W ostatnich tygodniach podobnie jak wielu masochistycznie nastawionych Polaków zwierz postanowił obejrzeć nie jeden a dwa odcinki słynnego (czy wręcz kultowego) programu Studio Yayo. Dla tych żyjących w błogiej nieświadomości Studio Yayo to program „satyryczny” nadawany przez program TVP 3. Realizowany dość chałupniczo ma być dziesięciominutowym programem pełnym satyry politycznej. Przyglądając się nieporadnemu programikowi można się z niego naśmiewać. Warto się jednak nad nim nieco poważnej zastanowić.
Kabaret polityczny to rzecz mająca długą tradycję. Można wręcz powiedzieć, że śmianie się z rządzących czy wydarzeń politycznych zawsze było podstawą występów kabaretowych – nawet wtedy kiedy samo słowo kabaret jeszcze nie istniało. Można się śmiać ostrzej, można łagodniej ale właściwie każdy kraj się takich kabaretów dorobił. W Polsce, co dość łatwe do przewidzenia, kabaret nasycony aluzjami politycznymi święcił triumfy w czasach słusznie minionych. Był to kabaret najwyższej próby z jednego prostego powodu – humor sprawdza się najlepiej tam gdzie nie można powiedzieć wprost i raczej niż rzucać kolejnymi dowcipami trzeba zasugerować, zmusić widownię do myślenia czy współpracować z nią tak by sama dostrzegła o czym naprawdę mówimy, kiedy nie mówimy o Polityce. Tu dobrze sprawdza się absurd, żart pozornie niewinny, mrugnięcie okiem do widza. Niestety ten rodzaj kabaretu zszedł nam w Polsce wraz z poprzednią władzą. Cóż nie można mieć jednocześnie wolnych mediów i swobody wypowiedzi i aluzyjnego kabaretu. Wielu twórców doszło do wniosku, że skoro można już powiedzieć wszystko i nie ma cenzury, która coś wytnie to należy ze sceny walić prostym tekstem jak jest. I choć widownia w amfiteatrach i salach kabaretowych klaskała to tylko dlatego, że taka widownia zawsze klaszcze. Ostatecznie polskie żarty polityczne stały się w ciągu ostatnich kilkunastu lat po prostu mało śmieszne, chyba że kogoś bawi naśmiewanie się z nazwisk czy wzrostu kandydatów. Niezależnie czy się było po lewej czy po prawej czy w ogóle się było się z żadnej strony trudno tu było się zaśmiać. Bo po prostu nie było to śmieszne
Problemem nie jest nawet to, że studio jest boleśnie nie śmieszne, ale to, że właściwie nigdy śmieszne nie miało być
Trochę z tej tradycji wywodzi się samo Yayo. Program kabaretowy który ma jedną dość niepokojącą cechę. Otóż jest to kabaret pro rządowy. Prawdę powiedziawszy polityczne kabarety prorządowe zdarzają się rzadko. Logika nakazuje śmiać się z rządzących. I to wszystkich, śmianie się z rządzących jest podstawą kabaretu politycznego, swoistym wentylem bezpieczeństwa dla społeczeństwa. Rządzą jak rządzą ale przynajmniej można się z nich pośmiać. Zresztą ogólnie ci którzy są u władzy – niezależnie od tego czy mówimy o ludziach z rządu czy o tych którzy np. zarządzają firmą są łatwiejszym obiektem drwin niż osoba nie posiadająca żadnej władzy. No ale załóżmy że w Polsce śmianie się z opozycji mogłoby być równie śmieszne w końcu niezależnie od poglądów politycznych można się pośmiać z jej braku organizacji czy zmieniających się poglądów. Tylko, że Studio Yayo nie proponuje nam takiego wyśmiewania się. Tu dychotomia jest prosta (co widać zwłaszcza w prezentowanych piosenkach), że władza jest dobra (najwyżej odrobinkę nieporadna) zaś opozycja jest zła – zła w stylu takim że KOD maszeruje tak jak maszerował w podchodach pierwszomajowych (znaczy komuniści, znaczy nie tyle śmieszni co źli), zaś w ostatniej piosence pojawił się zasępion dobrą zmianą w Polsce „sam Rothschild mistrz lichwy znakomity”, bo jak wiadomo kto ma się bać reformy bankowej w Polsce jak nie Żydzi (to jest ten moment w którym zwierza zmroziło bo jednak żył naiwnie w przekonaniu, że na tym skojarzeniu już się w Polsce nie gra a przynajmniej nieoficjalnie). Tak prowadzony kabaret polityczny prowadzi nas prostą drogą na wschód, bo mniej więcej takie są to normy, czyli kabaretu za którym stoi państwo i delikatnie dyktuje kto jest dobry a kto zły, kogo obrazić i wyśmiać.
Satyra polityczna jest dobra wyłącznie wtedy kiedy jest inteligentna – w ostatnich latach jednak wolimy się śmiać z nazwisk, wady wymowy czy wyglądu polityków
Do tego Yayo to rzecz boleśnie niezabawna także dlatego, że po prostu nie ma tam dowcipów. W drugim odcinku produkcji pojawia się długi żart o tym że na lotnisku w Berlinie (tym co rzeczywiście je skopali) będzie można umieścić uchodźców i tam jest wszystko czego potrzebują bo i kasa pobierania pieniędzy od państwa i gniazdka co by załadować konsole i laptopy. Człowiek tego słucha i się zastanawia – Serio? To jest takie zabawne że miliony ludzi zostali zmuszeni do opuszczenia domu i gnieżdżą się w halach? To jest takie straszne że wzięli ze sobą telefony komórkowe – jak wiadomo ich jedyną łączność ze światem (a czasem z rodziną) którą zostawiają za sobą? Serio to jest zabawne? Nijak się nie da uczynić kryzysu migracyjnego zabawnym. A na pewno nie w takiej formie. Przyznam szczerze, że w tym momencie siedziałam zastanawiając się jak to możliwe, że w tym bądź co bądź deklarującym chrześcijaństwo kraju, rzeczywiście się tak żartuje. A właściwie nie żartuje bo tu nie było żartu. Gdyby bowiem panowie wymyślili jakiś żart – chociażby imitujący ten o śląsku gdzie mówiąca po niemiecku orkiestra zaczyna grać „Boże coś Polskę” – gdyby trochę to przerobili, wtedy żart byłby może i niesmaczny dla osób, które jak zwierz nie widzą w sytuacji imigrantów nic śmiesznego, ale przynajmniej byłby to żart. Tymczasem Studio Yayo ma ten problem, że przez dziesięć minut oglądamy program w którym czasem pojawia się sugestia fragmentu dowcipu. Dowcipu samego w sobie wcale tam nie ma. . Naśmiewanie się z wydarzeń politycznych, nie jest bowiem samo w sobie zabawne jeśli nie włoży się wysiłku w budowanie puenty, co jest niezależnie od poglądów politycznych. Wracając na chwilę Studio Yayo – panowie mówią że trwają poszukiwania „kornika Drukarza” w puszczy białowieskiej. No sorry ale to jest punkt wyjścia do wielu dowcipów chociażby „Znaleziono go w drukarni gdy poprawiał raport ekologów” – ten żart sam się nasuwa. Ale nie panowie byli nań za dobrzy (ostatecznie żartowano, że żubry poproszą o azyl na Białorusi jako emigranci – wiecie to jest śmieszne).
Rzucanie w kogoś tortem nie jest dowcipem nowym i w sumie trudno go spalić. Panom się udało co stawia nas w pozycji osób które muszą kwestionować wszystko. Może to zupełnie nowy rodzaj absurdalnego dowcipu o którym nie śniło się naszym filozofom
Tymczasem wcale nie jest tak, że w kraju gdzie nie ma zapotrzebowania na aluzyjność kabaret czy dowcipny komentarz polityczny traci na znaczeniu czy też nie sposób go uprawiać. W BBC (które ma tą przewagę że nie jest kontrolowane przez partie polityczne bo nie jest telewizją polityczną czy narodową ale publiczną – istotna różnica która niestety często umyka) od lat jest program Have I Got News for You – do studia telewizyjnego zaprasza się trochę celebrytów i kilku sprawnych komentatorów, komików i każe się im komentować wydarzenia minionego tygodnia. Program który zwykle ogląda się wtedy kiedy do studio przychodzi jakiś znany z serialu czy kina aktor jest fascynujący nawet jeśli nie jesteśmy bardzo dobrze zorientowani w brytyjskiej polityce. Dla zwierza chyba najciekawszy był program tuż po wizycie chińskiej delegacji w Wielkiej Brytanii. Pod płaszczykiem licznych żartów i dowcipnych uwag można było bowiem bez większego trudu znaleźć autentyczne zaniepokojenie tym jak uległy jest rząd brytyjski wobec chińczyków i jak bardzo nikogo nie obchodzi, że łamią oni prawa człowieka. Zwierz zaczął oglądać ten program mimo, że nie jest na bieżąco z brytyjską polityką. Ale właśnie – nie trzeba było znać każdego nazwiska, skoro dowcipy były po prostu zabawne. Oczywiście zwierz nie musi dodawać że równie brutalnie śmiano się z obu stron sceny politycznej. Co jednak w Polsce nigdy nie było szczególnie popularne, wymaga bowiem nieco innej tradycji politycznej.
Patrząc na zachodnią satyrę polityczną nie trudno dostrzec nie różnicę w samym humorze ale właśnie w kulturze mówienia o polityce.
Co ciekawe, w nieco trzęsących się przed zwycięstwem Trumpa stanach (oczywiście mowa o tych którzy uważają że człowiek który ma problem z logicznym zakończeniem rozpoczętego zdania nie powinien być prezydentem) satyra polityczna przeszła ciekawą ewolucję. W ostatnich latach sporą popularność zdobyły programy takie jak Daily Show czy Colbert Report. Oba naśmiewały się głównie (Choć ponownie nie tylko) z republikanów i z wizji świata podsuwanej przez telewizję FOX, która jest trochę jak Fakt na sterydach. Przy czym ich technika nie była taka sama – Daily Show robił wybór wiadomości i szybko puentował je w komediowy sposób, z kolei Stephen Colbert przyjmował postawę prawdziwego „true american” każąc się zastanawiać czy mamy do czynienia z oszołomem czy trollem. Obaj punktowali przewinienia władzy, jednocześnie zachowując komediowy charakter programu. Było zabawnie choć oczywiście zdarzały się momenty poważniejsze. Z tej tradycji (dosłownie bo kiedyś tam pracował) wyrósł John Olivier – jego prowadzone na HBO Last Week Tonight poszło jeszcze dalej. Choć wciąż mamy do czynienia z dowcipnym komentarzem, to w samym programie właściwie nie ma nic zabawnego. Olivier zamiast dobierać zabawne tematy dobiera to co Amerykę najbardziej boli – nawet jeśli sami widzowie nie zdają sobie z tego sprawy. Segmenty o karze śmierci, chwilówkach, długach studentów, walącej się infrastrukturze, czy przepisach godzących w obywateli – choć pokazane w sposób lekki, wcale lekkie nie są. Często tym długim (jak na współczesną telewizję) kilkunastu czy dwudziestu minutowym segmentom bliżej do dziennikarstwa śledczego. I choć Olivier publicznie drwi z Trumpa i podlicza bezlitośnie jego obietnice (Clinton drwi nieco mniej) to tak naprawdę jego program pokazuje przerażająco smutny obraz Ameryki – bardziej tłumacząc skąd się Trump wziął niż tylko się z niego śmiejąc. Trudno jednoznacznie powiedzieć gdzie się kończy satyra a zaczyna poważne dziennikarstwo.
To trochę temat na inny wpis ale zwierz zastanawia się, czy Olivier naprawdę jest jeszcze tylko komikiem
Prostą puentą byłoby stwierdzenie że studio Yayo jest dowodem na to, że jesteśmy milion lat za satyrą amerykańską czy angielską. Ale przecież nie zawsze tak było – zwierz pamięta oglądany Dziennik Telewizyjny prowadzony przez Jacka Fedorowicza. Sama formuła programu w sumie wyprzedzała te wszystkie „udawane wiadomości” które potem zaczęły święcić triumfy w Stanach Zjednoczonych. Przede wszystkim jednak była to satyra dowcipna. Zwierz mimo, że oglądał program lata temu doskonale pamięta te skecze które polegały na dodawaniu prawdziwych wypowiedzi polityków do zupełnie irracjonalnych pytań zdawanych przez komika, czy ten prosty żarcik polegający na tym, że pokazywano co dzieje się pod stołem kiedy politycy z poważną miną wygłaszali swoje oświadczenia (zwierz doskonale pamięta te dorobione tańczące pod stołem nogi polityków, co czyniło fragment każdej konferencji prasowej rządu bardzo zabawnym). Ponownie – nie ważne czy się ówczesnych polityków darzyło sympatią czy też nie, to mieliśmy przede wszystkim do czynienia z rzeczą zabawną.
Gdzieś po internecie krąży tekst że Dziennik zdjęto bo polska polityka zrobiła się śmieszna nawet bez komentarza
Zwierz zwykle nie porusza na blogu tematów politycznych wychodząc z założenia że niezależnie od tego co myślimy możemy lubić brytyjskich aktorów i ekranizacje komiksów. Zresztą wydaje się, że wśród czytelników zwierza raczej jesteśmy dość homogeniczni – zaś w ogóle wszyscy są kulturalni. Co nie zmienia faktu, że właśnie oglądając kabaret Yayo zwierz poczuł zimny dreszcz przerażenia pełzający po plecach. Nie dlatego, że naśmiewano się z KODu czy imigrantów. Ale dlatego, że zobaczył w polskiej telewizji w 2016 roku propagandę w stanie czystym. Nie taką która się kryguje, nie taką która przejawia się w pewnym doborze informacji (teoretycznie każdy musi dobierać informacje więc nie ma obiektywnych dzienników, choć są też te nieco bardziej naciągane) czy wspieraniu jednych twórców kosztem drugich. To taka najprostsza wręcz chamska propaganda, która mówi kto jest dobry a kto zły, kto jest wrogiem, kto jest komunistą, żydem, rabusiem wykorzystującym polaczków. Tu nie ma nic zabawnego, jasne śmiejemy się z tego bo jest to wykonane chałupniczo, bo łatwo zrobić z tego internetowy mem. Ale świadczy to właściwie tylko o naszym poczuciu bezpieczeństwa i absurdu. Patrzymy i nie jesteśmy w stanie uwierzyć własnym oczom. No ale jednak nie zmienia to faktu, że w polskiej telewizji państwowej leci właśnie taka propaństwowa propaganda. I nie ważne jakie macie poglądy, warto się zastanowić czy na pewno to jest dobry kierunek zmian. Bo chwilowo to wieje okno otwarte na wschód.
Ps: Ponieważ mówmy o sprawach nieco politycznych to zwierz zastrzega sobie prawo do kasowania komentarzy agresywnych. Wciąż obracamy się bardziej w kontekście rozmowy o kulturze niż polityce jako takiej.
Ps2: Jutro wielgaśna notka o Grze o tron.