Hej
Wczoraj zwierz napisał na facebooku, że jest otwarty na propozycje tematów i trafiło się kilka świetnych – między innymi możecie się spodziewać, że zwierz niedługo będzie pisał o jednym z najważniejszych dla kinematografii elementów krajobrazu i infrastruktury oraz o robótkach ręcznych (wszystko w odpowiednim kontekście) jednak pośród propozycji pojawiła się jedna dość sercu zwierza bliska. Otóż Sherlock Sherlockista zapytała czy zwierz nie napisałby czegoś o tym czym zajmował się naukowo. Po ustaleniu, że chodzi o warszawskie kina a nie o XIX wiecznych socjologów zwierz zapałał entuzjazmem do projektu. I wtedy doszedł do wniosku, że musi jakoś wam ten temat sprzedać bo przecież nikt nie chce siedzieć na nudnym naukowym wykładzie. I wtedy zwierzowi przyszło do głowy, że po prostu zabawi się w mythbusters i pokaże wam, że narzekanie na dzisiejsze kina to pikuś. Tak więc zapraszam na poszukiwanie teraźniejszości w przeszłości a może na odwrót.
Kiedyś ludzie wiedzieli jak się zachować w kinie – wszystko zależy co uznamy za dobre zachowanie. Przede wszystkim musimy stwierdzić co to znacyz dobre zachowanie. Jeśli denerwują was ludzie korzystający z telefonów komórkowych czy opierający nogi na siedzeniu przed swoim to narzekacie na prawdziwe drobnostki. W dwudziestoleciu międzywojennym w kinach wisiały dwie prośby – w tych lepszych tylko o to by nie palić, w tych gorszych o to by nie palić i nie pluć przy czym jak wspomniał dziennikarz ” Czytam napisy, że pluć tu niewolno, to też nikt nie pluje wolno ale prędko”. Co do palenia to problem wydaje się nie dotyczyć tylko ewentualnego dymu papierosowego, który unosi się nad widzami, wykorzystywana w dwudziestoleciu taśma filmowa była niezwykle łatwopalna (kto widział Bękarty Wojny ten wie, jak łatwo można przy jej pomocy podpalić kino) tymczasem paliła nie tylko widownia ale także kinooperatorzy. Co więcej nie dało się ich zwolnić bo dobrych operatorów było mało a konkurencja olbrzymia. Wróćmy jednak na chwilę na salę – wszyscy siedzą w ścisku bo jeśli pominiemy kilka prawdziwych i pięknych kin to większość przypominała raczej ciemne sale z ustawionymi jak najgęściej ławkami tak by zmieściło się w nich tylu widzów ile się da. Tak więc jeśli nie daj boże pojawił się pożar to można było co najwyżej liczyć na to, że człowiek zostanie stratowany zanim się spali. Jeśli mieliście szczęście sąsiad obok was umiał czytać napisy po cichu, ale często nie mieliście szczęścia i obok was usiadł ktoś komu czytanie wychodziło tylko na głos lub sylabizując, ewentualnie w towarzystwie kogoś kto tej trudnej sztuki nie posiadł. Z resztą żeby nie było – koszmarnie w kinie potrafili zachowywać się nie tylko przedstawiciele klas niższych, jak wspomina Słonimski ” Jednym z piękniejszych wyczynów Witkacego była pierwsza próba wprowadzenia filmu mówionego(.) Byliśmy z Guciem Zamojskim wszyscy trzej lekko pod gazem. Poszliśmy do kina. Witkacy objął w filmie rolę kobiecą i wykrzyknął piskliwie „Ryszardzie czy stłamsisz mnie i porzucisz z dzieckiem?” -„Nigdy” – odpowiedziałem basem – nie porzucę cię póki nie zgnije najdrobniejszy korzonek mego drzewa ginekologicznego (.) Wyproszono nas z kina przy pomocy miejscowego policjanta” Anegdota ma śliczną puentę bo kiedy trzej panowie zaczęli się po kolei przestawiać policjantowi jako „Witkacy”, „Zamoyski” i „Sienkiewicz” (Słonimski jak nie twierdzi nie chciał spuścić z tonu) policjant stwierdził „To panowie mają u nas własne ulice, a nie potrafią się zachować w bioskopie” (kiedyś kina nazywano bioskopem i kinoetatrem – z określenia „kino” na miejsce gdzie ogląda się filmy nie korzystano bardzo długo). Tak więc widzicie, kiedyś w kinie wcale tak grzecznie nie było.
Kiedyś w kinach pokazywano dobre filmy – prawda jest taka, że w międzywojennej Warszawie łatwiej było zobaczyć zły film niż dobry – dla przykładu – ekspresjonistyczne arcydzieło – Gabinet Doktora Caligari można było oglądać tylko w jednym szczycącym się dobrym repertuarem kinie PAN. W pozostałych kinach pokazywano to po czym spodziewano się, że przyniesie zysk. Zabawa polegała na tym, że biura przedstawicieli wielkich wytwórni sprzedawały filmy w transakcji wiązanej – jeden dobry film plus kilka szmir. Ale nie dało się kupić filmu bez tych dodatków. Co więcej czasem kupowało się produkcje w ciemno – nie koniecznie mając pewność czy dojdzie do jej realizacji czy pokazu. Pomyślcie co musieli czuć właściciele kin, którzy np. awansem kupili na przyszły sezon Przeminęło z Wiatrem i najpierw musieli słyszeć o wszystkich problemach z produkcją a potem pojawiła się groźba wojny. Z kolei do polskich filmów trzeba się było dorzucać – tylko, że dorzucający się do fabuły właściciel kina chciał dorzucić się jak najmniej i dostać to co się najbardziej podoba (najbardziej podobały się melodramaty co nie dziwi, bo to jeden z tych „pierwotnych” gatunków filmowych) – do historii kina przeszło zdanie takiego producenta, który nie chcąc płacić za drogą sekwencję snu w filmie oświadczył ” W moim filmie, za moje pieniądze nic się nikomu nie będzie śniło”. Właściciel kina który miał w ręku zły film musiał coś z nim zrobić – stąd w reklamach stosowano jakże dobrze nam znaną sztuczkę umieszczając na afiszach znane nazwiska a mniejszymi literkami dopisując ” brat”, „rywal”, „pogromca” czy „następca”. Nie trudno się dziwić, że w poradniku „Jak reklamować filmy” błagano przede wszystkim być uczciwym. Coś jak nasze filmy, które zawsze są odpowiedzią na jakieś amerykańskie produkcje nawet jeśli powstały od nich wcześniej. Ogólnie jeśli zajrzycie do gazet poświęconych polskiej produkcji filmowej z tego okresu znajdziecie mnóstwo ciekawie brzmiących narzekań wśród nich – kręcenie filmów nastawionych wyłącznie na młodzież szkolną, brak dobrych pomysłów, koszmarne ekranizowanie arcydzieł literatury, zbytnia miłość do tematyki historycznej, koszmarne scenariusze i jeszcze gorsza gra aktorska. Tak więc widzicie w Polsce tak naprawdę dwie rzeczy nie zmieniają się nigdy – narzekania na polską reprezentację i stan kinematografii.
Kino to przybytek sztuki nie maszynka do zarabiania pieniędzy- cóż trudniej o większą pomyłkę. Właściciele kin Warszawskich stanowili cudną, barwną grupę ludzi, którzy pragnęli jednego – zysku. W początkach istnienia kin Warszawskich największą rolę odegrało dwóch panów. Jeden To Aleksander Hertz właściciel kina i studia filmowego Sfinx. Hertz cale życie pragnął by traktować go nie jako przedsiębiorcę ale jako mecenasa kultury, który przyczynia się do rozwoju kultury polskiej. Jego złota Serial Sfinxa uznawana jest za jeden z lepszych filmowych cyklów z dwudziestolecia międzywojennego. Niemal jak cień w pierwszych latach działalności (jeszcze przed I wojną) towarzyszył mu drugi przedsiębiorca Mordechaj Towbin, który chciał na swoim kinie zarobić i najlepiej jak najmniej oddać państwu z tego zarobku w formie podatku. Obaj panowie nie tylko reprezentowali różny styl prowadzenia biznesu ale też szczerze się nie cierpieli. Wszystko za sprawą podstępu Towbina – otóż kiedy Hertz zaprosił do warszawy popularnego amerykańskiego komika (na kilka przynoszących zyski występów) Towbin zaproponował mu spółkę, Hertz odmówił dość stanowczo. Towbin postanowił się więc zemścić – złapał komika na stacji pociągu, przywitał kwiatami przedstawił się jako przedstawiciel pana Hertza, po czym zawiózł do hotelu gdzie zaserwował zachodniemu gościowi pyszną kolację, zaś sam sięgną po telefon i zadzwonił do Hertza ponownie proponując spółkę. Hertz, który już sprzedał bilety na pokazy musiał się zgodzić bo inaczej komik zapewne nigdy by nie wystąpił. Jak widzicie obaj panowie mieli podstawy by za sobą nie przepadać. Trzeba z resztą przyznać, że większość Warszawskich właścicieli kin było charakterem zdecydowanie bliższych do Towbina (który w końcu trafił w 1916 roku do więzienia za przekręty finansowe). Najciekawsi z radosnej gromady właścicieli kin byli bracia Lejman – było ich siedmiu i każdy z nich zarządzał jakimś kinem w tym trzech z nich miało pod swoją opieką tak znane kina warszawskie jak „Apollo”, „Colloseum” czy „Światowid”. Gustaw Lejman właściciel Apollo ogólnie nie przepadał za tym by komukolwiek za cokolwiek płacić. Miał więc system – wystawiał wierzycielom kwity, z którymi mieli się stawić w kinie i pobrać z jego kasy pieniądze. O tym czy pieniądze zostaną wydane czy nie decydował podpis Lejmana. Jeśli nad literką „j” w podpisie pojawiała się kropka kasę trzeba było wypłacić, jeśli nie kasjer oświadczał, że nie ma pieniędzy. Z kolei Józef Lejman zwykł pod koniec miesiąca podliczać jaka jest suma wpływów z biletów i należności (czynsz, elektryczność itp.) – jeśli suma należności względem wierzycieli wydawała mu się za wysoka po prostu za nic nie płacił. Tak więc widzicie, że nie ma się co łudzić, że dzisiejszy multipleks prowadzony jest z mniejszym wyczuciem niż przedwojenne kino, gdzie robiono wszystko by wszyscy zapłacili jak najwięcej i jak najczęściej.
Państwo wspierało kino – zacznijmy od tego, że kina to państwo za bardzo nie wspierało bo nie miało za co. Wielkie pomysły były ale kasy nikt nie zobaczył. Za to chętnie na filmach zarabiało – można było na jednym filmie zarobić kilka razy. Najpierw cło – taśma filmowa obok kawioru i wielu innych produktów znajdowała się na liście artykułów luksusowych – tak więc cło na nie nałożone było bajońskie, potem właściciel filmu musiał zapłacić za jego ocenzurowanie – cenzura liczyła koszt na zasadzie sumy bazowej a potem kolejne dopłaty za każdy metr filmu – jak możecie się spodziewać było to zdecydowanie nie w smak właścicielom kin zwłaszcza wtedy kiedy filmy zaczynały się wydłużać. Po ocenzurowaniu film wpadał w jedną z kategorii – mógł być artystyczny czy naukowy (albo polski) i wtedy obkładano go niższym podatkiem. Oczywiście cenzorzy doskonale wiedzieli, że nie opłaca im się uznać filmu za artystyczny bo działaliby tym samym na niekorzyść państwa – stąd takie małe kurioza jak np. fakt, że film „Brzdąc” Chaplina uznano za film niemoralny i niepożądany dając mu najwyższą stawkę podatkową ale dopuszczając do pokazywania go w kinach jako film młodzieżowy. Z kolei polska produkcja Wampiry Warszawy dostała wyższą stawkę podatkową ponieważ uwaga, uwaga cenzor stwierdził, że to nie możliwe by w polskim dworku lokaj nosił do sztuczkowe spodnie do czarnej marynarki. Trzeba przyznać, że niekiedy słychać było westchnienia za starymi dobrymi czasami zaborów kiedy wiadomo było ile trzeba zapłacić cenzorowi by dał filmowi spokój – przejechał się na tym jeden z braci Lejman który dostał grzywnę za próbę przekupienia cenzora, jak się z niego potem śmiano „zapomniał, że ma do czynienia z cenzurą polską a nie rosyjską czy niemiecką”. W sumie jeśli przyjrzycie się historii kinematografii polskiej w dwudziestoleciu międzywojennym to zastaniecie tam więcej strajków (kin, operatorów filmowych i wszystkich innych ludzi z branży) niż byście się mogli spodziewać. Oj nie było tam miło – słano listy w obie strony sporo sobie zarzucano, ale podatek od biletów wynosił przez pewien czas równe 100% . Więc rozumiecie że było się o co bić.
Kina były piękne – Istnieje powszechne dość przekonanie, że kiedyś kina to były prawdziwe pałace kinematografii nie to co teraz. I prawdą jest że bywały kina ładne i pięknie wykończone (albo w stylu amerykańskim albo paryskim przypominającym teatralne) ale były też kina porażające kiczem lub przerażające ubóstwem. Zacznijmy od tych pierwszych – opis jednego z najbardziej luksusowych i nowoczesnych kin Warszawskich wywołuje mieszane uczucia „Ściany w stylu neo-egipskim – kopie rzeźb z roku 2700 przed Naradzeniem Chrystusa. Wzdłuż ścian można wyczytać arcystylowo wykonaną według stylowego egiptologa Mariett’a historię budowniczego Ti nadwornego architekta V dynastii Faraonów (…). Środek sufitu jest ruchomy i posiada otwór jak w rzymskim Panteonie. Otwór ten jest w czasie przedstawień ruchomym niebem na którym powtórzono w zmniejszeniu konstelację gwiazd”. Konsultacja gwiazd z sufitu to pomysł prosto z USA gdzie był właściciel kina, natomiast egipskie zdobienia zdaniem niektórych miały bawić widownię gdy ta znudzi się filmem. Obok takich pięknych kin z foyer były też takie gdzie na Sali stały zwykłe ławki, gdzie było tylko jedno wyjście i wejście więc publiczność nie tylko się tłoczyła ale czasem ewakuowała się oknem. W dobrych kinach sprzątano i podawano w miarę świeże jedzenie (popcorn był już w latach 20 popularny ale nie przepadali za nim właściciele kin w których były dywany), w marnych kinach lepiej było nie patrzeć pod nogi. Do tego piękne kina okazały się mieć jedną drobną słabość to znaczy kiedy wprowadzono dźwięk ( nie bez awantur i problemów) okazało się, że w dalszych rządach nic nie słuchać. Trzeba było w wielu kinach zmieniać sufity i ustawienia rzędów a i tak aparatura ciągle się psuła. To i tak lepiej niż w marnych kinach gdzie zamontowanie nagłośnienia było zdecydowanie za droga inwestycją więc po prostu sobie darowano postęp lub zamykano kino. Na szczęście właściciele kin mieli tyle przyzwoitości by różnicować ceny za bilety w zależności od miejsca choć przez pewien czas najwięcej brano za miejsca w pierwszych rzędach. Istnieje też powszechne przekonanie, że kino przedwojenne skrzyło się od neonów – z tym skrzeniem nie było tak łatwo bo jak tylko kina zaczęły się reklamować neonami to obłożono je kolejnym podatkiem co sprawiło, że tylko naprawdę najbogatsze kina mogły przyczyniać się do oświetlenia miasta.
Nie było reklam przed seansem, plot i wycieczek szkolnych – czasem kiedy myślimy o dawnym kinie wydaje się nam, że nie było w nim tego wszystkiego co dziś z seansem kojarzy się nam jak najgorzej – tak więc zdecydowanie były przed seansem reklamy, co więcej nie tylko były ale i w gazetach pisano, ze są nudne. Najczęściej reklamowano w przerwie pokazu bo często robiono przerwy między jedną a drugą częścią filmu. Co ciekawe kiedy filmy zaczęły się wydłużać pojawił się problem co zrobić by zmieściło się tyle seansów co dotychczas, przerwa i reklama. Wielu właścicieli kin pozwalało na wycinanie scen z filmów by zachowały odpowiednią długość, zaś przed wprowadzeniem dźwięku zdarzali się tacy geniusze sztuki kinooperatorskiej, którzy po prostu puszczali filmy szybciej dzięki czemu seans trwał krócej. Jak możecie się domyślać nie koniecznie wpływało to pozytywnie na odbiór filmu. Ponoć koszmarne były też reklamy w samych kinach – tym którzy klupowali bilety rozdawano programy, w których na wszelki wypadek zdradzano zakończenie filmu by widz nie czuł się zaskoczony. Plakaty – które często szły już za filmem przez całą Europę wciąż obklejano nowymi informacjami o kolejnych pokazach. W gablotach przed kinami wystawiano fotosy z filmów ale kiedy któregoś razu po licznych skargach nakazano policji sprawdzić, czy nie przedstawiają scen nieobyczajnych i niewłaściwych dla młodzieży w ciągu kilku godzin przed kinami świeciły puste gabloty. Piractwo tez istniało – właściciele Warszawskich kin dorwali się na przykład do pirackiej – koszmarnie marnej – wersji Brzdąca – sprawa była na tyle poważna ze interweniował sam Charlie Chaplin i. przegrał bo USA nie podpisało wówczas konwencji o obronie praw autorskich. Ploty o aktorach rozchodziły się świetnie – poza kilooma branżowymi czasopismami na rynku było mnóstwo tytułów poświęconych kinu – najczęściej szybko padały ale w tych które można było kupić oprócz informacji o nowościach i recenzji znajdowały się przede wszystkim sylwetki aktorów, kochane przez ówczesne fanki fotosy (które podobnie jak kawałki filmowej kliszy można było zdobywać też w kinie) oraz konkursy typu „Czy jesteśmy fotogeniczni” na które nadsyłało się swoje zdjęcia. Co do wycieczek szkolnych to kina je uwielbiały podobnie jak wszelkie wycieczki wojskowych itp. sprzedaż biletów na takie pokazy była opłacalna bo mniej opodatkowana. Z reszta młodzież bardzo chętnie chodziła do kina zwłaszcza że w dwudziestoleciu prawie wszystkie filmy były zaklasyfikowane jako „nie dla młodzieży” co podobno działało cuda na frekwencję ze strony uczniów.
Ogólnie to moi drodzy przed wojną z kinami było tak że w Europie za nami pod względem ich ilości była chyba tylko w Albanii. Podczas gdy polska miała kin 700 to w Czechosłowacji było ich 1.900. Do tego ci którzy dziś płaczą za możliwością zamknięcia kina Feminy pewnie dostali by lekkiego zawału widząc ile kin padało i powstawało w ciągu jednego roku w Warszawie – była to liczba do tego stopnia płynna, ze nie da się ustalić z roku na rok czy mamy naprawdę do czynienia z liczbami porównywalnymi z resztą niekiedy rozbieżności są fascynujące – wedle różnych źródeł w 1926 roku było w Warszawie albo 52 kina (co oznacza 52 sale kinowe – jeśli szukacie jakiegokolwiek porównania ze współczesnością, bo nie było multipleksów) albo 34 – to zależy komu wierzyć. W kinach było najczęściej, tłoczno, duszno i niekiedy przerażająco biednie. Jeden film mogło pokazywać tylko jedno kino w mieście a potem oddawało kopię innemu mniej znaczącemu kinu – co oznaczało, ze za każdym razem kopia była w coraz gorszym stanie. Filmy przybywały z opóźnieniem bo tylko od właścicieli kin zależało co kupią. A skoro w gazetach filmowych można było przeczytać, że „Królewna Śnieżka” to murowana klapa nie trudno się dziwić, że kilka filmowych arcydzieł ominęło nasze kina. Tak więc kiedy usiądziecie w waszym klimatyzowanym kinie, w którym siedzenia nie są ustawione równo więc nikt wam nie zasłania i w którym nie ma zagrożenia pożarem. Gdy spojrzycie na swojego sąsiada, który co prawda świeci komórką ale nie pali i nie czyta głośno napisów. Kiedy pomyślicie o właścicielu kina, który prawdopodobnie zapłacił za oryginał filmu a nie przyciętą kopię. To pomyślcie nigdy nie jest lepszy czas by być kinomanem niż właśnie teraz.
Ps: Wiecie że zwierz tak może jeszcze długo – wybrał to co jego zdaniem jest najciekawsze. Jeśli wam się spodoba, zwierz może jeszcze kiedyś coś na ten temat napisać.?