Home Książki Zgryzoty czytelnicze czyli Zwierz o Ciotce Zgryzotce

Zgryzoty czytelnicze czyli Zwierz o Ciotce Zgryzotce

autor Zwierz
Zgryzoty czytelnicze czyli Zwierz o Ciotce Zgryzotce

Zwierz nie jest w stanie dokład­nie wyjaśnić dlaczego po pojaw­ie­niu się kole­jnego tomu Jeży­c­jady bieg­nie do pier­wszej lep­szej księ­gar­ni by naty­ch­mi­ast książkę zakupić i ekspre­sowo przeczy­tać. Jest w tym coś pomiędzy żałobą za utra­coną ulu­bioną lit­er­acką ser­ią a próbą zrozu­mienia – co właś­ci­wie się stało, że te same posta­cie które kiedyś darzyło się sym­pa­tią dziś reprezen­tu­ją cechy które dziś trak­tu­je się z dys­tansem żeby nie powiedzieć z niechę­cią. I tak właśnie stanęłam przed kole­jnym spotkaniem z ludź­mi których zwykłam lubić w tomie „Ciot­ka Zgry­zot­ka”. A ponieważ bez zdradzenia pewnych ele­men­tów fabuły nie da się opowiedzieć o tym co najbardziej mnie zaw­iodło to wpis zaw­iera spoilery.

Zaczni­jmy od nieco innej sprawy niż ta oczy­wista (czyli pewne prob­le­my ide­o­log­iczne książ­ki) a skup­my się na tym jak powieść została napisana. A została napisana – nawet jak na spada­jącą for­mę Musierow­icz – wyjątkowo słabo. Po pier­wsze – słabo językowo. Gdzieś autorce uciekł dow­cip i wyczu­cie języ­ka. Bohaterowie tak kiedyś elok­went­ni chcą w tych książkach mówić pięknie i mądrze. I wychodzi im egzal­towanie i sztucznie. Poza tym nie jest zabawnie – co widać zwłaszcza wtedy kiedy autor­ka naw­iązu­je do swoich dow­cip­nych pomysłów z lat wcześniejszych. I widać jak bard­zo już tak nie umie. Do tego jej opisy z niez­nanych powodów utknęły na poziomie wymieni­a­nia ele­men­tów ume­blowa­nia kole­jnych domostw. Serio jak­bym kat­a­log domostw przy­tul­nych wsi wielkopol­skiej czy­tała. Drugim prob­le­mem jest sama struk­tu­ra książ­ki. Nar­rac­ja została tu rozbi­ta na trzy główne wąt­ki. Jeden przy­pom­i­na dawne powieś­ci autor­ki – bohaterką jest Nora Górs­ka, cór­ka Pulpecji, która spędza ostat­nie dni lata i pier­wsze dni wrześ­nia w otocze­niu różnych członków rodziny i jak to w różnych his­to­ri­ach bywa zapoz­na­je młodzień­ca (tym razem imie­niem August), oraz paku­je się w tara­p­aty. Dru­gi wątek to znane ze wcześniejszych tomów maile wysyłane sobie wza­jem­nie przez siostry Bore­jko (zwłaszcza Idę). Te listy mają na celu porusze­nie mnóst­wa wątków które roz­gry­wa­ją się w tle i który­mi autor­ka nie ma cza­su zająć się w nor­mal­ny sposób. W tym przy­pad­ku jest to np. ślub Józin­ka – który jest nam właś­ci­wie całkowicie relacjonowany z drugiej ręki, tak że sam zain­tere­sowany oraz jego małżon­ka właś­ci­wie się w książce nie odzy­wa­ją. Na koniec wątek trze­ci – toczy się wokół prze­me­blowa­nia na Roo­sevelta 5 – gdzie Igna­cy Grze­gorz wraz z małżonką oczeku­ją dziecię­cia, zaś na skutek różnych okolicznoś­ci życiowych sprowadza się tam też Róża.

 

W świecie Musierow­icz Gabrysia może zmienić życiowe plany kilku członków swo­jej rodziny w jed­nym liś­cie i nadal jest święta.

Te trzy nar­rac­je co praw­da się przeplata­ją ale nieste­ty – w książce bardziej relacjonu­je się nam co się właś­ci­wie wydarzyło niż jesteśmy real­ny­mi świad­ka­mi wydarzeń, co spraw­ia, że w książce z jed­nej strony dzieje się mnóst­wo z drugiej – zaskaku­ją­co mało na naszych oczach – więk­szość się nam dopiero opowia­da. Sam wątek Nory Górskiej wyda­je się zresztą napisany najsła­biej – choć ma najwięk­szy potenc­jał bo sama Nora to postać dość sym­pa­ty­cz­na i całkiem dobrze nada­je się na intere­su­jącą bohaterkę. Nieste­ty autor­ka stara­jąc się nie spuś­cić z oka żad­nego człon­ka coraz szerzej rodziny Bore­jków nie za bard­zo umie opowiedzieć nam tylko o młodej córce Pulpecji. A szko­da bo w sum­ie były to swego cza­su powieś­ci dla młodzieży, w których członkowie rodu Bore­jków mogli pojaw­iać się na chwilę w rolach dru­go­planowych i naprawdę nie trze­ba było nam donosić o każdym remon­cie, każdej poma­lowanej ścian­ie itp. Zresztą praw­da jest taka, że książ­ka zamienia się w wielu miejs­cach w ist­ną litanię remon­towanych zmi­an i prze­me­blowań opisy­wanych tak, że człowiek zas­tanaw­ia się czy naprawdę najważniejszy jest kolor szafek w kuch­ni Patrycji czy dłu­gi opis nowej łazien­ki w mieszka­niu Borejków.

 

Co praw­da bohaterowie sporo mówią o pieniądzach ale ilość remon­tów domów, dacz, i mieszkań wskazu­je, że wszyscy mają jakieś niesamowite pieniądze. Strasznie to den­er­wu­je kiedy właśnie próbu­jesz zebrać pieniądze na jeden mały remont i nie zbankrutować.

Z kolei listy sióstr Bore­jko zda­ją się Zwier­zowi takim typowym przykła­dem słabego lit­er­ack­iego zabiegu który pozwala szy­bko dopowiedzieć te sce­ny których autorce nie chce się dopisy­wać, czy dorzu­cić infor­ma­c­je które inaczej musi­ał­by paść w dialo­gach. Co więcej, tak infor­ma­cyj­na i przyśpiesza­ją­ca fabułę funkc­ja listów odbi­ja się na tym jak są napisane. Otóż ich autor­ki głównie relacjonu­ją sobie co tam się gdzie stało, właś­ci­wie streszcza­jąc nam te rozdzi­ały książ­ki których autorce pisać się wyraźnie nie chci­ało. Inna sprawa – część z zawartych w lis­tach infor­ma­cji – jak np. polece­nia wydane całej rodzinie związane ze sprowadze­niem Różny do Pol­s­ki (jej mąż podły jeden pojechał robić kari­erę do Stanów żonę swą z dzieć­mi pozostaw­ia­jąc w Oxfordzie bez celu bo wszak mąż życia celem był) powin­ny abso­lut­nie zostać przekazane w roz­mowie a nie w formie lis­tu. Cho­ci­aż­by dlat­ego, że wyma­ga­ją od wielu osób rzeczy wyma­ga­ją­cych a nawet – zmieni­a­ją­cych życie. Zresztą w ogóle cały wątek sprowadza­nia Róży na Roo­sevelta – gdzie nagle ma zamieszkać z Igna­cym i Agnieszką jest o tyle dzi­wny, że w nor­mal­nym życiu wyma­gało­by to narad przede wszys­tkim z Igna­cym i Agnieszką. Co innego bowiem mieszkać z rodzi­ca­mi czy nawet teś­ci­a­mi a co innego z przy­rod­nią siostrą i dwójką jej dzieci.

 

Książ­ka tak bard­zo zamy­ka bohaterów w ich rolach związanych z płcią, że muszą się temu pod­dać nawet jak zupełnie to do nich nie pasu­je. Inny­mi słowy — nieza­leżnie od tego jak sym­pa­ty­czni i nie­s­tandar­d­owo męs­cy mieli­by być w każdej innej dziedzinie życia — kiedy dochodzi do kwestii dzieci muszą się redukować do ojca obroń­cy, który nie ma poję­cia co właś­ci­wie dzieje się z ich żoną z którą chodzą do “szkoły dla matek”

Do tego wszys­tkiego wszys­tkie wąt­ki łączy jed­no – niepo­rad­ność autor­ki w tworze­niu napię­cia. Otóż książ­ka ta – bardziej niż jakakol­wiek inna ukazu­je, że Musierow­icz nie za bard­zo  umie stworzyć napię­cie inaczej niż korzys­ta­jąc z bard­zo prostych metod – ktoś zapom­ni­ał / nie wziął tele­fonu, jest poza zasięgiem, nie moż­na się z nim skon­tak­tować, nikt nie wie gdzie jest. Nie tylko wyma­ga to od autor­ki by pozbaw­iała wszys­t­kich tele­fonów (czyniąc z tego nużą­cy pow­tarzal­ny rytm książ­ki) ale też – unaocz­nia, że tak naprawdę autor­ka kreu­je napię­cie w książce tylko w jeden sposób. Zresztą  to ciągłe zapom­i­nanie tele­fonów – z niewin­nego, sta­je się niekiedy dowo­dem daleko idącego egoiz­mu czy krań­cowej niezarad­noś­ci. Mówię tu o Igna­cym Grze­gorzu który zostaw­ia żonę spodziewa­jącą się dziec­ka i wyjeżdża na głuchą wieś krę­cić film o architek­turze wielkopol­s­ki. Oczy­wiś­cie tele­fon zostaw­ia (serio czy człowiek które­mu ma się zaraz urodz­ić dziecko nie umi­ał­by zapamię­tać że trze­ba sprawdz­ić czy się ma komórkę) ale nie o to nawet chodzi – raczej o to, że nie przy­chodzi mu po pros­tu do głowy zadz­wonić do domu i poin­for­mować że tele­fon ma przy­ja­ciel. Ogól­nie – autor­ka strasznie chce żeby wszyscy byli zawsze bez kon­tak­tu. No sor­ry, jak się chce pisać powieść współczes­ną to trze­ba się pogodz­ić że współczes­ność wyglą­da inaczej. I tak budować napię­cie, że tele­fon komórkowy nie niszczy całego pomysłu na książkę. Może zrezyg­nować np. z tego jedynego pomysłu i gagu by wszys­tko opier­ało się na nieporozu­mie­niu, nieobec­noś­ci i niemożli­woś­ci kon­tak­tu. Dobry autor powinien umieć wymyślić coś nowego. A nie skazy­wać nas na jeden – odmieni­any przez różne przy­pad­ki i oso­by zabieg.

 

Kiedy autor­ka każe szes­nas­to­latce kry­tykować zna­jomych za to, że pow­tarza­ją coś co widzieli na YouTube — i oskarżać ich o pla­giat, ujaw­nia że o YT nie wie za wiele a właś­ci­wie nie wie nic.

To prob­le­my z kon­strukc­ja książ­ki. Ale nieste­ty – tu się nie kończą. Ponown­ie nie prze­chodząc jeszcze do kwestii ide­ologii powieś­ci, warto zas­tanow­ić się nad tym jakie decyz­je pode­j­mu­ją bohaterowie. I dość wyraźnie widać, że są one dobrze osad­zone w pewnym wyobraże­niu o świecie ale niekoniecznie w jakiejkol­wiek log­ice świa­ta real­nego. Otóż np. Gabriela jak wiado­mo jest pra­cown­ikiem naukowym. Który ma wolne we wrześniu. Nie wiem jak bo we wrześniu pra­cown­i­cy naukowi zazwyczaj mają za przeprosze­niem – zapier­dol – może nie przez cały czas ale przez sporą część wrześ­nia. Dru­ga sprawa – wszyscy wyprowadza­ją się na wieś – cały czas mówiąc, że są doskon­ałe dojazdy. Nie wiem czy autor­ka próbowała kiedyś korzys­tać z doskon­ałych dojazdów na co dzień ale praw­da jest taka, że stu­diować i pra­cow­ać w Poz­na­niu a mieszkać w miejs­cowoś­ci pod miastem wcale nie jest tak łat­wo. Oczy­wiś­cie się da ale zabiera to bard­zo dużo cza­su i niekoniecznie jest tak rozkoszne jak autor­ka to opisu­je. Prob­lem w tym, że Musierow­icz zakochała się w wielkopol­skiej wsi i w jej książce coraz częś­ciej moż­na przeczy­tać o niechę­ci do Poz­na­nia i mias­ta jako takiego (kuri­ozal­na sce­na w której Nora słyszy przez okno straszne odgłosy mias­ta od nawoły­wań z dwor­ca, przez karet­ki po legi­t­y­mowanie kogoś przez policję – wszys­tko jed­nej nocy).

 

Zwierz nigdy nie zrozu­mi­ał tej nowej manii Musierow­icz by koniecznie przy­pom­i­nać nam że Pan­na Mło­da musi być skrom­na i koniecznie musi mieć jakieś wianusz­ki (sama miałam wianuszek ale nie był ide­o­log­iczny) i świeże kwiat­ki. Moż­na lubić taki styl, ale u autor­ki to zawsze jest z taką pog­a­rdą dla tych którzy chcą brać ślub inaczej

To o tyle przykre, że o ile mias­to i sam Poz­nań autor­ka opisy­wała bard­zo dokład­nie i real­isty­cznie (prze­cież chadza­ło się na spac­ery po uli­cach o których pisała) tak te jej wsie wielkopol­skie są głównie mal­own­icze ale pozbaw­ione zako­rze­nienia w czymś co realne moż­na obe­jrzeć. Wszędzie są jezior­ka, drzewka, dom­ki – ale nie ma tego poczu­cia, że rzeczy­wiś­cie mamy do czynienia z przestrzenią real­ną (może dlat­ego że zamieszku­je ją bard­zo mało osób). Do tego te wszys­tkie masowe wyprowadz­ki na wieś, w połącze­niu z ros­nącą niechę­cią do Poz­na­nia skutku­ją np. takim decyz­ja­mi jak pozostaw­ie­nie Nory w lokalnym liceum zami­ast wysłanie jej do liceum do Poz­na­nia. Tu autor­ka zupełnie ignoru­je, że liceum gminne różni się od miejskiego i nieste­ty jesteśmy w takich cza­sach kiedy ma znacze­nie do jakiej szkoły się idzie. Takich decyzji – które mają sens głównie dlat­ego, że autor­ka chce trzy­mać swoich bohaterów blisko i ignorować kwest­ie dojazdów jest nieste­ty całkiem sporo. Inna sprawa – książ­ka nie skła­da się autorce w całość  eko­nom­icznie. Flo­ri­an – ojciec Nory – mówi sporo o pieniądzach (których nie ma bo musi­ał kupić ziemię na której chciano postaw­ić super­mar­ket czy sprzedać ją Niem­cowi – trud­no jed­noz­nacznie określić bo autor­ka tu poda­je dwa różne powody) i o ich braku. Jed­nocześnie wokół niego cała rodz­i­na remon­tu­je, kupu­je, przeprowadza się, malu­je, remon­tu­je itp. Bore­jków stać by wspól­nym wysiłkiem kupić Józinkowi razem Fia­ta Pandę a jed­nocześnie co chwilę ktoś spraw­ia sobie nową łazienkę, remont domu, paw­ilonu itp. Ja  nie wiem ile oni zara­bi­a­ją ale cholera – widać że ktoś tu porzu­cił eko­nom­iczny real­izm na rzecz opisy­wa­nia remon­tów kole­jnych kuchni.

 

Gdzieś po drodze Bal­tona z całkiem miłej postaci zamienił się w takiego typowego ojca który do żony mówi “żonko”. cią­gle rozlicza wszys­t­kich finan­sowo i niby jest poważany, ale jakoś nie szczegól­nie da się go lubić.

Prze­jdźmy jeszcze do jed­nego ele­men­tu prob­lematy­cznego. Otóż autor­ka z jed­nej strony prag­nie pokazać nam ideał relacji rodzin­nych z drugiej – Bore­jkowie tak naprawdę strasznie słabo ze sobą roz­maw­ia­ją. Ta teo­re­ty­cz­na bliskość owocu­je zaskaku­ją­co słabą wymi­aną infor­ma­cji. Ida niby prze­j­mu­je się ślubem syna ale spraw­ia wraże­nie jak­by z nim nigdy o nim nie poroz­maw­iała wtedy kiedy o przy­go­towa­ni­ach do ślubu zaczy­na się roz­maw­iać – czyli jak­iś rok wcześniej. Chlu­bi się tym, że nie zwró­ci uwa­gi na to, że szk­lane ściany w mieszka­niu jej syna trze­ba będzie czymś zasłonić – ale w sum­ie – czy to takie dzi­wne zadać pytanie – jak sobie poradzi­cie w słoneczne dni?  Gabriela co praw­da zaj­mu­je się Różą, ale wyglą­da na to, że jej syn Igna­cy Grze­gorz i jego żona Agniesz­ka właś­ci­wie z nikim nie roz­maw­iali. Wszelkie niepoko­je a także fakt, że Agniesz­ka porzu­ciła opiekę lekarską w ciąży (bo lekarze ją stre­sowali) wychodzą na jaw na dzień, dru­gi przed rozwiązaniem. To słynne niew­py­chanie się matek w życie dzieci jest niepoko­ją­co bliskie ole­wa­nia swo­jego potomst­wa. W bliskiej rodzinie trud­no też sobie coś wyjaśnić – Nora poniosła karę za zniszcze­nie sprzę­tu gra­jącego ale dopiero dużo później może Idzie opowiedzieć co naprawdę się stało – wyraźnie w tej ciepłej i miłej rodzinie nikt jej wcześniej porząd­nie nie wysłuchał. Pulpec­ja i Mila proszą Ignacego by nosił komórkę – ale żad­na z nich nie powie mu nor­mal­nie „Noś komórkę bo się o ciebie martwimy” – zaś on sam ma gdzieś, to że blis­cy się martwią. Takich przykładów jest wiele – ostate­cznie obraz tej rodziny rysu­je się taki, że niby wszyscy ciepło i cią­gle ze sobą roz­maw­ia­ją ale bliskość ta wcale nie jest taka głębo­ka. Zwłaszcza że np. rodzeńst­wo ze sobą właś­ci­wie się nie komu­niku­je. Nora przeży­wa prz­eróżne rozter­ki i ani razu nie poga­da z siostrą Anią. Obec­na na mar­gin­e­sie Łusia zda­je się być enig­mą dla więk­szoś­ci rodziny. Wyobraź­cie sobie, że dziew­czy­na od lat prag­ną­ca stu­diować jeden kierunek decy­du­je się na inny. Czy  ktoś by się nie zas­tanaw­iał dlaczego? Nie zadawał pytań? Nie dociekał. Wszyscy w tych książkach bard­zo się kocha­ją ale zna­ją powierz­chown­ie. Nawet w pewnym momen­cie Pulpec­ja rozczu­la­jąc się nad swoi­mi rodzi­ca­mi zauważa, że nigdy nic o swoim związku im nie mówili tylko po pros­tu byli i emanowali miłoś­cią. Niby ma nas to wzruszyć, ale dla mnie świad­czy to o tym, że nigdy jakoś nie pogadali z córka­mi, o sobie i w sum­ie – stali się – podob­nie jak dla czytel­ników – posta­ci­a­mi obok bohaterów.

 

Niby w rodzinie Bore­jków wszyscy są tak bard­zo blisko ale tak naprawdę w tej rodzinie nikt tak naprawdę ze sobą nie roz­maw­ia. Ludzie wymieni­a­ją się od cza­su do cza­su życiowy­mi mądrościami.

Do tego część bohaterów gdzieś w kole­jnym tomie zupełnie zmieniła charak­ter bądź przemieniła się w chodzą­cy – słabo zresztą napisany stereo­typ – tu chy­ba na pier­wszy plan wysuwa się Flo­ri­an – ojciec Nory, mąż Pulpecji. Zamienił się on pomiędzy toma­mi w takiego dość despo­ty­cznego Janusza, który cały czas poucza córkę że powin­na być wspani­ała i wartoś­ciowa i w ogóle wejść już na drogę bycia damą, którą mężczyźni będą musieli się nauczyć zdoby­wać. Przy czym czy­ta­jąc książkę moż­na dojść do wniosku, że Flo­ri­an jest osobą którą musimy lubić trochę na zasadzie – sko­ro inni go szanu­ją, to cór­ka powin­na zrozu­mieć, że też ma go szanować. Przyz­nam szcz­erze – oso­biś­cie miałam wraże­nie, że zamienił się w jed­nego z tych ojców rodziny, których wszyscy się trochę boją i których trud­no aut­en­ty­cznie lubić. Inną przemi­anę, czy wyostrze­nie charak­teru przeżyła Ida, która od kilku tomów zamieniła się w osobę wręcz anty­paty­czną. Jej ciągłe uwa­gi o diecie (prawdę powiedzi­awszy bard­zo nietak­towne – tak po ludzku) czy­ta się z nies­makiem i poczu­ciem, że oso­ba z tak kul­tur­al­nej rodziny powin­na być lep­iej wychowana. Zaś autor­ka powin­na prze­myśleć, że w powieś­ci dla młodzieży oso­ba, która wciąż mówi o odchudza­niu się i złych nawykach żywieniowych nie jest najlep­szą postacią. Ostate­cznie Ida być może jest taka zgorzk­ni­ała bo jej małżeńst­wo nie ma sen­su. Nie może o nic męża poprosić (nawet o rzecz tak pod­sta­wową jak zaję­cie się ich synem) bo od razu dosta­je niegrzeczną odpowiedź że prze­cież nie mógł się zająć bo jest lekarzem i miał pac­jen­tkę. Prob­lem w tym, że on te pac­jen­t­ki i dyżury ma zawsze i w sum­ie Ida trochę taką samot­ną matką jest.

 

Inna sprawa co właś­ci­wie stało się z poziomem ilus­tracji — oto bab­cie Dorot­ki które nawet nie wyglą­da­ją do koń­ca jak realne posta­cie — raczej jak bard­zo źle prze­brani kosmici.

Zresztą niekiedy pewne sprawy doty­czące relacji czy charak­terów postaci zda­je się autor­ka rozwiązy­wać pośpiesznie – być może po to by zad­owolić swoich czytel­ników których uwa­gi jed­nak chy­ba do niej docier­a­ją. Jak wiado­mo jed­nym z najwięk­szych prob­lemów wiel­bi­cieli Jeży­c­jady od lat jest fakt, że teo­re­ty­cznie ide­alne małżeńst­wo Ignacego i Mili opiera się w dużym stop­niu na niedopowiedze­niu – Mila bowiem nie chce zdradz­ić że jest słyn­nym dra­maturgiem Kalem Amubrką. Dla wielu czytel­ników oznacza­ło to, że w tym pozornie ide­al­nym małżeńst­wie wcale nie jest dobrze. Z jed­nej strony książ­ka potwierdza – że Mila (z apro­batą Igancego) wyco­fała się na dru­gi plan – by zgod­nie z „kobiecym tak­tem” i tak rządz­ić rodz­iną.  Z drugiej – autor­ka postanaw­ia – w jed­nej dru­go­planowej sce­nie, zmienić per­spek­ty­wę i wyz­nać nam że oczy­wiś­cie, ze Igna­cy wie od lat że żona jest znanym dra­maturgiem ale po dżen­telmeńsku nic nie mówił sko­ro żonie tak zależało na dyskrecji. I ter­az obo­je mogą w jed­nej chwili odrzu­cić tajem­nicę, która tak naprawdę tajem­nicą nie była. Jed­na dru­go­planowa sce­na ma nas przekon­ać, że wszys­tko znów jest w porząd­ku, tylko te dwie oso­by – jak chy­ba wszyscy w całej sadze – mimo swo­jego wspani­ałego związku i łączą­cych ich emocji – nigdy naprawdę nie pogadały od ser­ca. Bo taka tajem­ni­ca może ros­nąć tylko między ludź­mi, którzy jakoś rezygnu­ją z roz­maw­ia­nia o tym co dla nich naprawdę ważne. Inna sprawa – nieje­den czytel­nik może się poczuć nieco zby­ty kiedy taki w sum­ie marny i niepotrzeb­nie dopisany wątek (choć fenom­e­nal­ny w Kalam­burce!) zosta­je w pewnym momen­cie rozwiązany na boku – trochę po to by znów móc staw­iać bohaterów za wzór cnót wszelkich.

 

Szko­da że książ­ka choć trochę bardziej nie kon­cen­tru­je się na tym co kiedyś wychodz­iło Musierow­icz najlepiej — opisy­wanie takich zabawnych perypetii nas­to­lat­ki która ma kil­ka dni wol­nego i być może się zakocha.

No dobrze prze­jdźmy do tego co budzi najwięk­sze kon­trow­er­sje czyli do pewnego – niewąt­pli­wego ide­o­log­icznego przekazu książ­ki. Otóż gdy­by wyróżnić dwa ele­men­ty które bard­zo si[;-pę wyróż­ni­a­ją to pier­wszy – dość ostry podzi­ał świa­ta na to co męskie i damskie. W tym tomie Zwier­zowi rzu­ciło się bard­zo w oczy jak częs­to pod­kreśla się że ktoś zachował się w sposób typowo męs­ki, był mężczyzną, jako mężczyz­na czegoś nie zrozu­mi­ał. W kon­traś­cie pojaw­ia się sporo reflek­sji nad tym co delikatne i kobiece i nad tym co wiąże się z kobiecoś­cią – w którą właśnie wkracza Nora. I ten delikat­ny świat dziew­cząt i zwarty poważny świat mężczyzn jest dość moc­no zarysowany. Do tego stop­nia, że nawet mało trady­cyjnie „męs­cy” bohaterowie Musierow­icz – jak Igna­cy Grze­gorz i jego ojciec muszą odbyć poważną roz­mowę nad piwem – bo oni sami są mniej czy bardziej świadomy­mi ofi­ara­mi pewnych schematów. I wiecie co – ja bym na to nie zwró­ciła uwa­gi gdy­by nie fakt, że takie silne podzi­ały już trochę w lit­er­aturze młodzieżowej padły. Zwłaszcza w przy­pad­ku kiedy odwołu­ją się do takich już bard­zo prob­lematy­cznych klisz jak np. podglą­da­ją­cy dziew­czynę chłopak – wysyła­ją­cy jej smsy, który ostate­cznie dziew­czynie się podo­ba (łącznie z tym podglą­daniem). Bohaterowie tkwią w tych – zaskaku­ją­co moc­nych rolach do tego stop­nia, że np. Saga rodu Forsythów zosta­je nazwana lit­er­aturą kobiecą, i w ogóle bard­zo widać że autor­ka moc­no wierzy w wielką emocjon­al­ną przepaść między kobi­eta­mi a mężczyz­na­mi. Tak wielką że np. dyskus­ja o wąt­pli­woś­ci­ach związanych z macierzyńst­wem lep­iej wypad­nie między dwiema nie zna­ją­cy­mi się praw­ie kobi­eta­mi (Agniesz­ka nigdy nie miała szans dobrze poz­nać Róży) niż między małżeńst­wem (jasne obo­je są niedoświad­czeni ale małżeńst­wo pole­ga też na tym, że się w nim roz­maw­ia i wspiera). Bo jed­nak facet nie rozu­mie – tak z zasady.

 

Ja rozu­miem znacze­nie macierzyńst­wa dla autor­ki. Ale te książ­ka jest taka opresyj­na — nie w tym że pro­ponu­je macierzyńst­wo jako jedyną życiową opcję ale dlat­ego, że zupełnie zapom­i­na, że macierzyńst­wo niekoniecznie jest wynikiem tylko postanowienia że się będzie miało dziecko.

Dru­ga warst­wa ide­o­log­icz­na to kwes­t­ia tego co bohaterów właś­ci­wie w życiu powin­no spotkać. I tu dość jasne jest że kurs idzie na małżeńst­wo a potem macierzyńst­wo. Prob­le­my są dwa. Pier­wszy – dość ważny fab­u­larnie – to jest nudne kiedy wszys­tkie książ­ki pow­tarza­ją ostat­nio ten sam schemat. Spotkanie, zakochanie, ślub, dziecko. Jak­by nie ma możli­woś­ci by się w kimś zakochać i w żaden sposób nie wytr­wać w tym uczu­ciu aż do ślub­ne­go kobier­ca. Ów przy­mus wpa­sowa­nia się w schemat nar­ra­cyjny jest tak wiel­ki, że nawet kiedy nasza szes­nas­to­let­nia Nora Górs­ka nie odwza­jem­nia uczuć swo­jego kole­gi Augus­ta i zaw­iera z nim pakt że będą się tylko kole­gować, to ostate­czni autor­ka bieg­nie uświadomić nam, że o żad­nym kole­gowa­niu nie będzie mowy – bo w przyszłoś­ci jest już obrącz­ka i dziecko. Bo tak musi być. Oczy­wiś­cie są na świecie ludzie, którzy zakochali się tylko raz w młodzieńczym wieku i nigdy nic się w ich uczu­ci­ach nie zmieniło, ale na Boga, nie wszyscy. To jest po pros­tu zła lit­er­atu­ra kiedy każ­da his­to­ria ukła­da się iden­ty­cznie. Zwłaszcza, że oznacza to ni mniej ni więcej że emoc­je pomiędzy chłopakiem a dziew­czyną defin­iować może jedynie romans i wspól­na przyszłość. Co jest smutne bo jed­nak jest zde­cy­dowanie więcej relacji w jakie moż­na wchodz­ić z ludź­mi – jak na przykład przy­jaźń. Poza tym – cóż było złego w pokazy­wanych nam kiedyś młodych dziew­czy­nach które niekoniecznie od razu wychodz­iły za tych chłopaków za który­mi gani­ały w młodoś­ci.  I nie chodzi nawet o to, że takie wczesne i nagłe małżeńst­wa (koniecznie bez wcześniejszego mieszka­nia razem) zdarza­ją się już coraz rzadziej. Chodzi o to, że to już jest uciążli­wie schematy­czne. Do tego stop­nia schematy­czne, że kiedy Łusia przyprowadza na ślub kolegę czy nawet chłopa­ka to nikt nie patrzy nań jako na miłego chłop­ca którego przed­staw­ia cór­ka ale jak na potenc­jal­nego zię­cia. Co zwłaszcza w przy­pad­ku współczes­nego społeczeńst­wa wyda­je się jakieś dzi­wne. Bo jak­by – nie każdy pier­wszy chłopak musi być od razu przyszłym zię­ciem. Zwłaszcza, że naprawdę – nie każdy mło­do wybiera dobrze.

 

Ostat­nie strony książ­ki są jed­nym wielkim hym­nem pochwal­nym na tem­at tego jak kole­jne pokole­nia kobi­et umieją wychowywać dzieci więc mło­da mat­ka nie ma się czego bać. Trochę to jest wkurza­jące że wszelkie lęki młodej mat­ki zbi­ja się tu “przed tobą inni mieli dzieci”.

Tu idziemy dalej bowiem prob­le­mem tej wiz­ji życia jest macierzyńst­wo. Macierzyńst­wo samo w sobie rzeczy­wiś­cie jest czymś bard­zo niezwykłym i bard­zo dobrym. Nawet nie mam pre­ten­sji o to, że autor­ka zupełnie nie zas­tanaw­ia się z czego żyją ci jej studi­u­ją­cy, mieszka­ją­cy sami rodz­ice małych dzieci, i w ogóle nie naw­iązu­je do jakichkol­wiek prob­lemów na jakie napo­tyka­ją rodz­ice próbu­ją­cy jed­nocześnie pra­cow­ać – zwłaszcza kiedy nie mają sta­bil­nej sytu­acji finan­sowej. To prob­le­my nie należące do tego świa­ta. No dobrze, niech tak będzie, choć aku­rat to jest taka proza życia która ład­nie by uzu­pełniła his­torię. Otóż prob­le­mem bardziej jest to, że macierzyńst­wo jest w tej wiz­ji świa­ta czymś abso­lut­nie koniecznym i staw­ianym w cen­trum wszechświa­ta. Dlaczego to jest prob­lem? Po pier­wsze – górnolotne pode­jś­cie do macierzyńst­wa budzi zgrzy­tanie zęba­mi kiedy czy­tasz „Zostać matką to znaczy naw­iązać bezpośred­nią łączność (…) Z uni­w­er­sal­ną, wieczną Miłoś­cią. Z Bogiem” to trud­no nie zaz­grzy­tać zęba­mi. Zwłaszcza, że autor­ka bard­zo dużo pisze o uni­w­er­sal­nej miłoś­ci i instynkcie ale zapom­i­na dodać, że owo łącze­nie się z Bogiem jest także abso­lut­nie codzi­enne, cza­sem męczące i przede wszys­tkim- nie dla każdej kobi­ety jest czymś udu­chowionym. Inna sprawa, że w tej tyradzie macierzyńs­kich zach­wytów, autor­ka daje też porady dość rzekłabym kon­trow­er­syjne.  Oto np. ustęp o spaniu z noworodkiem.

Tak właśnie ją układaj. Zwłaszcza w nocy. Bierz ją do łóż­ka, nie zostaw­iaj samej. One cza­sem płaczą z samot­noś­ci. Połóż się na wznak i tak właśnie ją trzy­maj. Będziecie obie spały całą noc (….)

– …ale ja się boję – ciągnęła Agniesz­ka – Jak to, mam z nią zas­nąć? A jeśli przez sen ją przy­cis­nę albo coś jej zrobię?

 – Nic takiego się nie dostanie. Dostałaś właśnie od natu­ry spec­jal­ny czu­jnik, punkt wiecznego czuwania.

– Jak to?

– Już nigdy nie będziesz spała tak twar­do, jak dotąd. Płacz dziec­ka zawsze cię zbudzi, nawet piśnię­cie. Spoko­jnie. Meto­da jest całkowicie bez­piecz­na i sprawdzona.

 – I to przez całe pokole­nia kobi­et – uzu­pełniła Babi”

Widzi­cie – branie dziec­ka do łóż­ka w nocy – zwłaszcza noworod­ka – nie jest takie proste – budzi sporo kon­trow­er­sji, i wcale nie jest tak, że mat­ka (czy ojciec który się po boże­mu w tym łóżku też zna­j­du­je bo to porząd­na rodz­i­na) nie stanowi dla dziec­ka żad­nego zagroże­nia. Napisanie auto­ry­tarnie takiego zda­nia w powieś­ci – zwłaszcza przez­nac­zonej dla młodych osób, które prze­cież nie mają automaty­cznego sposobu myśle­nia „muszę sprawdz­ić najnowsze wyty­czne w spraw­ie bra­nia dziec­ka do łóż­ka” uważam za szkodli­we. Zwłaszcza, kiedy pojaw­ia­jące wąt­pli­woś­ci rozwiewa się dość górnolot­ny­mi zapewnieni­a­mi (przy­ro­da zna niejed­ną doskonale śpiącą matkę). Gdy­by chodz­iło o jak­iś sposób trzy­ma­nia dziec­ka na rękach – było­by to może pewnym drob­nym przeko­naniem autor­ki, moż­na było­by wzruszyć ramion­a­mi. Ale co do spania z dzieck­iem nie ma jed­noz­nacznej zgody – a kon­sek­wenc­je mogą być trag­iczne. To nie jest bła­ha sprawa jak się pisze o śnie niemowlaków. Tylko, że autor­ka w kwes­t­i­ach macierzyńst­wa wypowia­da się jed­noz­nacznie, sprzeda­jąc jego wiz­ję, która nawet już kobi­etom bard­zo prag­ną­cym dzieci może się wydać bard­zo przesadzona.

 

Było­by fajnie gdy­by autor­ka — udziela­jąc rad w sprawach dość kon­trow­er­syjnych, nie powoły­wała się na misty­czny czu­jnik jak się włącza kobiecie. Za dużo mamy przykładów że te wielkie mądroś­ci wychowaw­cze Musierow­icz nie są tak powszechne jak­by chciała.

Jed­nak nie chodzi nawet o to, że szes­nas­to­let­nia bohater­ka już musi zrozu­mieć znacze­nie macierzyńst­wa i oczy­wiś­cie umie dziecko trzy­mać na rękach bo jest dziew­czyną (prawdę powiedzi­awszy każdy kto miał młod­sze rodzeńst­wo umie trzy­mać dziecko na rękach bez wzglę­du na płeć). Chodzi o to, że macierzyńst­wo – które musi koniecznie czekać na dziew­czynę i chłopa­ka, które jest samym cen­trum ist­nienia – nie każde­mu przy­chodzi łat­wo. U Musierow­icz wystar­czy że młodzi wezmą ślub a dziecko pojaw­ia się właś­ci­wie od razu. Dra­maty­czne urodze­nie – nawet po ciąży bez kon­sul­tacji lekars­kich (Agniesz­ka się bała więc do lekarzy nie chodz­iła, bo tylko ją straszyli – i nikt a zwłaszcza jej mąż się nie zori­en­tował. Cud­owne ta rodz­i­na gdzie nikt przez praw­ie całą ciążę nie dowiedzi­ał się, że dziew­czy­na porzu­ciła opiekę lekarską. Jak­by nor­malne jest że pyta się ciężarną kuzynkę, siostrę itp. o to jak tam wyni­ki badań, usg, prog­nozy ter­minu itp.) – zawsze kończy się szczęśli­wie. Macierzyńst­wo jest tak nat­u­ralne że nie jest kwest­ią wyboru, starań, decyzji – po pros­tu się przy­trafia – dość błyskaw­icznie i zmienia świat każdej kobi­ety którą dotknie.

 

To strasznie smutne że autor­ka nie umie się pow­strzy­mać i po pros­tu poz­wolić 16 let­niej dziew­czynie zdys­tan­sować się do małżeńst­wa i dziec­ka. Tym­cza­sem musi jej wkładać noworod­ka w ramiona i jak się okazu­je z samego fak­tu bycia dziew­czyną potrafi dziecko odpowied­nio trzymać.

Jeśli książ­ka trafi do młodych dziew­czyn ta wiz­ja prostego, szy­bkiego macierzyńst­wa może im wdrukować w głowę – że jeśli im się to nie przy­darzy (z powodów najróżniejszych – od braku part­nera do braku fizy­cznej możli­woś­ci) to ich życie będzie niepełne. Jeśli trafi do rąk czytel­niczek starszych – które mają trochę doświad­czenia życiowego to dra­maty­cznie zabraknie w tej nar­racji przykrej prawdy o macierzyńst­wie – sama chęć nie wystar­czy i więcej kobi­et niż ktokol­wiek mógł­by się spodziewać ma prob­le­my, stara się, roni, nie może zajść w ciąże, czeka, płacze, obwinia siebie itp. Nic z tego jed­nak nie ma wstępu do wspani­ałego świa­ta Musierow­icz. Tym­cza­sem jeśli już koniecznie chce ona uczynić z macierzyńst­wa cen­trum świa­ta (głównie jed­nak kobiecych bohaterek) to wypadało­by – sprzedawać je całe – tak by decyz­ja o macierzyńst­wie zapadała z pełną świado­moś­cią, by jakoś real­nie oswoić ten tem­at i spraw­ić, że mło­da kobi­eta która nawet wybierze macierzyńst­wo jako cen­trum swo­jego świa­ta – zdawała sobie sprawę na co się pisze. Tego jed­nak Musierow­icz nie chce zro­bić, czyniąc tym samym swój świat niesły­chanie opresyjnym – wskazu­je jed­ną możli­wą ścieżkę i nie doda­je że są na niej przeszkody. Jeśli nawet czytel­nicz­ka zechce podążać tą samą ścieżką, to szy­bko może się okazać, że w nar­racji Musierow­icz nie ist­nieje. To strasznie przykre i bolesne. A także – już na mar­gin­e­sie – też nudne nar­ra­cyjnie. Ileż razy moż­na pisać ten sam zach­wyt nad cud­em nar­o­dzin, jeśli się choć raz nie wspom­ni, że ów cud ma swo­je kosz­ta. Tym­cza­sem w książce ilekroć nawet pojaw­ia­ją się pewne prze­błys­ki rzeczy­wis­toś­ci – jak mat­ka Agniesz­ki przestrze­ga­ją­ca ja przed bólem poro­du czy przed tym, że nie każde dziecko musi od razu spodobać się matce naty­ch­mi­ast zosta­je to zbite (co ciekawe – przez niesły­chanie doświad­c­zonego w tej kwestii Ignacego Grze­gorza) a co więcej – i tak wyszło z ust oso­by która nie cieszy się poważaniem bohaterów (Mat­ka Agniesz­ki, podob­nie jak jej sios­tra nie są pełno­prawny­mi bohaterka­mi i są uznane z góry za mało wiarygodne).

 

Kiedyś u Musierow­icz moż­na było wskazać każdy dom i każdą ulicę w której roz­gry­wała się fabuła. Jed­nak obec­nie wszys­tko dzieje się gdzieś w mal­own­iczych okolicznoś­ci­ach przy­rody, które są coraz bardziej nigdzie.

Na koniec należy dodać, że książ­ka pokazu­je także iż – nie uleczyła się Musierow­icz ze swo­jej niechę­ci do świa­ta. Co pewien czas jej bohaterowie milkną i słyszymy jak prze­maw­ia przez nich autor­ka. I nieste­ty – rzad­ko ma coś ciepłego do powiedzenia o świecie. Wszys­tko jest w nim nie tak, ludzie nie piszą ortograficznie, firmy cateringowe tru­ją, pan­ny młode zbyt dłu­go szyku­ją się przed ślubem, kobi­ety tańczą zum­bę, bie­ga­ją po lasach nie mówiąc „dzień dobry”, Niem­cy chcą staw­iać super­mar­kety, modne cukiernie robią zbyt kic­zowate torty, seks jest wszędzie, filmy są okrutne itp. Żad­na z tych uwag osob­no (może poza kosz­marnym kawałkiem o Zumbie – świad­czą­cym o tym że autor­ka nie ma poję­cia o czym  pisze) moż­na by znieść. Razem składa­ją się na obraz świa­ta w którym dobry jest tylko jego niewiel­ki wycinek – wycinek który odd­alony jest od świa­ta współczes­nego. Prob­lem w tym, że tak nie było – książ­ki Musierow­icz były cud­own­ie zanur­zone kiedyś w codzi­en­noś­ci. Dziś codzi­en­noś­ci nie ma. Może dlat­ego, że po pros­tu świat młodzieży autorce już bezpowrot­nie umknął. Ot np. kiedy dwóch bohaterów pow­tarza z uży­ciem włas­nej kamery ekspery­men­ty które znaleźli na YouTube (by je tam wrzu­cić samodziel­nie na włas­ny kanał) zosta­ją oskarżeni o pla­giat a właś­ci­wie o kradzież (przez 16 let­nią bohaterkę). To taki cud­owny kawałek który pokazu­je, jak bard­zo autor­ka nie rozu­mie jak dzi­ała YouTube.

 

W książce pojaw­ia się motyw podglą­da­nia dziew­czyny i wysyła­nia jej smsów. Niby jest to potę­pi­one ale ostate­cznie dziew­czynie jest miło. No na Boga!

 

Jak zwyk­le w przy­pad­ku tego typu tek­stów pojaw­ia się reflek­s­ja, że prze­cież każdy autor ma pra­wo do swo­jego świato­poglą­du. Istot­nie jest to praw­da, choć prawdą jest też to, że moż­na wytknąć autorowi, że ów świato­pogląd przed­staw­ia w sposób co najm­niej dyskusyjny. Zwłaszcza, że prob­le­mem Musierow­icz jest fakt, że w zmieni­a­ją­cym się świecie, jej bohaterowie przes­zli do typowych do takich którzy stanow­ią pewien wyjątek. Specy­ficzny kon­ser­watyzm Bore­jków z roku na rok coraz bardziej odd­ala ich od śred­niej społeczeńst­wa – wtłacza­jąc w nieobec­ne wcześniej ramy. Tak Bore­jkowie mieli być inni niż wszyscy ale nie dlat­ego, że byli bardziej kon­ser­waty­wni ale dlat­ego, że byli uroczą inteligencką rodz­iną. Tym­cza­sem nieu­miejęt­ność rozwi­ja­nia swoich bohaterów czy umieszczenia w ich real­nym świecie spraw­iła, że dziś Bore­jkowie najbardziej przy­pom­i­na­ją moich zna­jomych z zaan­gażowanych wspól­not katolic­kich – którzy stanow­ią bard­zo specy­ficzną grupę. Cała resz­ta żyje już nieco inaczej. Zresztą to odd­zielanie się Musierow­icz od resz­ty świa­ta doskonale widać w tym wyco­fy­wa­niu się na wieś – szuka­niu enklawy w której jej bohaterowie mają ze światem coraz mniej wspól­nego niż coraz więcej. Co więcej – boli fakt, że autor­ka która kiedyś naprawdę umi­ała pisać dla młodzieży tą umiejęt­ność utraciła. I wciąż tego nie widzi. Myślę, że zde­cy­dowanie lep­ie sprawdz­iła­by się jako autor­ka powieś­ci kierowanych do kon­ser­waty­wnych kobi­et koło dwudzi­est­ki, które właśnie mają zami­ar poślu­bić swo­jego narzec­zonego od pię­ciu lat z którym nigdy nie robiły nic więcej poza trzy­maniem się za rękę. W tej grupie z całą pewnoś­cią jej książ­ki cieszyły­by się wielką pop­u­larnoś­cią. I wiem, że to złośliwe.

 

Niby wszyscy są tak blisko a np. przez całą książkę Nora nie zamienia ze swo­ją siostrą ani słowa. Nie wiem dlaczego ale dla mnie to nie jest przykład cud­ownych i ciepłych relacji rodzinnych.

 

Czy­ta­jąc „Ciotkę Zgry­zotkę” nie mogłam się pozbyć wraże­nia, że jeśli ist­ni­ała jakaś nadzie­ja dla książ­ki, to kryła się ona w zanied­banej, dość kre­tyńsko zakońc­zonej (ową przy­mu­sową trochę wiz­ją małżeńst­wa) his­torii Nory Górskiej. Było tam to co kiedyś Musierow­icz wychodz­iło doskonale – mło­da dziew­czy­na, trochę obrażona na świat, trochę niedoce­ni­ana, trochę niezrozu­mi­ana (uciążli­we jest to przeko­nanie Bore­jków, że sko­ro ktoś jest w okre­sie dojrze­wa­nia to wszelkie jego uczu­cia i stany emocjon­alne należy tłu­maczyć tylko tym. Dojrze­wanie rzeczy­wiś­cie rozch­wiewa człowieka, ale jego uczu­cia są prawdzi­we i nie moż­na po pros­tu cią­gle ich z wyżs­zoś­cią trak­tować). Nora miała­by szan­sę być dobrą bohaterką. Gdy­by napisać jej obok relacji z ojcem, także relac­je z matką, gdy­by poważnie potrak­tować wątek jej dwóch absz­ty­fikan­tów, gdy­by napisać co nieco o nowej szkole którą zaczęła, stworzyć jakieś posta­cie nauczy­cieli. Może rzu­cić ją na jakieś tło rówieśników. Ale tego Musierow­icz nie robi. Dlaczego? Bo nie pisze już powieś­ci dla młodzieży, tylko raczej kole­jny odcinek telenow­eli, w której najważniejszym seg­mentem jest „w poprzed­nim odcinku”. I właśnie dlat­ego te książ­ki nie będą dobre. Bo autorce gdzieś po drodze seria  o młodych dziew­czy­nach, zamieniła się w ser­ię o dość nieprzy­jem­nej, kon­ser­waty­wnej rodzinie, która nie chce mieć z nikim nic wspól­nego i która co pokole­nie wyda­je z siebie młode sfrus­trowane dziew­czyny,  na które już czeka dziecko, mąż i życie niemal iden­ty­czne co te prowad­zone przez pozostałe kobi­ety w tych książkach. I nikt abso­lut­nie nikt nie może się domyślić, że to się w pewnym momen­cie stanie iry­tu­jące i po pros­tu nudne. No po pros­tu nie ma takiej możli­woś­ci. He, he. *

 

Ciot­ka Zgry­zot­ka to taka książ­ka która udowad­nia, że cza­sem po lat­ach pisa­nia jed­nej serii czas się zas­tanow­ić — czy ma się cokol­wiek nowego do powiedzenia, czy przy­pad­kiem nie prze­suwa się bohaterów z mieszka­nia do mieszka­nia jedynie pozoru­jąc jakąkol­wiek akcję.

 

Ps: Mam jeszcze całkiem sporo uwag doty­czą­cych tej książ­ki – właś­ci­wie trochę pobocznych wynika­ją­cych z fak­tu, że to taka powieść napisana zaskaku­ją­co nied­bale np. Grze­gorz czeka­jąc na wnu­ka zupełnie jak­by zapom­i­na, że prze­cież ma jeszcze jed­ną córkę – zupełnie w his­torii nieobec­ną.  I takich kik­sów jest sporo. Tym więcej że autor­ka wyraźnie próbu­je naw­iązać do wszys­t­kich uwag doty­czą­cych jej poprzed­nich książek i znika­ją­cych wątków i bohaterów więc tu bard­zo do tego naw­iązu­je.  Co spraw­ia, że na weselu Józin­ka staw­ia się całe mnóst­wo zna­jomych jego rodz­iców i ciotek ale o jego włas­nych zna­jomych ani słowa.

,

Ps2: Od poprzed­niego tomu Musierow­icz wydarzyło się w życiu Zwierza kil­ka spraw które zmieniły optykę Zwierza na niek­tóre tem­aty. Naprawdę zden­er­wowały Zwierza opisy przy­go­towań ślub­nych bo serio prze­b­ie­gały zgod­nie ze sche­matem „Jak sobie autor­ka wyobraża że prze­b­ie­ga­ją przy­go­towa­nia ślub­ne, bazu­jąc swo­ją wiedzę na roman­ty­cznym wyobraże­niu wsi wielkopol­skiej”. Iry­tu­jące w powieś­ci która pre­tendu­je do pewnego realizmu.

Ps3: Zwierz nigdy nie zrozu­mie dlaczego na ostat­nich stronach książ­ki autor­ka postanow­iła umieś­cić na scenę w której wszys­tkim się przez chwilę wyda­je, że stary Igna­cy umarł ale nie on tylko spał. Po co? Sen­su to nie ma. Zabawne nie jest. Może by się sprawdz­iło jako sce­na fil­mowa, ale jako sce­na  w książce wyda­je się jakąś wyjątkowo marną próbą stworzenia napię­cia. Żenu­ją­co sła­ba była to scena.

* He, he to dwa ostat­nie słowa w książce – słowa które dobrze pod­sumowu­ją styl w jakim została napisana „Ciot­ka Zgryzotka”.

63 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online