis na twitterze)