Hej
Zwierz musi was przeprosić. Zapowiadał nowy odcinek z cyklu zwierz poleca ale uświadomił sobie, że ostatnie tygodnie spędził w świecie filmów, które nakręcone zostały już dawno i pewnie większość z was je widziała a resztę czasu poświęcił na skrupulatnym oglądaniu wszystkiego co wiąże się z Olimpiadą. Tak więc dziś zwierz zamiast polecać hurtowo skoncentruje się na jednym mini serialu, w którym właśnie się odrobinę zakochał. Na początku wiadomość być może szokująca- nie jest to produkcja brytyjska! Teraz wiadomość druga równie szokująca co pierwsza – jest to serial polityczny. No i wiadomość trzecia – z sześciu odcinków wyemitowano tylko trzy, które zwierz połknął za jednym zamachem, jednak oznacza to, że swój zachwyt wyraża nie wiedząc jak to się wszystko skończy. Jaki więc serial sprowadził zwierza na takie manowce? Tytuł brzmi Political Animals i nadaje go obecnie US Network – stacja telewizyjna, której produkcje chyba najrzadziej podbijały serce zwierza. Nie dlatego, że to zła stacja – po prostu to kolejna stacja produkująca bardzo podobne do wszystkich innych seriale. A zwierz ostatnio zrobił się jakoś dziwnie wybredny i szuka non stop czegoś innego.
Zwierz polubił Political Animals bo jednocześnie zajmuje się polityką i rodziną ale udaje mu się nie mieć plotkarskiego wydźwięku
Political Animals to serial, który nawet nie udaje, że bawi się nieco realnymi faktami. Oto poznajmy główną bohaterkę kiedy po przegranych wyborach na kandydata na prezydenta z ramienia partii demokratycznej zajmuje stanowisko sekretarz stanu. Jej były mąż to także były prezydent, którego porzuciła za ciągłe zdrady i bycie ogólnie za przeproszeniem dupkiem. Jej stosunki z urzędującym prezydentem są chłodne, zwłaszcza, że ten rzeczywiście wydaje się nie odznaczać niczym szczególnym. Nic więc dziwnego, że nasza bohaterka skłania się by spróbować wystartować jeszcze raz, nawet jeśli nigdy jeszcze nie udało się komuś kto pracował dla rządu przebić urzędującego prezydenta. Jeśli komuś ten pomysł krzyczy Bill i Hilary Clinton to chyba nie za bardzo się myli. Scenarzyści jednak mieli na tyle rozsądku, że nawiązania kończą się właściwie w punkcie wyjścia (trzeba z resztą powiedzieć ciekawego nawet w realu bo zwierz z fascynacją przyglądał się karierze Hilary Clinton) bo postacie raczej tych realnych nie przypominają. W każdym razie zwierz ze swoją znajomością amerykańskiej polityki na poziomie średnio zaawansowanym nie widzi aby postacie pokazane na ekranie były dokładnym przełożeniem tych które znamy z rzeczywistości. Zwłaszcza urzędujący w Białym Domu prezydent wydaje się nie mieć zbyt wiele wspólnego z Obamą, zaś były mąż naszej bohaterki jest zdecydowanie bardziej hardcorowym wydaniem Clintona.
Choć punkt wyjściowy może się wydawać widzom dobrze znany to trzeba stwierdzić, że tu właściwie kończą się podobieństwa. W każdym razie ten urzędujący prezydent to nie Obama
W warstwie politycznych przepychanek serial nie ma nic nowego do zaoferowania – wydarzenia dziejące się w niektórych odcinkach na dwóch planach czasowych (z trzech dostępnych tzn. z okresu kiedy bohaterka była pierwszą damą, z okresu jej kampanii na kandydata na prezydenta i współcześnie) nie są jakoś specjalnie różne od tego co oglądamy w serialach poświęconych dzielnym amerykańskim prezydentom i ich żonom. Do tego mamy najsłabszy w serialu wątek dzielnej dziennikarki. Jeśli zwierz czegoś nie lubi to wątku dzielnej dziennikarki. Zwierz mimo, że w pracy natyka się na dziennikarzy codziennie (nawet w stołówce!) nie cierpi ich widzieć na ekranie. Być może dlatego, że albo są podli albo nadmiernie szlachetni i zawsze przekonani, że ich praca jest tak strasznie niesamowicie ważna. C więc ma fabularnie do zaoferowania serial? Właściwie to przede wszystkim kontrast – jeśli przyjrzeć się dokładniej Political Animals to zwykły dramat rodzinny (bohaterka ma dwóch synów- jednego udanego, jednego mniej) tylko rozgrywający się w cieniu najważniejszych politycznie wydarzeń w kraju. To nawet ciekawy pomysł, i co ważniejsze dobrze rozegrany bo są miejsca gdzie nie wiadomo gdzie kończą się rodzinne spory i animozje a zaczyna polityka. Jednak główny powód dla którego zwierz obejrzał wszystkie trzy odcinki za jednym zamachem i chce więcej to postacie i odgrywający je aktorzy.
Grająca główną rolę Sigourney Weaver idealnie gra swoją bohaterkę. Elaine Barrish, która jest politycznie bezwzględna, wygadana i zabójczo inteligentna i jednocześnie kłóci się z matką o to, że nie siedziała na jej lekcjach baletu. Do tego Elaine jest napisana jako bohaterka, którą z jednej strony straszliwie wkurza męska ignorancja i zadufanie z drugiej, wciąż mająca sentyment do swojego byłego męża, którego nie jest po prostu w stanie wykreślić ze swojego życia. Z resztą Elaine jest napisana fajnie bo z jednej strony nie ma problemu by nakrzyczeć na vice prezydenta i właściwie zaszantażować prezydenta by postąpił zgodnie z jej wolą z drugiej potrafi bardziej niż o zagraniczny konflikt martwić się o syna. Zwierzowi się taka konstrukcja postaci podoba. Wydaje się bardzo ludzka – ani przesadnie wyemancypowana, z całą pewnością nie tak egoistyczna jak twierdzą w serialu z drugiej dobrze pokazująca, że jednak robiące nawet niesamowitą karierę kobiety wciąż mogą się martwić o swoją rodzinę. Zwierz nie chce źle brzmieć, ale postać mu się podoba bo ktoś kto ją pisał nie próbował stworzyć kobiety idealnej czy idealnie zgodnej z tym co powinniśmy myśleć o kobietach robiących karierę. Zwierz tak pisze na około ale ma nadzieję, ze go zrozumiecie. Zdaniem zwierza Sigourney Weaver idealnie nadaje się do tej roli bo od czasu kiedy zabiła obcego ratując przy tym kota wiemy że potrafi być zabójcza i opiekuńcza jednocześnie. Poza ty, Weaver wie jak rozgrywać dość liczne zabawne sceny w taki sposób, że wierzymy, że mogły się zdarzyć.
Oba gify dobrze podsumowują charakter Elaine. Jako polityk przywali swojemu synowi i jednocześnie doradcy gazetą. Jako matka poprawi mu fryzurę.
Jednak prawdziwą gwiazdą serialu jest paradoksalnie nie Elaine ale jej mąż. „Bud” (Donald) Hammon. Po pierwsze ktoś wymyślił postać absolutnie fascynującą. Z jednej strony egoistyczny kłamca, zdradzający żonę ze wszystkim co się rusza, a po rozwodzie zadający się tylko ze ślicznymi dziewczynami, którym imponuje władza. Rzucający na prawo i lewo mądrościami życiowymi facet z niewyparzonym językiem. Zadufany w sobie arogant. Ale także człowiek niezwykle inteligentny o dwa kroki przed wszystkimi, wyśmienity polityk (z resztą w serialu cały czas odwołują się do tego, że jego kariera jako prezydenta była niesłychanie udana) i przede wszystkim postać pełna uroku, kiedy tylko tego potrzebuje. Choć z jego ust wydobywa się więcej kłamstw i komunałów niż powinno przypadać na kilkoro członków gabinetu prezydenta to jednak nawet przez moment nie dziwimy się, ze nasza bohaterka ma do niego słabość. Co więcej nawet przez chwile nie ulega wątpliwości, ze choć nasz bohater traktował ją podle i zdradzał to nawet przez moment nie była mu obojętna. Zdaniem zwierza taka postać nie mogłaby istnieć gdyby grał ja ktokolwiek inny niż Ciaran Hinds (teraz rozumiecie dlaczego zwierz w ogóle zwrócił uwagę na ten serial). Irlandzki aktor znany szerokiej publiczności przede wszystkim z roli Juliusza Cezara w Rzymie po prostu idealnie umie grać pewnych siebie przywódców. I nie ma wątpliwości, że w tej obsadzie jest najlepszy a jego bohater w sumie najciekawszy.
Były prezydent to podły cham ale jednocześnie uroczy człowiek. Trzeba być dobrym aktorem by to zagrać.
Nieco słabiej wypadają dwaj synowie bohaterki trochę za bardzo jednowymiarowi. To znaczy nawet ich historie nie są tak proste jakby się mogło na początku wydawać, ale jednak zwierz ma wrażenie, że postać tego złego uzależnionego od narkotyków syna nieudacznika to jakby już gdzieś widział. Ale brawa dla producentów, że tym razem uzależniony syn jest gejem. Dzięki temu jego orientacja seksualna nie jest główną cechą postaci co zawsze zwierza cieszy. Na całe szczęście po drugim planie błąka się jeszcze matka Elaine grana przez zawsze genialną Ellen Burstyn – zdaniem zwierza nie ma czegoś takiego jak zła rola Ellen Burstyn i ten serial dowodzi, że zwierz miał rację.
Ellen Burstyn gra jedyną w serialu osobę, która mówi naszej bohaterce prawdę.
Zwierz nie będzie was oszukiwał – to nie jest West Wing ze scenariuszem Aarona Sorkina gdzie ludzie mówią szybciej niż większość z nas myśli. To nie jest serial HBO, który chce zmienić nasz sposób spojrzenia na amerykańską demokrację. To raczej zabawa w „co by było gdyby”, która idealnie zestraja się z panującym obecnie zainteresowaniem zbliżającymi się wyborami w USA. Nie mniej zwierz, który padł po pierwszym odcinku Newsroomu (serio przemowa o tym dlaczego USA może być największym krajem na świecie troszkę za bardzo przypominała sowiecki film propagandowy) chętnie zobaczy serial, którego społeczne zaangażowanie ogranicza się do rzucenia to tu to tam zdania o równouprawnieniu kobiet i to zdanie słusznego ale nie przesadnie stanowiącego główny motyw serialu. Oczywiście możecie powiedzieć, że na taką rozrywkę żal marnować czasu ale zwierz musi szczerze powiedzieć, że wydaje się, że scenarzyści dobrze rozplanowali historię akurat na 6 odcinków, bo wydaje się że historia ma mniej więcej taki potencjał. Z resztą zwierz musi powiedzieć, że za to uwielbia mini seriale – zawsze pozostawiają człowieka z uczuciem niedosytu a z rzadka przesytu.
Ps: Dziś zwierz idzie na francuską komedię więc zapewne jutro ją zrecenzuje. Co prawda to nie super kinowa nowość, ale zwierz jakoś się przyzwyczaił, że jest w pełni zadowolony z obejrzanego filmu dopiero kiedy wam o nim opowie.??