Zwierz rzadko ma okazję napisać o filmie wiedząc już dokładnie co sądzi o nim cały internet i okolice. Zwykle zwierz nawet to sobie ceni bo ma pewność, że nikt nie wpłynął na jego opinię. W przypadku Fantastycznej Czwórki – masowy jęk internautów sprawił,że zwierz przeskoczył od „nie chce mi się oglądać tego filmu” do „dajcie mi moje bilety”. Szkoda tylko, że jest to odruch bardzo autodestrukcyjny.
Zwierz siedział i cały czas zadawał sobie pytanie? Po co właściwie kręcić film który jest pozbawiony nawet odrobiny oryginalności.
Fantastyczna Czwórka jest dowodem na to, że typowa formuła filmu super bohaterskiego jest nieco na wyczerpaniu. Film nie jest bowiem zły – jest po prostu cudownie pozbawionym jakichkolwiek cech charakterystycznych schematem filmów o bohaterach. Co więc mamy – na początku bohaterów jako dzieci (nie wszystkich) – w chwili kiedy chcą zrealizować swoje największe ambicje – ale bez powodzenia. Sceny w dzieciństwie najczęściej pozwalają nam antycypować późniejsze cechy charakteru bohaterów i ewentualnie zrozumieć ich pochodzenie społeczne. Przewijamy taśmę i dochodzimy do pierwszego momentu przełomowego. Ktoś naszych bohaterów odnajduje i umieszcza w jednym miejscu. Ponownie następuje okres względnego spokoju i czas na budowanie postaci. Kiedy postacie są jako tako zbudowane dochodzimy do momentu dramatycznego – otrzymania mocy, a potem obowiązkowo – brak zrozumienia zagrożenia/ szans płynących z mocy, pojawienie się wroga/zagrożenia, wielka konfrontacja i ostatecznie pogodzenie się mocami i chęć współpracy na rzecz ziemi. Koniec napisy i ewentualnie dodatkowe sceny.
Kate Mara gra Sue Storm. Jej rola sprowadza się głównie do siedzenia w słuchawkach
Taki – lub nieco zmodyfikowany układ znaleźć w wielu filmach super bohaterskich. Czasem okres dzieciństwa zastępuje się fazą beztroski przed wydarzeniem X które przynosi super moc, czasem dodatkowym elementem jest wątek romantyczny czy rodzinny. Nie mniej schemat układa się mniej więcej tak samo (w przypadku tzw. Origin stories czyli historii o początkach super bohaterów) i jedynym sposobem by od niego uciec jest znaleźć jakikolwiek sposób na to by widz nie zorientował się, że zna wszystkie elementy układanki. W przypadku wielu produkcji – zwłaszcza Marvela pomysłem na odwrócenie naszej uwagi jest humor – jeśli film jest dowcipny często udaje się przepchnąć schemat w sposób niezauważony, albo złagodzić jego wpływ na percepcję widza. Czasem twórcy polegają na aktorach, którzy na tyle dobrze zagrają swoje role, że będziemy się cieszyć samą ich obecnością na ekranie, niekoniecznie dbając o oryginalność postępowania ich bohaterów. Jeszcze inny pomysł to stworzenie historii na tyle niedomkniętej, że widz rozumie że jego schematyczna historia to tylko przygrywka do czegoś więcej. Najrzadszym pomysłem na film jest wyrwanie się ze schematu co nie dziwi bo przecież, ten schemat jest równie ważny w opowieści super bohaterskiej co super strój.
The Thing nie ma spodni. To ciekawe wyjście. Ale podobnie jak wszyscy bohaterowie nie ma też charakteru. To wyjście nieco mniej ciekawe
Problem polega na tym, że Fantastyczna Czwórka ze swoim schematem nic nie robi. Pozwala się mu swobodnie rozwijać i nikt właściwie nie dba o to by widz nie zaczął w połowie filmu ziewać. A ziewać nie trudno bo skoro od samego początku doskonale wiemy co się stanie, i jak się stanie a nikt jakoś nie dba byśmy o tym zapomnieli, to czym się tu ekscytować? Zwłaszcza, że niestety film kuleje pod względem budowy postaci. Teoretycznie powinniśmy mieć czwórkę bohaterów, o różnym pochodzeniu, motywacjach i ambicjach. Do tego ten piąty – potencjalny zły. Ale prawda jest taka, że mamy na ekranie postacie właściwie nie wyróżniające się niczym. Reed Richards – teoretycznie geniusz i uroczy geek w istocie jest kolejnym człowiekiem którego geniusz nam się z ekranu deklaruje, ale którego nie widać w scenariuszu. W ogóle niewiele widać tu charakteru, nasz bohater co prawda ma trochę dialogów, ale dokładnie takich przy których gra się w ukochaną grę zwierza „zgadnij następną linijkę” w przypadku tego filmu jest to proste. Wszystkie linijki gdzieś się już słyszało. Teoretycznie ciekawą postacią powinna być Sue Storm – niesłychanie zdolna dziewczyna, adoptowana, którą skutki nieszczęśliwego eksperymentu dotknęły pośrednio. Ale Sue która w pierwszych scenach jest tak klasycznie nieprzyjazna i tajemnica nie ma ani chwili na wyrobienie sobie cech charakteru. Podobnie Ben – zamieniony w The Thing. To powinien być bohater cierpiący, nienawidzący tego co się z nim stało, wściekły na wszystkich. Ale nie jest bo potraktowano go trochę jak Hulka i właściwie ma tylko krzyknąć zdanie które znamy z komiksów. Podobnie charakteru nie stwierdzono u Johnnego Storm (czyli Człowieka Pochodni) co jest pewnym osiągnięciem biorąc pod uwagę, że to jedna z ciekawszych postaci w uniwersum Marvela – wygadana i pewna siebie. Na koniec biedny Victor von Doom, który jest potraktowany kompletnie po macoszemu. Teoretycznie ma zagrać przeciwnika głównych bohaterów, ale pozbawiono go nawet dobrze tłumaczącej jego niecne zamiary mowy i w sumie trudno jednoznacznie określić skąd biorąc się jego motywacje. Wyliczać można długo ale przy takiej ilości postaci nie obdarzyć żądnej jakąś wyróżniającą się cechą charakteru to już sukces.
Cudowny pomysł na postać złego – który jest zły BO TAK. Bez historii, motywacji, bez w sumie żadnego pomysłu.
Zresztą film nakręcono tak, że niemal słychać producentów którzy wykładają minimalny budżet tylko po to by zatrzymać sobie prawa do bohaterów. Pod względem realizacyjnym film bardzo odbiega od poziomu innych produkcji super bohaterskich co przeszkadza – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, ile efektów w przeciętnym filmie super bohaterskim potrzeba. Jeśli film nie chce być spektakularny musi zaoferować coś w zamian. W przypadku F4 to nawet nie są dobre dialogi. Zwierz nie wie kto jest pisał ale jak nic korzystał z poradnika – jak stworzyć najbardziej drętwe dialogi XXI wieku. I udało się to mu perfekcyjnie – bohaterowie ciągle ze sobą rozmawiają ale nie ujawniają żadnych informacji które można byłoby uznać za ciekawe. Kiedy coś ich boli albo mają dylematy rozwiązują je wymieniając się najbardziej wyświechtanymi zdaniami i hasłami motywacyjnymi jakie zna kino. Zwierz aż czekał aż ktoś powie coś, może nie wartego zacytowania ale powtórzenia. Kiedy jednak z ekranu padło „Nie możemy zmienić przeszłości ale możemy zmienić przyszłość” zwierz zrozumiał że powinien grać w specyficzną grę „gdzie ja już słyszałam tą linijkę dialogu”.
Niby dobrzy aktorzy. Ale dlaczego w ogóle nie grają? Może naprawdę czują że nie ma czego.
Zwierz wspomniał że sposobem na ominięcie mielizn scenariusza jest dobre aktorstwo. Ale tego też za bardzo w filmie nie uświadczycie. Aktorzy ponownie, nie są źli, ale są żadni. Zawodzi Miles Teller, który tak ładnie zagrał w Whiplash, a tu snuje się po planie i udaje geeka.Właśnie udaje – jego gra jest tak przejrzysta że zwierz niemal czuł się jak na planie filmowym gdzie widzi się nie tyle postać co aktora recytującego kolejne zdania ze scenariusza. Kate Mara sprawia wrażenie, że w ogóle chciałaby być gdzie indziej. Zresztą scenarzyści też sprawiają wrażenie jakby postać im ciążyła. Dopisali jej przeszłość tak niejasną i niewykorzystaną,że można odnieść wrażenie, że Sue jest w filmie bo jest w oryginalnej Fantastycznej Czwórce. Samej Marze pozostało dobre wyglądanie w słuchawkach i machanie łapami. Aktorka dobrze się do tego dopasowała ale trudno uznać to za jakąś wielką rolę. Zwierz nie wie co w obsadzie robi zdecydowanie nie pasujący do ferajny Jamie Bell – jako kumpel Reeda sprawia zwierzowi problem przede wszystkim dlatego, że jest za stary. Bohaterowie powinni niedawno skończyć szkołę średnią a naprawdę Bell dawno nie wygląda jakby był w szkole średniej. Chyba że jako rodzic na wywiadówce. Z kolei jego The Thing jest postacią irytującą bo już nawet w poprzedniej Fantastycznej Czwórce pochylono się bardziej nad problemem mutacji która tak dalece zmienia wygląd. Tu jednak bohater nie ma na to miejsca – bo czas kiedy najprawdopodobniej najbardziej przemiana mogła go boleć jest w filmie posunięty. Teoretycznie dobrym wyborem jest Michael b Jordan jako Człowiek Pochodnia. Ale ponownie – cóż po dobrym doborze aktora kiedy wszystkie jego sceny (zwłaszcza z ojcem) są wybitnie sztampowe i sam aktor chyba musiał się średnio czuć powtarzając coś co musiał słyszeć w innych filmach. Na sam koniec Toby Kebbell w roli Van Dooma może się pochwalić ciekawym osiągnięciem. W świecie filmów gdzie większość uwagi zgarniają nie odtwórcy głównych ról pozytywnych ale tzw. złole, udało mu się stworzyć najbardziej nijakiego przeciwnika ludzkości. Całkiem nieźle gra Reg E. Cathey ale cóż z tego, kiedy jego postać (Frank Storm) to chodząca encyklopedia mądrości i mów motywacyjnych na każdą okazję. Nie sposób polubić postaci która nic nie robi tylko chodzi i poucza. Aktor ma piękny głos ale to nie jest podstawa by lubić jego bohatera. Ogólnie nie ma tu podstaw by lubić kogokolwiek.
Film ma bardzo przaśne efekty specjalne. Co strasznie widać
Zwierz musi szczerze woli nawet bardzo złe filmy od takich jakim jest F4 – bo to nie jest zły film tylko popis pewnej bezmyślnej nijakości. Zwierz nie ma wątpliwości że FOX chciałby ruszyć i rozkręcić swoje uniwersum super bohaterów i skorzystać na rozproszeniu praw.Ale taki produkt jak F4 po prostu nigdy nie powinien trafić do kin. To przypomina trochę Disneya który raz na jakiś czas robi taki uroczo żaden film o postaciach z Kubusia Puchatka by nie stracić praw do ekranizacji i postaci. I FOX robi trochę to samo – tworzy film ale widać że im bardziej zależy na prawach autorskich czy budowie własnego niewielkiego uniwersum. Takie filmy – do których chyba nikt naprawdę nie ma serca – po prostu śmiecą i odwracają uwagę od ciekawszych produkcji. Co więcej Fantastyczna Czwórka to taki film który budzi podejrzenia że jest on – który to już raz – trailerem czegoś znacznie większego czego tym razem nie zobaczymy. Albo przygotowywaniem gruntu pod jeszcze inną produkcję. Z punktu widzenia tworzenia filmowych światów zwierz rozumie, choć nie rozumie jak taki gniot mógł powstać.
Pierwsze podejście do fantastycznej czwórki było naiwne i familijne ale w sumie miało serce, tu nic nie ma. Klisza na kliszy i producenci nie chcący odsprzedać praw
Zwierz nigdy nie spodziewał się, że to napisze ale kiedy myśli o pierwszej ekranizacji Fantastycznej Czwórki sprzed kilku lat to może z ręką na sercu powiedzieć że tamta była lepsza. Tak oczywiście – była miejscami daleka od komiksu, może nieco za bardzo familijna. Ale z drugiej strony – była o czymś – znalazł się tam czas zarówno na problemy z własnymi mocami, jak i na – tak przecież popularne wśród bohaterów Fantastycznej Czwórki – konflikty rodzinne. Przede wszystkim jednak nikt nie próbował nam wymawiać że gdzieś tam siedzi samotny i smutny konstruktor Apollo 11 o którym nikt nie pamięta dlatego to właśnie naukowcy muszą się udać do innego wymiaru. Nikt też nie zastępował Van Dooma jakąś mało interesującą świecącą wydmuszką. A przecież mogłoby być tak pięknie. Fantastyczna Czwórka potrafi być historią zabawną i niesłychanie dramatyczną. Komponent rodzinny czyni ze wszystkiego ciekawy punkt odniesienia dla każdego czytelnika który może nie ma super mocy ale ma rodzinę. Innymi słowy – znajdują się tam elementy które odpowiadają na pytanie dlaczego komiks jest popularny. Tymczasem najnowszy film nie mówi o niczym, niczego nie chce osiągnąć. Odgrywa schemat i idzie do domu, bo prawa zapewnione.
Wobec wyboru aktorów do ról było sporo szumu. Szkoda tylko że nie dostali ról które by jakikolwiek szum usprawiedliwiały
I to byłoby na tyle. Zwierz spodziewał się, że napisze jakiś długi krytyczny wpis ale gdzieś w połowie drugiego akapitu zdał sobie sprawę, że właśnie to jest jeden z tych filmów o którym nie można za wiele napisać. Zwierz nie miał się na seansie z czego śmiać, czym przejmować czy wzruszać. Nie było na ekranie kina nikogo kto powiedziałby coś co wzbudziłoby moją sympatię, ani nikogo kogo mogłabym szczerze polubić czy znienawidzić. Wszystkie obrazy przewijały się przed moimi oczyma ale mam wrażenie jakby równie dobrze mogło by ich nie być. Streszczenie filmu mogłoby wystarczyć w zastępstwie seansu. Poziom braku poruszenia zwierza jest tak niski że właściwie więcej uwag nie mam. Można się naśmiewać z głupot kiedy film coś rusza, podobnie jak można wychwalać. Ale kiedy film po prostu leci – wtedy trudno znaleźć w sobie potrzebę napisania czegokolwiek. I taka jest właśnie ta bardzo przeciętna czwórka. I powie to wierz z pełną odpowiedzialnością. Jeśli to kiedykolwiek oglądać to w domu. Bilet do kina to zdecydowanie za duża opłata.
Ps: Zwierz musi powiedzieć, że nie spodziewał się aż tak słabego filmu. Być może powoli bo powoli ale kino super bohaterskie przestaje być lekturą obowiązkową. Zwłaszcza że na Imdb są jeszcze bardziej surowi dając filmowi zaledwie 3,9 na 10
Ps2: Czy tylko zwierz miał taką straszną ochotę obejrzeć po seansie oryginalną (nową) fantastyczną czwórkę? Może FOX tego właśnie chciał?