Ponieważ zwierz całe święta nie robił nic innego tylko oglądał brytyjskie produkcje to dziś trzeci pod rząd wpis o tym co obejrzał. Co prawda każda z produkcji zasługiwałaby na osobny długi tekst ale zwierz ma wrażenie, że są jednak jakieś granice brytyjskości na blogu i jeśli się nie powstrzyma to szybko je przekroczy. Ale dziś będziemy jak zwykle wznosić hymny pochwalne na cześć wyspiarskiej telewizji.
Dźwięki Muzyki ITV Live – po tym jak kilka lat temu NBC odniosło olbrzymi sukces pokazując ludziom Dźwięki Muzyki na żywo coś dobrego stało się w telewizji. Wróciła moda na pokazywanie musicali na żywo. Nie tylko tych z teatrów (o czym zaraz) ale też tych nagrywanych w odpowiednim studio filmowym. Zwierz przyzna że bardzo mu się ten trend podoba bo nie ma nic przyjemniejszego niż zobaczyć sobie ulubiony musical w nowej odsłonie. Jeśli pamiętacie zwierz był dość krytycznie nastawiony do realizacji która wyszła ze studia NBC. W tamtym musicalu największym problemem był fakt, że zatrudniono do głównej roli Carrie Underwood która co prawda umiała śpiewać ale nie umiała grać. Na dodatek między nią a grającym kapitana von Trappa Stephenem Moyerem po prostu nie było żadnej chemii. Zwierz miał też zastrzeżenia do niesłychanie kiczowatych dekoracji i braku ogólnego pomysłu na to o czym ma być cały musical. Dlatego do angielskiej wersji zwierz podchodził z pewnymi obawami. Jak się okazało – zupełnie niesłusznie. Wersja ITV w reżyserii Coky Giedroyc jest dokładnie taką interpretacją, która może spokojnie powalczyć nawet z ukochaną filmową wersją. Po pierwsze Kara Tointon jest doskonałą Marią. Pełną entuzjazmu, ruszającą się właśnie jak dziewczyna z gór a nie zakonnica czy dobrze wychowana panna. Natychmiast łapie kontakt z dziećmi ale jest w niej całkiem sporo młodej dziewczyny która zdecydowanie jest bliższa wiekiem swoim podopiecznym niż kapitanowi. Do tego Kara po prostu doskonale śpiewa – nie idąc w najwyższe nuty ale w to by piosenka brzmiała naturalnie. Nie fałszuje przy tym co niestety zdarza się często w musicalach poza sceną gdzie za wszelką cenę ucieka się od obsadzania ludzi którzy naprawdę umieją śpiewać. Tu ze śpiewaniem nikt z obsady nie ma problemu. Zwierzowi strasznie podobały się też stroje Marii – dużo bardziej przypominające to co sobie zwierz wyobrażał, niż kiczowate stroje kostiumy z wersji NBC. Co więcej bardzo widać, że tak skonstruowano narrację transmisji by jednak była to przede wszystkim opowieść o Marii i jej życiowych wyborach. Nawet ostatnia scena koncentruje się przede wszystkim na niej.
Zwierz odetchnął z ulgą – brytyjskie Dźwięki Muzyki bija na głowę te wyprodukowane przez amerykanów
Udał się też w tej wersji Kapitan von Trapp. Julian Ovenden. Po pierwsze jego kapitan ma jakiś charakter (tu podkreśla się przede wszystkim jego zasady i patriotyzm ale doskonała jest scena w której wacha się czy jednak nie przyjąć oferty dowodzenia statkiem, bo bardzo mu tego brakuje), po drugie – wygląda na arystokratę (bardzo aktorowi dobrze w strojach z epoki) no i po trzecie – umie śpiewać. Do tego pomiędzy aktorami jest chemia więc właściwie nie ma problemu z uwierzeniem, że oto mamy do czynienia z dwójką ludzi która się w sobie dość beznadziejnie zakochała. Zwierz mógłby chwalić w sumie każdą osobę zatrudnioną przy musicalu bo prawda jest taka, ż wszyscy dobrze grają i śpiewają. Fajnie dobrano też dzieci, które – co wcale nie jest takie częste – naprawdę wyglądają jak dzieci w odpowiednim wieku a nie jak dorośli. Do tego dzięki kręceniu w studio filmowym i rozdzieleniu poszczególnych scen przerwami udało się uniknąć wrażenie teatralności. Wręcz przeciwnie – scena przy fontannie właściwie jest w filmowej jakości. Jak wiadomo z filmu wycięto dwie piosenki – jedna w której pojawiają się narzekania jak tu kochać kiedy jest się obrzydliwie bogatym i druga gdzie Max i Baronowa tłumaczą Kapitanowi, że trzeba się dostosować do nowych czasów i nic nie robić, tylko pamiętać by przetrwać. Cholera ta druga piosenka brzmi jak 90% obecnych rozmów na facebooku. I na dodatek naprawdę można byłoby ją spokojnie puścić i pasowałaby do obecnych nastrojów. Co nie jest dobrym prognostykiem. Jak zawsze kiedy do nastrojów politycznych pasują piosenki z musicali o nazistach.
Plusem tej ekranizacji jest to, że właściwie nie czuć że robiono ją w studio filmowym
Dickensian – BBC nakręciło serial który ma porządną ilość odcinków (ponad dwadzieścia!) po czym nadaje go w takim tempie by skończyły się jak najszybciej. Serio nich ktoś przepłynie kanał i powie im jak się robi telewizję bo oni jak dzieci we mgle. Dickensian to serial rozgrywający się w świecie zamieszkałym przez bohaterów powieści Dickensa, w którym – co zawsze jest dobrym kołem zamachowym fabuły, dochodzi do morderstwa. Ofiarą morderstwa pada a jakże znany nam wszystkim wspólnik Scrooge’a o którego śmierci wiemy z Opowieści Wigilijnej. Jednak na miejscu zamiast duchów pojawia się detektyw który śledzi sprawę. My zaś poznajemy skomplikowane i przeplatające się historie bohaterów znanych min. z powieści Nasz Wspólny Znajomy, Wielkie Nadzieje czy Old Curiosity Shop. Zwierz ma z tym serialem mniej więcej taki problem jak każdy kto nie jest ekspertem od Dickesna. Część postaci się poznaje część – zupełnie nie. Co oznacza, że o ile w przypadku niektórych bohaterów rozpoznajemy nawiązania, grę z konwencją czy zmianę charakteru to w przypadku innych niekoniecznie. Na całe szczęście BBC założyło, że ich widzowie być może przysypiali na lekcjach literatury w szkole bo na stronie jest przewodnik po postaciach. Co bardzo ułatwia sprawę, zwłaszcza że większość z nich jest z powieści dość powszechnie znanych (znana powieść nie musi być czytana by człowiek wiedział co w niej jest. Coś jak Wielkie Nadzieje. Bez porównania więcej osób wie co jest w Wielkich Nadziejach niż powieść czytało). Jeśli nadrobicie tą wiedzę albo jeśli po prostu znacie postacie Dickensa dość dobrze to serial jest zapewne dużo lepszy. Ale nawet bez tych informacji dostajemy w sumie bardzo przyjemny i dobrze zagrany wiktoriański serial detektywistyczny. Doskonały jest Stephen Rea jako Inspektor Bucket i chociażby dla jego fenomenalnej roli warto zobaczyć. Zresztą odcinki mają zaledwie pół godziny więc zanim się obejrzycie będziecie oglądać piąty. Przy czym zwierz przyzna szczerze, że nadal ma wrażenie że sporo nawiązań mu umyka. Czyżby czas spędzić kolejne miesiące z Dickensem?
Wygląda na to, że tej zimy wszyscy będziemy przypominać sobie kto był kim u Dickensa
I nie było już nikogo – zwierz ma teorię że ta produkcja powstała z powodów czysto estetycznych. Zwierz dawno nie widział tak pięknie nakręconego serialu. Właściwie prawie każdy kadr tej ekranizacji kryminału Agaty Christie można byłoby oprawić i powiesić na ścianie. Jednocześnie ten dobrze znany kryminał daje twórcom także cudowną możliwość sprowadzenia na plan zastępu doskonałych aktorów i pozwolenia im na odegranie swoich mniejszych lub większych ról. Tu obsadę zebrano wprost idealną. Bo kogoż tam nie ma – Charls Dance jako surowy sędzia, Sam Neil jako generał, Toby Stephens jako lekarz nękany wyrzutami sumienia, Douglas Booth jako młody utracjusz, Miranda Richardson jako dystyngowana kobieta która pod delikatnym głosem skrywa paskudny charakter, Burn Gorman jako detektyw który bardzo średnio udaje i w końcu Aidan Turner jako człowiek o szemranej przeszłości. Zebranie tylu doskonałych aktorów w jednym miejscu to plan doskonały. Zresztą nikt tu nie zawodzi pod względem aktorskim. W pierwszym odcinku cudowny jest Douglas Booth który idealnie oddaje na ekranie arogancje młodych i dobrze urodzonych (biedy chłopak z taką twarzą wygląda jakby miał cały świat w pogardzie) i Toby Stephens który od pierwszej swojej sceny gra człowieka który ma coś na sumieniu ale robi to odpowiednio subtelnie. Zwierz co prawda musi przyznać że co pewien czas dekoncentrował się faktem jak doskonale Aidan Turner wygląda w strojach z epoki ale naprawdę czy można zwierza winić. W sumie I nie było już nikogo ma tylko jedną wadę – to znaczy wszyscy wiemy co właściwie na tajemniczej wyspie zaszło. Co nieco jednak zmienia odbiór historii. Z drugiej jednak strony – zwierz absolutnie rozumie wszystkich twórców którzy machają ręką na takie drobiazgi w sytuacji w której mogą zafundować widowni wspaniałych aktorów w ciekawych rolach. Zwierzowi podoba się także pomysł by to jednak były trzy odcinki, bo ta historia musi mieć odpowiednie tempo. Zwierz co prawda nie widział jeszcze wszystkich odcinków ale to tylko dlatego, że po prostu sobie oszczędza bo do następnego spotkania z Aidanem na ekranie musi minąć jeszcze trochę czasu i zwierz chce choć raz rozłożyć sobie wszystko w czasie. Żeby nie było smutno po świętach. Nie mniej zwierz odkrył, że to kolejna produkcja BBC w której młodym przystojnym aktorom nie dostarcza się odpowiedniej ilości koszul. Ktoś powinien porozmawiać z garderobianymi.
Dla fabuły… dla fabuły (zwłaszcza ten odcinek w którym bohaterowi tak strasznie brakuje koszuli. I spodni)
Gypsy – zwierz zupełnie wam o tym nie pisał bo przegapił. Tymczasem wczoraj BBC wyemitowało (na żywo a jakże) przedstawienie musicalu Gypsy z Imeldą Staunton, w roli głównej. Wystawienie to cieszyło się sporą popularnością zaś aktorka w głównej roli była powszechnie chwalona. Zwierz rzecz jasna o tym triumfie słyszał ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że zobaczy to na żywo. A tu proszę BBC zamienia życzenia w transmisję. Jeśli nie znacie musicalu to zwierz pobieżnie streszcza – to historia Rose i jej dwóch córek. Rose marzy o wspaniałym życiu i wielkiej sławie dla swoich córek dlatego pcha je w świat wodewilu. I obie odnoszą sukces ale zupełnie inaczej niż to sobie Rose wyobrażała. To klasyczna historia zarówno o marzeniach o lepszym życiu jak i o niszczącej rodzicielskiej ambicji częściowo oparta na wspomnieniach Gyspy Rose Lee. To musical tak znany, że znacie wykonywane w nim piosenki nawet jeśli nie zdajcie sobie z tego sprawy. Zwierz też je znał w różnych wykonaniach, wyjęte z kontekstu i to niesamowite jak inaczej brzmi coś co zna się z wykonania koncertowego czy np. z serialu takiego jak Glee a piosenka wpisana w musical. Sama historia jest prosta i właściwie jej puentę znają wszyscy mniej więcej od pierwszej sceny. Stąd tez niesłychanie dużo zależy od aktorów i tego jak umieją pokazać różne strony swoich postaci. No i tu właśnie wchodzi fenomenalna Imelda Staunton,(serio jak można być tak uzdolniona aktorką, to trochę przerasta zrozumienie zwierza) która potrafi pokazać na scenie całą Rose – i jako matkę spełniającą własne ambicje kosztem dzieci i jako osobę zabawną i w końcu jako postać zupełnie tragiczną. Przy czym na scenie ta Rose jest tak pełna i żywa jak żadna inna z pokazywanych postaci.
Zwierz ma trudności z wyobrażeniem sobie, że dałoby się rolę Rose zagrać lepiej
Zwierz przez pewien czas zadawał sobie pytanie dlaczego do roli tej gorszej córki zdecydowano się zatrudnić fenomenalną Larę Pulver (tak dobrze kojarzycie Irene Adler z nowego Sherlocka) ale im bliżej końca tym bardziej jasne stawało się, że to wybór idealny. Serio ostatnia sekwencja w wykonaniu aktorki to prawdziwy popis w pełni rekompensujący fakt, że niekoniecznie pasuje do wszystkich wcześniejszych scen musicalu. Co ciekawe Gypsy to jest taki oszczędny musical. Żadnych wielkich dekoracji, żadnych wielkich scen tanecznych. A jednak pod koniec człowiek ma wrażenie, że zobaczył tak doskonale przemyślaną pełna historię. Co więcej to jeden z tych musicali który pozwala twórcom na grę z zakończeniem – zwierz czytał o kilku interpretacjach przy czym ta pokazana w najnowszej adaptacji bardzo się zwierzowi podoba. Tu pod koniec historii następuje odwrócenie ról, władza i poczucie pewności siebie przechodzi z matki na córkę. I znów geniusz aktorski pozwala to wszystko pokazać w jednej bardzo małej scenie w której energiczna w poprzednich aktach Rose zamienia się w starszą panią spokojnie drepczącą za wspaniałą córką. Przy czym zwierz bez trudu może sobie wyobrazić tą sztukę jako opowieść dużo bardziej płaską i bez porównania bardziej jednoznaczną. I zasługa w tym nie tylko fenomenalnej Imeldy Stauton ale też Lary Pulver która np. umie pokazać, że dla jej bohaterki ostatecznie bardziej od sławy liczy się choć chwila niezależności. Pod koniec musicalu jest taka cudowna – trochę łamiąca konwencję scena gdzie Gypsy Rose przyznaje, że oczywiście jej sława nie będzie trwała wiecznie i jasne że w pewnym momencie przyjdzie jej za to zapłacić ale przynajmniej jest panią samej siebie. Ogólnie w aktorki w tej sztuce należałoby rzucać nagrodami.
Naprawdę do doskonałego Musicalu nie potrzeba wiele poza dobrą muzyką i aktorami. niestety zwierz ma wrażenie że zbyt często uważa się że cała siła musicalu tkwi w dekoracjach
Jak widzicie niewiele w tym wpisie słów krytycznych bo i trzeba przyznać, że dawno już nie było tak dobrych świąt pod względem proponowanego widzom materiału. Zwierz może narzekać na brak snu ale trzeba przyznać, że przez jedne świąteczny weekend brytyjska telewizja zafundowała zwierzowi więcej emocji niż polska telewizja przez cały rok. Więcej nawet niż ta amerykańska. Kurczę zwierz błogosławi dzień w którym odkrył, że Brytyjczycy mają patent na to jak go wzruszyć i rozbawić. A to jeszcze nie koniec przepysznych produkcji bo cała nowa dawka przyjdzie do nas w styczniu. Czasem dobrze jest być zwierzem.
Ps: Zwierz pamięta że obiecał recenzje London Spy po prostu nie umie się zebrać żeby napisać
Ps2: Co do Sherlocka – zwierz idzie na odcinek do kina i wiecie co… napisze dopiero po seansie.