Ekranizacje komiksów Marvela (przynajmniej tych należących do Disneya) zmieniły oblicze kina. Zwierz nie przesadza. Jeszcze kilka lat temu mogło wydawać się niemożliwe, stworzenie spójnego filmowego uniwersum zasiedlonego przez super bohaterów, którzy wchodzą ze sobą w interakcje, choć nie pojawiają się koniecznie w swoich filmach. Super bohaterowie byli oczywiście wcześniej obecni na ekranie, ale dopiero nowe ekranizacje podjęły próbę przeniesienia do kina tego, co wyróżnia świat komiksów – niesłychanie gęstej i skomplikowanej sieci powiązań między bohaterami. I tak wydarzenia filmów wpływają na siebie wzajemnie a także na serial telewizyjny powiązany z serialem kinowym. To coś nie śniło się nam wtedy, kiedy Marvel zapowiedział, że nakręci Avengersów i nawet fani super bohaterskich filmów nie dowierzali, że może się to udać. Ta niesamowita rewolucja jest czymś, z czym pogodzić się musimy i nawet godzimy się chętnie, bo wyprawa na kolejny odcinek przygód bohaterów Marvela staje się regularnym kinowym świętem. Ale ta serialowa struktura ma też swoje negatywne strony, – z czego część ujawnia się w najnowszej odsłonie Kapitana Ameryki. A i co do spoilerów. Zdaniem zwierza wpis nie zawiera spoilerów. Z trzech istotnych informacji, które mogą zmienić seans zwierz nie umieścił żadnej. Ale sporo zależy od waszej percepcji tego co jest spoilerem.
Zwierz pragnie byście zrozumieli, że nie odradzi wam seansu i nie nazwie filmu złym. Ale on sam który potrafi wychodzić z seansów Marvela tanecznym krokiem i ustawiać się w kolejce po bilet na dzień następny tym razem miał zdecydowanie mniejszą pokusę. Ale to wcale nie znaczy, że film był zły. Choć zwierz nie będzie się zmuszał do twierdzenia,że był idealny bo wszystkim w około się podoba (ktoś musi marudzić !)
Zacznijmy jednak od tego, że nie ma wątpliwości, że Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz to najbardziej polityczny ze wszystkich filmów Marvela. Gdzieś tam w szaleństwie z przystojnymi bogami z Asgardu i pochylaniu się nad losem Iron Mana i jego traum trochę straciliśmy z oczu fakt, super bohaterowie funkcjonują w świecie jak najbardziej współczesnym – ze wszystkimi jego dobrze znanymi nam problemami i schematami rozwiązań tych problemów. SHIELD, o której w pierwszym Iron Manie nikt nie słyszał (nawet nie mieli ładnej nazwy) teraz ma olbrzymi budynek wznoszący się ponad amerykańską stolicą. To już nie jedna z rządowych agencji, ale niemal państwo w państwie, które rośnie z każdym dzielnym czynem naszych bohaterów – udowadniającym, że ludzkość ma się, czego bać. A strach sprawia, że zamiast po środki i rozwiązania dyplomatyczne sięga się po nieco mniej subtelne środki. Właściwie o konsekwencjach tego strachu, a właściwie wykorzystania tego strachu do własnych celów jest najnowsza odsłona Kapitana Ameryki. Choć scenarzyści odpowiednio maskują ważny problem dorzucając do kotła wrednych pseudo nazistów, zamrożonych kolegów z frontu i podłych szpiegów wśród szpiegów to jednak przesłanie jest czytelne. Amerykanie, jeśli naprawdę tak cenią swoją wolność i niezależność powinni zamiast rozglądać się za czającym się wszędzie wrogiem zadać sobie pytanie, kto podsłuchuje ich telefony. A ponieważ nie tak dawno okazało się, że nie tylko komiksowy Nick Fury ma wszędzie podsłuchy – dla wielu widzów polityczna wymowa filmu będzie niezwykle czytelna. Zwierz musi przyznać, że jest pod wrażeniem, ze twórcy scenariusza zdecydowali się na ten krok, bo Marvel nieco zwodził swoich widzów, oferując im scenariusze lekkie i dowcipne, cały czas przypominając, ze to tylko przygody super bohaterów. Tu jednak dostajemy film, który aktualnością swojego politycznego przesłania wyprzedza o kilka długości chwalonego za społeczny kontekst ostatniego Batmana. O ile tam rozważania nad rewolucją francuską w Gotham budziły pewne zastrzeżenia, tak tutaj twórcy schowali w filmie o super bohaterze jak najbardziej współczesną i czytelną nawet dla niezainteresowanego polityką widza aluzję do obecnej sytuacji na froncie walki z terroryzmem. Choćby za to film trzeba zdecydowanie pochwalić. Jak ktoś słusznie powiedział – nowy Kapitan Ameryka to taki polityczny thriller z lat 70 który udaje film o super bohaterach – co doskonale tłumaczy na obecność Roberta Redforda.
Jeśli kogoś dziwiło co w obsadzie robi Robert Redford to patrząc na silnie polityczny wydźwięk fabuły nie powinien się za bardzo dziwić. To film jak najbardziej dla Redforda
Niestety ta inteligentna i poważna część filmu sprawie, że gorzej wypadają klasycznie komiksowe elementy – zwłaszcza pomysł na dość dosłownego ducha w maszynie wydaje się wzięty z tak innego porządku (i wprowadzony w dość idiotycznej funkcji – poinformowania bohaterów, co dalej), że jak nie zgrzytają nam zazwyczaj wstawki takie jak bogowie Asgardu tak tu ten typowo komiksowy wątek zgrzyta. Zresztą zgrzyta tym bardziej, że można byłoby się bez tej wycieczki do świata techniki niemożliwej spokojnie obyć. Podobnie jak zgrzyta sam tytułowy Zimowy Żołnierz. Widzicie zwierz nie ma żadnych ukrytych uczuć i sympatii do tej postaci ani do grającego go aktora (trudno tu zresztą mówić o jakiejś bardzo rozwiniętej grze – głównie dramatycznie spogląda przed się). Ma, więc choć raz możliwość spojrzenia na postać z boku, bez zwykłego dla siebie szalonego entuzjazmu. I tu bardzo widać, pewien minus takiej komiksowej struktury. Postać Zimowego Żołnierza jest właściwie tej fabule średnio potrzebna – jego nieobecność nie zmieniłaby wiele, on sam przynajmniej w warstwie dialogowej niewiele wnosi (mówi chyba z dwa zdania). To prawda – jego walki z Kapitanem Ameryką to chyba jedne z najlepiej nakręconych bijatyk, jakie zwierz widział na ekranie. Ale poza tym cały wątek tak bardzo wyraźnie zaplanowany na dalsze części, wydaje się doklejony do całkiem spójnego filmu. Zwłaszcza, że postawa Kapitana względem byłego kolegi (to naprawdę nie jest spoiler) jest przewidywalna, więc trudno potraktować jego wprowadzenie, jako element rozwoju postaci samego Kapitana. Być może gdyby Zimowy Żołnierz nie pojawiał się w tytule zwierz miałby do sprawy inne podejście, ale tak cały czas miał wrażenie, że jest to wątek średni albo inaczej – niepotrzebnie wyeksponowany (zwłaszcza w tytule filmu). To znaczy zwierz wie, że on musi się tu pojawić i wie, że nie ma tu zbytniego odstępstwa od komiksowej fabuły i wie, że to dopiero środek większej historii. Ale właśnie to trochę zwierza zaczyna boleć, że już któryś raz dostaje taki skrawek wątku. Wiecie jak to się ogląda po raz pierwszy to jest super i człowiek się świetnie bawi. Ale czy zwierz będzie czuł potrzebę kupienia sobie filmu na DVD? Oczywiście w kinie się o tym nie myśli (chyba, że jest się zwierzem), ale człowiek jednak chce by film był czymś więcej niż jednorazową frajdą. Jednak zwierz powie wam, że najbardziej przeszkadza mu element o którym nie może się za bardzo rozpisywać ze względu na spoilery. W każdym razie powraca wątek który zwierzowi nie przypadł do gustu w części pierwszej i do dziś zwierz uważa go za jeden z najsłabszych punktów filmowego uniwersum Marvela – i trochę się boi, że zamiast przejść do historii będzie ważniejszy. Ale o co dokładnie zwierzowi chodzi – dowiecie się po tym jak zobaczycie film.
Black Widow to co raz lepsza postać, ale jej fryzura w tym filmie jest absolutnie nie do przyjęcia. To tyle jeśli chodzi o zastrzeżenia zwierza
Dobra wszyscy w necie się zachwycają nowym Kapitanem (ci co widzieli) a ze zwierza wychodzi jak zwykle nuda maruda. Ale to nieprawda – jest w filmie kilka elementów, które są doskonale rozegrane. Np. fakt, że właściwie przez większość czasu mamy do czynienia z działaniem najpierw dwójki (Kapitan i Czarna Wdowa) potem trójki (dochodzi Falcon) bohaterów. Dzięki niesamowitym umiejętnościom każdego z nich nie mamy wrażenia by ktoś odstawał, a taki zespół jest ciekawszy niż jeden dzielny staromodny Kapitan. Zwłaszcza, że interakcje między nimi są doskonale rozpisane. Czarna Wdowa dostaje trochę charakteru, ale wbrew obawom – ją i Kapitana będzie łączyła chyba najfajniejsza kumpelska relacja w historii filmów o Marvelowsich super bohaterach, z kolei Falcon ma olbrzymi potencjał i zdaniem zwierza on i Hawkeye powinni dostać wspólny film. Przy czym w relacjach całej trójki udało się ładnie ominąć schematów, co takie częste nie jest (zwłaszcza w gatunku na schematach zbudowanym). Z kolei w przypadku Kapitana scenarzyści nie zapomnieli, że wciąż mają do czynienia z bohaterem czującym się niepewnie – nie tylko w naszym świecie, ale także w tym, co robi. Kapitan tak naprawdę jest super bohaterem nie tyle z wyboru, ale dlatego, że nie ma wyjścia. Świat, do którego go sprowadzono właściwie niewiele więcej zdążył mu zaoferować a i on sam niewiele więcej poza bronieniem amerykańskich wartości umie. To dobry pomysł, by o tym nie zapominać, bo nieco zbyt łatwo zrobić z Kapitana nudziarza bez charakteru. Co się tyczy poczucia humoru to jest go w filmie nieco mniej niż ostatnio, ale tam gdzie jest trzyma najlepszy Marvelowski poziom – zwierz nie może się doczekać tego seansu gdzie będzie mógł dokładniej przyjrzeć się notesikowi kapitana Ameryki (zwierz dostrzegł już że widział Star Warsy ale nie widział Star Treka). Trzeba też dodać, że aktorsko film zdecydowanie nie zawodzi – Chris Evans ma najszczersze spojrzenie porządnego amerykańskiego obywatela na świecie i coś takiego że jesteśmy w stanie uwierzyć, że został wychowany kilka dekad temu (plus jak stwierdził pan siedzący obok zwierza – ma niesamowite proporcje ciała). Z kolei Scarlett Johansson jest chyba jedyną aktorką, która mogłaby zagrać taką Czarną Wdowę – jednocześnie kontrolującą sytuację, mającą wciąż nie wyjawione sekrety, (co zwierza cieszy) i jednak jakąś delikatniejszą stronę. Jedyne co zwierzowi się w niej nie podoba to fryzura, która nie dość że jest mało twarzowa to jeszcze włosy bohaterki prostują się w sposób, który jest nieosiągalny nawet z technologią SHIELD. Bardzo fajny jest też Anthony Mackie jako Falcon, choć zwierz miał czasem wrażenie, że jest trochę za bardzo redukowany do roli komediowego side kicka. Z drugiej strony wszyscy wiemy, że bycie bohaterem w pojedynkę nie jest zabawne. Po co ratować świat, jeśli nie ma obok ciebie kogoś, kto mógłby to dowcipnie skomentować.
Falcon twórcom filmu wyszedł naprawdę dobrze – zarówno obsadowo jak i pod względem efektów specjalnych – dawno w kinie nikt tak fajnie nie latał.
Obok naszej głównej trójki mamy jeszcze dwie niezawodne postacie. Samuel L. Jackson jest Nickiem Furym, i nigdy nie będzie aktora, który robiąc tak niewiele na ekranie opowie nam tak wiele o bohaterze. Oczywiście film zawiera pewne sceny, które zupełnie inaczej będą odbierać fani komiksu a inaczej ci, którzy nie znają zasad rządzących uniwersum Marvela, ale jedno jest pewne – Nick Fury zawsze jest ciekawą postacią i zawsze ma plan. Choć nie ufa nikomu, zgodnie z tym, co stwierdził Iron Man – nawet jego szpiedzy mają szpiegów. Ogólnie Nick Fury powinien dostać własny film, bo to jest genialna postać a Samuel L. Jackson jest stworzony do jej grania. Doskonałym pomysłem było też zaangażowanie Redforda. Dlaczego? Po pierwsze Redford to doskonały aktor, o czym raczej zwierz nie będzie musiał nikogo przekonywać. PO drugie – jego rola jest tak napisana, że potrzebujemy w niej kogoś, komu będziemy mogli zaufać. To ważne by film wywołał na nas odpowiednie wrażenie. Zwierz nie wie jak wy, ale on automatycznie ufa bohaterom granym przez Roberta Redforda. To taki mechanizm, który włącza się, kiedy aktor pojawia się na ekranie. Twórcy doskonale grają naszym zaufaniem, co w ostatecznym rozrachunku przynosi chyba najlepszą rolę w filmie. Zwierzowi podoba się też powrót Agentki Hill Cobie Smulders doskonale pasuje do SHIELD i zwierz ponownie ma nadzieję, graniczącą z pewnością, że będzie jej w kolejnych odsłonach historii więcej. Trochę jak Agenta Coulsona.
Są aktorzy którzy grają postacie i jest Samuel L Jackson który po prostu jest Nickiem Furym. Kropka. Zdaniem zwierza to nawet nie jest casting, to jest po prostu oczywista oczywistość
Kapitan Ameryka to nie jest zły film. Sceny akcji lecą szybko, nie ma dłużyzn, są obowiązkowe nawiązania do komiksów, do innych filmów, do serialu do tego, co było i będzie. Ładnie mruga się do nas okiem raz na jakiś czas. Film na doskonałą scenę po napisach (i nieco rozczarowującą scenę po napisach po napisach), która wzbudziła w zwierzu gigantyczny entuzjazm i sporo obaw (jak oni to wytłumaczą!). Serio, zdaniem zwierza w czasie seansu ani razu nie spojrzycie na zegarek ani nie będziecie się nudzić. Co więcej po seansie będziecie pewnie długo dyskutować (zwierzowi dyskusja zajęła dwie godziny) jak wydarzenia przedstawione w filmie wpłyną na wszystko, co będzie potem albo dzieje się równolegle. Ale dla zwierza (podkreślmy to bo czasem niektórzy mają skłonność do zapominania, że zwierz wypowiada się jednak we własnym imieniu a nie wydaje sądów absolutnych) to jednak był za bardzo obcinek serialu. Oczywiście wszystko, co oglądamy jest odcinkiem serialu, ale tu zwierz miał wrażenie, że ten film jest tak bardzo zawieszony w pewnej dłuższej narracji, że stanowi tylko pewien przystanek. W drugiej generacji filmów Marvela po Avengersach to chyba najbardziej pchający serię ku Avengersom 2 film. I zwierz doskonale wie, że na to się piszemy idąc do kina na nowy film super bohaterski, ale zwierz chyba woli rozwiązanie takie, jakie ma w Thorze 2 czy w Iron manie 3 gdzie jednak pojawia się jakaś sugestia zakończenia pewnego etapu. Tu ta sugestia jest zdecydowanie zdaniem zwierza za słaba. A kiedy odejmiemy jeszcze od filmu obowiązkową ekspozycję, (co akurat cieszy we wszystkich produkcjach Marvela) dostajemy sam środek. Środek dobry i soczysty ale zwierz czasem woli kiedy film jest jednak odrobinę bardziej zamknięty. Choć trzeba powiedzieć, że być może czas się od tego odzwyczaić.
Ok teraz będzie herezja ale w Kapitanie Ameryce: Zimowym Żołnierzu najmniej potrzebny był Zimowy Żołnierz. Kiedy zwierz czyta ile się aktor naczytał w czasie przygotowań do roli to mu żal. Cóż z tego że pochłonął całą wiedzę na temat KGB, zimnej wojny i prania mózgu kiedy nie ma roli w której mógłby to wykorzystać? Zdaniem zwierza trzeba było Zimowego Żołnierza przerzucić na następny odcinek przygód, albo wywalić w całości z tytułu filmu.
Marvel zmienił współczesne kino. Kapitan Ameryka jest filmem nowego rodzaju, do którego trzeba się będzie przyzwyczaić. Filmem gdzie nikogo się nie przedstawia, gdzie drugoplanową postać znasz z serialu a postać w scenie pod koniec kojarzysz z komiksu. Film gdzie wydarzenia, jakie się dzieją na twoich oczach nie mają konsekwencji w tej odsłonie przygód bohaterów, ale na pewno będą miały konsekwencje w świecie innych bohaterów. To filmy płynne, przygotowujące grunt pod produkcje, które dopiero zaczęto kręcić, powiązane z filmami już nakręconymi, ale jeszcze nie mającymi premiery. To najbliższe, komiksowemu zeszytowi co dostaniemy, gdzie niezależnie od tego gdzie się obecnie zaczyna zawsze ma się wrażenie, że widzimy tylko fragment historii tak wielkiej i skomplikowanej, że nie starczy nam życia by to wszystko objąć. Z jednej strony zwierz spogląda na te nowe kino z dumą. Na tym blogu znajdziecie notkę, w której zwierz sam wątpi w to czy będzie się dało naprawdę nakręcić Avengersów. Przez te kilka lat wszystko się zmieniło. Dziś nakręcenie Avengersów 2 wydaje się nieśmiałym, stonowanym przedsięwzięciem – zwłaszcza biorąc pod uwagę możliwości jakie przynosi świat komiksów. Z jednej strony zwierz niesamowicie się cieszy – serio nigdy nie przypuszczał, że za jego życia kino tak bardzo zbliży się do komiksowej narracji. Z drugiej strony przypominają mu się zawsze komiksy o X-menach których śledzenie kiedyś porzucił jako dziecko, bo tylu bohaterom tyle się przydarzyło, że nie było już nic co by mogło zwierza zaskoczyć. I tak nieco w oderwaniu od tego, co zwierz widział wczoraj w kinie (co spokojnie mogłoby sobie poradzić jako dobry film polityczny bez jakiegokolwiek super bohatera) zwierz zastanawia się – czy za dwadzieścia lat nie dojdziemy do momentu, kiedy w scenie po napisach nie będzie już można pokazać nic co by nas ruszyło. No, ale zwierz nie będzie się tym teraz martwił choć dość intensywnie myślał o tej wcale niekoniecznie takiej świetlanej przyszłości super bohaterskich filmów.
Ps: Zwierz może dlatego trochę narzeka, że Kapitan Ameryka to tak strasznie nie jego super bohater. Zwierz wie, że to ponownie odosobniona opinia, ale jest coś takiego w samej koncepcji super bohatera żołnierza co jednak nie budzi w zwierzu entuzjazmu. Może dlatego, że zwierz w ogóle, nie jest jakoś szczególnie podatny na wątki żołnierzy. Zwłaszcza w kontekście amerykańskim gdzie z racji sytuacji „zawsze jakiejś wojny” wątki te są stale obecne omawiane na milion możliwych sposobów.
Ps2: Ale za to scena po napisach…. Gdybyście słyszeli pisk zwierza. I prawdą jest że grafiki do napisów końcowych i same napisy końcowe Marvel ma takie że mucha nie siada – czyste dzieła sztuki od Iron Mana 3 przez Thora 2 do Kapitana Ameryki 2.