Większość recenzji Big Short zaczyna się od zapewnień że wbrew pozorom film o ekonomii nie musi być nudny. Moi drodzy czytelnicy – jeśli ktoś wmawia wam że ekonomia jest nudna, to prawdopodobnie nie chce byście zadawali za dużo pytań. Prawda jest taka, że ekonomia to jedyna ciekawa rzecz, wszystkie inne rzeczy są nudne.
Zwierz był zaskoczony – zwiastun nie zapowiadał tak fajnego filmu
Big Short to portret ostatniego kryzysu finansowego. Film jest przewrotny, dowcipny, i trzyma w napięciu. Ogląda się to niesamowicie miło. Jedyny problem polega na tym, że z każą minutą co raz bardziej trzeba zbierać szczękę z podłogi. Bo ten przełamujący na każdym kroku czwartą ścianę film, to jedna z najbardziej ponurych i przerażających produkcji jaką można zobaczyć w kinie. Nie tylko w tym roku. Big Short nie opowiada bowiem tylko o tym jak właściwie wyglądał rozpad amerykańskiej, a co za tym idzie światowej gospodarki. To by nikogo nie poruszyło. Zamiast tego przygląda się uważnie jakie mechanizmy ludzkich zachowań stały za decyzjami o takich a nie innych decyzjach na rynku nieruchomości i związanym z nim rynkiem obligacji.
Brad Pitt w swoich produkcjach zawsze gra ludzi nieco porządniejszych od reszty bohaterów
Najciekawsza w filmie jest perspektywa. Cały kryzys oglądamy bowiem nie z punktu widzenia biednych klientów czy pewnych siebie pracowników wielkich, ale tych specjalistów od inwestycji którzy jako pierwsi zorientowali się że mamy do czynienia z ekonomiczną bańką. Twórcy przedstawiają nam czterech głównych graczy. Ich historie się przeplatają choć zasadniczo łączy je tylko jedno – jako pierwsi wiedzieli co się święci. Jako pierwszego poznajemy Michaela Burry – lekarza który kieruje funduszem inwestycyjnym. Burry to nasz klasyczny geniusz w podkoszulku, człowiek dziwny, aspołeczny, trudny. Ale to on jako pierwszy widzi prosty fakt – bańka związana z rynkiem nieruchomości pęknie. Co więcej pęknie w bardzo określonym momencie. Problem w tym, że jest rok 2005 i wszyscy są pewni że nie ma stabilniejszego rynku finansowego, niż rynek nieruchomości. Drugim bohaterem jest Mark Baum – nieufny wobec finansowego systemu, znerwicowany i sfrustrowany bankier inwestycyjny. Dostaje dość przypadkowo cynk o tym, że warto przyjrzeć się rynkowi nieruchomości. I się przygląda. Dosłownie. Im dłużej patrzy tym bardziej widzi czterech jeźdźców apokalipsy. Jako trzecich bohaterów mamy dwóch młodych inwestorów, z niewielkim kapitałem, którzy skojarzyli fakty, przeczytali odpowiednie artykuły i też chcą skorzystać z tego że wiedzą wcześniej. Na samym końcu zaś Jareda Vennetta, pracownika banku który chce zarobić. Dużo i szybko. Nawet obstawiając przeciwko swojemu pracodawcy.
Ryan Gosling jest w tym filmie dupkiem idealnym
Zamysł by wprowadzić tylu bohaterów pozwala twórcom spojrzeć na problem kryzysu, jego przyczyn i konsekwencji z różnych perspektyw. Jednocześnie jednak zmuszają widza by cały czas pamiętał – fakt, że nasi bohaterowie wiedzą o kryzysie wcześniej i mogą na nim zarobić nie czyni z nich dobrych bohaterów co najwyżej – mądrzejszych czy lepiej poinformowanych. I tak Burry będzie tu reprezentował starą wiarę że logiczna analiza rynku pozwala przewidzieć co się stanie (jak się okaże – i tak i nie), Baum – zaprezentuje nie tyle moralny co intelektualny wymiar problemu – to jak bardzo kryzys opiera się na głupocie i ignorancji – na każdym szczeblu, dwaj młodzi inwestorzy zostaną pouczeni przez starszego kolegę (w tej roli Brad Pitt), że podczas kiedy oni liczą wielomilionowe zyski ktoś gdzieś traci dom. Na samym końcu cyniczny Vennetta pokaże nam, że chciwość i żądza zysku to motywacje które pojawiają się u wszystkich – zarówno wśród tych którzy kryzys rozpętali jak i tych którzy na nim zarobili. Nie ma więc tego jednego dobrego rycerza na białym koniu, który przyjeżdża i ratuje dzień. Zwycięstwo bohaterów oznacza klęskę gospodarki. Nikt nie jest bohaterem i nikt nie jest złoczyńcą. Nawet niekoniecznie trzeba ich wszystkich lubić. Do tego twórcy – za co im chwała – mimo, że do ról naszych bohaterów zatrudnili bardzo przystojnych aktorów to zadbali by jednak większość z nich choć trochę wyglądała jak normalni ludzie – serio to film najgorszych fryzur i najmniej pochlebnej garderoby jaką można wymyślić. Ale to dobry plan.
Christian Bale w paskudnej fryzurze wspina się na aktorskie wyżyny
Jednocześnie twórcy film są świadomi, że pewne mechanizmy powstawania tego akurat kryzysu – choć oczywiste dla znawców dla przeciętnego widza mogą być zupełnie nie do pojęcia. Stąd też znajdziemy w filmie sporo momentów kiedy twórcy zatrzymują na chwilę akcję by po prostu – z pomocą bardzo ciekawych aktorów i celebrytów na występach gościnnych – wyjaśnić nam o co właściwie chodzi. Pomysł dowcipny, nie zaburzający percepcji filmu a pozwalający na wyjaśnienie terminów czy pojęć bez konieczności wciskania wszystkich informacji do dialogów. Co paradoksalnie czyni film bez porównania bardziej interesującym niż gdyby znający się na temacie ludzie musieli sami sobie tłumaczyć podstawowe pojęcia. Przy czym film nie zrzuca winy na bankierów. A właściwie inaczej – pokazuje jak bardzo cały ten system – calusieńki – od kobiety sprzedającej mieszkania, po urzędniczkę z największej na świecie agencji ratingowej nie działa. Zobaczymy bezmyślność bankierów, przechwałki sprzedawców kredytów czy zupełną bezradność urzędników nadzoru państwowego. I to nie tylko dlatego, że ludzie są źli czy chciwi. Nie działa też dlatego, że ludzie są głupi. Nawet ci którzy wydają się mądrzy są głupi. Nierozważni. Odsuwający od siebie najgorsze możliwe perspektywy, posługujący się wyłącznie modelami z przeszłości. Zdanie „Nie przyszło nam to do głowy” mogłoby być mottem całej historii. Jednocześnie – mimo, że jesteśmy na samym szczycie i najbliżej centrum problemu raz na jakiś czas przypomina się nam, że choć nasi bohaterowie mogą na tej swojej wiedzy zarobić grube miliony to straci jakiś mężczyzna w jakimś domu. Co więcej mężczyzna regularnie płacący czynsz. I nic na to nie można poradzić.
Steve Carell to jakąś nagrodę za tą rolę powinien dostać
Bigh Short nie udałby się gdyby nie fenomenalne aktorstwo. Zwierz nie widział dawno tak dobrze zagranego filmu i zaczyna rozumieć dlaczego wstępujący w nim aktorzy do nagród zostali nominowani hurtem. Na Zwierzu z całej obsady największe wrażenie zrobił Steve Carell jako Mark Baum. Jak zwierz pisał, jego bohater nie powinien być szczególnie łatwy do polubienia, to taki wiecznie wściekły na wszystkich facet z całą masą nierozwiązanych problemów. Do tego jeszcze przekonany, że system nie działa co jednak nie przeszkadza mu by w nim działać. Carell stworzył na ekranie postać fenomenalną. Mamy tu bohatera inteligentnego, ale też niedowierzającego. Nikt tak jak Carell nie potrafi zagrać szoku jaki pojawia się na twarzy jego bohatera (ale i widza) w chwili spotkania z piramidalną głupotą osób odpowiadających za kształt baku finansowego. Nikt tak pięknie nie umie zagrać przerażeni nadchodzącą finansową apokalipsą. A jednocześnie – mimo pewnego lekko farsowego wymiaru swojej roli, Carell potrafi też oddać zupełnie prawdziwe moralne dylematy. Ten koszmarny sprzeciw wobec niekompetencji, nonszalancji czy zwykłego łamania prawa na które nikt nie zwraca uwagi. To doskonała niejednoznaczna rola, bo jak rzadko – kiedy bohater który zgłasza wątpliwości moralne, mówi że nie ma prawa do moralnej wyższości to mu wierzymy. Tyle w tej roli życiowej prawdy, że zwierz jest pod wrażeniem, że udało się pokazać.
Jeśli nie rozumiecie co się właściwie stało idźcie do kina. Pokaże wam że głównie stali się… ludzie
Ale Carell zdecydowanie nie błyszczy w filmie sam. Obok niego jest fenomenalny Christian Bale. Zwierz nie jest wielkim fanem aktora ale wie kiedy widzi dobrą rolę. Bale jest w tym filmie ta bardzo społecznie nieporadny, tak dziwaczny, tak oddalony od świata. A jednocześnie – udało mu się stworzyć bohatera którego z całej tej grupy najłatwiej polubić. I najłatwiej zrozumieć jego rozczarowanie światem finansów. Rzadko się zdarza by fakt, że bohater miał rację był dla niego pewną porażką czy końcem świata a nie momentem wielkiego sukcesu. Świetnie sprawdza się też powracający po przerwie Ryan Gosling. Od dawna zwierz nie widział by ktoś tak pięknie grał buca. Gosling się nie oszczędza bo gra kogoś pomiędzy bohaterem Wilka z Wall Street a American Psycho. Jedyne co odróżnia jego bohatera od innych tego typu filmowych dupków jest po pierwsze fakt, że widzimy jak bardzo jest to kwestia autokreacji a po drugie, fakt że przy tym jego bohater jest absolutnie szczery. To dupek który wie, że jest dupkiem ale przynajmniej zarobi. Na koniec zwierz nie może się powstrzymać by nie zauważyć, że Brad Pitt po raz kolejny występuje w filmie swojej produkcji w roli tego kto wygłasza obowiązkową naukę moralną. Bo to właśnie bohater Pitta przypomni, że kiedy my się tu zaśmiewamy z kretynów gdzieś tam ludzie tracą dorobek życia a nawet samo życie.
Im dłużej się film ogląda tym trudniej uwierzyć. Niby jest lekko ale czuje się przerażenie
Jeśli kiedyś czytaliście księgę Jonasza to pamiętacie że Jonasz został posłany przez Boga do Niniwy by nieść posłanie, że jeśli mieszkańcy się nie nawrócą to Bóg całkowicie zniszczy miasto. Po przygodach z wielką rybą w końcu Jonasz dociera do Niniwy, mieszkańcy się nawracają, miasto uratowane i tylko Jonasz ma pretensje. Oglądając film zwierz miał cały czas wrażenie, że wszyscy trochę czekamy aż przyjdzie Jonasz i powie nam, że jak się nie opamiętamy to wszystko się rypnie. Ale nasi bohaterowie – mimo, że jak Jonasz chcą głosić swoje posłanie (inaczej niż stojąc na rynku – po prostu idą go gazety) to nikt nie chce ich słuchać. Co więcej – nawet kiedy pod koniec tego filmu powtarzają po raz kolejny, że popełniamy te same błędy to znów nikt nie chce słuchać. Rynek się zachwieje ale gigantów podtrzyma rząd, który zresztą doskonale wiedział, że wszystko pójdzie w diabły. I zapłacą ale nie bankierzy tylko zwykli obywatele. Film nie ma złudzeń a filmowcy nie mają wielkiej ryby na podorędziu. Z kina wychodzi się z przedziwnym poczuciem, że oto obejrzało się niesłychanie trafne studium ludzkich zachowań i najbardziej przerażające jest to, że wszystkie pokazane mechanizmy się powtórzą. Bo nie chodzi o konkretne papiery, konkretny sposób inwestowania ale o sposób myślenia.
Film przypomina nam, że nie powinniśmy uznawać wszystkich bohaterów za wyższych moralnie
Ekonomia nie jest nudna bo odbija się w niej wszystko. Nie tylko przywary – jak chciwość, samolubna żądza pieniądza czy pragnienie władzy. Ekonomia odzwierciedla też nasz sposób myślenia o świecie. To jak podejmujemy decyzje, jak tuszujemy błędy, jak staramy się znaleźć lukę w systemie. Ekonomia pokazuje jak patrzymy na historię, prawdopodobieństwo, jak bardzo wierzymy w zmianę, lub wręcz przeciwnie – jak nie dopuszczamy do siebie, że cokolwiek złego będzie się mogło stać. Ekonomia żywi się naszymi planami, marzeniami i naszą wizją życia. Tego co się nam należy, co powinniśmy mieć, jakie dobra zapewniają szczęście. Jeśli jest jakieś zwierciadło w którym przegląda się człowiek, to zaskakująco często wyraźny obraz – choć nie zawsze pochlebny daje właśnie ekonomia. Kiedy daliśmy sobie wmówić że jest nuda? Zwierz nie wie, być może zbyt łatwo założyć, że skoro nie mamy akcji, obligacji i milinów do zainwestowania to nie mamy z nią nic wspólnego. Mimo, że wszyscy mamy przerąbane.
Ps: Tak jutro będzie tekst o Sherlocku bo zwierz idzie do kina go obejrzeć.
Ps2: Jak może wiecie zwierza opuściła Irenka i dlatego wczoraj nie było wpisu. Bardzo wam dziękuję za wszystkie ciepłe słowa.