Anglicy czują niesamowity przymus by raz na jakiś czas wracać do dzieł dawno zekranizowanych. Raz na jakiś czas oferują swoim widzom nową interpretację znanych już dzieł literackich. Zwykle po to by zobaczyć co w sposobie ich czytania przez lata się zmieniło. Czasem po drodze rzeczy łagodnieją, kiedy indziej wychodzą z mody, czasem wymowa się wyostrza. W przypadku nowej ekranizacji Kochanka Lady Chatterley biedaczek został wykastrowany ale stał się ostrzejszy w tonie. Tylko inny to ton niż dotychczas.
Kochankowie z przerażeniem spoglądają na kładący się na ich szczęściu cień autocenzury obyczajowej
Kochanek Lady Chatterley stał się sławny nie tylko ze względu na przełamywanie barier w mówieniu o ludzkiej seksualności (oraz jej znaczeniu w formowaniu się związków i uczuć) ale też ze względu na historię publikacji. Jak wiadomo ( właściwie, to chyba wiadomo, nie wiem jak bardzo śledziliście sprawę) publikacja powieści w Wielkiej Brytanii była długo utrudniona, a w latach sześćdziesiątych odbył się nawet proces – w którym wydawnictwo Pinguin zostało oskarżone o wydanie dzieła niemoralnego (jak na ówczesne standardy było w nim nie tylko mnóstwo seksu ale też język nie przystawał do tego który można uznać za właściwy). Jeśli jesteście ciekawi jak przebiegał tamten proces proponuje wam obejrzeć film Chatterley Affair – to produkcja telewizyjna (z Davidem Tennantem w drugoplanowej roli) opowiadająca właśnie o procesie. Co prawda film bardzo udramatyzował pewne towarzyszące rozprawom wydarzenia ale same wypowiedzi które padną filmie są wzięte ze stenogramów sprawy. Polecam obejrzeć sobie przy okazji, zwłaszcza że to niezła produkcja. W każdym razie kiedy pada tytuł powieści mózg wszystkich – łącznie ze mną – bieży szybko w jednym kierunku. A tym kierunkiem jest seks.
Sparaliżowanego męża udało się pokazać jako człowieka nie jednowymiarowego. Ale czy trzeba było do tego aż tak bardzo kastrować powieść?
Można powiedzieć, że nie ma Kochanka Lady Chatterley bez seksu, i chyba nikt nie będzie się szczególnie kłócił. Pytanie tylko jaką ma odgrywać rolę w całej historii. W dotychczasowych adaptacjach twórcy stawiali na temat który wydaje się wyróżniać książkę na tle większości dzieł literackich epoki. Mamy więc pytania o znaczenie seksu w małżeństwie, o potrzeby – co ważne nie tylko mężczyzn ale przede wszystkim kobiet. Mamy w końcu seksualne przebudzenie, odrzucenie konwenansów, wstydu i wreszcie odnalezienie się w swoim ciele. Bohaterowie biegają nago w deszczu, ich rozmowy w łóżku są szczere i widać że seks nie jest tu tylko dodatkiem ale istotnym elementem życia człowieka. Nawet język którym się posługują – dziś nieco mniej poruszający ale nadal bezpośredni sprowadza wszystko co seksualne z jakiegoś piedestału do rzeczy dużo normalniejszej, zwykłej i codziennej. Jednocześnie jednak nie pozbawiając go istotnej funkcji w życiu człowieka. Nic dziwnego, że przez lata młodzież angielska kartkowała powieść w poszukiwaniu co lepszych kawałków, bo nie była to klasyka przeciętna. Kochankowie nie mdleli ale za to mieli czułe imiona na swoje genitalia i nie jeden czytelnik mógł się zaczerwienić. Co więcej – część z nas wciąż postrzega powieści po prostu jako pornograficzną – gdzie wszystkie spotkania bohaterów stają się po prostu pretekstem by opisać – bardzo dosadnym językiem, cóż takiego razem robią. I rzeczywiście można byłoby w ten sposób nadal całą historię postrzegać (dość pobieżnie i niesłusznie) gdyby nie dość długa i ciekawa ścieżka interpretacji, która pokazuje, że jednak w powieści seks nie jest tylko po to by bawić, wywoływać podniecenie czy rumieniec na twarzy. Podobnie z językiem – tak już jest że tak nadużywane (zdaniem dawnej cenzury) w powieści wulgaryzmy są zdecydowanie częściej używane przez ludzi na określanie tego co robią w łóżku niż jakiekolwiek poetyckie frazy. Owo znienawidzone przez ówczesną (ale i dzisiejszą) cenzurę słowo „fuck” jest zaskakująco trafne gdy chodzi o rzeczywistość.
No śliczne to wszystko jest jak z obrazka. Tylko ducha w tym nie ma
Nowa adaptacja Kochanka Lady Chatterley seksem interesuje się w sposób umiarkowany. Podczas kiedy w wielu wcześniejszych adaptacjach nagość była elementem absolutnie obowiązkowym, tu wszyscy grzecznie leżą sobie odpowiednio zakryci, jakby w tej całej pasji zrośli się z przykrywającym ich kocykiem. Film bardzo ograniczył ilość scen i dialogów które toczą się wokół kwestii seksu. Zresztą bohaterka i bohater przeżywają mniej dylematów i mniej ich dzieli. Wręcz przeciwnie – on zamiast być oddalonym przedstawicielem klasy niższej, człowiekiem dzikim – bliskim natury i nie poddanym zasadom konwenansów, szybko staje się kochankiem o smutnych oczach (no Robert Madden ma piękne te oczyska) ona zaś ma tyle pewności siebie, że właściwie żadnego seksualnego przebudzenia zdaje się nie potrzebować. Można dojść do wniosku, że zamiast skandalicznego romansu, opartego przede wszystkim na fizycznym przyciąganiu i zwykłym pożądaniu, mamy jakąś opowieść miłosną,w której wszyscy są nieszczęśliwi ze względu na podziały klasowe. Wszystko zaś utrzymane w tonacji najzwyklejszego w świecie romansu, nawet ilość przekleństw czy wulgarnych określeń została tak ograniczona, że człowiek odnosi wrażenie, że bywały bardziej poruszające odcinki Downton Abbey niż to co widzi na ekranie. Bo tu pozostał romans tak ślicznie niewinny (wykasowano sporo przeciwności które pojawiają się w książce) i tak pięknie sfotografowany, że człowiek ma wrażenie jakby oglądał jedno z tych piekielnie romantycznych filmideł a nie ekranizację powieści która pewne schematy przełamywała.
BBC uwielbia pokazywać swoich aktorów bez koszuli. Ale serio jak na tą powieść brak koszuli nie wystarczy
Jeśli nie seks to co? Można sobie zadać pytanie pośpiesznie przeglądając fabułę powieści. Cóż Anglicy nie byliby sobą gdyby nie zajęli się społecznym tłem całej historii. Ograniczając bohaterów do minimum twórcy filmu (a właściwie twórca bo scenarzysta Jed Mercurio) postanowili odłożyć na bok skandaliczne podejście do seksualności i zająć się kwestiami społecznymi. Nie jest to wątek dopisany do powieści – różnica klas dzieląca kochanków zawsze odgrywała istotną rolę. Choć trzeba przyznać, że pewne elementy zostały wyolbrzymione i przesunięte – wszystko po to byśmy mieli absolutną pewność, że przykuty do wózka inwalidzkiego mąż symbolizuje nie tylko własną niemoc ale niemoc całej swojej klasy, a witalny i pełen resentymentu względem klasy wyższej kochanek symbolizuje nadchodzącą przyszłość. Konflikt pokazano ze wskazaniem na przyszłość i złe traktowanie klasy robotniczej (zwłaszcza górników), ale trzeba przyznać, że trochę zostało współczucia dla męża. Zwłaszcza w wątku związanym z posiadaniem dziecka gdzie przykuty do wózka inwalidzkiego arystokrata zgodzi się na każdy układ byleby tylko mieć potomka. W sumie opresja społeczeństwa klasowego dotyka wszystkich i seks jest tylko dodatkiem, który to pokazuje. Gdy bohaterka pyta swojego kochanka czy się jej boi, ten odpowie, że jej nie ale boi się świata w niej. I taka jest ta ekranizacja – zdecydowanie bardziej skupiona na świecie bohaterki niż na jej samej. Co oczywiście prowadzi zarówno mnie jak i większość widzów do oczywistych wniosków, że system klasowy był zły ale utrzymywał się w Anglii (w sumie nadal się utrzymuje) zdecydowanie dłużej niż to było komukolwiek potrzebne.
Zwierz cały czas się zastanawiał skąd ten ubogi gajowy miał takie wypaśne auto
Odsuwając na bok kwestie podejście do seksu twórca, jak zapowiadał, chciał zajrzeć głębiej i uwolnić się od atmosfery skandalu. Moim zdaniem to dość symptomatyczne, że mimo mijającego czasu (od poprzedniej dużej ekranizacji BBC minęło ponad dwadzieścia lat – tamta czteroodcinkowa była z 1993 i ludzie biegali w niej nago) wciąż uznaje się, że zaprezentowane w filmie sceny będą skandaliczne. Tymczasem wcale nie trzeba iść w kierunku skandalu – pięknie widać to we francuskojęzycznej wersji z 2006 roku, która nie boi się nagości (nawet takiej która by twórcom europejskim przez myśl nie przeszła) a nie jest w żadnym miejscu skandaliczna. Jest w niej natomiast sporo wyzwolenia i naturalizmu których wciąż w kinie brakuje. Jak długo tnie się sceny seksu tak, że widać w nich skrawek pleców mężczyzny tak długo widz jest przekonany, że ogląda coś niesamowicie wstydliwego. Francuzi swój film zrobili tak, że człowiek patrzy i raczej cieszy się szczęściem bohaterów niż odnosi wrażenie, że oto dzieje się coś przed czym koniecznie trzeba odwracać wzrok. Odnoszę wrażenie, że ten – o dziwo umacniający się – lęk przed pokazywaniem nagości, przed jakimkolwiek swobodnym podejściem do rozmawiania o seksie, wciąż jest ważniejszy od potępiania społeczeństwa klasowego. Albo inaczej – potępianie społeczeństwa klasowego zawsze jest na miejscu ale po co brać do tego książkę która tak wyraźnie nie jest romansem gdzie w scenie seksu najważniejszy jest kominek. Scenarzysta stwierdził że nagość już ludzi nie szokuje. Co ciekawe aby potwierdzić swoją tezę zrobił film w którym szokująco nagości nie ma. Czyli jednak nie jest nam zupełnie obojętna.
No ładna to opowieść o podziałach klasowych ale czy naprawdę to jest ekranizacja tej powieści w której podziały klasowe są najważniejsze?
Zresztą to jest na swój sposób fascynujące. Z jednej strony w kinie mamy Love w 3D gdzie można sobie oglądać męskie genitalia i inne przyjemności właśnie w takiej formie. Jasne część powie że to film artystyczny, część się obruszy ale ogólnie wydaje się, ze złamaliśmy już jakieś bariery i teraz możemy zacząć się zachowywać jak dorośli ludzie. Tymczasem właśnie teraz mamy na BBC ekranizację tak grzeczną, że gdyby nie świadomość tego jak można tą historię opowiedzieć, wytrzeszczałabym oczy poszukując choć jednej budzącej wątpliwości sceny. Naprawdę odkładając na bok wszelkie bardziej intelektualne interpretacje powieści – Kochane Lady Chatterley powinien jednak mieć więcej wspólnego z kinem gdzie nagość jest czymś normalnym, niż z tym koszmarnym amerykańskim lękiem przed tym że odsłonięta pierś, czy męskie pośladki (nie mówiąc już o innych częściach ciała) zburzą podstawę naszej cywilizacji. Pytanie czy przypadkiem nie robimy kroku w tył. Tak jasne w kinie artystycznym wszystko wolno. Ale kiedy na BBC Sean Bean mógł sobie spokojnie ganiać nago (komu to przeszkadzało) a dziś Richard Madden nie tylko będzie co najwyżej zdejmował koszulę, ale też takie dostaniemy cięcie że po amerykańsku nawet nie pokażą jego pośladków. I naprawdę nie jestem nimi jakoś szczególnie zafascynowana ale frapuje mnie po prostu jak bardzo jest to krok w tył (albo jak kto woli w bok) od wcześniejszych adaptacji. Oglądając film odnosi się wrażenie, jakby autor trochę się wstydził wszystkich tych bezeceństw zawartych w powieści. Tym samym każe sobie zadawać pytanie – po co w ogóle brać się za ekranizację takiego dzieła skoro nie interesuje nas jego główny temat i skoro się go wstydzimy?
Richard Madden gra zdecydowanie pod romantycznego kochanka. A przecież konwencja powinna być nieco inna
Mam zresztą wrażenie że nawet film obsadzono tak by uciec głównego tematu powieści. Richard Madden nadaje się na romantycznego kochanka, ale kiedy przychodzi mu zagrać mężczyznę do którego kobieta może czuć pociąg niekoniecznie go lubiąc gdzieś się gubi. Zaciska szczękę jak tylko może ale jego oczy zdradzają że łagodna z niego istota. Z kolei Holiday Grainger gra bardzo współczesną, pewną siebie dziewczynę, która jednak jakoś w tym wszystkim wydaje się mało ciekawa – ani emocjonalnie ani intelektualnie nie pociąga nas jej osobowość, nie widzimy jej przemiany. Ładnie wygląda w strojach, ale jakoś nie ma w niej tego zagubienia które potrzebne byłoby jej bohaterce. Dobrą rolę ma James Norton jako Sir Cahtterley – głównie dlatego, że akurat on jest potrzebny tej drugiej interpretacji powieści. Im bardziej fil odpowiada przede wszystkim o klasach społecznych, tym bardziej jego postać jest istotna dla fabuły. Tyle jeśli chodzi o większe role bo to film tak ograniczony jeśli chodzi o postacie, że właściwie niewiele więcej się tam ról zmieściło. Bohaterowie istnieją więc w pewnej próżni wypełnionej co prawda społecznym komentarzem ale bez szczególnego zainteresowania co się wokół nich dzieje. Trudno się dziwić bo akcja książki przycięta jest do niewielkiego szkicu, jak jeszcze się wytnie seks to prawie nic nie zostaje.
Po seansie zwierza naszło tylko jedno pytanie – I po co to wszystko?
Film jest prześliczny. Co prawda jest chyba ze wszystkich dotychczasowych ekranizacji najkrótszy (trwa 89 minut w porównaniu z trzema godzinami przy innych podejściach) ale chyba najładniejszy. Kręcony niczym reklama angielskich lasów i posiadłości. Kiedy w 1993 bohaterka zachodziła do chaty swojego kochanka, było tam – nie wstydźmy się tego powiedzieć – mało romantycznie i dość bałaganiarsko. Ale czasy minęły, polana w lesie zdecydowanie wyładniała a chata stała się takim uroczym zakątkiem gdzie miło poszukać schronienia u boku ukochanego. Wszystko w tym filmie jest śliczne i wygładzone niemal na połysk. Całość sprawia wrażenie jakby ktoś tak długo prał ciemną i niejednoznaczną naturę powieści aż w końcu zaczęła przypominać Dowton Abbey z lewicowym zacięciem. Nie miałbym nic przeciwko gdyby nie fakt, że taka adaptacja – daleka od oryginału sprawia, że na kolejnego Kochanka Lady Cahtterley trzeba pewnie poczekać z dwadzieścia lat. To w takim układzie wracam do Seana Beana ganiającego nago po lesie. Co wam też poleca. Podobnie jak francuską wersję. Ogólnie polecam wam prawie każdą ekranizację powieści, która próbuje się zmagać z tym co jednak chyba wciąż jest dla nas trudniejsze od wskazywania na niesprawiedliwe podziały klasowe. Co w sumie jest intrygujące.
Ps: Zwierz naprawdę nie jest jakimś szalonym wielbicielem scen seksu że jak mu się coś wytnie to płacze, ale akurat w przypadku ekranizacji tej jednej powieści, ostatnia rzecz jaką zwierz chciałby widzieć na ekranie to jakieś standardowe polurkowane obrazki z obowiązkowym ogniem i kocykiem.
Ps2: Na Youtube możecie zobaczyć całego Kochanka Lady Chatterley z 1993 roku z lektorem. To dopiero przygoda.