Zwierz musi wam powiedzieć, że pod koniec zeszłego tygodnia chodził po naszym pięknym mieście Warszawie nieco zaskoczony. Oto w kilku gazetach – w tym w surowej dla polskich produkcji Gazecie Wyborczej pojawiły się pozytywne recenzje Planety Singli. Dobra Polska komedia romantyczna, wydawała się od lat równie odległa co najdalsza niedawno odkryta planeta układu słonecznego. Zwierz żył więc nadzieją, że może oto nadchodzi czas zmiany. Niestety okazało się, że nie ruszyliśmy się z domu ani na krok.
Zwierz chodzi na komedie romnatyczne nie dlatego, że chce być złośliwy ale dlatego, że jest fanem gatunku
Zwierz często słyszy że nie jest targetem polskich komedii romantycznych. Problem w tym, że wręcz przeciwnie – zwierz jest targetem niemal idealnym. Jest przed trzydziestką, nie ma pierścionka na palcu (a do niedawna zwierz spełniał wszystkie kryteria singielki w wielkim mieście), uwielbia komedie romantyczne (chyba nie było w ostatnich latach żadnej której zwierz by nie widział) i do tego jeszcze może nie wzrusza się łatwo ale w sumie lubi dobre zakończenia, ładne wnętrza i produkcje podnoszące na duchu. Do tego wcale nie jest uprzedzony do produkcji polskich i jest zdania że w ostatnich latach poziom aktorstwa w Polsce znacznie się podniósł i nie mamy się pod tym względem za bardzo czego wstydzić. Więcej, zwierz nawet jest idealnym widzem polskich produkcji pod względem frekwencji – rzućcie jakiś tytuł polskiego romantycznego hitu ostatnich lat a okaże się, że zwierz widział go w kinie. Dlaczego miałby więc zwierz nie stanowić targetu takich produkcji? Powód jest prosty – wymagania jakie zwierz stawia kinu – nawet temu rozrywkowemu.
Komedia romantyczna to gatunek bardzo sformwalizowany nieco uwięziony w schemacie ale nie znczy to, że w ogóle nie trzeba od twórców niczego wymagać
Widzicie to jest pytanie dużo głębsze i poważniejsze niż może się wydawać. W kinie istnieją dwie drogi. Jedna idzie przez prosty schemat – jeśli ktoś na ekranie powie „dupa”, dowiemy się, że jest ciężko chory, zagrają skrzypce albo dziecko wyrecytuje wierszyk – to możemy mieć właściwie 100% pewności, że ktoś na widowni się zaśmieje, rozpłacze czy wzruszy. Tak działamy, nie musi za tym stać żadna głębsza myśl. To nie jest zaskoczenie – twórcy filmów znają te sztuczki od lat i często po nie sięgają. Widzowie kupią bilet, odtrąbi się zwycięstwo i nie ma właściwie znaczenia czy film jest dobry czy zły, zabawny czy nie, czy scenariusz trzyma się kupy. To trochę jak z ekranizacjami lektur – „szkoły pójdą”. Można się z tym pogodzić i oddać kino popularne w takie proste myślenie wyłącznie w kategorii zysku i odtwarzania widzom ciągle tej samej piosenki. Na krótką metę to zawsze zadziała. Nie mniej jest też druga droga – można widzowi coś zaproponować – także w zakresie kina rozrywkowego, nieco bardziej skomplikowany żart (samo słowo dupa żartem nie jest choć ludzie się śmieją), nieco lepiej zarysowane postacie, jakieś nowe wątki czy pomysły na realizację. Wiąże się to z pewnym ryzykiem ale nie tak dużym jak pragnie nam się wmówić. Widzowie paradoksalnie takie filmy też oglądają, o czym może chociażby świadczyć kopiowana bezlitośnie przez twórców „Listów do M” czy „Planety Singli”, „To właśnie miłość”. Doskonały przykład że film może z jednej strony korzystać ze schematów z drugiej układać te wzorce w nieco inna układankę. Stworzyć coś co przynajmniej przy pierwszym oglądaniu da nam poczucie nowości. Nie ma nic złego ani naiwnego w wymaganiu od kina rozrywkowego by się starało wyjść poza najprostsze reakcje. Zwierz nie jest producentem filmowym, tylko widzem – nie musi brać pod uwagę zysków i strat, dlatego może wymagać by za filmem stoi scenarzysta z reżyserem a nie producent z księgowym. Fakt, że wiemy jak działa biznes filmowy i jakie są ambicje producentów filmów nie znaczy, że należy się z tym od razu godzić. Zwłaszcza, ze do jasnej Anielki umiemy już robić smutne filmy. Czas nauczyć się robić wesołe.
W komediach robi się co raz ładniej ale też co raz puściej. Wszystko jest tylko bladą kopią czegoś co już się raz sprzedało
No właśnie, problem z Planetą Singli jest taki, że zwierz nie do końca rozumie dlaczego w ogóle miałyby go obchodzić losy bohaterów. Punkt wyjścia jest typowy – ona nauczycielka muzyki w podstawówce z wielkimi ambicjami z których nic nie wyszło, dziewczę romantyczne, chodzące w słodkich sukieneczkach, i wielkich okularach. On telewizyjny showman znany z seksistowskich żartów gównie z kobiet. Spotykają się przypadkiem, nie lubią ale w końcu decydują się na współpracę, ona chodzi na randki z facetami z Internetu on wyśmiewa ich i ją w swoim show. On ma z tego sławę i rosnące słupki popularności, ona obietnicę że pod koniec sezonu jej szkoła ma dostać fortepian (bo szkoła biedna). Sprawa się komplikuje gdy ona zaczyna chodzić na udane randki a on coś do niej czuć. W tle zaś mamy małolatę rozbijającą małżeństwo swojego ojca – bo nie lubi młodej macochy. A i jest jeszcze obowiązkowy w filmach TVN wdowiec, jeden obowiązkowy homoseksualista (przyjaciel głównego bohatera) i zamiast babci jest matka – którą nasza bohaterka się opiekuje. Macie wrażenie że skądś znacie postaci? No właśnie w różnych formach występowały one już w wielu filmach. I dobrze, możemy uznać, że komedia romantyczna nie jest gatunkiem odkrywczym. Ale nie jest też gatunkiem w którym człowiek automatycznie polubi bohaterów tylko dlatego, że wpisują się oni w schemat. Jeśli nie ma w nich choć jednego ciekawego rysu indywidualnego to postacie przesuwają się po ekranie wygłaszając kwestie które wygłosiło już mnóstwo innych postaci w innych filmach. Nie ma w nich nic ani bardzo uroczego, ani zabawnego, ani oryginalnego. Nawet ich „urocze” czy indywidualne cechy wpisują się w schematy. Mogliby się uratować dowcipnymi dialogami ale tu też właściwie nie są w stanie wyjść poza standardowe dla takich produkcji wymiany zdań.
Problemem polskich filmów są przede wszystkim postacie – poza kilkoma zarsyowanymi grubą kreską cechami właściwie nie mają żadnego rysu indywidualnego i niewiele mówią, a właściwie mówią wyłącznie banałami. Co każe pytać – po co ich tak właściwie śledzić?
Jak zwierz pisał ma problem z polubienie bohaterów. Dlaczego? Poza banalna biografią niewiele o nich wiadomo. Kiedy się pierwszy raz spotykają oboje wygłaszają równie seksistowskie kwestie. On opowiada o zdesperowanych okularnicach uczących w szkole ona wymaga od niego by zamienił się w księcia na białym koniu, bo kiedyś to byli faceci. Potem zamiast choć raz w filmie poważnie porozmawiać są głównie bohaterami długich montaży gdzie nie potrzebny jest dźwięk. Oboje doskonale się bawią wyśmiewając innych – teoretycznie zwierz powinien rozumieć, że nasza bohaterka ma szlachetne intencje ale jakoś nie wydaje się by fortepian dla szkoły był warty tego co robi. Zwłaszcza że całkiem dobrze się przy tym bawi (choć zwierz nie rozumie bo dowcipy które się nam pokazuje jako przezabawne są w gruncie rzeczy żenujące). Z kolei on jest napisany w charakterystyczny dla komedii (nie tylko polskich) sposób – jest dupkiem ale wystarczy, że powie przepraszam a problemu nie ma. W ogóle trochę cały film jest zbudowany na zasadzie, że nie ważne co paskudnego, bolesnego i prawdę powiedziawszy niekiedy dość przerażającego powiedzą czy zrobią bohaterowie – jedno przepraszam wystarczy by wszystko załagodzić. Tym samym wszystkie obraźliwe kwestie, niemoralne zachowania czy – powiedzmy sobie słowem grubszym – czyste skurwysyństwo uchodzi na sucho. Zwierz wie, że ten mechanizm jest konieczny bo wszystko ma się dobrze skończyć ale jakoś wewnętrznie wzdraga się na myśl że tak mieliby ludzie funkcjonować. Zwłaszcza, że bohaterowie mówią tu rzeczy o których nie powinno się łatwo zapominać i robią takie które wymagałyby poważnej pomocy a nie tylko lekkiej kary.
W filmie jako tako broni sie postać nauczyciela wfu. Problem w tym, że scenarzyści nie za bardzo wiedzą co z nim zrobić.
No ale dobra załóżmy że należymy do tej kategorii widzów którym nie przeszkadzają pojawiające się w produkcji żarty z gwałtów (które oba są żenujące – jeden bardziej od drugiego), że uznajemy iż bohaterka postępuje szlachetnie a małżeństwo w którym facet nie zauważył, że żona straciła pracę kilka miesięcy wcześniej ma szansę. Załóżmy że rzeczywiście nie przeszkadza nam, że w filmie świat przedstawiony rozłazi się w szwach bo musi być tak ładnie, że nawet biedna szkoła ma własne nowoczesne audytorium, wszyscy mieszkają w wielkich pięknych mieszkaniach (niezależnie od zawodu) a nauczycielka może bezkarnie zastraszyć nawet najbardziej wkurzającego dzieciaka. Przyjmijmy, że cicha nie lubiąca wychodzić z domu dziewczyna, i nieśmiały lekarz pójdą na randkę do nocnego klubu i nie zastanawiajmy się nad tym dlaczego największą zołzą w filmie musi być kobiet przedstawiana jako świadomie bezdzietna feministka. Odłóżmy to na bok, nawet uznając, że filmowiec ma pełne prawo nie pisać żartów tylko po prostu walnąć to tu to tam grubszym słowem (za grube słowo uznać należy też słowo penis) i oczekiwać śmiechu widowni. Odłóżmy wszystkie te uprzedzenia.
Scena szkolnego koncertu to taki bezczelny plagiat z To właśnie miłość że Richard Curtis powinien zostać uwzględniony w napisach końcowych
To wiecie co ? Planeta Singli nadal nie jest dobrą produkcja. Głównie dlatego, że jest po prostu źle nakręcona. Film składa się ze scen niekoniecznie dobrze ze sobą powiązanych, bohaterowie znajdują się w tych samych miejscach bez wyjaśnienia w scenariuszu. W filmie jest zdecydowanie za dużo montaży do piosenek, za to zdecydowanie za mało dialogów. Tam gdzie teoretycznie jest w filmie miejsce na poznanie bohaterów widzimy montaż, tam gdzie jest miejsce na smutek bohaterów mamy montaż, tam gdzie ma być radośnie, mamy montaż. Przy czym sam montaż nie jest złym środkiem ale trzeba umieć z niego korzystać. Tu zaś kolejne montaże ciągną się w nieskończoność tak jakby reżyser bał się urwać zestaw scen zanim skończy się piosenka. Druga sprawa – sposób traktowania wątków – pomijając fakt, że większość z nich jest koszmarnie przewidywalna to widać jak twórcy wrzucają wątki na początku by potem z nich skorzystać, ale nie dbają o ich równe rozłożenie w całej fabule. Co prowadzi do tego, że kiedy bohaterka postanawia się skonfrontować z matką to niewiele to widza obchodzi bo cóż my o życiu dziewczyny i matki wiemy? Nic. Musimy założyć, że bohaterka jest wykorzystywana przez matkę, ale w filmie w ogóle tego nie ma. Watek ma początek i koniec ale nie ma środka. Na to miejsca zabrakło. Podobnie z tytułową aplikacją – pojawia się na początku a potem ginie w narracji. Tak samo z randkowaniem przez Internet. Sporo jest takich przykładów które sprawiaj, że film mimo olbrzymiej ilości wątków jest pusty. Inna sprawa – sporo jest w filmie scen które są wtórne (tak wtórne że np. widzisz pół pierwszego ujęci i wiesz co jest dalej) ale jedna ze scen jest po prostu skopiowana z To właśnie miłość. Serio, niemalże jeden do jednego. Zwierz rozumie, że wielu Polaków lubi tą komedię ale na Boga niech ktoś zabierze reżyserowi DVD z jednym filmem jaki ogląda. Zanim Richard Curtis pozwie nas o plagiat (a spokojnie by mógł). No i niestety ale ten film wymaga drastycznego przycięcia. Bo jak zwierz pisał – tu sceny które może by zagrały gdyby były krótsze są rozciągnięte do granic. I co ciekawe – w filmie jest kilka przebłysków jakiegoś poczucia humoru – tu jedna zabawna scena, tam pół, ale wszystko przygniecione jakąś koniecznością dopasowania się do schematu. Najprostszego schematu i to potraktowanego serio.
NAwet jeśli obniżymy wymagania i odłożymy na bok zastrzeżeni – film nadal jest słaby. Ma średni scenriusz, jest za długi a część scen jest tak banalna że aż się czuje zażenowanie
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że zwierz wierzy, że można w Polsce nakręcić dobrą komedię romantyczną. Co więcej może się zgodzić że aktorów już mamy – Planeta Singli nie jest żenująco zagrana, miejscami nawet zagrana jest nieźle. Choć zwierz ma wrażenie, że Stenka w filmie głównie zajmuje się udawaniem, że nie widzi jaką ma straszną fryzurę. Ewa Błaszczak zajmuje się głównie zaciskaniem ust. Byłoby też miło gdyby Karolak w końcu przestał grać w kółko tą samą rolę. No ale dobra, komedie romantyczne nie zawsze są grane po mistrzowsku (co nie zmienia faktu, że przykład komedii romantycznych z wielkiej Brytanii jasno wskazuje, że wybitni aktorzy w obsadzie nigdy nie zaszkodzą). Problemem jest raczej to, że polskie komedie romantyczne niczego nowego nie proponują. Naburmuszona dziewczyna i hulaka. Romantyczność rozumiana zawsze jako wielki gest pod koniec. Ładne mieszkania i obowiązkowo jedno urocze dziecko w tle. W ramach wątku dramatycznego albo sierotka (najlepiej samotny ojciec sierotki) albo poważna choroba. Koleżanka, trochę wariatka, w tle. Dużo ładnych knajp. Trzy razy dupa. Przepis właściwie idealny. A przecież, to nie jest tak, że nasza polska codzienność romantyczna nie ma potencjału. Ładne knajpy – proszę bardzo, ale dlaczego choć jedno mieszkanie nie jest jakieś bardziej przaśne. Randkowanie? Super, ale czy naprawdę żaden scenarzysta nie może opisać czegoś co byśmy znali? Zwierz zna mnóstwo strasznie śmiesznych opowieści około randkowych – czy musimy międlić ten sam schemat? A gdyby bohaterka nie była wycofaną okularnicą? A gdyby bohater nie był dupkiem? A gdyby rzeczywiście padło owo słowo dupa ale w takim kontekście w jakim przeklinał Hugh Grant w „Czterech Weselach i Pogrzebie”? Przecież nie trzeba kręcić wybitnie ale można nakręcić jakoś tak bardziej oryginalnie. Przy czym od bardziej oryginalnie do „niszowo i intelektualnie” jest droga jak stąd na księżyc.
Flm nie zna litości. Danuta Stenka w nie całe 12 lat przeszła od grania głównej bohaterki komedii romantycznej do grania zgorzkniałej wdowy – matki bohtaerki.
Nigdy w życiu! Weszło na polskie ekrany w 2004 roku. Pamięta zwierz był na tym w kinie z chłopkiem. Chłopak zasnął a zwierz obejrzał właściwie sam pierwszą polską komedię romantyczną nowego typu. Był to film co prawda oderwany od rzeczywistości, ale z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się być wręcz niedoścignionym ideałem. Od tamtego czasu szlifujemy formę. Mieszkania bohaterów robią się co raz ładniejsze, ubrania co raz lepsze, Warszawa co raz mniej przypomina Warszawę a co raz bardziej Londyn czy inną zachodnioeuropejską stolicę. Powoli uczymy się wprowadzać product placement tak żeby nie raził w oczy (choć nadal zwierz bez trudu może wam powiedzieć, że w filmie reklamował się Tele Tydzień czy usługa MyTaxi). Tak formę polskiej komedii romantycznej opracowano już do ostatecznych granic. Jednak im lepsza stawała się forma tym puściej się w tym naczyniu robiło. I to właśnie zwierza tak strasznie frustruje. Jako nałogowy widz, zwierz śmiał się na romantycznych komediach ze Stanów, Wielkiej Brytanii, Francji, ba nawet zdarzyło mu się kiedyś śmiać na Rosyjskich. Na polskich zaś śmiać się nie może. I to jest coś co zwierza irytuje niesamowicie. Bo przecież to nie jest tak, że zwierz podchodzi z wielkimi intelektualnymi ambicjami do tego typu produkcji. Jego wymagania też nie są aż tak wielkie – żeby bohaterowie mieli choć odrobinę charakteru, żeby nie było żartów o gwałtach, żeby nie było samych scen zerżniętych z innych filmów, żeby nie czuć takiego strasznego zażenowania działaniami bohaterów. To nie jest aż takie trudne. To nie jest aż tak długa lista. Zwłaszcza brak poczucia humoru w tych filmach jest dla zwierza bolesny. Bo to jest tak, że rzeczywiście rozśmieszyć można ludzi wszystkim- kimś kto się uderzy głową bo nie zauważył framugi i absurdalnym dowcipem. Pomiędzy tymi przejawami humoru jest całe niesamowite spektrum żartu. Zwierz jest zdania, że poczucie humoru się jednak kształtuje. W jednostkach i w społeczeństwie. I jest mu trochę żal, że mając dobre tradycje naprawdę zabawnych komedii jakoś kompletnie to porzuciliśmy.
Kilka tygodni temu Sthur w Ekscentrykach przywracał nadzieję, że może jednak w polskiej komedii coś się rusza. W Planecie Singli gra postać tak antypatyczną że zwierz nie wie dlaczego miałby ją polubić tylko dlatego, że mówi przepraszam.
Zwierz musi powiedzieć, że jest zasmucony wysokimi ocenami filmu wystawianymi przez krytyków. Nie dlatego, że uważa iż film nikomu nie ma prawa się podobać (choć musi przyznać, że zawsze jest trochę zaskoczony jak wielu osobom takie produkcje się autentycznie podobają) ale dlatego, że ma wrażenie że jest to wyraz pewnej kapitulacji. Kapitulacji przed polskim kinem rozrywkowym, które przybrało taki a nie inny kształt i które nie jest kinem twórców ale producentów. Stawia się niższe wymagania, przyjmuje się kategorię „jak na polską komedię romantyczną”, kapituluje się przed wizją bardzo wysokich zysków (Planeta Singli pobije jakieś wszelkie rekordy bo a.) Polacy lubią chodzić na polskie filmy b.) w multipleksach właściwie zawieszono granie innych filmów i gra się Planetę Singli co godzinę c.) idą Walentynki a to jest komedia romantyczna więc tłumy pójdą nie tylko w tym tygodniu ale i w następnym). W pewnym momencie zaczyna nam wystarczać kolejna kopia, kopii, kolejna produkcja która nic nie wnosi, nic nie zmienia, nie ma nawet własnego stylu. To taki idealny produkt. Ale żaden film. I o ile zwierz może zrozumieć widzów, o tyle nie rozumie krytyków. Bo wymagać trzeba. Nawet jeśli to jest trochę beznadziejne. Ale jeśli się choć trochę nie wymaga to co zostaje? Uznanie, że nie jest nam już potrzebne nic więcej? Że skoro idą to jest dobrze? Jasne to tylko komedia romantyczna i nikt mnie nie zmusza do oglądania. Ale wymagać zawsze mogę. W końcu w ostatecznym rozrachunku, jestem tylko niezależnym widzem ze słabością do gatunku. I mogę chcieć się dobrze bawić na filmie. Niezależnie od tego jak szalony jest to pomysł.
Zwierz przez cały film myśla że można byłoby napisać esej „gej w rozywkowym kinie polskim” który pięknie pokazywał jak uwzględnić homoseksualnego bohatera tak by nie urazić szerokiej widowni
No i pozostaje refleksja ostatnia. Siedząc na sali kinowej, słuchając śmiechu innych widzów, zwierz czuł się wyobcowany. On, nałogowy konsument kultury popularnej, istota która spędziła większość wolnego czasu oglądając wariacje na temat kilku najpopularniejszych tematów filmowych, czuł się tu jak w innym świecie. Bo zabawne było to co najprostsze, to co zwierza kompletnie już nie rozbawi, to co go nawet brzydzi. I wiecie co? To nie jest dobre uczucie. Zwierz wcale nie chce czuć się wyobcowanym. To jest jak znaleźć się na demonstracji przeciwnej opcji politycznej i zdać sobie sprawę, że to nie jest kwestia różnicy poglądów tylko to kwestia tego, że inni ludzie żyją w jakimś równoległym świecie. Zwierz wie, że sporo osób czerpie z takiego poczucia wyobcowania dumę i poczucie wyższości. Ale zwierza to bardziej martwi. Bo znaczy, że coś się między nim a resztą tych widzów przerwało. I że jest w jakiś sposób sam. Taki singiel na tej planecie.
Ps: W sumie prawda jest taka, że brak symbolu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej rzeczywiście jest wskazówką odnośnie filmu – można psioczyć na niektóre decyzje ale tam istotnie udało się podnieść poprzeczkę. No ale komedie romantyczne nie potrzebują pieniędzy od państwa. I znów widać dlaczego finansowanie kultury jest ważne – można wymagać kiedy warunki dyktuje nie tylko chęć zysku. Inna sprawa – z kronikarskiego obowiązku – nie ma PISF nie ma biustu. Czyli zasada sprawdza się niemal idealnie.
Ps2: Alternatywny tytuł tego postu brzmiał „Cinema City Unlimited” dlaczego mi to robisz. Bo zwierz poszedł na film w ramach podwójnego seansu – recenzja z drugiego filmu jutro.