Netflix ostatnio podbija serca widzów – w tym zwierza. Zresztą nie tylko Neflix, produkcje Amazona też cieszą się sporym powodzeniem – wszyscy mówią, przyzłość seriali zależy od platform VOD i sklepów Internetowych. A jakby zwierz wam powiedział,że to wcale nie jest takie pewne że te nowe platformy produkują dobre seriale?
Zwierz przyzna szczerze i bez bicia – seriale pojawiające się na raz całymi sezonami nie są przyjaciółmi snu
Dobra żeby się już dłużej nie bawić w trolla. Zwierzowi absolutnie nie chodzi o jakość proponowanych produkcji. Podobnie jak wielu jego czytelników zwierz jest zakochany w Daredevilu, House of Cards, Orange is New Black, spędził niejedną godzinę nad Sense8 czy Mozart in The Jungle. Wszystkie te seriale są inteligentne, ciekawe, doskonale nakręcone i jeszcze wybitnie zagrane. I niemal wszystkie jak na razie łączy cudowna informacja o kolejnym sezonie. Tym co zwierzowi w zdaniu „Netflix produkuje doskonałe seriale” nie pasuje, nie jest bowiem słów „doskonałe” tylko seriale. Tak moi drodzy. Zwierz od pewnego czasu nie jest w stanie otrząsnąć się z pewnej nawracającej refleksji że oto produkcje wypuszczane jednego dnia nie koniecznie można z taką swobodą jak dotychczas nazwać serialem.
Kiedyś tydzień dziś kilkanaście sekund. Co stało się z czasem pomiędzy odcinkami?
Pierwsze podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie zadać w tej rozmowie to pytanie co to jest serial i z czego się składa. Odpowiedź wydaje się prosta, serial to nadawana cyklicznie opowieść, podzielona na odcinki. To definicja najkrótsza, która oczywiście np. nie obejmuje seriali takich jak Black Mirror gdzie każdy odcinek ma inną tematykę ale mniej więcej da się nią objąć znaczną część seriali bez wchodzenia dokładnie w format, tematykę czy medium które służy nam do oglądania produkcji. Można się kłócić co w definicji serialu jest najważniejsze – dla niektórych absolutnie decydującą kwestią jest podział na odcinki. Po tym względem serial różniłby się od filmu tym, że swoją opowieść realizuje w osobnych odcinkach z których każdy ma początek, koniec i środek (ten ostatni jest w sumie najmniej konieczny) a także mogą się między sobą różnić nastrojem tematyką tytułem czy obsadą. Przy czym podział historii na części odbywać się musi taki sposób by całość nie była ze sobą na tyle spójna że pod definicję serialu nie łapią się nam filmy o Bondzie (choć kto wie czy nie powinny się łapać). Jednak jak możecie przypuszczać nie kwestia odcinków spędza zwierzowi sen z powiek – większym problemem jest kwestia cykliczności.
zwierz jest jak najdalszy od przypisywania serialom czynnika alienującego, ale powiedzmy sobie szczerze jak wychodzi sezon House of Cards jakby luźniej na mieście
Jak sami wiecie w przypadku seriali produkowanych przez Netflixa czy podobne mu platformy mamy do czynienia ze zjawiskiem specyficznym gdzie co prawda mamy przerwy pomiędzy sezonami ale same sezony trafiają do sieci albo w całości albo w dwóch częściach. Innymi słowy – każdy kto zdecyduje się je obejrzeć przestaje być niewolnikiem cykliczności. Sam sobie ją reguluje i może albo zachować się rozsądnie albo – jak większość widzów pochłonąć całość w jakieś szalone dwie dobry i potem zastanawiać się co go opętało. Przy czym żeby było całkowicie jasne – zwierz nie ma nic przeciwko zjawisku tzw. binge watchingu. Absolutnie go nie ocenia a nawet sam praktykuje. Co więcej praktykował go wcześniej kiedy zdarzało mu się kupić serial na DVD i jakby nie przerywać oglądania by odczekać odpowiednią ilość czasu między odcinkami. Seriale zresztą bardzo skłaniają do tego by szukać następnego odcinka bo w końcu to jedna historia a widz, podobnie jak czytelnik ciekaw jest co będzie dalej. Nie zmienia to jednak faktu, że tu – cykliczność odpada jako ten istotny czynnik (a przynajmniej ta mała wewnętrzna cykliczność bo serial nadal pojawia się sezonami). Zdaniem zwierza to zmienia wszystko.
Szybko zanim wystygnie – dziś seriale ogląda się jakby jadło się obiad u babci
Dlaczego? Wróćmy na chwilę do naszej skrótowej definicji serialu. Otóż możemy założyć, że serial istotnie składa się z odcinków. Jednak jeśli przyjrzymy się bliżej dla odbiorcy oglądanie serialu (zakładamy, że robi to w jego normalnym biegu a nie po zakończeniu sezonu czy z DVD) składa się z dwóch elementów – odcinków i czasu pomiędzy odcinkami. Czas pomiędzy odcinkami wcale nie jest zupełnie nie istotny. Spójrzmy najpierw na samego odbiorcę. Jeśli założymy że kolejne odcinki pojawiają się w miarę regularnie co tydzień (jak wszyscy wiemy to nie prawda i dłuższe przerwy zdarzają się zaskakująco często) to ma siedem dni pomiędzy końcem jednej części historii a początkiem drugiej. Co oznacza, że jeśli odcinek kończy się wesoło,smutno, dramatycznie itp. widz ma kilka dni by oswoić się z rozwiązaniami, może pozostawać pod wpływem odcinka czy też zastanawiać się co będzie dalej. Podajmy tu na chwilkę durny przykład z życia zwierza. W jednym z odcinków którejś serii Grey’s Anatomy Derek załamany brakiem sukcesów zawodowych wyrzuca pierścionek który kupił by oświadczyć się Meredith. Widz który obserwuje zmagania bohaterów od kilku lat (sezonów) jest w szoku. Było tak blisko dobrego zakończenia a teraz… teraz trzeba czekać cztery tygodnie. Te cztery tygodnie są z punktu widzenia takiego rozwiązania narracyjnego kluczowe. Bez nich i towarzyszącej widzowi niepewności cały wątek nie ma sensu. Jeśli widz może dwadzieścia minut później dowiedzieć się, że Derekowi jednak zupełnie nie odbiło to próba wywołania określonej emocji trochę się nie udaje – zawieszenie akcji przestaje mieć znaczenie bo odpowiedź na pytanie przychodzi od razu. Dla widza czas pomiędzy odcinkami jest też ważny – choć nie da się tego zupełnie zmierzyć – to moment kiedy każdy odcinek jest otwarty na nieskończenie wielką ilość kontynuacji, które może tworzyć sam widz. Do momentu kiedy sam usiądzie przed telewizorem aby obejrzeć następny odcinek to on jest panem ciągu dalszego opowieści. A to wymyślanie co dalej (zanim opowiedzą nam to twórcy) jest jednym z najbardziej kreatywnych elementów związanych z oglądaniem seriali. To jedyny właściwie moment kiedy widz – mimo,że operuje w ramach wymyślonego przez scenarzystów świata – włada nad historią. Co więcej – w przeciwieństwie do fan fiction (które jest działaniem bardzo fanowskim przez co niszowym) tą pokusę dopowiadania czują też ludzie którzy niekoniecznie chwyciliby za pióro by swoje domysły spisać.
Netflix nie daje za dużo czasu by nasze wrażenia po jakimś konkretnym odcinku porównać przy ekspresie do kawy w poniedziałek w pracy
Ale przecież nie tylko z punktu widzenia samego odbiorcy ta cykliczność jest ważna. Spora część seriali przekonuje nas, że wydarzenia które dotykają bohaterów co prawda rozgrywają się w innej rzeczywistości ale jest to rzeczywistość równoległa. Np. pomiędzy odcinkami serialu detektywistycznego mija tydzień zarówno w świecie widza jak i detektywów. Inna sprawa to próba zrównania się seriali z mijającymi porami roku czy świętami – odcinki świąteczne (zwłaszcza Święto Dziękczynienia, Gwiazdka, Nowy Rok) zgrywają się z życiem widza jednocześnie tworząc uczucie, że tamten świat i nasz świat mimo że oddzielne są połączone jednym czasem. Tu można zarzucić zwierzowi, ze wszystko to prawda ale seriale o których mowa nie korzystają z takich zabiegów więc widz oglądając je w całości (a to się bardzo narzuca) widz nie czuje tego rozprężenia się świata serialu ze światem rzeczywistym. Zwłaszcza że w przypadku części wspomnianych seriali mamy do czynienia ze zjawiskiem wręcz przeciwnym wydarzenia dzieją się po sobie bardzo szybko właściwie tworząc jeden ciąg. To prawda – wiele seriali z platform internetowych porzuca zgrywanie się z rytmem roku widza, ale nie znaczy to, że np. wszystkie decydują się na taki nieprzerwany ciąg zdarzeń (o nim zresztą jeszcze za chwilę). Nie zmienia to jednak faktu, że tak nadawane seriale tracą pewien charakterystyczny element wielu opowieści serialowych.
A jeśli tak oglądany serial to w ogóle nie jest serial?
Inna sprawa to sama konstrukcja wewnętrzna serialu. Seriale zawsze mają pewne powtarzalne motywy, ale też odcinki, które spełniają jakąś rolę nie tyle w samym opowiedzeniu fabuły co kształtowaniu postawy widza względem historii. Odcinki które są jeden po drugim nie mogą być do siebie zbyt podobne, bo widz zbyt łatwo dostrzeże schemat (dajmy na to widz oglądający Housa orientował się że właściwa diagnoza zawsze pada ok 37 minuty odcinka dopiero po połowie sezonu, w przypadku oglądania serialu hurtem widzimy to już mniej więcej w czwartym odcinku a w piątym zaczyna nas irytować), jednocześnie – obecne w wielu produkcjach odcinki które np. nie posuwają akcji bardzo do przodu ale mają rozwinąć bohaterów, czy wspomniane kiedyś bottle episodes zupełnie inaczej wypadają jeśli trzeba na nie czekać tydzień a inaczej jeśli są w środku, podzielonej ale dużo bardziej spójnej narracji. Weźmy np. Daredevila który ma właściwie w szóstym odcinku pierwszego sezonu taki bottle episode. Jak na serial nadawany z tygodnia na tydzień byłoby to za wcześnie (widz jeszcze nie jest tak znudzony zwrotami akcji) ale w przypadku kiedy widz prawdopodobnie ogląda serial od sześciu godzin to chwila przerwy doskonale mu zrobi. Z kolei House of Cards – serial który jest właściwie gęsty od intryg dużo szybciej staje się nużący, czy powtarzalny w sposobie budowania nastroju jeśli widz ogląda go za jednym zamachem. Zresztą niedawno oglądane przez zwierza Sense8 ratowało się tylko tym, że widz miał dostęp do wszystkich odcinków naraz. Inaczej prawdopodobnie widzowie nie byliby jakoś tak skłonni sięgać po ciąg dalszy historii mając bardzo średnie pierwsze (mniej więcej trzy) odcinki.
Serial który widz ogląda za jednym zamachem musi zupełnie inaczej walczyć o jego uwagę
No dobra ale dlaczego te różnice miałyby dyskwalifikować produkcje Netflixa jako seriale. Widzicie zwierz jest daleki by naprawdę uznać że nie są to seriale. W końcu jeśli je weźmiemy i puścimy w telewizji zachowując tygodniowe przerwy to spokojnie sobie poradzą. Jednocześnie jednak zdaniem zwierza mamy tu do czynienia z produkcjami które – oczywiście jeśli wyznaje się (chcąc nie chcąc) zasadę binge wantchingu – są zdecydowanie bliższe kinu niż formatowi znanemu z telewizji. I nie chodzi o to, że są poważne mroczne czy mają zmieniać świat – zwierz nie uważa by nazwanie czegoś filmem od razu nobilitowało. Co nie zmienia faktu, że w przypadku wielu tych nowych seriali – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę mamy do czynienia z rozwiniętą narracją filmową, która na opowiedzenie zadanej historii wyznacza (bo nie jest ograniczona seansem) dużo więcej czasu, przez co konieczny jest podział na części. Przy czym byłoby to bliskie temu co dzieje się w kinach gdzie mamy co raz więcej nie tyle samych sequeli czy kolejnych części, ale z góry zaplanowanych cykli gdzie założeniem pierwszej części jest konieczność kontynuacji obecnej w niej historii (inaczej niż w przypadku zwykłego sequelu gdzie historię trzeba będzie do wymyślić i dopisać). Patrząc na większość seriali produkowanych przez platformy internetowe (ponownie nie jest to twierdzenie absolutne) widać w nich taką skłonność do rozkładania jednej – bardzo wyraźnie pojedynczej historii na wiele odcinków. Czym np. różni się to od seriali które właściwie co tydzień zaczynają od nowa stawiając bohaterów w nowej sytuacji.
To nie jest tak że zwierz ma coś do Netflixa. Zmiany go raczej fascynują
Oczywiście można powiedzieć, że sprawę da się załatwić dość łatwo poszerzając definicję serialu co sporo osób i tak robi (w sumie ta którą podał zwierz jest wybitnie ogólnikowa). Pewnie ostatecznie na tym stanie. Co nie zmienia faktu, że na to co obecnie dzieje się z serialami – wypuszczanymi w jednym dniu można równie dobrze uznać za rozwój seriali, jak i za rozwój kina. Bądź co bądź taki serial – pozbawiony elementu cykliczności, nie przywiązujący widza do określonej godziny ani miejsca (obecnie seriale prawie tego nie robią ale stacje telewizyjne nadal mówią zwierzowi kiedy będzie mógł zobaczyć nowy odcinek Hannibala po raz pierwszy nawet jeśli zwierz chciałby zobaczyć już cały sezon) bliższy jest chyba filmowi (w końcu zdarzały nam się filmy w częściach, choć istotnie nie tak licznych) niż serialowi, który – przynajmniej w opinii zwierza – jest niesłychanie związany z czasem (zwierz nie wspomniał ale przecież jednym z najważniejszych elementów naszego odbioru seriali jest fakt, że ich bohaterów znamy latami i regularnie oglądamy co się u nich dzieje. Do Housa przywiązujemy się inaczej niż do Bonda, nawet jeśli Bond jest dłużej to House odwiedza nas bardziej regularnie – oczywiście teraz już nie i zwierz nie wie dlaczego nawiązuje do tego serialu). Gdyby zwierz miał tworzyć nową definicję serialu brzmiałaby na zapewne tak by uwzględnić w niej właśnie tą przestrzeń czasu pomiędzy odcinkami i dodać czas regularnego trwania. Bo bez tego serial jest zupełnie inny, musi korzystać z innych środków narracyjnych (albo inaczej korzystać ze środków już znanych), inaczej musi wyglądać wewnętrzna struktura opowieści, z pewnych elementów z konieczności trzeba zrezygnować (charakterystyczne jest w serialach wielo odcinkowych umieszczanie pomniejszego cliffhangera pośrodku sezonu – co w przypadku gdy widz natychmiast może sprawdzić co jest dalej nie ma sensu). Do tego widz serialu jest inny -jego zanurzenie w świat fikcji zapewne (zwierz nie ma badań) jest silniejsze ale z drugiej strony jest to pojedyncze silne doświadczenie a nie ciągła obecność. Także upływ czasu działa inaczej w świecie serialu i w świecie widza.
Wszystko czego nie znamy jest fascynujące i trochę przerażające
Zdaniem zwierza brak jednoznacznej klasyfikacji i możliwości szybkiej definicji zjawiska nie jest niczym złym. Zwierz pokusiłby się nawet o tezę, że to bardzo dobrze. Oznacza to, że pojawia się coś nowego, niekoniecznie dobrze znanego. Zwierz lubi nowości, zwłaszcza w świecie kultury popularnej a najbardziej cieszy się na to jak będziemy odkrywać działanie tych nowości na historie narracje (co już nieco widać). Z czasem pojawi się pewnie nowe określenie albo stare straci swój pierwotny kształt. Co nie zmienia faktu, że to jednak jest fascynujące – to jak coś oglądamy wpływa na to co sobie opowiadamy i jak to robimy. Zdaniem zwierza zbyt często sposób pozyskiwania czy oglądania treści traktuje się jako element dodatkowy, podczas kiedy on jest kluczowy i dla odbiorcy i co raz częściej dla twórcy. Jakby nie patrzeć twórca wiedzą, że chwilę po napisach końcowych czwartego odcinka naciśniesz play i zobaczysz piąty zapewne zmusza do takiego poprowadzenia akcji byś się jednak widzu nie znudził. Sam widz zaś będzie na ten piąty odcinek w piątej godzinie oglądania patrzył inaczej niż w piątym tygodniu oglądania. I powiedzcie zwierzowi, że to nie jest fascynujące. Tak więc zwierz wcale nie jest pewien czy Netflix robi dobre seriale. Co nie zmienia faktu, że czego by nie robił. Nie sposób się oderwać.
Ps: Zwierz informuje, że wpisu jutro nie będzie – kalendarz zwierza mówi, że albo można grillować albo pisać wpis albo grać w planszówki. Kalendarz zwierza śmieje się też z wizji porzucenia jakiejkolwiek z takich aktywności tylko po to by coś pisać. Kalendarz zwierza jest w buntowniczym nastroju
Ps2: Wy nic nie wiecie ale zwierz kupił sobie Greya (50 Twarzy opowiedziane z punktu widzenia samego Greya) i ma go zamiar przeczytać (kto wie czy zdzierży) a potem zrecenzować (wredny uśmiech na twarzy zwierza nie wymaga przypisu)
Ps3: Zwierz ma nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że to nie jest wielka naukowa teza ten wpis tylko raczej rozważania zwierza – o charakterze jednak wciąż amatorskim.