Dziś będzie dziwna recenzja – bo Zwierz nie pisze jej kilka godzin po seansie – jak to zwykle bywa, ale z ponad dwumiesięcznym opóźnieniem. Nie bójcie się jednak – fakt, że będzie musiał ją w przyszłości napisać sprawił, że Zwierz zakonserwował sobie w głowie opinie i łatwo mu je przywołać. A o czym dziś? O filmie Atak Paniki – dobrej polskiej produkcji, którą za wszelką cenę chcę wykończyć dystrybutor.
Zacznijmy od tego potencjalnego morderstwa – gdyby Zwierz nie miał okazji zobaczyć Ataku Paniki na Festiwalu w Gdyni – gdy film nie miał ani trailera, ani plakatów ani żadnych haseł promocyjnych pewnie byłby przekonany, że Polskie kino znów funduje mu jakąś straszliwą kichę. Wszystko bowiem w tej promocji jest jakieś takie przaśne i tandetne i trochę pachnie próbą wciśnięcia nam kolejnej przeuroczej komedii polskiej, która bawi tylko twórców i ludzi piszących informacje prasowe. Tymczasem Atak Paniki to film jak najbardziej zabawny ale po pierwsze – wyprzedzający polskie produkcje komediowe (zwłaszcza te romantyczne) o kilka długości, po drugie – skrywający pod śmiechem i dowcipem całkiem sporo, zupełnie nie śmiesznej prawdy o ludzkiej egzystencji.
Historia, na pierwszy rzut oka przypomina nieco „Dzikie Historie” – mamy kilka – równoległych opowieści i ludzi – doprowadzonych na skraj emocjonalnej wytrzymałości. Ostatecznie jednak to porównanie – choć samo się nasuwa – jest tylko powierzchowne, a bardziej pretensjonalny krytyk rzekłby, naskórkowe. W Ataku Paniki poszczególne wątki przenikają się delikatnie – ostatecznie pokazując nam świat, w którym nikt nie czuje się do końca w porządku. Zresztą istotna jest tu otwierająca ten zabawny film scena samobójstwa – która wisi nad całą dowcipną opowieścią – przypominając, że przekroczenie tej granicy może się okazać zabójcze. Stąd wszyscy chcą się od niej trzymać jak najdalej, odsuwając od siebie myśli o tym co trudne, nieprzyjemne i a niekiedy po prostu zbyt realne.
Bohaterowie opowieści są ciekawie zróżnicowani – podobnie jak ton historii i sposób ich kręcenia. Wątek pechowej pary, na pokładzie samolotu przypomina nieco farsę gdzie dwie osoby rozmawiają spokojnie a jedna z nich wie, że w szafie schowany jest trup. Z kolei wątek w której w restauracji spotyka się kobieta i mężczyzna a widz musi z ich dialogu rozeznać co ich łączyło i co może ich jeszcze połączyć przypomina raczej intymny dramat obyczajowy z cyklu tych co je najlepiej kręcą francuzi. Zwierz w czasie seansu był pod wrażeniem jak reżyser sprawnie grał bardzo różnymi konwencjami – od dość prostych komediowych zabiegów, przez właśnie taki dość kameralny dramat po całkiem niezły thriller. Mamy tu bowiem też bohatera który gra w grę komputerową bardzo przypominającą EVE, w każdym razie jest to MMO – i nagle ktoś zaczyna go niszczyć i szantażować. A najgorsze – nie można non stop siedzieć przed komputerem i… trzeba tam posadzić matkę. Brzmi jak komedyjka a w istocie, to jeden z najbardziej naładowanych emocjami wątków filmu. Podobnie jak historia dziewczyny do której nagle – zwala się kilka przyjaciółek a ona – bardzo, ale to bardzo chciałaby żeby one wszystkie sobie poszły. A widz razem z nią tylko czeka aż te wszystkie rozgadane dziewczyny znikną.
Atak Paniki to film który całkiem dobrze opowiada o ludzkich frustracjach i słabościach, a także o tym jak trudno od nich uciec. Reżyser kreśli świat w którym nawet to co miało przynosić ulgę i wyrwać nas z tego stresującego świata jak np. gra komputerowa staje się źródłem stresu. Uporządkowane wizje przyszłości – jakie w tym filmie snuje wyjątkowo irytująca panna młoda na odbywającym się nieco w tle weselu – mają nam zapewnić jakiś spokój i pozwolić opanować tą przerażającą nieco rzeczywistość. Ale nie ma tak dobrze – w końcu nas dopadnie. Jeśli nie panika to konieczność podjęcia jednoznacznych decyzji – przyznania się do popełnionego błędu, zdecydowania co tak naprawdę będziemy robić dalej czy uznania, że przeszłość jest za nami i już nie da się wrócić do tego co było. Tym co w dużym stopniu wyróżnia Atak Paniki na tle polskich produkcji to fakt, że choć nie ma w niej tvn-owskiej ucieczki od wszystkiego co polskie we wszystko co plastikowe, to nie jest to film jakoś niezwykle zakorzeniony w polskości. To dokładnie taka produkcja którą można byłoby pokazać na dowolnym festiwalu filmowym na całym świecie i ludzie by ją zrozumieli, więcej dostrzegli te same lęki, które łączą nas wszystkich. Zwierzowi to niesamowicie odpowiada bo jest dokładnie tym czego pragnie w polskim kinie – wyrwania się z oków narracji o narodzie przy jednoczesnym unikaniu cukierkowego plakatu bez osobowości.
Jednocześnie Atak Paniki dowodzi – czego wszyscy mogliśmy się domyślać – że w Polsce nie ma tłumu bardzo złych aktorów – jest za to masa fatalnych scenariuszy, które tym dobrym aktorom każą wypowiadać kretyńskie kwestie. Wystarczy jednak że dostaną naprawdę coś do grania i nagle okazuje się, że – co nie powinno zaskakiwać – mamy kim obsadzać filmy. Od Artura Żmijewskiego, który w końcu ma rolę wymagającą czegoś więcej niż jeżdżenia w dół na rowerze, po doskonały duet jaki w filmie stanowią Magdalena Popławska i Grzegorz Damięcki jako para na bardzo miłej, podszytej mnóstwem emocji kolacji. Olbrzymie wrażenie zrobiła na Zwierzu Aleksandra Pisula, w roli nieszczęsnej Kamili, do której zwalają się koleżanki. Jest w jej grze tyle swobody i naturalnego wdzięku, że natychmiast staje się „naszą” bohaterką. Fantastyczny jest też Bartłomiej Kostschedoff jako Miłosz – gracz który próbuje zapobiec nieuchronnej katastrofie. Ogólnie można byłoby się rozwodzić nad jakością gry całej obsady, bez której film zdecydowanie nie zrobiłby takiego wrażenia.
Choć film Maślony jest komedią to w istocie całkiem dobrze diagnozuje nasze współczesne lęki i to jak niewiele nas dzieli od zupełnej katastrofy. Bo w sumie za zasłoną dość spokojnego, ułożonego życia – w którym znajdzie się czas na zagraniczne wycieczki, egzotyczne kolacje i idealnie zaplanowane wycieczki – kryje się ten wieczny lęk przed życiem, światem, odpowiedzialnością i tym co się stanie jeśli nasze wszystkie plany okażą się czynione na marne. Ten lęk towarzyszy nam od samego początku – od tego pierwszego ataku paniki jaki dopada nas kiedy spotykamy się ze światem. W sumie całe nasze życie jest takim jednym wielkim stanem paniki, powstrzymywanym głównie przez zajmowanie się chwilowo czymś innym. Choć film bawi to przede wszystkim jest miejscami błyskotliwą diagnozą stanu umysłu – głównie klasy średniej, która dość rozpaczliwie szuka celu – niekoniecznie go znajdując. Twórca nie śmieje się ze swoich bohaterów tylko z naszej nieporadności w starciu ze światem który nie chce się nam poddać i wciąż nam rzuca kłody pod nogi. Albo może – kto wie próbuje nas w końcu wyrywać z tego kokonu który sobie upletliśmy i w końcu uczynić nas wolnymi. Nic w końcu nie czyni człowieka tak wolnym jak spotkanie z tym czego się tak bardzo bał. Bo już więcej się tego spotkania bać nie musi. A jednocześnie, to film podszyty trochę lękiem przed tą wielką pustką, w której nie ma już niczego co by człowieka mogło naprawdę przerazić.
Zwierz jeszcze raz zaznaczy – nie dajcie się zwieść materiałom promocyjnym, które wyrządzają produkcji naprawdę niedźwiedzią przysługę – większość osób z którymi rozmawiałam było absolutnie przekonanych, że będzie mieć do czynienia z komedią której bliżej do Patryka Vegi niż do ciekawej produkcji – która nie ma z polskim kinem w jego głupawym wydaniu zbyt wiele wspólnego. Zwierz pisał o tym na Facebooku ale powtórzy tutaj – próba sprzedania widzowi zupełnie innego filmu w trailerze, nie udawanie jak np. w zwiastunie Iron Mana, że sceny układają się w inną narrację ale sprzedawanie zupełnie innego gatunku filmowego. Zwierz nie do końca wie czym to miałoby niby zaowocować. Widzowie, którzy przyjdą do kina zachęceni trailerem – mogą być bardzo zwiedzeni tym co dostaną. Słusznie bo spodziewali się nie tyle innej fabuły co zupełnie innego gatunku. Z kolei wielu widzów może się poczuć zniechęcona. Bo dystrybutor mając oryginalny, ciekawy i inny film postanowił to skutecznie ukryć sugerując widzowi, że sprzedaje te same nieśmieszne odgrzewane kotlety. Naprawdę trudno mi tu znaleźć cokolwiek pozytywnego, poza dość prymitywną próbą przyciągnięcia widza do kina, bez liczenia się z tym co właściwie sobie o filmie pomyśli i czy w ogóle chciał na taki seans trafić. To smutne, bo jak raz trafiła nam się w Polsce mądra i naprawdę dowcipna komedia. Cóż można było zrobić? Zniechęcić do niej widza. Więc się na przekór – nie zniechęcajcie i idźcie do kina.
PS: Zwierz jedzie jutro do Berlina nie wie czy będzie nadawał codziennie od braci Niemców. Mniema że może będzie chciał się pobyczyć przez kilka dni. Ale na pewno coś tam znajdziecie w Internecie od Zwierza co utrzyma was w przekonaniu, że jednak jeszcze żyje.