Zwierz miał mnóstwo pomysłów na dzisiejszy wpis ale ostatecznie zdecydował, że woli napisać o czymś co go gryzie. A niestety gryzą go premierowe odcinki trzeciego sezonu Masters of Sex. Serialu który zwierz niesłychanie lubi, tym bardziej boli go kiedy produkcja zaczyna zbaczać w kierunku który niestety wiele produkcji sprowadził na manowce. (niewielkie spoilery)
Serial zrobił tzw.”Time Jump” i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że zdaniem zwierza udało się dzięki temu pominąć mnóstwo ciekawych rzeczy zostawiając nas z tymi… mniej ciekawymi
Jeśli nadal żyjecie pod kamieniem to krótkie przypomnienie, że przez ostatnie dwa sezony Virginia Johnson i Bill Masters prowadzili badania nad ludzką seksualnością. Badania przełomowe bo związane z tym co dzieje się fizjologicznie z człowiekiem w czasie stosunku seksualnego. Jak sami rozumiecie w latach 50 i 60 nie jest to najbardziej popularny temat badań. Jednocześnie – co nie jest spoilerem jeśli zna się historię – serial opowiadał o rodzącym się między badaczami romansie – najpierw mającym przede wszystkim podłoże naukowe (robimy to ze sobą by potem zrobić notatki) a potem szybko zmierzający w kierunku kwestii bardziej melodramatycznych i emocjonalnych. Niestety jak to często bywa – zdecydowanie trudniej zaciekawić widza kolejnym romansem dwójki niezależnych i pogruchotanych przez życie ludzi niż badaniami nad nieodkrytymi jeszcze tajemnicami ludzkiego ciała. Po doskonałym pierwszym sezonie, przyszedł nierówny drugi i przynajmniej zdaniem zwierza – wyczekiwany trzeci, który miał o wielu rzeczach zdecydować. Niestety zdaniem zwierza coś poszło nie tak.
Niby czasy się zmieniły, a wszyscy wyglądją tak jakby dla nich nawet jeden dzień nie minął
Zacznijmy od pewnej uwagi trochę czepialskiej ale jednak istotnej. Teoretycznie od rozpoczęcia badań upłynęło dwanaście lat. Dwanaście lat to kawał czasu, człowiek założyłby, że w jakiś sposób odciśnie się to na wyglądze postaci. Tymczasem zwierz znalazł się w dziwnej sytuacji gdzie absolutnie nie miał pojęcia kim są ci młodzi ludzie pętający się przy młodej Lizzy Caplan dopóki ktoś nie poinformował zwierza (z ekranu), że to jej dzieci. Tu zwierz zaczął mieć problem z zawieszeniem niewiary bo dla grającej Virignię Lizzy Caplan czas leci tak jak dla pozostałych śmiertelników i mimo upływu dwóch trzech lat od premiery nadal wygląda tak samo. Zwierz nie do końca rozumie dlaczego twórcy nie zdecydowali się choć trochę dostosować wyglądu aktorki do upływu czasu. W końcu nie są konieczne jakieś niesamowicie drastyczne ruchy. W Mad Men pod sam koniec postacie jednak wyglądały nieco inaczej niż na początku mimo że dla nich też minęło mniej czasu. Zwierz nie wie dlaczego mamy do czynienia z takim zaniedbaniem (bądź też świadomą decyzją) ale strasznie to zwierza denerwowało. Zwłaszcza że serio nie trzeba wiele wysiłku – to wszystko kwestia makijażu.
Zwierz przyzna że mimo strojów i zapewnień wszystkich bohaterów zwierz ma problem z tym by uwierzyć, że Virginia ma nastoletnie dzieci
No dobra ale nie poświęcajmy zbyt dużo uwagi sprawom drugorzędnym kiedy zwierz ma problem ze sprawami pierwszorzędnymi. A tu problem jest fundamentalny. W pierwszym odcinku nasi bohaterowie prezentują na koferencji praswoej swoją książkę – trwa właśnie seksualna rewolucja a oni dokładają do niej swoją cegiełkę odkrywając w czasach seks znów stał się modny, jakie stoją za nim mechanizmy. Same sceny związane z konferencją prasową są z jednej strony ciekawe – zwłaszcza obawy odnośnie tego co mogą badania przynieść, z drugiej zwierz miał wrażenie, że wszystkie te argumenty słyszał już w poprzednich dwóch sezonach. To znaczy już wiemy jakie jest znaczenie tej książki i badań i jakby nie trzeba nam po raz kolejny tłumaczyć, że badania naszych naukowców otworzyły nowe horyzonty. Znamy ich siedzimy z nimi nad tymi badaniami od dwóch lat. Ale to w sumie lepsza część odcinka. Druga koncentruje się na problemach prywatnych naszych bohaterów. I teraz żeby nie było wątpliwości – całkiem sporo scen jest tu naprawdę dobrych. Scena w której badaczka pragnąca wszystkim pokazać, że seks nie jest zły szuka kogoś kto wpoi jej córce strach przed seksem (bo to najlepsza antykoncepcja). Albo jedna z najlepszych scen nie tylko w odcinku ale i w całym serialu gdy dwie kobiety – żona i kochanka – dogadują się siedząc sobie spokojnie na łóżku. Porozumienie między nimi jest możliwe, bo nie chodzi przecież o posiadanie mężczyzny tylko o rodzinę i o to by trzymała się razem. A to akurat obie panie doskonale rozumieją. Zwierz lubi sceny które spokojnie podchodzą do kwestii do których wiele produkcji podchodzi histerycznie. Taka rozmowa jest dla widza bardziej poruszająca niż rzucanie talerzami czy sceny sporów. Zwierz zawsze się zastanawia jak wiele ludzi jest rzeczywiście w stanie tak załatwić sprawy – spokojnie, rozmową – być może to jest grupa której brakuje reprezentacji.
Rozmowa dwóch kobiet to najlepszy moment całego odcinka – zdecydowanie kawałek bardzo dobrej telewizji
Problem jednak w tym, że te dobre sceny zostają wyparte przez takie które przypominają już klasyczny melodramat gdzie piętrzą się trudności. Skoro jest seks jest i ciąża, jest wyjście z gabinetu specjalisty od aborcji i mniej lub bardziej dramatyczny poród a właściwie oczekiwanie nań. Jest poszukiwanie męża dla niezamężnej matki i oczywista zazdrość, skrywane uczucia i wzajemne podejrzenia. Wszystko to wypiera (przynajmniej na razie) z serialu to co było najciekawsze – osnucie całej tej fabuły wokół badań, pracy polegającej na podglądaniu innych – perwersyjnej gdyby nie napędzanej prawdziwą naukową ciekawością. Zamiast tego dostajemy pacjentów którzy zamiast opowiedzieć nam coś ciekawego w kontekście badań naszych bohaterów są w serialu tylko po to by wygłosić jakieś mądrości które potem możemy odnieść do tego co dzieje się w życiu prywatnym bohaterów. Zwierz nie ma nic z gruntu przeciwnego takiemu działaniu – wiele seriali z niego korzysta ale ma wrażenie, że w przypadku ostatnich odcinków Masters of Sex był to zabieg wykorzystywany dość łopatologicznie. Zwierz lubi jak się go uważa za w miarę inteligentnego a nie podrzuca się wszystko na tacy, jeszcze wygłoszone łagodnym głosem kobiety cierpiącej bo musi opuścić męża (nie może dać mu dzieci).
Może zwierz jest marudny ale serialu o naukowcach kochających swój zawód nie ma wiele. O ludziach uwikłanych w romanse i emocjonalne komplikacje jest naprawdę wiele produkcji
Kiedy zwierz zaczął oglądać Masters of Sex poza doskonałym aktorstwem (to pozostaje bez zmian – zwierz uważa że nigdy dość Lizzy Caplan i Michaela Sheena – zarówno w duecie jak i pojedynczo) przyciągnął go doskonały pomysł. Czyż jest coś fajniejszego niż oglądać dwoje ludzi których pasja napędza do naukowych odkryć. W sumie gdyby to dobrze opowiedzieć, to nawet ten seks – choć na pewno dodający serialowi smaku – nie byłby potrzebny. Najciekawsza jest współpraca, łącząca badaczy naukowa pasja i różnice charakterów które pozwalają na skuteczne działania. Wydaje się jednak że sami scenarzyści nie za bardzo wierzą w ten przepis na serial. Po pierwszym sezonie który idealnie równoważył sprawy prywatne i sprawy naukowe znaleźliśmy się w świecie gdzie jest zdecydowanie więcej melodramatu niż nauki. I jasne – zwierz jest pewnie jak wielu widzów na tyle przywiązany do bohaterów, że jest ciekaw co będzie z nimi dalej. Ale z drugiej strony jest jeszcze bardziej zainteresowany zupełnie prawdziwymi badaniami naukowymi które prowadzono w bardzo niesprzyjających warunkach społecznych. Tymczasem np. spora część pierwszego odcinka została poświęcona postaciom zupełnie fikcyjnym bo wszelkie sprawiające rodzicom problemy dzieci dopisano. Co zwierz rozumie ale też go denerwuje gdy historię która teoretycznie opowiada o osobach żyjących tak bardzo się nasyca elementami nie prawdziwymi. Jasne fikcyjne postacie są zdecydowanie łatwiejsze do prowadzenia. Ale jednocześnie na tym polega wyzwanie kręcenia filmu czy serialu o ludziach naprawdę żyjących że gdzieś trzeba się trzymać faktów.
Byłoby idealneni gdyby równowaga emocji i badań naukowych wróciła do stanu z sezonu pierwszego
Zwierz nie skreśla Masters of Sex – jest do serialu za bardzo przywiązany a poza tym cotygodniowa dawka aktorstwa Michaela Sheena to coś co jest zwierzowi bardzo potrzebne (zwierz załapał się na tym, że Sheen jest jednym z tych aktorów których zwierz uwielbia obserwować przede wszystkim ze względu na kunszt. Kiedy aktor pokazuje w scenie jakąś emocję to zwierz zawsze się zastanawia jak on to właściwie robi, że wypada tak jednocześnie aktorsko i naturalnie). Co nie zmienia faktu, ze zwierz ma ważnie,ze ten problem dotyka nie tylko Masters of Sex. Strasznie dużo seriali które na początku są o czymś ostatecznie skręca w kierunku produkcji koncentrującej się głównie na stronie obyczajowej. Nawet w przypadku kochanego przez zwierza Mad Mena z sezonu na sezon co raz rzadziej mieliśmy możliwość oglądania takiego pełnego procesu powstawania reklamy, łącznie z jej prezentacją. Jasne głębokich mów Dona można było słuchać w ograniczonym zakresie, ale zwierz w sumie dla nich zaczął oglądać serial. Oczywiście zwierz może zbyt pochopie oceniać trzeci sezon serialu ale ma wrażenie, że wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby scenarzyści wrócili do badań, eksperymentów i problemów naukowych. Zwłaszcza że to dopiero jest coś o czym większość z nas nie ma pojęcia i można tu nam sprzedać wszystko i nie będziemy się czepiać. Zwierz musi przyznać, że cały czas jest ciekawy gdzie serial się skończy i w jakiej sytuacji pozostawi naszych bohaterów. Na razie są pokazywani w jak najlepszym świetle ale przecież nie wszystkie ich poglądy – zwłaszcza z dzisiejszego punktu widzenia, można uznać za naukowe i słuszne. Zaś ich współpraca – zarówno zawodowa jak i prywatna nie koniecznie zawsze dobrze się układała. Dlatego zwierz w sumie ma nadzieję, że scenarzystom uda się opowiedzieć całą swoją historię. Być może jak się zna puentę opowieści to nie wolno narzekać. W takim razie zwierz nie narzeka tylko czeka. Na kolejne odcinki miejmy nadzieje zdecydowanie lepsze od rozpoczęcia sezonu. Chyba, że – co też jest możliwe, zwierz jest po prostu strasznie marudny. Jeśli widzieliście pierwsze odcinki trzeciego sezonu dajcie znać co myślicie bo zwierz sam nie jest pewien czy nie przesadza z krytyką.
Ps: Zwierz nie napisał wczoraj wpisu na bloga bo cały wieczór poświęcił na pisanie tekstu na Onet. Zwierz nie chciał was wczoraj pozostawić samym sobie ale po prostu tamten tekst na chwilę zniechęcił zwierza do pisania. A opowiada o tym, że filmowych gwiazd nie zawsze dosięga ziemskie prawo.
Ps2: Jak wiecie zwierz spędza dłuższy weekend nad morzem. Od 13 do 19 w Sobotę będzie na Baltikonie. Wśród prelekcji zwierza jedna o Naukowcach w Marvel Cinematic Universe, jedna o przebijaniu się przez czwartą ścianę w telewizji i na koniec naukowa o kinie w dwudziestoleciu międzywojennym. W przerwach zwierz nie zaręcza że będzie można go łapać (w końcu należy wykorzystać romantyczny krajobraz nadmorski) ale zawsze jak widzicie zwierza możecie podejść i zagadać. Zwierz nie gryzie a poza tym jest szczepiony. W Niedzielę zwierz bierze udział w panelu na See Bloggers – panel poświęcony jest pisaniu o kulturze na blogach. Jeśli bierzecie udział w tej konferencji – też wpadnijcie. A w poniedziałek zwierz będzie w Trójmieście ale będzie prywatnie więc w sumie jakby go nie było.