Zwierz wciąż żyje w nowej rzeczywistości w której dzięki jego nowej karcie do kina może chodzić na dwa seanse dziennie, więc wczoraj obok polskiej komedii romantycznej zwierz wybrał się na drugą premierę tego weekendu czyli na wyprodukowany przez Disneya film Czas Próby – opowiadający o dzielnych ratownikach morskich i o równie dzielnych marynarzach uwięzionych w czasie sztormu na tankowcu a właściwie na jego połowie. I wiecie co – było w tym filmie coś ujmującego.
Sama fabuła którą zwierz wam bardzo pobieżnie streścił oparta jest o prawdziwe wydarzenia (o czym bardzo przypominają napisy końcowe gdzie pokazuje się nam zdjęcia prawdziwych bohaterów całego zdarzenia a także połowy tankowca) kiedy to na początku lat 50 ubiegłego wieku straszny sztorm u wybrzeży Massachusetts sprawił, że niemal jednocześnie pękły dwa tankowce – problem w tym, że wszystkie siły ratownicze popłynęły do jednego i właściwie nikt nie zauważył, że oto po wzburzonym morzu dryfuje pół drugiego tankowca z uwięzionymi na nim marynarzami. Kiedy już się zorientowano w niewielkie bazie ratowników została już tylko jedna łódka która wypłynęła na wzburzone morze by uratować rozbitków. Co samo w sobie było niesamowicie niebezpieczne zważywszy na niesprzyjające ukształtowanie terenu i koszmarną pogodę. Ja sami możecie się domyślać to jeden z tych filmów katastroficznych w których charakter zakończenia zdradza fakt, że przed filmem widzimy logo Disneya.
Rzeczywiście pod względem samego schematu narracji jest niesłychanie prosto. Mamy dwa równoległe plany – na jednym dzielnych ratowników, którzy starają się dotrzeć do rozbitków, na drugim – marynarzy którzy świadomi tego, że nie mogą w nieskończoność dryfować na połowie statku robią wszystko co w ich mocy by jak najdłużej utrzymać się na powierzchni – choć wiedzą że ich szanse na ocalenie z każdą minutą maleją. Te dwa plany funkcjonują równolegle tak by widz cały czas miał na ekranie odpowiednio dużo akcji i wzruszeń. Dodatkowo oprócz bohaterów którzy walczą z żywiołem mamy jeszcze wątek dziewczyny jednego z bohaterów która na brzegu stara się dowiedzieć co dzieje się na morzu i jednocześnie uświadamia sobie wszelkie trudy i konsekwencje wynikające z faktu, że związała się z ratownikiem –który ryzykuje własne życie żeby ratować innych. Innymi słowy schemat który dobrze znamy, można więc powiedzieć – banał.
Jednak Czas Próby ma jeden element który sprawia, że na tą schematyczną historię patrzymy nieco inaczej. Bohaterów. Przyzwyczailiśmy się już że dzień w tego typu filmach ratuje piękny mężczyzna, z błyskiem oku, dowcipem na każdą okazję i pewnością siebie która pozwala się przeciwstawiać przełożonym. Fale pokonują z pewnością siebie nie znaną śmiertelnikom, rzuci dowcipem w dramatycznej sytuacji i jeszcze porwie w ramiona dziewczynę tak jakby się nic nie stało. Tymczasem grany przez Chrisa Pine’a – Bernie Webber choć rzeczywiście jest urodziwy to z całą pewnością nie jest pewny siebie. Kiedy widzimy go w pierwszych scenach – gdy wybiera się na randkę z nowo poznaną dziewczyną jest przerażony tym że się jej nie spodoba i nie będzie umiał się przy niej zachować. Im lepiej go poznajemy tym dalszy wydaje się od znanego schematu. Przestrzega regulaminu, jest nieśmiały, nie patrzy właściwie nikomu w oczy, mówi cicho. Jego żarty rzadko kogokolwiek rozśmieszą a jego zdolności przywódcze są praktycznie nie istniejące. Nie jest przy tym fajtłapą który znajduje w sobie siłę by pokonać przeciwności losu. Nie bohater właściwie się nie zmienia – przez cały film pozostaje porządnym, oddanym swojej pracy i swojej dziewczynie nieśmiały facetem. Takim który co prawda wie, że zapytanie szefa stacji o pozwolenie na ślub to tylko formalność, ale będzie musiał to pozwolenie uzyskać.
Zwierz musi przyznać, ze od dawna tak bardzo nie cieszył się sukcesem bohatera i nie kibicował mu z taką radością. Zwłaszcza, że Chris Pine gra tego wrażliwego, spokojnego chłopaka w sposób idealny. Jeśli widzieliście pewnego siebie aktora np. w Tajemnicach lasu to tym bardziej docenicie jak dobrze wychodzi mu tu granie nieśmiałego, nieco wycofanego faceta. Pine rzadko błyska tymi swoimi niesamowitymi niebieskimi oczyma (serio gdyby zwierz nie widział go w tylu filmach i programach byłby przekonany, ze to jakieś efekty specjalne) prosto przed siebie, częściej spogląda na swoje buty. Niby nie jest przygarbiony ale jest w jego sposobie chodzenia, mówienia, w całej postawie – co doskonale oddaje ten nieco wycofany typ ludzi, którzy nie chcą się za bardzo narzucać swoim istnieniem. Jak zwierz pisał – bardzo mu kibicował bo takich bohaterów bardzo brakuje. Zwłaszcza w produkcjach rozrywkowych podzieliliśmy świat na dwie kategorie – fajtłapy który odnajduje w sobie odwagę i pewnego siebie dupka. Bohatera Pine’a nie jest ani jednym ani drugim. Jest chodzącym dowodem na to, że kino niesamowicie może zyskać na tym, jeśli także męskich bohaterów wyjmiemy z pewnych schematów. Nieśmiały facet też może wybrać się na niesamowicie niebezpieczną misję ratowniczą. I nie musi w trakcie jej trwania zamienić się w pewnego siebie bohatera spod sztancy. Zwierz chętnie widziałby więcej filmów z takimi postaciami.
Co ciekawe – warto zaznaczyć, że nie tylko grany przez Chrisa Pine’a bohater wyrywa się stereotypowi. W wątku rozbitków walczących o przetrwanie mamy podobny zabieg. Kontrolę nad resztą załogi i dryfującym statkiem ostatecznie przejmuje – grany przez Caseya Afflecka Ray – mechanik który nie ma zamiaru ani krzyczeć, ani nawet za bardzo rozkazywać tylko wolałby nie zginąć na statku. Nie jest ze wszystkich marynarzy ani najsilniejszy, ani najbardziej charyzmatyczny, ani najgłośniejszy. Jest spokojny, inteligentny i przede wszystkim skuteczny. Zresztą film bardzo ładnie pokazuje że przetrwanie statku i marynarzy było wysiłkiem grupowym i ostatecznie nawet marynarz kształtowany na „tego złego”, bez większych oporów poddaje się woli najbardziej kompetentnej osoby. Przy czym jest w filmie bardzo ładna scena gdzie ponownie – w miejsce wielkiej mowy którą zazwyczaj wygłaszają bohaterowie typu Raya mamy raczej proste przedstawienie sytuacji i podanie rozwiązania – bez zbędnych ozdobników które zazwyczaj przypadają w udziale bohaterom, którzy w przeciągu filmu zamieniają się z wycofanych mechaników w wielkich przywódców. Tu przemiany nie ma i Ray od początku do końca jest tą samą postacią – doskonale znającym swój ukochany statek specjalistą, który potrafi bardzo szybko myśleć.
Kiedy zestawimy tych dwóch bohaterów to okaże się, że są oni lepsi niż sam film. Dający nadzieję, że nawet w tak sformalizowanym gatunku jak kino katastroficzne – zwłaszcza historyczne kino katastroficzne jest sporo przestrzeni na to by jednak coś jeszcze zmienić, dodać czy ulepszyć. Zwłaszcza że choć mamy tu charakterystyczny motyw dziewczyny która czeka na brzegu (w tej roli Holliday Grainger która ma taką twarz że wygląda jak wyjęta z plakatu z epoki) to jednak jest to dziewczyna która jako jedyna ma wystarczająco pewności siebie by opieprzyć szefa straży przybrzeżnej który podjął niesłychanie ryzykowną decyzję by posłać tak małą łódkę na pełne morze (w roli szefa straży przybrzeżnej dość niespodziewany w tak niewielkiej roli Eric Bana). Zresztą postacie drugoplanowe są całkiem nieźle skonstruowane – rybacy którzy z jednej strony nie przepadają za strażą przybrzeżną i mają do niej pretensje (głównie o dawne nieudane akcje) ale kiedy słyszą o tak karkołomnym pomyśle jak wypłynięcie na pełne morze okazują się bardzo życzliwi. Film ma naprawdę sporo dobrych postaci – nawet jeśli nie umie dać równie fascynującej fabuły.
No właśnie, zwierz nie mógł się pozbyć wrażenia, że ową niesamowitą akcje ratunkową wybrano przede wszystkim dlatego, że rzeczywiście wielkie sceny na wzburzonym morzu idealnie nadają się na seanse 3D. Zwierz widział film w 2D ale może spokojnie powiedzieć które sceny nakręcono specjalnie z myślą o trójwymiarowym obrazie. Trochę to chodzenie na łatwiznę ale zapewne co roku będziemy mieli trochę produkcji skrojonych głównie pod okulary. Nie zmienia to faktu, że film jest bardzo ładny w warstwie odtwarzania epoki – widać że dział odpowiedzialny za kostiumy (cudowny płaszcz bohaterki czy doskonale odtworzone stroje marynarzy i ratowników) bardzo przyłożył się do pracy. Jak zwierz pisał nie jest to też film źle zagrany – wręcz przeciwnie to kolejna produkcja która przekonuje zwierza że Casey Affleck jest naprawdę jest dobrym aktorem a na pewno o niebo lepszym od swojego brata Bena Afflecka. Nie jest to więc przy całej swojej schematyczności film zrobiony na odwal się, choć trzeba przyznać, że widać iż nie jest to produkcja do której Disney się najbardziej przyłożył pod względem promocji.
Zwierz nie mówi, ze wszyscy musicie iść do kina. Ale jednocześnie bez trudu wyobraża sobie, że za kilka lat film będzie leciał na jakimś kanale w jakieś niedzielne popołudnie kiedy nikomu nie chce się wychodzić z domu i oglądanie go będzie naprawdę miłym doświadczeniem. Bo to jest taki film – nie trzeba go koniecznie obejrzeć, ale nie wychodzi się z kina ani zawiedzionym ani zasmuconym faktem, ze się na seansie było. Wręcz przeciwnie – trochę nawiązując do wczorajszego postu – film pokazuje że tworząc w ramach bardzo schematycznego gatunku można zawsze znaleźć przestrzeń na coś nowego – właśnie w sposobie tworzenia bohaterów. I tak film, może być jednocześnie jak najbardziej osadzony w granicach gatunku (wystarczająco by nie zniechęcić wielbicieli filmów katastroficznych) i oferować coś trochę innego – co sprawi, że tytuł nie będzie kolejnym identycznym odtworzeniem już istniejącego schematu. Tak więc film może nie jest wybitny ale płynie z niego całkiem dobra nauka odnośnie tego co różni film, który można obejrzeć bez bólu od takiego który powoduje natychmiastową chęć wyjścia z kina.
Ps: Słuchajcie zwierz się zaraził od Myszy bo w ramach przygotowań do wpisu obejrzał już dwa filmy, trzy sezony serialu, trzy godziny wywiadów i przeczytał książkę. Tekstu rzecz jasna jeszcze nie napisał.