Długo się zastanawiałam co mam napisać wam w dniu, który być może jest jednym z najbardziej wyczekiwanych dni w moim życiu. Ostatecznie jednak zamiast uderzać w wysokie tony postanowiłam po prostu przytoczyć wam treść listu, który na dniach mam zamiary wysłać do Wydawnictwa Czwarta Strona, które dziś wypuściło na rynek moją pierwszą powieść.
Szanowna Redakcjo,
Kurier zapukał w poniedziałek rano, wcześnie rano. Zdecydowanie wcześniej niż miałam zamiar wstać. Przyniósł ciężką paczkę i kazał podpisać milion papierków. W paczce była moja powieść, ułożona równiutko. Wszystkie moje dziesięć egzemplarzy autorskich. Zaczęłam liczyć i wychodzi mi, że chyba trzeba będzie odrobinę tą ilość poszerzyć. Aby uzasadnić dlaczego potrzebuję odrobinę więcej niż dziesięciu egzemplarzy autorskich postanowiłam skrupulatnie wymienić wszystkich ludzi którym powinnam jeden egzemplarz wysłać (kolejność przypadkowa):
Mojemu dziadkowi – który parę lat temu zapytał mnie czy wiem o czym chce pisać pracę magisterską a ja powiedziałam że nie mam pojęcia. Wtedy dziadek wymyślił mi temat, ustawił życie i znalazł pomysł na książkę. I nawet nie musiałam płacić.
Mojemu Tacie – który kazał mi oglądać filmy i prenumerował magazyn Film przez co zaszła nieuchronna socjalizacja mojej osoby w miłości do kina, co poniekąd odpowiada za moje późniejsze skrzywienie w tym kierunku. A także za temat książki. Bloga. Wszystkich moich rozmów. Chyba że rozmawiam o Grze o Tron.
Moim Braciom – bez których nie miałabym pojęcia jak opisać braterską miłość, która opiera się głównie na powstrzymywaniu się od zabicia rodzeństwa, oraz przetykanej złośliwościami rozmowie. Plus lękiem że młodsze rodzeństwo nieuchronnie zrobi sobie krzywdę. Nawet jak jest od nas wyższe, albo jest dawno pełnoletnie.
Mojej mamie – która tak długo mówiła o asymilujących się rodzinach żydowskich, prasie żydowskiej, społeczeństwu dwudziestolecia międzywojennego, że właściwie nic nie musiałam wymyślić wystarczyło jej nie przerywać i dodać dwa zdania od siebie. Plus za to, że po przeczytaniu rękopisu powiedziała „Może być”. Co w ustach mojej mamy brzmi jak komplement równy medalom Noblowskim. Tylko trudniejsze do zdobycia.
Egzemplarze autorskie mam ale cóż począć kiedy potrzeba więcej
Promotorowi mojej pracy doktorskiej – należy się egzemplarz z dedykacją „Przepraszam” bo miałam napisać rozdział doktoratu a zamiast tego napisałam powieść. Co więcej im więcej czytam do doktoratu tym bardziej korci by napisać drugą. A rozdziału jak nie było tak nie ma.
Mojej szefowej w pracy – która, gdy pewnego pięknego dnia wpadłam z laptopem do pracy z okrzykiem „Za godzinę zacznę pracować tylko dopiszę wątek do książki” dała mi godzinę na dopisanie jednej postaci zanim wysłałam powieść do wydawnictwa.
Mojemu nauczycielowi od polskiego z liceum – który liczył wszystkie brakujące przecinki w moich wypracowaniach i dopisywał tą liczbę obok szóstki którą stawiał mi za treść. Bo jednak to jest prawda, że człowiekowi potrzebny jest nauczyciel, który wskaże nam odpowiednią drogę by znaleźć w sobie motywację do pisania.
Mojej psycholog do której chodziłam w podstawówce – która przekonała mnie, że stawianie litery „y” jest koniecznym wymogiem języka a nie zbędną fanaberią. Niestety nigdy nie udało się jej mnie przekonać do stawiania przecinków. No ale i tak wszystkie y jakie stawiam są jej zasługą.
Mojej przyjaciółce Marii – która czytając pierwsze szkice mojej książki proponowała co chwilę by bohaterowie kupili bilety do Kanady i wyjechali z Polski. O dziwo bardzo ułatwiło to wymyślenie zakończenia książki.
Mojej przyjaciółce Ani – która groziła mi śmiercią lub kalectwem jeśli zrobię krzywdę jednej z bohaterek książki, co zmusiło mnie do przemyślenia jej losu. Ale także do przemyślenia wycieczek samochodowych z Anią (lękam się o życie).
Mojej przyjaciółce Agnieszce – która nie zdążyła wstawić przecinków do rękopisu ale świadomość, że ktoś mi pod koniec wstawi przecinki sprawiła, że pisałam z myślą, że może to kiedyś do wydawnictwa wyślę. A to już jest sporo.
Mojej bratowej Ani – która cały czas twierdziła, że książka w której bohater nazywa się Adam nie odniesie sukcesu i w ogóle bohater powinien jeździć na koniu który jest szerszy niż dłuższy. Bo dokładnie takiego podejścia do swojej twórczości potrzebowałam. Plus mam temat na następny tom.
Do ludzi zajmujących się pisaniem i blogowaniem o książkach powieść dotarła z odpowiednią informacją. Są przecinki! (zdjęcie. Kasia Bażyńska)
Wszystkim moim przyjaciołom i znajomym – którzy przeczytali książkę wtedy kiedy była ona jeszcze zbiorem rozdziałów o dziwnych datach. Pisanie ze świadomością że czekacie co dalej było mniej więcej takim motywatorem jak dla Sienkiewicza wypłata za kolejne odcinki Potopu.
Mojej ulubionej krakowskiej blogerce Oli Klęczar –która powiedziała że to niezły kawałek prozy i można słać do wydawnictwa. Bo jak Oli się podoba to nie ma wstydu.
Znajomej która w czasie pisania książki poprosiła mnie o artykuł na temat teatrów w Warszawie – bo dzięki niej w książce pojawił się wątek związany z teatrem akurat wtedy kiedy utknęłam w miejscu w którym nie wiedziałam co dalej pisać.
Znajomej mamy – historyczce która w czasie telefonicznej konsultacji, odbywanej w czasie niedzielnego spaceru podpowiadała co mogło młodego mężczyznę uchronić od służby wojskowej w czasie I wojny światowej. Po tak poważnych konsultacjach z historykiem specjalistą głupio było książki nie skończyć.
Książka na tle książek których lekturą zwierz poprzedzał i przetykał pisanie (może poza filmem noir)
Wszystkim blogerom, którzy napisali książki – bo zazdrość jest najlepszą motywacją. Spędziłam pół roku dowodząc, że skoro oni umieją to ja też umiem.
Mariol Zaczyńskiej – która zaprosiła mnie na Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach gdzie po pierwsze – skręcałam się z zazdrości wobec autorek, po drugie – spotkałam dziewczyny z Wydawnictwa Czwarta Strona, co znacznie ułatwiło nawiązanie współpracy (ach ta moja niesamowita przyjazna osobowość)
Wszystkim czytelnikom bloga – którzy raz na jakiś czas domagali się bym napisała jakąś książkę, choć mam dziwne podejrzenia, że nie chodziło im o obyczajową powieść z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Ale kto ich tam wie.
Znajomym z Internetów – którzy nawet przez chwilę nie pozwolili mi zapomnieć, że napisanie książki nie chroni przed złośliwościami. Co jest bardzo dobre, bo jakoś łatwiej wydawać książkę wiedząc że znajomi i tak nie będą cię zbyt poważnie traktować.
Wy czytajcie a zwierz z popcornem w łapie zasiada czytać opinie (fot. Wydawnictwo Czwarta Strona)
Wszystkim blogerom, których premiera książki wypada tego samego dnia – bo nie ma lepszej grupy wsparcia dla zestresowanego debiutanta niż wymiana zdań z ludźmi którzy też z niepokojem spoglądają na ten sam dzień zaznaczony w kalendarzu
Anonimowemu wielbicielowi kina –który kiedyś oddał niemal cały swój księgozbiór do Łódzkich antykwariatów skąd przytargałam do Warszawy całe mnóstwo książek o historii kina polskiego, książek w których niekiedy nie sprawdzałam rzeczy które powinna sprawdzić i przez które przekopywałam się by sprawdzić jakiś mało istotny drobiazg.
Na koniec rzecz jasna potrzebny jest egzemplarz dal Babci vel Wazonu która swego czasu powiedziała mi, że pisanie jest po prostu miłe a jako że jest pisarką to jej uwierzyłam. Podobnie jak uwierzyłam we wszystko co mówiła mi zupełnie mimochodem o pisaniu – a co stało się potem nieocenionym zbiorem rad, dzięki którym okazywało się, że napisanie książki – przynajmniej tej debiutanckiej nie jest takie trudne jak się wydawało.
Jak więc sami państwo widzą ze skromnych rachunków wnika że będę potrzebowała około dwudziestu tysięcy egzemplarzy autorskich dla wszystkich ludzi którzy mi mniej lub bardziej pomogli, nawet o tym nie wiedząc. Ponoć potrzebna jest wioska by wychować dziecko i wygląda na to, że żeby napisać jedną książkę potrzebne jest niewielkie miasto. Żeby napisać arcydzieło, jak zwierz mniema, potrzebne jest miasto na prawach wojewódzkich. Tak więc czekam na moje tysiące egzemplarzy autorskich. Albo jeszcze lepiej, dajcie mi cały nakład a ja już sobie z nim poradzę.
Wasza Kasia vel Zwierz
A teraz trochę konkretów:
– Jeśli chcecie kupić książkę papierową – możecie to zrobić na stronie wydawnictwa, albo w Matrasie, albo w Empiku
– Jeśli chcecie kupić ebooka – znajdziecie go tutaj
– Jeśli chcecie zapytać o coś związanego z procesem powstawania książki, tematyką, ilością stron, grubością papieru to chętnie odpowiem na wszystkie pytania w komentarzach.
– Jeśli chcecie wpaść na spotkanie autorskie to wszystkie informacje macie tutaj
– Jeśli chcecie zobaczyć jak zwierz na żywo mówi o swojej książce to będzie w programie Widzimisię o 22:00 w Polsat News
Ps: Pewnie jesteście ciekawi co zwierz naprawdę myśli o swojej książce. Zamiast recenzji zwierz może wam powiedzieć, że jest spoko. Takie 7 na 10. Trochę za dużo dialogów i jakieś dzikie ilości przecinków. Na 47 stronie jest literówka.