Hej
Nie napisze zwierz recenzji Hobbita. Nie dlatego, że to film tak zły, że zwierz nie chce o nim myśleć ani tak dobry, że słowa nie oddadzą jego urody. Prawdę powiedziawszy to film średni co znajdzie odzwierciedlenie zarówno w pozytywnych jak i negatywnych uwagach jakimi podzieli się zwierz. Ale tak naprawdę wszystko, co tu napiszę nie ma żadnego znaczenia. Nie powinno mieć ani dla was, ani tym bardziej nie ma dla zwierza. Jedną z zalet tego bloga – jak zwierz mniema jest jego autentyczność. Nie będę, więc udawać, że choć przez chwilę zwierz był w stanie obejrzeć ten film krytycznym okiem. Abyście to zrozumieli zwierz musi zacząć od końca, czyli od chwili kiedy siedząc w ciemnej sali kinowej oglądał napisy końcowe. Trzymał się kluczowo krzesła siedział jak zaklęty ze świadomością, że wystarczy tylko jeden ruch w kierunku kurtki, plecaka czy nawet okularów 3D a skończy się ostatnia wyprawa do Śródziemia. Zwierz siedział, więc zaciskając palce na oparciu fotela i z rosnącym poczuciem pustki niemożliwej do wypełnienia żadnym dostępnym w świecie ludzi środkiem. Zwierz, więc nie będzie udawał krytyka. Film poruszył go zupełnie niespodziewanie i niewspółmiernie do swojej wartości artystycznej. A że z porywami serca i uciskiem w mostku się nie dyskutuje zwierz nie będzie pozował na osobę, którą nie jest. Dobra skoro już wiecie jak się sprawy mają przejdźmy do konkretów. Spoilery zdaniem zwierza minimalne a nawet jeśli byście wszystko wiedzieli to nie to samo co zobaczyć. Serio w tym przypadku tak jest. No i ostatnie zastrzeżenie. Zwierz nie traktuje Hobbita jako ekranizacji Hobbita. Dawno przestał. Ogląda fan fiction z dużym budżetem.
Zwierz nie będzie was przekonywał. Hobbit nie odchodzi w glorii doskonałego filmu. Ale zwierz na całe szczęście jest blogerem a nie krytykiem i może pisać przez pryzmat emocji a nie szukać obiektywnego środka.
Najłatwiej ten etap pokonasz Legolasem – zacznijmy od sprawy najważniejszej czyli do głosu jednoznacznie krytycznego. Legolas jest w filmie postacią napisaną od A do Z przez twórców scenariusza. I bardzo to widać bo właściwie służy jedynie temu by umieszczać go tam gdzie być musi (np. by kogoś zabić) gdzie się przyda (przyniesie istotną wiadomość) lub tam gdzie zapobiegnie rozwijaniu się wątków których i tak nie powinno tam być (cały wątek Tauriel). Ponieważ trzeba udać, że Legolas ma jakiś charakter postanowiono mu dopisać postawę „Jak Tauriel to ja też” (co miejscami bywa komiczne) i jakąś zupełnie nie elfią niemal nastoletnią traumę związaną z faktem, że nie ma mamusi a tatuś ewidentnie nie jest istotą ciepłą i wylewną. Obecność Legolasa w filmie przypomina obserwowanie kogoś przechodzącego trudny etap gry dobrze wyekwipowaną postacią, która jest być może najlepsza do przejścia gry ale niestety ma beznadziejne filmiki. Tak Legolas to taki fochający nastolatek w tym odcinku.
Dowód na to, że to są jednak dwaj aktorzy. Plus Legolas jest w tym filmie absolutnie nieznośny i ktoś powinien go wytarmosić za te spiczaste uszy
Król Thorin – zwierz przyzna szczerze, nawet gdyby ostatni film o Hobbicie był jak twierdzą niektórzy koszmarny to jednak trzyma się na aktorstwie. Jednocześnie każe refleksyjnie spojrzeć na prosty fakt, ze gdyby nie cała produkcja to prawdopodobnie Richard Armitage nie zostałby wyłowiony z setek zdolnych brytyjskich aktorów. Tymczasem jego dokooptowanie do grona aktorów z karierą międzynarodową zwierz zalicza do największych sukcesów trylogii. W Bitwie Pięciu Armii Armitage daje w roli Thorina dokładnie to czego się od niego wymaga a nawet jeszcze trochę więcej. Od pierwszej sceny gdy zamiast spoglądać w stronę zniszczeń, które czyni Smaug patrzy w kierunku Eraboru, przez jego szaleństwo po ostateczny pojedynek – wiele zwierz widział królewskich figur w filmach ale Thorin jest chyba jedna z niewielu gdzie zwierz naprawdę czuje że widzi władcę – ułomnego, balansującego (czy nawet przekraczającego) na granicy szaleństwa ale władcę. Przy czym w chwilach szaleństwa Armitage gra przede wszystkim tym czego w filmach nie mieliśmy a co stanowi do pewnego stopnia motywację Thorina. Lata bycia tylko kolejnym krasnoludem, świadomym swojego pochodzenia ale zajmującym w świecie niską pozycję. Teraz kiedy ma złoto i nie chce się nim dzielić nie jest po prostu chciwy ale przede wszystkim mściwy – na świat który przez tyle lat traktował go jak kogoś gorszego. Majestatyczny Thorin szaleje nie tylko od złota ale i od lęku, że w istocie będzie tylko kowalem w złotej koronie. Przy czym jest w tej części szaleństwa scena gdzie Thorin rozmawia z Bilbo po raz pierwszy – Armitage zmienia wtedy ton głosu, spojrzenie, niemalże rysy twarzy i znów jest tym Thorinem który nucił w Shire piosenkę zachęcającą do podjęcia wyprawy. Jednak po chwili wraca do szaleństwa, do obsesji do dręczącego go poczucia, że nikt nie ma prawa do jego złota i władzy. To krótka scena ale pokazująca jak znakomitym aktorem jest Armitage. A i jest scena w której Thorin schodzi z kry. Nikt tak epicko nie schodził z kry w historii kinematografii.
Nawet gdyby wszystkie filmy były beznadziejne to wyłowienie Richarda Armitage z gąszczu brytyjskich aktorów jest czymś co Jackson powinien sobie koniecznie wpisać do CV
Jackson szuka Aragorna – widzicie zwierz jedno wie o Jacksonie – nie umie on pisać i kręcić filmów o Hobbitach. Umie kręcić o bohaterach którzy są do pokazania w filmie prości. Dlatego jego Władca Pierścieni jest o Aragornie, dlatego tak naprawdę Hobbit jest o Thorinie a trzecia część o Bardzie – bohaterach zdecydowanie bardziej jednoznacznych, klasycznych, łatwiejszych do wykreowania. Problem w tym, że zwierz nie cierpi postaci w typie Aragorna. Dlatego kiedy z Thorina nieco spada ten ciężar i przenosi się na Barda zwierz zupełnie traci zainteresowanie obecnością ludzi w tym filmie. Serio jeśli zwierz coś wykreśliłby od A do Z to właśnie ludzi. Są nieciekawi, irytujący i nie mają szans z przeważającymi siłami wroga. Do tego Jeśli Brad byłby jeszcze bardziej kryształowy to potłukłby się o własną szlachetność. Jedyna jego ciekawa i dobrze napisana cecha to troska o dzieci. Poza tym jest nudny – jak każdy tego typu bohater pierwszoplanowy. Jedyna dobra z nim scena to konfrontacja ze Smaugiem.
Zwierz chętnie wyrzuciłby szlachetnego Brada i całą jego ludzką kompanię z filmu
Brawo Panie Baggins – zwierz słyszał zarzuty, że Hobbit jest w tej części swoich przygód postacią drugoplanową. Zwierz kłóciłby się czy w filmie jest w ogóle postać pierwszoplanowa ale może się zgodzić że jest go niewiele. Nie może się jednak zgodzić że to się czuje. Prawdę powiedziawszy sposób w jaki Martin Freeman gra dosłownie każdą scenę jest taki, że nawet kilka minut z nim wypełnia film bardziej niż piętnaście minut np. z Lukiem Evansem (zwierz musi powiedzieć, że to najbardziej sztywna postać ze wszystkich w Hobbicie). Freeman gra w filmie po prostu koncertowo – zarówno wtedy kiedy boi się przyznać Thorinowi, że to on ma Arcyklejnot, jak i wtedy kiedy próbuje zapobiec rozlewowi krwi, gdy stawia się Gandalfowi, gdy spokojnie pyta czy aby na pewno stanie na środku pola bitwy jest bezpieczne i kiedy blisko końca ze zrezygnowaniem wyciąga miecz choć przecież wiadomo, że niewiele nim zdziała. Jest też doskonały w tej absolutnie łamiącej serce scenie gdy próbuje powiedzieć kim był dla niego Thorin i tej gdy z istoty nadzwyczaj dzielnej zamienia się w małego Hobbita w świecie bez happy endu. A potem Freeman żegna nas spojrzeniem, w którym jest coś co doskonale znamy kończąc swoją historię w sposób fantastyczny. Przy czym Freeman robi to co zawsze – daje swojemu bohaterowi niewielkie gesty, ruchy ręką, zawieszenie głosu inny krok i nagle zupełne znika, a jego miejsce zajmuje Biblo Baggins. Który wybiegł te kilka lat temu z domu nie zabrawszy nawet chusteczki. Jeśli to jest czyjś film to jest to film Freemana który moi drodzy jest Hobbitem. I to najlepszym jakiego widziała kinematografia. Ogólnie jeśli myślicie coś dobrego o aktorze to pomyślcie dwa razy bardziej. Ukraść taki film wszystkim innym aktorom i do tego efektom specjalnym (bo żadna armia nie robi takiego wrażenia jak zdanie o tym, że nadlatują orły) to jest sztuka.
Inni mogą próbować ale potem i tak przyjdzie Freeman i zabierze wszystkim film
Wysoki elf Thranduil – zwierz słyszał narzekania na Thranduil a właściwie na Lee Pace że nie umie grać. Zwierz naprawdę nie wie skąd takie przekonanie. Aktor dostał trudne zadanie zagrać postać niesłychanie pewną siebie, zblazowaną próżną a jednocześnie – wygłaszającą kilka najgorzej napisanych dialogów w historii ekranizacji Władcy Pierścieni. Zdaniem zwierza robi to fantastycznie. Po pierwsze ani na chwilę – nawet w ferworze walki nie przestaje wyglądać jak godny, spokojny i wysoko urodzony elf. Nawet wtedy kiedy coś go zaskakuje czy przeraża widzimy to tylko w jego oczach – wyraz twarzy pozostaje niezmienny, wszak elf ma już tysiące lat i co najwyżej może się lekko uśmiechnąć gdy wyzywa go jadący na bojowym prosiaku krasnolud. To dlatego tak nas rusza gdy widzi straty bitewne a na jego twarzy pojawia się cień przerażenia. Przy czym jest w filmie jedna scena która zdaniem zwierza jest absolutnie fantastyczna – gdy Thranduil nie chce słuchać Gandalfa i wysyła Bradowi takie porozumiewawcze spojrzenie. Widać tu całą próżność postaci, a jednocześnie – tym niewielkim ruszeniem brwi( wspaniałych to prawda) przypominamy sobie, że nasz elf nie jest nieomylny. Lee jest w tych swoich kontaktach, peruce i zbroi nieprzyzwoicie piękny i ma się wrażenie, że naprawdę zatrudniono elfa. Co ważniejsze jednak – gdy zwierz ogląda wywiady z aktorem nie ma w nim ani krzty tej wyniosłości, nawet ton głosu jest inny. Zdaniem zwierza Thranduil to najlepiej wykreowany elf śródziemia. Nawet jeśli dostaje czasem kretyńskie dialogi co naprawdę nie jest winą aktora( zasada powinna brzmieć – w Śródziemi nikt nie mówi o miłości). Przy czym zwierz ma teorię która tłumaczy dlaczego Thranduil mówi w tym filmie tyle o miłości. Ale ponieważ wyjaśnić ją może wersja rozszerzona to zwierz do niej poczeka.
Zwierz ma wrażenie, że wszyscy inni udają a Lee jest elfem.
Tacy młodzi oboje – jak wiecie zwierz nie jest z grupy osób które robią facepalm na myśl o romansie krasnoluda i elfki. W trzeciej części właściwie nie dostajemy go za dużo. Poza jedną sceną gdzie Kili jest uroczy i ma szesnaście lat a Tauriel zachowuje się jakby była niewiele starsza. Zresztą w ogóle teoria zwierza dotycząca tego nagłego zakochania się jest taka, ze to po prostu dwoje bardzo młodych ludzi (na elfie i krasnoludzkie lata) pierwszy raz trafionych i od razu wystawionych na dramaty nie dla zakochanych. Nie mniej w tej jednej jeszcze nie dramatycznej scenie Aidan Turner (medal dla najpiękniejszego krasnoluda ever) jest tak uroczy (wystarczy, że się uśmiechnie) że zwierz dziwi się że Tauriel nie zapakowała go na jakiegoś zaparkowanego w okolicy konia i nie odjechali razem zostawiwszy w cholerę wszystkie te pięć armii. Ale tak na serio – nie jest to wątek szczególnie udany – zwłaszcza ze strony Tauriel. Z drugiej jednak strony wydaje się że w ogóle Jackson uważa że w śródziemiu za mało się mówi o miłości. Taki romantyczny typ. Przy czym zwierz ma wrażenie, że Jackson mógł dużo bardziej przeszarżować. I za to, że w sumie od początku do końca pozostaje to uczucie dwóch osób które o uczuciach nic nie wiedzą i raczej się nie dowiedzą a nie wielki prawdziwy romans. Zwierz wie, że ten wątek jest nie za dobry ale w sumie w takiej wersji Hobbita jaką nakręcił Jackson nie boli. A i jeszcze jedno – tu nie ma żadnego trójkąta miłosnego – bo Tauriel do Legolasa wyraźnie nie ciągnie. Trudno się dziwić. Krasnolud fajniejszy.
Dziewczyno złapałaś jedynego naprawdę przystojnego krasnoluda w Śródziemiu rzuć wszystko i wywieź go zanim ktoś ci go zabierze.
Rzeczy które stać się musza – jak wszyscy wiemy są w filmie rzeczy które muszą się stać. Wiedzieliśmy od tym od samego początku ale odkładaliśmy myśl na później. Teraz jednak w pewnym momencie filmu świadomość że są wydarzenia których bohaterowie chcąc nie chcą będą uczestnikami sprawia, że czujemy narastające przerażenie. Jackson – przynajmniej zdaniem zwierza – doskonale wiedział, że my wiemy i nakręcił te sceny tak, że bawi się naszą nadzieją ze może scenariusz potoczy się inaczej. Ale nie toczy się inaczej i nagle kiedy już dochodzimy do właściwego momentu to uderza nas to co jest takie straszne – w tym filmie ginie strasznie dużo postaci. I giną dobrze – nie dokładnie tak jak w książce ale tak jak powinny, bez złych linijek dialogu, bez poczucia że to jest przesada. Zwierz przyzna i nikt mu nie zabroni, ze otarł łzę. Otarł łzę bo Martin Freeman jest tak dobrym aktorem, że daje nadzieję tam gdzie jej nie ma. Otarł łzę bo w filmach właściwie nikt już nie odchodzi i można zapomnieć jak to czasem boli kiedy wiesz, że nie będzie happy endu. Ok to jest najbardziej unikający spoilerów akapit jaki zdarzyło mi się napisać w odniesieniu do książki której zakończenie jest wszystkim znane.
W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że ten film tak bardzo człowieka rusza bo wie co się stanie dalej. A nie dlatego, że wydarzenia są dla niego zaskoczeniem.
Bitwa jest do kitu ale zwierz tu nie dla niej – to jest właściwie cały opis bitwy – wszystkiego w niej za dużo, efektów komputerowych, dziwnych manewrów, machania bronią, orków, elfów, krasnoludów. Ba znajdą się nawet pustynne czerwie jakby Jackson zgłaszał swój akces do konkursu kto wyreżyseruje nową wersję Diuny. Emocji jest przy tym zero, bo a.) znamy jej wynik b.) Jackson pokazał nam już tyle bitew w Śródziemiu że po prostu nie ma już absolutnie niczego w swoim arsenale. Do tego ponieważ chce się skoncentrować na bohaterach co chwila musi robić przerwy w pokazywaniu działań bitewnych co ogólnie sprawia wrażenie, że gdyby wszyscy bohaterowie po cichutku wycofali się z pola bitwy i ruszyli do Shire to nikt by tego nie zauważył. Tylko widzicie – zwierz nie lubi też scen batalistycznych we Władcy Pierścieni – na bitwie o Helmowy Jar oglądanie zawsze utrudnią mu facepalmy a bitwę o Gondor wygrywa w sumie Domestos. Tak wiec zwierz nigdy nie szedł oglądać bitwy i jakoś mu nie za bardzo żal że wyszło jak wyszło.
Tytułowa bitwa jest bez sensu i ma za dużo efektów specjalnych. Ale zwierz nie dla niej oglądał film
Każdy chce dożyć końca wojny – wielu widzów denerwowała postać Alfrida – zaufanego władcy Miasta na Jeziorze który w filmie ma bardzo specyficzny wątek. To bohater który stracił wszystko i bardzo nie chce stracić życia. Zrobi więc wszystko by nie tylko jak najmniej walczyć, ale też by znaleźć się w nowym układzie (takim gdzie przywódcą ludzi jest Brad) i przede wszystkim przeżyć. Alfrid choć napisany (jak zwierz podejrzewa jako postać komiczna) jest w istocie postacią która zdaniem zwierza jest najbliższa prawdziwemu spojrzeniu na wojnę. Alfrid nie chce być po stronie zwycięzców, nie chce się wykazać i ma gdzieś hasła i ideały. On chce przetrwać. Jest przy tym absolutnie bezwzględny, tchórzliwy i bezczelny. Tylko że to działa, ten denerwujący oślizgły typ wychodzi cało z każdej opresji. Paradoksalnie to jest najlepsza dopisana do filmu postać. Pokazująca jak prawdopodobnie zachowałoby się wielu z nas dając się wkręcić w wojnę która nic nam nie może przynieść. Może zwierz zbyt wiele dodaje do tej postaci ale wierzy w nią dużo bardziej niż w dzielne kobiety z Miasta na Jeziorze idące do walki.
Być może zwierz jest jedynym któremu wątek Alfrida się podobał
Poszarpane nitki – największym problemem filmu jest to, że po tak długim przygotowaniu (dwa filmy) części wątków należałby się nie dwie sceny ale pół filmu. Zwierz pomija że krasnoludy stają się tu całkowicie bohaterem zbiorowym ale przede wszystkim chodzi mu o cały wątek Nekromanty. Od dwóch filmów jesteśmy przygotowywani na konfrontację z wielkim zagrożeniem, która ostatecznie przebiega szybciutko i jest mało efektowna. Do tego sprowadza do filmu postacie, które zdecydowanie nie pasują. Z kolei smok pustoszy miasto na jeziorze tak krótko, ze człowiek niemalże zapomniał że w ogóle tam jakiś smok był. Wiele osób twierdzi że to jest tylko przycięty kadłub filmu – wypuszczony w oczekiwaniu na wersję rozszerzoną i zwierz chyba może się z tym zgodzić. Bo to film który wciąż pozostawia niedosyt – przynajmniej u zwierza, który chciałby zobaczyć … tak chciałby zobaczyć film który ma mniej więcej tyle samo zakończeń co Powrót Króla.
Najważniejszy z punktu widzenia łączenia Hobbita z Władcą Pierścieni wątek jest też najgorzej rozegrany i najbardziej zbędny
Kiedy Bilbo wraca do Shire nie jest tym samym Hobbitem który opuścił norkę 13 miesięcy wcześniej. Nawet wygląda nieco inaczej bo Martin Freeman ma ton i krok na każdą okazję. Zwierz nie jest tym samym zwierzem który zasiadł w Cinema City Bemowo te kilkanaście lat temu obejrzeć Drużynę Pierścienia. Przez te wszystkie lata zwierz dorósł, został zupełnie przypadkiem blogerem, potem zupełnie przypadkiem blogerem, który dostaje zaproszenia na premiery a nie zazdrośnie patrzy na daty pokazów dla prasy. Teraz trzeba wrócić. Jackson wysyła nas do domu z piosenką która dodatkowo wbija nóż w serce. Bo to akurat Jackson – który nie umie się powstrzymać od pokazywania nam łosia/koparki na orki, i nie wie że nie wszystkie jego dowcipy są śmieszne umie robić. Umie odsyłać zwierza do domu z przedziwną pustką w sercu i poczuciem, że gdyby istniała taka możliwość to zwierz chciałby by ten cykl trwał tak długo aż będzie on gotowy wrócić ze Śródziemia. Bo teraz zwierz zdecydowanie gotowy nie jest.
Na koniec elf dezaprobaty dla wszystkich którzy nie rozumieją dlaczego zwierzowi mimo wszystko film się podobał
Ps: Zwierz chciałby powiedzieć że w jego odczuciu cały ostatni odcinek powinien być dokładnie taki jak ostatni odcinek Zmierzchu. Cała bitwa to tylko wyobrażenie a tak naprawdę wszyscy się pogodzili, podzielili kasą i siedzą sobie radośnie pod górą odwiedzani przez Hobbita. To jest wersja której czułe serduszko zwierza będzie się trzymać.
Ps2: IMAX i 3D zdaniem zwierza bardzo dobre, nie nachalne, nie udziwnione jak w pierwszej części – idealne do tego filmu. A i jeszcze jedno – wiele osób powtarza, że rozbicie książki na trzy części to zły pomysł. Zwierzowi to nie przeszkadza (jak pisał nie jest to dla niego ekranizacja Tolkiena) ale tak na oko – gdyby druga część miała zawierać wszystko to co początkowo planowano to byłby to bardzo nudny i zdecydowanie przeładowany film. W takiej formie w jakiej wybrano ekranizację ta trzecia część jako osobny film wcale nie jest zbędna. Plus wiecie cała ta teoria o tym, że Jackson ugiął się pod naciskiem producentów by nakręcić trzy części. Jackson sam je zaproponował gdy stało się jasne, że tak naprawdę kręci coś więcej niż Hobbita. I prawdę powiedziawszy – pewnie ma jeszcze co najmniej drugie tyle filmu w szufladzie
PS3: No dobra koniec koniec. Jeszcze ostatnia uwaga – filmy Jacksona i książki Tolkiena funkcjonują w mojej głowie w dwóch osobnych przegródkach. Od zawsze. Dlatego nie siedzę i nie sprawdzam jak się jedno ma do drugiego i w sumie zwierza to mało obchodzi. Książki pozostaną niezmienne niezależnie od tego co Jackson nakręcił, a film będzie podobał lub nie niezależnie od tego co Tolkien napisał. Przy czym takie dwie szufladki istnieją u mnie w przypadku wszystkich ekranizcji powieści.