Zwierz musi mieć albo jakąś tajemniczą moc sprawczą albo radar nadchodzących zmian. Ledwie kilka dni po tym jak poskarżył się na kierunek w którym idą filmy Marvela, na ekrany kin wszedł Ant- Man. Doskonały przykład na to, że jednak można film z Marvel Cinematic Universe zrobić inaczej niż dotychczas z wielkim pożytkiem dla wszystkich. Wpis właściwie bez spoilerowy.
Ant-Man to film który nie zmieni świata ale rozrywka jest przednia
Ant-Man jednocześnie jest i nie jest klasycznym filmem super bohaterskim (z MCU). Dlaczego jest? Bo rzeczywiście mamy tu wszystkie niezbędne elementy – wybór niechętnego bohatera, zarysowane (dość łopatologicznie) wątki rodzinne (ogólnie córki są najważniejsze) plus jako określony cel działalności naszego bohatera – trzeba powstrzymać niecnego człowieka przed realizacją jego niecnych planów. Na miejscu jest też humor, długie wpatrywanie się we własne odbicie w lustrze i konieczne nawiązania do reszty uniwersum. Jeszcze tylko dorzućcie pouczenie że z każdego naukowego eksperymentu płyną szanse ale i zagrożenia i da się przyłożyć ten schemat do właściwie wszystkich filmów Marvela (w mniejszym lub większym stopniu). Tylko że Ant Man dzięki bogu zupełnie do schematu nie pasuje.
Ktoś napisał że nasz bohater jest jednym z tych którzy w świecie MCU myśli najbardziej jak widz tzn. pyta dlaczego nie zadzwoniono po innych bohaterów
Przede wszystkim twórcy rzeczywiście zdecydowali się zrobić to co zapowiadano – wprowadzić pewną gatunkową różnorodność do świata swoich ekranizacji komiksów. Ant-Man nie jest kolejnym filmem którego jedyną strukturą jest dojrzewanie bohatera do pokonania złola. W sumie nasz bohater nie bardzo musi dojrzewać – jego motywacje są proste i osobiste (chęć uzyskania prawa do widzenia córki) a wcześniejsze poczynania na tyle szlachetne że nie trzeba go specjalnie do szlachetności przekonywać. Jedyne co musi zrobić to się bardziej skupić. A skupić się trzeba tym bardziej, że Ant-Man to klasyczny heist movie czyli film który w całości koncentruje się na jednym skomplikowanym (mniej lub bardziej) napadzie czy skoku. Filmy tego typu mają swoje obowiązkowe elementy jak planowanie działania, jedna akcja do wykonania przed ostatecznym skokiem (która zwykle nie idzie tak jak się spodziewano), konieczną grupę postaci która musi się obowiązkowo składać z pewnych typów (bez nerda przy komputerze nie da się nigdzie włamać). Jednocześnie sama konstrukcja takiej produkcji zawsze jest taka sama – zebranie drużyny, przygotowania planu, napad, konsekwencje. Widz nie musi być w ten schemat wprowadzany a jednocześnie na ostatnią sekwencję filmu czeka się z napięciem a nie jak w przypadku wielu produkcji super bohaterskich jak na konieczny element bijatyki która zawsze przebiega podobnie. To chyba największy plus Ant- Mana w porównaniu z np. Avegngers Age of Ultron bo tam pod koniec zaczynało być przerażająco nudno a tu nareszcie dostajemy akcje na jaką czekaliśmy.
Zwierza zaskoczył Michael Douglas. Zwierz nie spodziewał się, że aktor tak dobrze odnajdzie się w filmie na podstawie komiksu
Ant-Man ma zresztą jeszcze jedną zaletę poza umiejscowieniem akcji w kinie gatunkowym. Skalę. Otóż latające miasto w ostatnich Avengersach było w sumie nudne. To znaczy myśmy już widzieli te wszystkie niesamowite ataki tych setek czy tysięcy przeciwników, te sytuacje bez wyjścia itp. Ant- Man jest dosłownie mniejszym filmem. Jest mniej bohaterów, idzie o losy świata ale na nieco mniejszą skalę i nawet mordobicie odbywa się w miejscu gdzie byśmy się go zupełnie nie spodziewali. Ale właśnie ta zmiana skali daje czas by poznać i polubić bohaterów. Ci zaś po raz pierwszy od niepamiętnych czasów są przede wszystkim sympatyczni. Zwierz bał się nieco że Scott Lang jako bohater będzie kopią Tony’ego Starka – człowiekiem który zawsze musi wygłosić zabawne powiedzonko. Tymczasem choć jest to postać wyluzowana to jednak zwierz widzi w nim nieco większy potencjał niż w Starku który właściwie został sprowadzony do zabawnych odzywek. Dobry jest też Hank Prym jako emerytowany super bohater. Zwierzowi podoba się wprowadzenie postaci która kiedyś dysponowała super mocami ale dziś nie może już z nich skorzystać. To nowy sposób podchodzenia do takiego typu bohaterów. Zresztą Prym jest postacią napisaną o tyle dobrze że widzimy, że zostało w nim jeszcze wiele z człowieka przyzwyczajonego że ratuje świat. Nawet obowiązkowo wprowadzeni do fabuły jako przerywnik komediowy bohaterowie są tu napisani odrobinę inaczej niż zazwyczaj. Na pierwszy plan wysuwa się tu zwłaszcza Louis. Wiecznie uśmiechnięty i pogodny przyjaciel naszego bohatera. Trudno go jednoznacznie zakwalifikować. Niby przestępca ale z sercem na dłoni, zawsze pogodny choć wcale nie jest przygłupem, opowiada swoje zawiłe historie ale jeśli się w nie wsłuchacie to Louis wyjdzie na człowieka o niesłychanie wyrafinowanym guście, wręcz intelektualistę. A do tego to postać po prostu przemiła. Serio. Od tego, że użyczy naszemu bohaterowi miejsca na kanapie, po gofry które przyrządzi po pamięć o tych którzy mogliby zostać w tyle w czasie największego zagrożenia. Zwierz zakochał się w tej postaci i ma nadzieję, że jeszcze całkiem sporo jej zobaczy. Zwierzowi podobała się też – przemycona zupełnie bokiem – jakby obok głównej fabuły filmu myśl odnośnie tego jak wyglądać powinna rodzina nieco powiększona. Zdaniem zwierza jest to jeden z lepszych edukacyjnych wątków – takich obok głównej fabuły – z którym pewnie wiele dzieciaków i dorosłych może się utożsamiać.
Zmniejszanie i powiększanie się bohatera nie jest może jakoś super efektowne za to mrówki zamiast być elementem „WTF” są bardzo sympatycznymi i wyrazistymi bohaterami produkcji
Jak może pamiętacie w swojej pierwszej wersji film miał być w reżyserii (i ze scenariuszem) Edgara Wrighta. Zwierz osobiście uważa Wrighta za mistrza komedii a jego filmy z trylogii Cornetto (zwłaszcza Hot Fuzz) za pewien niedościgły wzór. Zwierz nadal nie jest się w stanie pogodzić z tym, że Wright wycofał się z produkcji ale jednocześnie to niesamowite ile go w filmie widać. I to nie tylko w samych dialogach, czy niewielkich scenach ale też w samym sposobie kręcenia filmu. W produkcji jest kilka scen które pomysłem i montażem przełamują doskonale znane nam schematy i sposób prowadzenia narracji w tego typu filmach. Zwierz jak widz który naprawdę widział z Marvela wszystko kilka razy przyjemnie dał się zaskoczyć, a jednocześnie nareszcie miał wrażenie, że ogląda film stylistycznie niezależny. W ogóle warto tu wspomnieć, że nareszcie zwierz nie miał wrażenia, że ogląda trailer kolejnego filmu. Ta klątwa produkcji Marvela które od pewnego czasu są głównie zapowiedzią kolejnych części nie dotknęła bardzo zwartego scenariuszowo Ant Mana. To znaczy jest to film pojedynczy, który ma początek, środek i koniec i nie stanowi wyłącznie przygotowania i gruntu pod inną produkcję. Co ciekawe – jest to też film, który zdaniem zwierza najzgrabniej nawiązuje do szerokiego uniwersum MCU – od pierwszych scen (piski gwarantowane) przez ten cudowny moment kiedy ktoś w końcu zadaje to jedno kluczowe pytanie „Dlaczego nie zadzwonimy po Avengers”. Przy czym to nie są nawiązania tak nachalne że nie pasują do filmu. Zresztą wracając jeszcze do Wrighta i jego wkładu w film – mniejsze i większe nawiązania popkulturalne są tu cudowne i ponownie – nie nachalne. Ogólnie zwierza musi powiedzieć, że miał oglądając Ant Mana wrażenie jakby to że Marvel mniej go promował i nie starał się nas za wszelką cenę przekonać, że to najfajniejszy film na świecie doskonale zrobiło produkcji.
Trzeba przyznać że elementy dramatyczne nie porywają ale są w miarę znośne i nie jest ich za dużo więc nie pasują całości
Nawet narzekający na Marvela zwierz zawsze przyznawał, że twórcy filmów o bohaterach mają rękę do obsady. Paul Rudd nadaje się do głównej roli doskonale. To jeden z tych aktorów których kojarzy się głównie z ról komediowych, ale mają wystarczająco dużo talentu i są wystarczająco przystojni (co ma znaczenie w świecie filmu) by bez trudu zaakceptować ich jako bohaterów filmów sensacyjnych czy przygodowych. Rudd nie jest ani za bardzo wesołkowaty ani za bardzo poważny – natomiast ma na ekranie swobodę która sprawia, że naprawdę lubimy jego bohatera. Zwierza rozbawiło tylko wrzucenie kompletnie nie potrzebnej i trochę nie zgodnej z duchem postaci sceny bez koszulki tylko po to by można było pokazać jakiej muskulatury nabrał nasz aktor bohater i że cieszy się ona aprobatą ze strony obecnych w okolicy kobiet (sztuk jeden). Ta scena jest tak zbędna że aż śmieszne. Inna sprawa to kwestia obsadzenia roli Michaela Douglasa jako Hanka Pryma. Zwierz miał poważne wątpliwości. Co prawda nie jest nowością, że starsi aktorzy tacy jak Ian McKellen czy ostatnio Robert Redford doskonale sprawdzają się w filmach komiksowych to jednak zwierz jakoś miał wrażenie że Douglas nie będzie pasował. Jak bardzo się mylił. Serio to jest bardzo dobra rol – wycofana kiedy trzeba, dowcipna gdy wymaga tego scenariusz z odpowiednią dawką charyzmy, mentorstwa ale i złośliwości. Zwierz naprawdę poczuł, że chce poznać postać lepiej i lubi kiedy jest na ekranie. Co ciekawe jest to też być może jedyny film jaki zwierz dotychczas oglądał w którym odmłodzono aktora (na potrzeby jednej ze scen) i nie wyglądało to ani trochę dziwnie. Zwierz ma wrażenie, że może pomógł fakt, że jest sporo materiałów z twarzą młodszego Douglasa ale nawet – zwierz był pod wrażeniem. Trzecią największą rolę ma tu Evangeline Lilly (znana jako Tauriel) w roli Hope – córki Hanka Pryma. Zwierz ma tu jednak pewien problem. Poczynajac od fryzury (bob of power!) która strasznie przypomina tą którą miała bohaterka z Jurassic World (po stanie fryzury można ocenić czy bohaterka jest w danej scenie fajna czy nie) po fakt, że to jest dokładnie ta postać którą można wykreślić z fabuły. Serio zwierz przyjrzał się jej roli i tak właściwie – nie jest ona w tym filmie potrzebna. I właśnie to jest dla zwierza trochę problem bo skoro mamy bohaterkę – zdecydowanie najbardziej ze wszystkich obecnych wyszkoloną do tego by dokonywać włamań, sterować mrówkami i sprać kogoś na kwaśne jabłko to przydałoby się jeszcze znaleźć jakieś miejsce w scenariuszu. Choć i tak trzeba przyznać, że przynajmniej się do tej jej bezczynności odniesiono zamiast uznawać ją za naturalną. Natomiast zwierzowi podobało się rozwiązanie dość typowego schematu, że dziewczyna staje się „love intrest” bohatera. Znów humor wszystkich uratował.
Hope ma potencjał ale w sumie widać że w tym filmie nie za bardzo jest dla niej rola. Choć trzeba przyznać, że w sumie trzeba przyznać, że wszystkie niezbędne zdolności ma
Zwierz ma też pewne wątpliwości co do złola ( a imię jego Darren Cross co wzbudziło wielką radość wśród Zwierza i Myszy i chyba tylko u nich), którego gra Corey Stoll. Wydaje się jakby sami twórcy nie wiedzieli dokładnie jakim typem złego ma być ich bohater i w sumie wyszła postać średnio ciekawa. Do tego jeszcze – czego nie da się wykasować z pamięci – Stoll gra miejscami podobnymi minami i gestami co w House of Cards co nie pomaga. Przy czym na początku wydaje się, że to będzie naprawdę ciekawa postać -ale niestety też trochę przeszarżowana w pewnych tropach – jak się widzi łysego człowieka w uniwersum MCU to wiadomo – jeśli to nie Nick Fury to nie ma dobrych zamiarów. A takich powtarzalnych tropów jest więcej. Ale w sumie i dobrze bo nie on jest tu najważniejszy. Przy czym trzeba zaznaczyć, że po raz pierwszy od dawna zwierz oglądał ostateczną konfrontację z tymi złymi bez spoglądania na zegarek za to wybuchając co chwila śmiechem. Zwierz zachwycał się Louisem ale spora w tym zasługa tego,że gra go Michael Pena. Nie dość że jak się uśmiechnie to jakby słońce wstało, to jeszcze naprawdę – on ma niesamowity talent zarówno komediowy jak i dramatyczny co doskonale się w Ant Manie sprawdza. A i jeszcze na koniec zwierz wróży olbrzymia filmową karierę Abby Ryder Forston. Ta mała dziewczynka, grająca w filmie córkę naszego bohatera jest po prostu fenomenalna. Gra teraz jeszcze w serialu Whispers gdzie dobrze się sprawuje ale w Ant Manie gra chyba najbardziej wiarygodne dziecko jakie zwierz widział na ekranie od lat. Zresztą w ogóle jej bohaterka Cassie jest bardzo ładnie napisana. Miłe nie irytujące dziecko ze słabością (uzasadnioną) do strasznie brzydkiej zabawki.
Ten zły ma w filmie niezłe motywacje ale na ekranie wypada blado. Na całe szczęście nie chodzi tylko o niego więc film jakoś bardzo na tym nie cierpi
Przy czym żeby było jasne. Ant-Man nie zmieni waszego życia. Nie sprawi, że przemyślicie swoją postawę względem mrówek (choć może trochę inaczej na nie spojrzymy) ani ludzi produkujących genialne serum. Może miejscami was zachwyci nieco innymi niż zazwyczaj efektami specjalnymi, czy rozbawi innym poczuciem humoru niż to które znamy z Avangersów a które powoli zaczyna się robić wtórne. Nie będziecie płakać na scenie z szopem i drzewem, ani dyskutować na wiele stron o kwestiach płci i związanych z nią koślawych dialogów. Ant-Man nic z tego wam nie zaoferuje bo też oferować nie chce. I dobrze. Bo dzięki temu zostaje dokładnie tyle miejsca ile trzeba by opowiedzieć historię byłego złodzieja o złotym sercu który zrobi wszystko by móc się widywać z córeczką. Co ogólnie jest historią którą znamy i która niekoniecznie musi mieć coś wspólnego bohater ze świata Marvela. I dlatego to się tak dobrze ogląda. Bo ta historia bez Marvela też by sobie poradziła. I chyba trochę o to chodzi. Zwłaszcza w przypadku filmu który właściwie ma za zadanie wypełnić czymś przestrzeń pomiędzy Avenges a Civil War.
Ant-Man ślicznie łączy się z resztą MCU – naprawdę doskonale jednocześnie jest zupełnie osobny i stanowi część dobrze znanego nam świata
Zwierz nie wie co będzie dalej. Faza Druga Marvela właśnie się skończyła. Twórcy filmów muszą być zachwyceni. Udało im się zdobyć grube miliony, niesamowicie poszerzyć uniwersum, pozyskać nowych aktorów i jeszcze nieco zdywersyfikować swoje filmy. Ale jak zwierz niedawno pisał – teraz będzie co raz trudniej, zwłaszcza że oczekiwania rosną, a entuzjazm spada. Jeśli Ant Man miałby pokazywać jak ma wyglądać nowy rodzaj filmu Marvela to zwierz ma mieszane uczucia. Ta to była miła odmiana i tak zwierz chętnie zobaczyłby film jeszcze raz,ale ma wrażenie że to bardzo jednorazowa formuła. Zwłaszcza,że jeśli odjęłoby się bardzo wyraźny wkład Edgara Wrighta to np. dialogi emocjonalne są wyjątkowo słabe i jak z podręcznika scenopisarstwa dla początkujących. Słabego podręcznika. Być może na tym właśnie polega największy problem z cieszeniem się filmami Marvela. Jeśli coś się raz uda nie znaczy że należy ciągle tłuc to samo. Miejmy nadzieję że Ant Man w swojej niewymuszonej swobodzie pozostanie odmienny od tego co nam szykują. Zwłaszcza że minie jeszcze dużo czasu zanim znów będzie tak miło i bezstresowo. W każdy razie możecie na Ant Mana iść bez lęku. To dosłownie film na mniejszą skalę i jest mu z tym bardzo do twarzy.
PS: Są aż dwie sceny po napisach. Pierwsza i druga równie ważna więc nie wychodźcie wcześniej. A w ogóle to strasznie śmieszne bo w filmie nasz bohater zwraca się do córeczki Peanut czyli na nasze Orzeszku czy Fistaszku ale na polski przetłumaczono to jako Myszo. Zwierz był na seansie z Myszą i zazdrościł. Ktoś w filmie Marvela mówił bezpośrednio do niej.
PS2: Zwierz nie pisze prawdy. Po tym filmie zapałacie nagłą miłością do mrówek i będziecie chcieli je miziać i przytulać i mówić im, że wszystko będzie dobrze. Mrówki są super. Nawet te groźne i kąsające. W ogóle warto dodać, że to czego się najbardziej bano czyli obecność mrówek jako sprzymierzeńców bohatera (kretyński pomysł jak się to powie na głos) wypadła w filmie znakomicie – będziecie tym mrówkom kibicować bardziej niż komukolwiek innemu od czasów szopa.