Hej
Jak pamiętacie zwierz obiecał wam wczoraj wycieczkę w świat serialu Jane the Virgin. Nie zrobił tego przypadkowo – choć sam pomysł wydawał się początkowo absolutnie idiotyczny to jednak po nominacjach do Złotych Globów gdzie doceniono produkcję zwierz zaczął zadawać sobie pytanie cóż takiego może być w tym serialu, co zwróciło uwagę krytyków. Jednocześnie znajomi zwierza podzielili się na dwie kategorie – jedyni doceniali to że serial jest bardzo „meta” drudzy byli zniechęceni. Czyli innymi słowy zwierz nie miał innego wyjścia tylko serial obejrzeć. A pod koniec wpisu znajdziecie rozwiązanie konkursu na recenzję który zwierz przeprowadził pod patronatem Multimedia Polska.
Jane The Virgin to współczesne spojrzenie na materiał telenoweli. Czy wyszło? A to musicie poczytać dalej (dodajcie tu trochę dramatycznej muzyki)
Punkt wyjściowy jest dokładnie taki sam jak w serialu Majka który był też oparty na jednej z telenowel. Główna bohaterka idzie na badanie ginekologiczne a zamiast tego zostaje zupełnie przypadkowo sztucznie zapłodniona. W tym momencie zwierz podobnie jak 99% logicznie myślącej populacji robi gwałtowny facepalm. Jednak jeśli postaramy się zapomnieć o tym kompletnym idiotyzmie na początku to potem dostajemy w sumie bardzo klasyczną historię rodem z południowoamerykańskich seriali. Jest więc przystojny ojciec, jego zła żona, spiski, intrygi, miłość która kwitnie i przede wszystkim całe mnóstwo perturbacji które pojawiają się zawsze wtedy kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się skończy. Mamy więc złych braci, niewierne żony, zdradzających przyjaciół, nigdy nie widzianych ojców i jedyne czego w tym brakuje to kobiety z przepaską na oku. Obecność telenoweli w serialu sprawia też, że mamy do czynienia z produkcją zawieszoną między dwoma światami. Dosłownie symbolizuje je dwujęzyczność rodziny głównej bohaterki gdzie babcia mówi tylko po hiszpańsku (jak cudownie się jej słucha) a matka już po angielsku. I tak jak w porządnej telenoweli nasza bohaterka jest ubogą ale porządną dziewczyną, zaś o jej względy zabiega min. bardzo przystojny i zamożny dyrektor hotelu w którym pracuje. Bo przecież jak mogłoby być inaczej gdy temat nie jednej telenoweli stanowi rzecz jasna problem zakochanych pochodzących z dwóch światów. A jak do tego dorzucicie jeszcze fakt, że tajemniczym ojcem Jane okazuje się gwiazdor najpopularniejszej telenoweli jaka jest na antenie to dostajemy klasyczną historię gdzie mamy tylko świat bogatych i biednych bez niczego po środku.
Punkt wyjściowy historii jest tak głupi że jak go przetrwacie wszystko już będzie dobrze
Przy czym Jane the Virgin to serial meta. Po pierwsze mamy wszechwiedzącego narrator który prowadzi nas przez całą narrację, do tego by w jakiś sposób uporządkować świat bohaterów przy każdym pojawiają się odpowiednie podpisy a niekiedy wizualizacje przypominające emotikony. Ale nie chodzi jedynie to to, że cała historia jest nam opowiadana z odpowiednimi przypisami. Tym co jest najbardziej meta w serialu jest fakt, że sami bohaterowie oglądają telenowele, fascynują ich losy bohaterów a jednocześnie samo ich życie zaczyna przypominać telenowelowe przeprawy z czego chyba nie do końca zdają sobie sprawę. Jednocześnie takie podejście do tematu pozwala twórcom serialu bez żenady wykorzystywać wszystkie najbardziej znane schematy, które z jednej strony popychają akcję do przodu z drugiej są swoistą grą widzem. Wiele scen jest zresztą ustawionych niemal dokładnie tak by pasowały do stylistyki seriali latynoamerykańskich z tą różnicą, że widz ogląda je z niejaką przyjemnością bo przecież wie że to wszystko zabawa. Tak jak wtedy kiedy matka głównej bohaterki rozmawia z aktorem z jednego z seriali na tle zachodu słońca który gdy rozmowa staje się poważniejsza nagle odjeżdża bo jest to tylko dekoracja.
Rzecz jasna ojciec dziecięcia musi być wielkiej urody
Trzeba jednak zaznaczyć, że kiedy odrzuci się te wszystkie refleksje nad tym jak serial gra ze schematami telenoweli to właściwie dostajemy niemal dokładne odwzorowanie wszystkich schematów gatunku. I to mimo mrugnięć do widza – zupełnie na poważnie. Jeśli łapiecie się na tym, że oglądacie dziesiąty odcinek i nie możecie przestać to dlatego, że oczywiście serial wykorzystuje znaną metodę urywania odcinka ilekroć zaczyna się robić ciekawie. A co odcinek robi się ciekawie bo ze streszczeń na początku każdej części można się dowiedzieć już o tylu rzeczach które normalnie nie zdarzają się w serialach nie tyle przez sezony co przez lata nadawania. To jest swoista pułapka bo można znajomym opowiadać że ogląda się najnowszą meta komedię ale w istocie tym co najbardziej napędza serial jest to, ze daje nam podrasowaną i zamerykanizowaną (a także okraszoną całkiem niezłym miejscami humorem) wersję telenoweli. Jeśli oglądacie Jane The Virgin i nie możecie się doczekać następnego odcinka to możecie doskonale zrozumieć co czują na całym świecie wszyscy ludzie którzy nerwowo przeglądają programy telewizyjne czy nie ma tam już kolejnego odcinka ich serialu z Wenezueli. Żeby było jasne – zwierz nikogo nie ocenia z góry. Jeśli jakaś fabuła nam się podoba to nam się podoba i nie ma co udawać, że jesteśmy stworzeni tylko do poważnego nastrojowego serialu gdzie wszyscy łącznie z reżyserem maja depresję. Ba! Zwierz nawet radośnie przyjmuje, że nie tak bardzo się od siebie na świecie różnimy skoro trafiają do nas te same schematy narracyjne.
Najciekawiej w serialu wypadają relacje pomiędzy trzema pokoleniami kobiet
Przy czym co ciekawe – Jane nie jest pierwszym serialem który zdecydował się na ten pomysł. Oglądając produkcję CW zwierz nie mógł się otrząsnąć z wrażenia że to po prostu powtórka z Ugly Betty. Tam pomysł był mniej więcej ten sam – zdecydowano się przenieść schemat popularnej telenoweli do amerykańskiej telewizji – dodano humor i nieco inne rozwiązania ale ostatecznie nakręcono jeszcze raz to samo w lepszych dekoracjach i z nieco przyciszonymi na potrzeby zachodniego widza emocjami. Co więcej po pierwszym sezonie Ugly Betty uznawana była za absolutny fenomen i jeden z pierwszych seriali tak bardzo koncentrujących się na bohaterce Latynosce. Tylko, że wszyscy pamiętamy co przyszło po pierwszych zachwytach – gdy obdrapało się Ugly Betty ze wszystkich dodatków okazywało się, że to po prostu serial niewiele od autentycznej telenoweli się różniący – poza ładnymi dekoracjami i bardzo szumnymi zapowiedziami, że to produkcja która zmieni oblicze telewizji. Dziś o serialu mało kto pamięta on sam zaś został zdjęty z anteny zanim zdążył rozegrać wszystkie swoje wątki. Nie mówi zwierz że Jane The Virgin jest takim samym serialem. Zdecydowanie jego twórcy sporo się na pozornym sukcesie Ugly Betty nauczyli. Jasne odwołanie się do schematu telenoweli to dobry wybieg – bo pozwala pokazać najbardziej kiczowatą scenę w nadziei że widz uzna że to jest właśnie ten „meta moment”, do tego jeszcze serial jest zabawny a poczucie humoru zawsze przyciąga widownię. Ale nie ma się co oszukiwać. To jest dokładnie ten sam przypadek co Ugly Betty – jeśli w pewnym momencie zadacie sobie pytanie co tak naprawdę stanowi główną treść serialu to staniecie oko w oko z telenowelą.
Serial gra ze schematem telenoweli ale w sumie jak odsuniemy narratora i wizualizacje to zostaje … telenowela
Przy czym zwierz nie mówi, ze to jest zły serial. Jane jest całkiem sympatyczną śliczną bohaterką. Jej matka jest naprawdę miła i troskliwa, babcia surowa ale też niekiedy śmieszna. Najlepsze wrażenie robi ojciec aktor z telenoweli który jest strasznym bufonem ale nie sposób nie czuć do niego sympatii. Co prawda zwierz ma problem z ukochanym głównej bohaterki bo narzeczony policjant to taki ładny blondyn ale zdecydowanie nie w typie który zwierzowi się podoba natomiast przecudnej urody właściciel hotelu jest jakiś… odpychający. Jest taki rodzaj męskiej urody, który zwierza odrzuca i właśnie to jest ten przypadek. Co stanowi pewien problem bo zwierz powinien kibicować parze by się zeszła – oczywiście po wszystkich obowiązkowych perturbacjach. Serial ponadto idzie odrobinę do przodu bo w miejsce siostry która ma romans pewnie z jakimś przystojnym prawnikiem czy asystentem wrzuca siostrę która ma romans z przystojną prawniczką. Tak więc jesteśmy w świecie otwartym i tolerancyjnym choć warto zaznaczyć, że oczywiście pojawia się Bóg co nie powinno być dziwne w serialu próbującym nas przekonać, że mamy do czynienia z dziewicą w ciąży.
Jane łatwo polubić, miła, sympatyczna, ładna i całkiem bystra
Zwierz przyzna, że o ile rozumie, że serial może wciągać – jest to w końcu całkiem sprawnie zrealizowana, całkiem przyjemna obyczajowa historyjka. To naprawdę nie rozumie zwierz skąd nominacje i zachwyty. Bo rzeczywiście wszystko tu jest ładne i nawet zwierz bez bólu kilka odcinków obejrzał ale nie do końca rozumie skąd uznanie krytyki i nominacje do nagród. Zwłaszcza że prawda jest taka, że to zdecydowanie serial, który trudno nazwać komediowym – raczej nie traktująca siebie za poważnie obyczajowo romansowa historia. No chyba, że głosujący krytycy kierowali się sympatią do bohaterów – to wtedy zwierz może częściowo zrozumieć bo zwłaszcza Jane łatwo polubić i jej kibicować. Nie mniej zwierz powie szczerze – serial to taki jak wiele i choć gra z konwencją telenoweli to odrobinę za mało. Ostatecznie bowiem zwierz przerwał oglądanie gdy zdał sobie sprawę, że to jednak jest nadal historia dziewczyny która zakochuje się w facecie z którym przypadkowo ma dziecko nigdy się z nim nie przespawszy ponieważ jego siostra pomyliła pokoje i zamiast wykonać zabieg na żonie przystojnego szefa hotelu (który nic o tym nie wiedział) wykonała go na biednej Jane a wszystko dlatego, że była tego dnia w pracy zdenerwowana ponieważ dzień wcześniej zastała swoją żonę z inna kobietą po tym jak wróciła z imprezy na której jej brat (będący jednocześnie wspominanym szefem hotelu) jednoznacznie powiedział że chce się rozwieść ze swoją żoną która nie jest szczególnie dobrą kobietą i która uwaga, ma romans z jego najlepszym przyjacielem, o czym on wtedy jeszcze nie wiedział, ale wkrótce miał się dowiedzieć. Innymi słowy kiedy zwierz zdał sobie sprawę, że ogląda serial którego streszczenie brzmi jak akapit z Ciotki Julii i Skryby. Ale jeśli takie rzeczy was bawią to proszę bardzo. W sumie nie ma nic złego raz na jakiś czas zanurzyć się w świat nawet najbardziej niedorzecznych romansów.
Najśmieszniejsża postacią jest narcystyczny aktor i przy okazji ojciec Jane.
A teraz wyczekiwany przez was akapit czyli rozwiązanie konkursu na recenzję. Pierwsze miejsce i worek nagród zdobywa Pyza za znakomitą recenzję filmu „Jutro Premiera”. Kolejne miejsca (a co za tym idzie voucher na HBO GO i bambusowe pendrive) otrzymują Sara Górska, Ewa Siara-Sańpruch (tylko niech nie pokazuje dziecku więcej Adrenaliny!), Damian Wocial, Barbara Swadzyniak, Osoba która podpisała się tylko jako Natalia, Krzysztofiński, Kamil Borkowski, Pauleene i Magdalena Opido. Wszystkich nagrodzonych proszę o przesłanie na maila ratyzbona@gazeta.pl swoich danych kontaktowych by zwierz mógł je przesłać do sponsora konkursu (Multimedia Polska) a oni rozesłać wam nagrody. Wszyscy którzy napisali recenzje sprawili się znakomicie i naprawdę zwierz dałby wam wszystkim nagrody gdyby tylko mógł. Jeśli się nie udało tym razem ma nadzieję, że następnym się uda.
Ps: Tak jutro będzie recenzja Hobbita, co do spoilerów to zobaczymy bo jednak nie ukrywajmy samo zakończenie Hobbita nie jest czymś co stanowi jakąś szczególną tajemnicę.
Ps2: Na seryjnych cała seria wpisów do których zwierz przyłożył łapę tak więc pisze o największych rozczarowaniach i najbardziej udanych produkcjach poprzedniego roku a także poleca co z seriali można sprawić komuś pod choinkę. Wpisy są zbiorcze więc możecie też poznać postawę współautorów bloga.