Hej
Tekst ten chodził zwierzowi po głowie od dawna a zwierza ostatnia (całkiem zresztą miła) rozmowa o True Detective na facebooku sprawiła, że czuje zwierz czuję potrzebę by w końcu go napisać. Ten wpis nie jest kierowany do nikogo osobiście i zwierz prosi go tak nie traktować (zwierz ma wrażenie, że po takim oświadczeniu wszyscy mają wrażenie, że tekst jest zapewne napisany do nich i o nich). Najwięcej do myślenia dała tu zwierzowi z resztą Olsztyńska konferencja – choć raczej nie wysłuchane referaty tylko jej program. Trochę do refleksji zwierza przyczyniły się komentarze pod drugim blogiem (widzicie banner? Tyle potu i cierpienia by zawisł) lecz nie tylko. No dobra ale o co zwierzowi chodzi. O seriale. A właściwie o samo pojęcie serialu. Które tak wiele znaczy, że właściwie nie sposób powiedzieć, co znaczy. I nie sposób powiedzieć co to znaczy, że lubimy je oglądać. Zaintrygowani? Doskonale.
Ilustracje tego wpisu nie zawsze pasują do życia zwierza i nie zawsze pasują do poglądów zwierza ale jakoś pasują mu do tych przemyśleń.
Zacznijmy od spraw najogólniejszych by przejść do szczegółów. „Lubię oglądać seriale”. Proste zdanie prawda? Ale co ono właściwie znaczy. Załóżmy, że zwierz wypowie je w towarzystwie swoich czytelników. Większość z nich zrozumie, że zwierz najpewniej lubi historie w odcinkach produkowane przez amerykańskie i brytyjskie telewizje ogólnodostępne i kablowe. Załóżmy teraz, że zwierz wypowiada to zdanie przed grupą osób, która nie śledzi świata serialowego. Część z nich pomyśli, że zwierz czeka na kolejny odcinek „M jak Miłość” albo nie może się doczekać co tam nowego w „Klanie”. Przenieśmy się teraz na elegancką kolację, na której ludzie mają dobre zarobki i mało czasu. To zdanie może wtedy znaczyć, że zwierz ogląda, z napięciem „Bez Tajemnic”albo „Most nad Sundem”. Każda z tych grup usłyszy inne zdanie. Bo serial dla każdej z nich znaczy co innego. Zwierz bardzo często spotyka się w czasie dyskusji z przekonaniem, że wszyscy rozumiemy to pojęcie tak samo. Tymczasem – to trochę jak ze zdaniem „Lubię książki”. To zdanie jest prawdziwe zarówno w przypadku wielbicielki romansów pisanych maszynowo przez Daniell Steele jak i przez kogoś kto czyta klasykę literatury chińskiej. To jednak mniej więcej rozumiemy. Mówiąc o serialach wciąż zakładamy, że mówimy mniej więcej o tym samym.
Dobra weźmy teraz grupę osób, które powiedzmy seriale oglądają. Może nie czytelników zwierza, ale osób świadomych, że historie w odcinkach podobnie jak książki nie kradną duszy. Tu kiedy mowa o serialach właściwie zakłada się z góry, że mówimy o pewnych tytułach uznawanych za dobre. Dajmy na to o „Grze o Tron”. Zwierz nie raz spotkał się ze zdaniem, że np. „Seriale HBO są bez porównania lepsze od takiego Housa” albo, że „Sherlock to jest doskonała telewizja w przeciwieństwie do Castle”. Zwierz zawsze ma w takim momencie wrażenie, jakby poruszał się w nieco innej rzeczywistości. Gdzie każdy serial można porównać z każdym innym, nawet jeśli doskonale wiemy, że są robione w zupełnie innych warunkach dla zupełnie innej widowni. Zwierz doskonale wie, że takie porównania ludzie robią pełni dobrej woli (nie wszyscy muszą mieć wiedzę o producentach seriali i różnych uwarunkowaniach amerykańskiego rynku telewizyjnego) ale w przypadku seriali przychodzi to części osób nieco za łatwo. Gdybyśmy wzięli z księgarnianej półki dwie książki (dajmy na to książkę, która dostała Nike i nowy popularny kryminał) i zdecydowali się stwierdzić, że jedna jest lepsza od drugiej brzmielibyśmy dziwnie. Dziwne jest, bowiem porównywanie dwóch książek, które nigdy nie stawały ze sobą w szranki. Oczywiście może istnieje jakaś wyższa kategoria dobrych i złych książek ale nie jest nam trudno zrozumieć, że nie wszystko porównujemy ze wszystkim. Nikogo to nie dziwi, umiemy pewne podziały zrobić niemal automatycznie. Teoretycznie tak samo powinno być z serialami ale jeszcze nie jest – zwierz nie raz słyszał, że w telewizji jest sam chłam poza tym, co nadaje HBO. Problem w tym, że taki Przepis na Życie nigdy z Grą o Tron nie rywalizował, a Grey’s Anatomy nie powinno być stawiane w jednym rzędzie z Siostrą Jackie. I zdaniem zwierza nie trzeba być jakimś niesamowitym ekspertem by to dostrzec. Ale przyjęło się, że serial to serial – każdy można porównywać z każdym. Bo słowo serial zamiast oznaczać „produkcję w odcinkach” stało się słowem na całą olbrzymią i niesłychanie zróżnicowaną gałąź kultury.
Idźmy jednak o krok dalej. Zwierza zdumiewa jak bardzo do języka mówienia o serialach nie przebija się klasyfikacja seriali ze względu na ich format, treść czy pomysł. Wydawać by się mogło, że po tylu latach do języka powinien przejść pewien sposób określania seriali. Dziś mówimy, co prawda o post soap o serialach współczesnych – poczynając od „ świętej” Rodziny Soprano. Z drugiej strony zwierz ma wrażenie, że np. widzowie kompletnie nie dostrzegają targetu produkowanych seriali. Na przykład Gossip Girl – to właściwie ekskluzywna (bo nie codzienna) soap opera dla nastolatków. Seriale brytyjskie, które mają trzy odcinki nie zawsze można określić, jako mini series ale nie ukrywajmy – porównanie Wallandera (brytyjskiego) z jakimkolwiek innym serialem detektywistycznym trochę nie ma sensu. Porównanie Procdurala z serialem, nie rozwijającym się wedle tego schematu prowadzi nas w ślepą uliczkę. Z kolei ostatnio cieszący się niesamowitą popularnością serial antologia – True Detective raczej nie nadaje się do porównań z Hannibalem, – bo oba seriale są inaczej rozpisane, są, do kogo innego skierowane i produkowane w zupełnie innym formacie. New Girl jest serialem komediowym, ale zdaniem zwierza nie ma sensu porównywać go z The Big Bang Theory bo mimo komediowości obu produkcji, New Girl nie musi wpisywać się w pewien schemat sitcomu. A porównywanie The Office z dajmy na to Ground Floor to pozorne porównanie. Cóż z tego, że i jedna i druga produkcja dzieje się w firmie, kiedy jedna korzysta ze schematu mockumentary a druga z sitcomu? A House of Cards i Secret? Oba dzieją się tuż obok Białego Domu – ale czy naprawdę można je porównywać? Biorąc pod uwagę target, produkcję i sposób realizacji? Kiedy schodzimy do poziomu tytułów nie trudno nam dostrzec pewne błędne założenie jakie jest w takich porównaniach. Co nie zmienia faktu, że wielu z nas zawodzi język – bo skoro jedno i drugie to serial to zdają się należeć do tej samej rodziny.
Nie uważajcie zwierza za opętanego szaleńca, który chciałby zakazać jakichkolwiek porównań między serialami. Ale zwierz ma wrażenie, że w wielu przypadkach nasze porównania są zupełnie nieusprawiedliwione. Oczywiście część z was (być może nawet większość) korzysta z takich rozróżnień. Co nie zmienia faktu, ze o ile prawie nauczyliśmy się tego w przypadku filmów (choć wciąż znajdują się jednostki oporne, które będą twierdziły, że Avengersi są gorsi od Bergmana nie widząc bezsensu takiego rozumowania) o tyle w przypadku seriali poza wyróżnianiem telenowel właściwie nie ma takiego powszechnego nawyku refleksji nad tym czy możemy dwa tytuły porównywać. Zwierz ma wrażenie, że to doskonały dowód na to, że choć seriale przeszły już do masowej świadomości, jako rozrywka popularna i nie taka głupia to jeszcze nadmierne znanie się na serialach uznawane jest za przejaw nieco zbyt daleko idącego zainteresowania. Zresztą zwierz zwrócił uwagę, że już powoli wchodzimy do świata gdzie oglądanie pewnych seriali jest specyficznie rozumianym snobizmem. Już nikt nie kryje się z tym, że ogląda seriale ale wciąż przyznanie się w towarzystwie, że czekamy na kolejny odcinek „Pamiętników Wampirów” to nie to samo co przyznanie się, że czekamy na kolejną odsłonę „True Detective”. Przy czym jak zwykle w takim przypadku bywa – fakt oglądania pewnej puli popularnych tytułów nie oznacza wcale, że zainteresowanie medium wychodzi poza ulubiony tytuł.
Być może w tym momencie uznacie zwierza za jakiegoś snoba, który czuje się od kogokolwiek lepszy. Zwierz pragnie wyjaśnić – to jakie seriale oglądamy nie ma znaczenia. Ale wyobraźcie sobie trzy osoby, które seriale całkiem lubią. Jedna ogląda Doktora Who, druga The Big Bang Theory a trzecia Most nad Sundem. Każda z nich lubi seriale ale nie koniecznie możemy powiedzieć by oglądały to samo. Ale nasz słownik za nimi nie nadąża. Korzystamy ze słowa serial a potem dziwimy się kiedy dla każdego znaczy zupełnie co innego. Zresztą akurat w przypadku stwierdzenia „lubię seriale” jest jeszcze jeden problem. Otóż zwierz zwrócił uwagę, że w przypadku tego zdania też każdy rozumie co innego. Dla niektórych oznacza to spędzanie godzin przed telewizorem, dla innych śledzenie trzech ulubionych tytułów, dla kogo innego chęć zaznajomienia się z każdą zagraniczną premierę na pół roku przed tym zanim trafi do telewizji w Polsce. To jest oczywiście dygresja ale ponownie to niesamowite jak bardzo potrafimy mówić o różnych rzeczach mówiąc jedno proste zdanie. Zresztą na końcu warto dodać, że np. wciąż mamy ludzi przekonanych że osoby oglądające seriale i oglądające telewizje to ta sama grupa (ręka do góry kto nie ma telewizora w domu albo go od roku nie włączył).
Dobra pozostaje pytanie, co dalej. Teoretycznie mamy język, który bez trudu pozwala nam określić i doprecyzować co i jak oglądamy. Co więcej jeśli jesteśmy nieco bardziej wtajemniczeni możemy tak bardzo zawęzić pole lubianych przez nas produkcji, że właściwie można wymienić na palcach co do takiego określenia pasuje. Fakt, że z tego języka nie korzystamy i że jeszcze nie wszyscy złapali refleksję nad tym co można ze sobą porównywać (dla zwierza doskonałym przykładem takiego nieuprawnionego porównania były pewne passusy przewodnika po Serialach Krytyki Politycznej) świadczy o tym, że jesteśmy jeszcze naprawdę daleko od uznania seriali za pełnoprawne zjawisko kulturowe. W tym momencie możecie się oburzyć i przypomnieć zwierzowi o popularności seriali, o tym, że sam brał udział w konferencji naukowej na ich temat i popularność dwóch jego bogów jest zbudowana na fakcie, że ludzie seriale oglądają. Tak to prawda, zwierz nie będzie się kłócił – przeskoczyliśmy nad pierwszą przeszkodą – trochę jak kino koło 100 lat temu kiedy przekonało ludzi, że jest czymś więcej niż jarmarczną rozrywką. Ludzie zrozumieli, że oglądanie seriali nie jest wstydliwe i nie jest prymitywne, co więcej że można się na nie trochę snobować. Ale fakt, ze wciąż nie umiemy dobrze o serialach mówić, że korzystamy z pojęcia równie szerokiego jak powieść by określić coś bardzo różnorodnego świadczy, że jeszcze sporo drogi przed nami. Przy czym zwierz wie, że dla większości z was opisywane tu kwestie są absolutnie oczywiste. Niemniej co raz częściej zwierz zdaje sobie sprawę jak niewiele nasze wewnętrzne dyskusje mają wspólnego z powszechnym postrzeganiem seriali. Oczywiście żadne z nas nie jest zmuszone, czy powołane do „nawracania” tłumów. Chodzi raczej o świadomość w jakim świecie te nasze dyskusje prowadzimy. I będziemy prowadzić jeszcze (przynajmniej zdaniem zwierza) jeszcze przez chwilę czasu. Przy czym zwierzowi nasuwa się tu niemal automatycznie refleksja, że serialami jest trochę tak jak z komiksami. Choć powoli uczymy się rozróżniać powieść graficzną od komiksu czy komiksu super bohaterskiego, to wciąż kiedy zwierz deklaruje że lubi komiksów część osób widzi go w ręku z Asteriksem, część z Batmanem a część z Fun Home. I tylko jedno bardzo rzadko przychodzi rozmówcom do głowy. Prawda. Że każde z powyższych założeń może być prawdziwe. Ale to temat na nieco inna notkę.
Ps: Zwierz przypomina wam, że nie jest żadnym dyplomowanym specjalistą a jego refleksje nie są bardziej czy mniej profesjonalne od waszych. Do tego, co zwierz pisze – zwłaszcza teoretyzując nie należy podchodzić inaczej niż do refleksji każdego kto myśli nad popkulturą w wolnych chwilach. Zwierz o tym pisze, bo kto wie może ograniczają go jego własne doświadczenia albo brak wiedzy, o jakich teoriach. Zwierz wie, że część z was uważa, że takie zastrzeżenia nie mają sensu ale na wszelki wypadek zawsze warto je umieścić – zwłaszcza gdy pisze się tak ogólne teksty.
Ps2: Zwierz wypełnił już jedną z dwóch obietnic blogowych. Drugą postara się spełnić do końca tygodnia.