Zwierz obiecał wam jakiś czas temu, że streści wam (plus minus) swoje wystąpienie z konferencji naukowej w której omawiał bardzo ciekawy problem jakim jest kwestia stosunków Hollywood z Chinami. Rzecz może się wydawać pozornie bardzo naukowa i błaha ale kiedy przyjrzymy się temu uważniej może się to okazać jednym z najważniejszych zjawisk we współczesnym kinie rozrywkowym. I takim wobec którego nie sposób przejść obojętnie.
Zacznijmy od prostej informacji. Hollywood nie inwestuje w Chinach z powodu dobrego serca czy pragnienia by wszyscy na całym świecie mogli zobaczyć jak Tom Cruise wykonuje kolejną misję niemożliwą czy zobaczyli jak złe mogą być Transformersy. Miłość amerykańskiej kinematografii do Chin bierze się z jednego prostego powodu, chiński rynek filmowy to jeden z najdynamiczniej rozwijających się rynków na świecie. Podczas kiedy od kilku lat rynek amerykański odczuwa spadek czy stagnację, w Chinach otwierają się nowe kina, multipleksy, rośnie ilość kin z ekranami IMAX i wygląda na to, że w ciągu najbliższych lat Chiny pod względem ekranów przerosną Stany Zjednoczone. Do tego po prostu Chińczycy chętniej chodzą do kin, kupują więcej biletów w tym na pokazy 3D i IMAX które przynoszą większe zyski. Do tego od kilku lat po podpisaniu nowej umowy handlowej pomiędzy Chinami a Stanami wyznaczono nową liczbę filmów które zostaną dopuszczone na chińskie ekrany (przez władze), jednocześnie zaznaczając, że część z nich musi być w formacie 3D i IMAX. Innymi słowy Chińczycy otworzyli drzwi a Hollywood wpakowało się tam z całym swoim wesołym cyrkiem.
Wydawać by się mogło, że podążanie Hollywood za pieniądzem nie powinno nikogo dziwić. Bądź co bądź mówimy o show biznesie a to oznacza, że niezależnie od naszych marzeń i pragnień ważniejsze od artystycznych osiągnięć są zyski. Problem jednak polega na tym, że – jeśli ostatnio nie sprawdzaliście – zwierz przypomina, że Chiny nie są krajem demokratycznym. Więcej, są krajem w którym obowiązuje cenzura. Tu zapewne zaśmiejecie się zwierzowi w twarz – ależ zwierzu chyba nie myślisz, że naprawdę to wielkie wolne amerykańskie Hollywood będzie się podporządkowało chińskiej cenzurze. Otóż moi drodzy bardzo się mylicie – Hollywood nie dość że poddaje się cenzurze chińskiej to jeszcze decyduje się na nieco większą zbrodnię, poddając się autocenzurze i w sposób wyprzedzający wykasowując z filmów sceny i wątki które mogłyby się nie spodobać władzom chińskim. Jednocześnie dość naturalnie dodając elementy które mogą się chińczykom spodobać. Przy czym co ważne – nie zawsze widownia chińska podziela uczucia swojej cenzury. Ogólne założenia nakazują jednak dużo większą niż w przypadku produkcji zachodnich cenzurę obyczajową – nie powinno być za dużo seksu, przemocy i przekleństw no i rzecz jasna cenzurę polityczną – nic co by stawiało chińskie władze w złym świetle raczej nie może znaleźć sobie miejsca na ekranach kin.
Tu aż prosi się o przykłady. Na całe szczęście zwierz wcale nie musi się tu tak bardzo męczyć, nie chodzi bowiem o to, że przykładów jest całkiem sporo ale też o to, że zjawisko jest tak wyraźne, że w Stanach powstał rządowy raport który dokładnie opisuje zjawisko. Można z niego wyczytać bardzo ciekawe rzeczy. Dowiemy się np. że w trzecim Mission Impossible który rozgrywa się częściowo w Szanghaju cyfrowo wykasowano suszące się nad ulicami pranie które zdaniem cenzorów pokazywało miasto w złym świetle. Z kolei w Facetach w Czerni 3 wycięto scenę gdzie bohaterowie wykasowują pamięć postronnym obserwatorom sytuacji bo nie chciano by widzowie pomyśleli, że widzowie mogą to potraktować jako komentarz do cenzorowania internetu przez władze. W Skyfall wycięto z kolei scenę gdzie Bond zabija Chińskiego strażnika w banku, bo zdaniem władzy stawia to ochroniarza i poczucie bezpieczeństwa widzów w złym świetle. Najciekawszym przypadkiem jest remake filmu Czerwony Świt gdzie atakujący niewielką miejscowość żołnierze byli początkowo chińczykami. Kiedy jednak zdano sobie konsekwencje takiego wyboru w postprodukcji zamieniono chińskiej znaki i flagi na koreańskie. Z kolei w Word War Z wykasowano jakiekolwiek sugestie, że epidemia miała cokolwiek wspólnego z chińczykami. W ramach zabawnej autocenzury z filmu Pixele wykasowano scenę gdzie kosmici niszczą Wielki Mur by nie drażnić chińskich władz. W Karate Kid – nowej adaptacji zdecydowano się natomiast film przyciąć i wykasować aż piętnaście minut bo zakończenie stawiało azjatyckiego bohatera w złym świetle. Ciekawą informację udostępnił autor scenariusza do trzeciej część Mumii – jednego z pierwszych filmów robionych od samego początku z myślą o rynku chińskim. Ponoć kiedy zapytano władze jakich wytycznych należy się trzymać dostali odpowiedź że mogą puścić wodze wyobraźni pod dwoma warunkami. Po pierwsze cesarz który pojawi się w filmie będzie pochodził z nieistniejącej dynastii, po drugie pod żadnym pozorem nie może przypominać Mao.
Inna sprawa to próba przypodobania się chińskiej widowni która staje się przyczynkiem do zatrudniania chińskich aktorów w Hollywoodzkich produkcjach czy przenoszenia akcji do Chin. Co do pierwszego to możemy to zobaczyć chociażby w X-men: Days of Future Past, gdzie drugoplanową bohaterkę gra znana chińska aktorka Fan Bingbing, Iron Man 3 który miał nawet nie pokazywane poza chinami specjalne sceny z uwzględnieniem chińskich aktorów, czy udział Daniela Wu w Warcraft:Początek. Choć ta informacja może brzmieć dobrze i być dowodem na to, że międzynarodowa ekspansja Hollywood przyczynia się do dywersyfikacji to zwierz poleca jednak nie wywieszać zbyt szybko radosnych flag. Otóż kiedy przyjrzymy się sprawie z bliska okaże się, że tak naprawdę zatrudnianie Chińskich aktorów nie poszerza ich znaczenia w filmie. Są na drugim planie, pojawiają się w kilku scenach, niekoniecznie są istotni dla fabuły. Ich obecność w filmie zwykle rozdmuchiwana w trakcie promocji produkcji niekoniecznie odpowiada oczekiwaniom. Ostatecznie główny bohater nadal jest grany przez Amerykanina a Azjaci pojawiają się tylko w rolach drugo czy nawet trzecio planowych. Zresztą ten sam mechanizm który odpowiada za zatrudnianie chińczyków w rolach drugoplanowych może też odebrać Azjatom role. Dziś głośno mówi się o tym, że zatrudnienie Tildy Swinton do roli „Ancient One” w Doktorze Strange’u nie jest tylko prostym wybielaniem obsady (co Hollywood też ma na sumieniu) ale też ostrożnym traktowaniem chińskich władz. Bo skoro Anciet One mieszka w Tybecie to mógłby się kojarzyć z Tybetańczykami a to mogłoby Chińskie władze rozzłościć. A nikt nie chce rozzłościć chińczyków. Co w sumie jest nawet smutne jeśli weźmiemy pod uwagę że jeszcze kilkanaście lat temu Hollywood robiło filmy o życiu Dalajlamy czy słynne Siedem Lat w Tybecie. Ale czas kiedy Hollywood pamiętało o istnieniu Tybetu możemy uznać za dawno minione
Tylko żeby było jasne – co też jest ciekawe – nikt tak do końca nie wie co chińczyków rozzłości. Bo choć są pewne zasady to jednak jak pokazuje przykład czasem przechodzą rzeczy o których nikt by nie pomyślał, że uda im się przez cenzurę przeniknąć. Ponoć w samych chinach komentowano z pewnym zaskoczeniem dopuszczenie do dystrybucji ostatniej odsłony przygód Batmana w reżyserii Chrisa Nolana. Podczas kiedy widz europejski czy amerykański mógł widzieć tam pewne odniesienia do rewolucji francuskiej, to widownia chińska dość jednoznacznie zinterpretowała film jako metaforę zjawisk i przemian jakie zaszły w kraju w czasie rewolucji kulturalnej. Choć widownia zareagowała całkiem entuzjastycznie to jednak zadawano sobie pytanie jakim cudem produkcja nie odbiła się od cenzury. Takie trudne do przewidzenia zachowania sprawiają, że w twórcach produkcji Hollywoodzkich rośnie pokusa wyprzedzania decyzji cenzury chińskiej. Co jak można się spodziewać – niekoniecznie kończy się dobrze dla produkcji filmowych. Do tego, co zwierz musi wam dodać – chęć podbicia rynków chińskich wiąże się czasem z zabawnym product placement. Uważne oko zauważy że w Transformersach pojawiają się zabawne rzeczy np. bohaterowie w Stanach piją chińskie melko, chińskiego Red Bulla i korzystają z chińskich kart kredytowych. W Teksasie. Zresztą product placement stał się dla producentów Transformersów mieczem obosiecznym bo właśnie trwa proces jednej z firm która zapłaciła Paramountowi za reklamę która ostatecznie nie trafiła do filmu. Studio broni się, że sceny w których logo miało się pojawić powstały tego samego dnia kiedy reżysera filmu Michaela Baya zaatakował człowiek posługujący się jako bronią kawałkiem z klimatyzatora (zwierz nawet tego nie zmyśla), ale proces trwa. Zaś – co może nawet nie dziwić – widzowie wcale nie są aż tak zachwyceni ilością bezsensownego wrzucania chińskich marek do filmu. Chiński widz pod tym względem nie różni się bardzo od zachodniego.
Mało subtelny product placement denerwuje równo polaków, amerykanów i chińczyków
Jak zwierz pisał nie chodzi jedynie o aktorów. Jak zwierz wspomniał coraz więcej filmów rozgrywa się w całości lub częściowo w Chinach. Jeśli pamiętacie film Looper to może zaskoczy was fakt, że początkowo część filmu rozgrywająca się w przyszłości miała rozgrywać się w Paryżu, reżysera jednak nie było za bardzo stać na Paryż (ani na przerobienie Nowego Orleanu tak by przypominał Paryż). Tu pojawili się chińscy inwestorzy którzy zaproponowali dofinansowanie jeśli część fabuły rozegra się w Szanghaju, który ma tu występować jako miasto przyszłości. W Hong Kongu dzieje się część ostatnich Transformersów. Zresztą jeśli przy Transformersach jesteśmy to właśnie ta seria dobrze obrazuje jak ważny jest rynek Chiński dla świata filmu. Czwarta odsłona przygód transofrmersów miała premierę w Chinach i pojawia się tam wątek skorumpowanych amerykańskich sił militarnych i tych dobrych chińskich które pojawiają się ratować Hong Kong, co jak wielu zwracało uwagę, jest raczej pobożnym życzeniem chińskiej propagandy niż rzeczywistym stanem relacji Hong Kongu i Chin. Nie zmienia to jednak faktu, że film się sprzedał i właśnie dlatego Michael Bay będzie reżyserował dalej (ponoć w kolejnej odsłonie Transformersów ma nawiązywać do mitu arturiańskiego ostatecznie bezczeszcząc wszystko co dobre w kulturze zachodu). W Hong Kongu dzieje się częściowo Pacific Rim, wspominane Mission Impossible czy Skyfall też zahaczają o Chiny. Warto też wspomnieć o serii filmów o Kung Fu Pandzie realizowanych z pomocą chińskich studio filmowych które dostarczają najnowszych technologii. Zresztą wybór Chin jako miejsce kręcenia filmów podyktowane jest nie tylko próbą podbicia rynku ale także zwykłymi względami ekonomicznymi. Już jakiś czas temu Hollywood powoli zaczęło wynosić się z drogich Stanów do tańszej Kanady a Chiny są kolejnym kierunkiem. Niekoniecznie zresztą filmów które jasno mówią, że się tam dzieją jak np. Her, film kręcony w Szanghaju który jednak funkcjonuje po prostu jako miasto przyszłości. Warto też pamiętać, że „inwazja” nie jest jednostronna i coraz częściej sami Chińczycy inwestują w zachodnie filmy (jak Warccraft czy koszmarny Siódmy Syn).
Dziś nie chodzi nawet by film dział się w całości w Chinach ale by znalazły się w nim choć pojedyncze „chińskie sceny”
Rynek chiński staje się obecnie kluczowy w powodzeniu filmu. Pamiętacie jak w zeszłym roku Crimson Peak stało się dość nieoczekiwanie jedną z największych finansowych klap roku? Nie chodziło jedynie o bardzo źle prowadzoną kampanię reklamową która sugerowała widzom, że dostaną horror podczas kiedy film oferował raczej gotycki romans. Chodzi też o prosty fakt, że dystrybucja filmu w Chinach była znacznie utrudniona, bo cenzura chińska zabrania pokazywania filmów które pokazują duchy i utwierdzają widza w przekonaniu, że takie istnieją. kolei Warcraft który w Stanach radzi sobie średnio i pewnie nie zasłużyłby na kontynuację zapewnił sobie sequel właśnie dzięki popularności w Chinach gdzie pobiła absolutnie wszystkie rekordy sprzedaży biletów. Z kolei Iron Mana 3 przed absolutną porażką uratował właśnie fakt, że film pobił rekord box office w kinach. To dobrze pokazuje, że bez chińskiego rynku filmowego dziś trudno cokolwiek zrobić. Wyniki z chińskiego box office stały się dla wytwórni filmowych tak ważne, że czasem opłaca się narażać filmy na bezpośrednią konkurencję w chińskim box office (wypuszczając je w tym samym tygodniu) by żaden z nich nie zarobił tam za dużo, albo by podzieliły się zyskami.
W latach 90 czy dwutysięcznych wszystkie złe siły demolowały Nowy Jork, dziś demoluje się Hong Kong
Wpływ Chin na wyniki box office nie jest bez znaczenia. Jeśli zobaczymy w kinach kontynuacje Pacific Rim, Terminatora czy Transformersów to właśnie dzięki chińskiej widowni. Te filmy przyniosły średnie wyniki w Stanach ale zapunktowały w Chinach. Co ciekawe – nie udało się to np. Gwiezdnym Wojnom (dlatego nie został to najbardziej dochodowy film w dziejach), Guardians of the Galaxy, zaś Chińczycy rzecz jasna w ogóle nie zobaczyli Deadpoola ponieważ filmu tak pełnego nagości i okrucieństwa w ogóle nie pokazano w chińskich kinach. I teraz powstaje pytanie jak o tym zjawisku myśleć. Niektórzy mogą stwierdzić, że jeśli Hollywood postawi przychylnym okiem spojrzeć na chińską widownię to może nas czekać zalew produkcji które będą dostosowane do gustu chińskiego a niekoniecznie amerykańskiego czy europejskiego widza. Zwierz przyzna szczerze, że o ile stosowanie cenzury czy autocenzury nieco go przeraża (jak szybko zapominamy o prawach człowieka kiedy mowa o wysokich zyskach) o tyle ma wrażenie że zwykliśmy na widza chińskiego spoglądać z pewną wyższością. Zwierz zastanawia się czy z równą niechęcią i dystansem podchodzilibyśmy do sukcesu niektórych produkcji gdyby był to nasz sukces „amerykański”. To, że Warcraft podoba się w Chinach naprawdę nie oznacza końca produkcji filmowej, zaś powiedzmy sobie szczerze, w Terminatorze nie ma jakichś takich jasnych chińskich podtekstów czy wartości. A jednocześnie nic nie zapowiada by ktoś przestał kręcić Gwiezdne Wojny czy kolejne filmy o Guardiansach bo nie spodobały się w Chinach. Przy czym sami widzowie dają sygnał, że czasem niepowodzenie filmu w ich ojczyźnie wynika z bardzo słabego tłumaczenia filmów czy właśnie z ingerencji cenzury, które wypaczają sens filmu.
Natomiast ciekawie brzmi podana niedawno informacja o tym, że bracia Rousso znani ze swoich sukcesów z Kapitanem Ameryką postanowili zainwestować w produkcję super bohaterską realizowaną już bezpośrednio na rynku chińskim z udziałem chińskich aktorów i co najważniejsze po chińsku. To ciekawy pomysł bo pokazuje, że niekoniecznie inwazja musi polegać na produkowaniu tu i przywożeniu tam. Zresztą podobny pomysł miał już wcześniej Netflix produkując swój serial Przyczajony Tygrys i Ukryty Smok w koprodukcji z chińskim studio filmowym (zdjęcia odbywały się w Chinach i Nowej Zelandii) i od razu podsuwając go do poprawek chińskiej cenzurze. Co ciekawe poza kilkoma większymi zmianami w produkcji zdecydowano się na zmianę brzmienia jednego zdania. Otóż zdanie „”A superior army breaks its enemy without fighting,” zmieniono na „The army which breaks its enemy without fighting is the superior one”. Potem produkcję (kręconą po angielsku) zdubbingowano w Mandaryńskim i tak powstał produkt który właściwie nie należał już w pełni do żadnej ze stron. Być może na tym się skończy. Co może oznaczać, że niedługo preferencje widzów Chińskich będą ważniejsze do widzów amerykańskich. Co Hollywood będzie na rękę tak długo jak długo rynek chiński rośnie. A w 2020 ma przerosnąć Amerykański. Jak na to patrzeć? Zwierz nie wie, Hollywood już nie raz robiło inwazje na inne kontynenty i kultury – np. na Europę co doprowadziło do przemian i w filmie amerykańskim i Europejskim. Zwierza najbardziej boli, że w całym tym biznesie zupełnie nie ma miejsca na jakąkolwiek poza komercyjną refleksję. Co prawda trudno wymagać od ludzi robiących wielki biznes spojrzenia z troską na prawa człowieka, ale po części oglądając filmy też trochę w tym uczestniczymy. Zwierz może się poświęcić i już nigdy więcej nie oglądać żadnych Transformersów ale obawia się, że niewiele to zmieni. W każdym razie warto o tym opisanym tu mechanizmie wiedzieć. I trochę pomyśleć gdzie to się skończy.
Ps: Zwierz nie wie, czy jasno to w tekście wyraził więc jakby na koniec powtarza. Chińczycy i ich gusta mu nie przeszkadzają. Nie uważa by były z założenia lepsze czy gorsze od gustów Europejskich czy amerykańskich. Co najwyżej są inne. Przeszkadza zwierzowi podlizywanie się cenzurze.